Archiwum dla Styczeń, 2015

Tłumaczenie: BladyMamut

Rozdział Pierwszy

Łączenie się z Tym Właściwym poprzez  jego Trzy Mózgi

Nigdy za bardzo nie ufaj mężowi, ani za mało kawalerowi. – Helen Rowland

Mężczyźni i kobiety są równi jeśli chodzi o wartość, ale mają różną naturę. Czasem wręcz wydaje mi się, że jesteśmy dwoma odmiennymi gatunkami. Pomimo tego, że mamy tendencje do krytykowania siebie za te różnice, to gdzieś głębi sprawiają one, że czujemy dzikie przyciąganie do siebie właśnie z ich powodu. Pod względem anatomicznym zarówno kobiety jak i mężczyźni mają „trzy mózgi”: pień mózgu, który rozpala nasze instynkty seksualne; śródmózgowie, które zapewnia emocjonalne paliwo dla tego ognia; oraz korę mózgową, która sprawdza dwie pozostałe oraz jest cywilizującą siłą, dbającą o uczciwość i szczerość – jedyna część mózgu zdolna do tworzenia zobowiązań.

Jednakże większość kobiet nie zdaje sobie sprawy, że gadzi mózg, czyli centrum naszych podświadomych instynktów seksualnych, delikatnie różni się u kobiety i mężczyzny, mimo ze pozostałe części mózgu są bardzo podobne. Oczywiście, nasz gadzi mózg komunikuje się i wpływa na pozostałe dwie części mózgu. Czasami wręcz gadzi mózg przejmuje kontrolę nad pozostałymi dwoma mózgami, mimo tego, że zwykle sam jest kontrolowany i hamowany przez nie. To daje złudzenie, że cały mózg mężczyzny zachowuje się inaczej niż kobiecy, mimo że chodzi tylko o tą jedną część mózgu.

To z powodu gadziego mózgu, który jest zaledwie wielkości orzecha laskowego, kobiety i mężczyźni różnią się diametralnie jeśli chodzi o komunikację, uczenie się i miłość. Ta subtelność w funkcjonowaniu mózgu jest źródłem całego zamieszania w wojnie płci. Stwarza ona przeszkody na drodze wzajemnego łączenia się w miłości, a w tym samym czasie jest przyczyną początkowego przyciągania do płci przeciwnej.

Wszyscy jesteśmy indywidualnoścami, jeśli chodzi o nasze unikalne wybory, osobistą tożsamość, przekonania, doświadczenia emocjonalne i historię naszego życia przechowywaną w mózgu ssaka oraz wyższym mózgu, pomimo tego, że te części mózgu zachowują się podobnie u obu płci. Mężczyźni i kobiety różnią się od siebie jeśli chodzi o instynkty w gadzim mózgu, z kolei każdy z nas różni się od innych na ziemi jeśli chodzi o osobowość zawartą w wyższych częściach mózgu.

Istotną rzeczą jest, aby zdać sobie z tego sprawę, ponieważ jest to kluczem do zrozumienia i doskonalenia swojego romantycznego życia. Nie będziesz mieć postępu w poszukiwaniach Tego Właściwego, jeśli nie zaakceptujesz tego faktu: Żeby nas zdobyć, musisz płynnie mówić trzema różnymi „językami mózgu”, zachowując i szanując  jednocześnie swoją unikalną tożsamość jako kobieca kobieta.

Przyjrzyjmy się bliżej tym trzem mózgom:

Gadzi mózg (pień mózgu) jest odpowiedzialny za prymitywne instynkty – terytorialność, jedzenie, walka i cóż… seks. Pień mózgu odpowiada za instynkty i impulsy, które nie kierują się logiką, a emocjonalna energia z mózgu ssaka może zabrać te instynkty na dziką przejażdżkę. Twój wyższy mózg, kieruje się logiką i podejmuje racjonalne decyzje. Z kolei twój gadzi ma swój własny umysł. Jest to powodem przez, który pociąg seksualny do innych nie jest logicznym czy racjonalnym wyborem, a nieświadomym instynktem. Tak jak zachowanie gadów, pień mózgu działa szybko, niecierpliwie i nie charakteryzuje się mądrością inną niż biologiczna „mądrość” przetrwania i prokreacji gatunku. Gadzi mózg kontroluje naszą zwierzęcą stronę.

Gadzi mózg kobiety i mężczyzny jest zaprogramowany inaczej ze względów biologicznych. Mężczyźni pragną seksu na krótszą i na dłuższą metę, ponieważ mają oni miliardy plemników, które  chcą bezkrytycznie „rozdać”, aby zapewnić kontynuację gatunku. My mężczyźni mamy nastoletnie pragnienie, aby zasiewać nasze „ziarno” starając się uzyskać jak najlepsze geny w naszym potomstwie, bez względu na moralność naszego „wyższego mózgu”, szacunek dla innych czy uprzejmość. Kobiety chcą seksu na krótką metę, ale zobowiązania w dłuższym okresie czasu, ponieważ mają tylko około trzystu jajeczek dostępnych przez całe swoje życie i tracą jedno z każdym miesiącem. Kobiety nie mogą zagwarantować sobie przekazania wspaniałych genów potomstwu dzięki licznym jajeczkom (i ich ilości), ponieważ mają tylko te 200-300 szans, aby dobrze wybrać mężczyznę. Z tego powodu podświadomie szukają one u mężczyzny zdolności do zobowiązań i zapewnienia dobrobytu swemu potomstwu.

To znaczy, że od początku kobiety i mężczyźni mają inne programy/cele. Cele te nie wyłączają się wzajemnie, ale każdy z nich musi zostać adresowany, negocjowany, i prowadzony z pomocą wyższego mózgu (kory mózgowej). Jedno jest pewne: jeśli udoskonalisz swoje zrozumienie funkcjonowania męskiego gadziego mózgu, to udoskonalisz seksualne przyciąganie.

Mózg ssaka (śródmózgowie) jest odpowiedzialny za wszystko co wiąże się z emocjami. Mamy tutaj do czynienia z naszymi reakcjami na osobiste lub lokalne wydarzenia, które nie są związane z prymitywnymi potrzebami takimi jak przetrwanie czy prokreacja. Mózg ssaka zajmuje się społecznie ważnymi ludzkimi sytuacjami takimi jak przyjaźń, a jego rolą jest przywiązywanie emocjonalnej wartości do wydarzeń, informacji i symboli. To ta część mózgu sprawia, że cenimy daną osobę jako kogoś więcej niż znajomego czy obcego. Nasz mózg ssaka nie „myśli” – czuje i nawiązuje więź z drugą osobą sprawiając, że znajomość staje się czymś więcej niż jednonocną przygodą (bardziej romantyczna przyjaźń niż kochankowie), ale mniej trwałą niż małżeństwo.

Mózg ssaka gra niezwykle ważną rolę w  związkach uczuciowych. Dlaczego? Z samej definicji ludzkiej przyjaźni. Kiedy większość mężczyzn rozróżnia „przyjaciół” oraz „ludzi którzy nie należą do grona przyjaciół”, to kobiety rozróżniają „znajomych”, „zakupowych przyjaciół”, „przyjaciół z którymi wyskakuje się na obiad”, „przyjaciół do pogadania”, „najlepszych przyjaciół” „przyjaciół romantycznych”, i wiele innych kategorii. To co łączy wszystkie te kategorie przyjaźni to to, że składają się z współdzielonej, wzajemnej pozytywnej emocji  między dwojgiem ludzi. Jest prawdą zarówno wtedy gdy widzimy przyjaciela codziennie, czy też rzadko – gdy widzicie jego lub ją, uczucie pomiędzy wami sprawia że czujecie się dobrze przez większość czasu.

Skoro mózg ssaka jest emocjonalnym centrum osoby, jest on całkowicie odpowiedzialny za jakość przyjaźni jaka łączy ciebie i mężczyznę; bez względu na to czy jest on zwykłym znajomym czy też Tym Jedynym. Jeśli opanujesz/udoskonalisz swój mózg ssaka to jednocześnie opanujesz emocjonalne przyciąganie. Doskonaląc zarówno gadzi jak i mózg ssaka, będziesz na dobrej drodze do uczuciowej przyjaźni pełnej iskry i ognia.

Wyższy mózg (kora mózgowa) jest odpowiedzialny za logikę, kreatywność, podejmowanie decyzji, etykę, tożsamość i interakcje z innymi z użyciem dyplomacji i uprzejmość i maniery. Aktywuje on także twoją Granicę Osobowości ( którą opiszę później w detalach – jest to jedna z Twoich największych mocy). Twój wyższy mózg jest cywilizującą siłą odpowiedzialną za strukturę, organizację, prawa, przywileje, zwyczaje, historię, opowieści i kreatywność. W przeciwieństwie do gadziego oraz mózgu ssaków, wyższy mózg myśli. Pozwala ludziom uczyć się i  wspólnie wzrastać. Jest centrum dojrzałości i przyciągania intelektualnego, pozwalającym na rozwinięcie zdolności do wzajemnych zobowiązań. Wyższy mózg spaja ze sobą moce trzech mózgów oraz sprawia, że możemy być kochankami, przyjaciółmi i partnerami w jednej wyjątkowej osobie.

Wyższy mózg współpracuje z śródmózgowiem w przypisywaniu emocjonalnej wartości do informacji, które przechowuje. Znamy je jako przekonania, które tworzą podstawy zarówno naszej tożsamości jak i światopoglądu. Śródmózgowie i wyższy mózg pracują razem tworząc naszą osobowość, która jest przejawem unikalnej tożsamości każdej kobiety i mężczyzny. Gadzi mózg nie wpływa na wyjątkowość naszej świadomej osobowości, tylko na ogólne podświadome instynkty, które współdzielą obie płcie, więc po części wszyscy mężczyźni są tacy sami na poziomie naszej gadziej części mózgu. Jeśli wierzysz w wyobrażenie że wszystko czego chcą mężczyźni to seks to do pewnego stopnia masz  rację. Bez wątpienia taki jest cel naszego gadziego mózgu – i nie ma tu nic z czego mężczyzna mógłby się wstydzić.

Jak się zakochujemy 1-1

Skoro zabieram cię w świat mężczyzn, chciałbym użyć analogii dotyczącej tematu bliskiego mężczyznom (nie, nie chodzi o seks) – samochody. Nasze trzy części mózgu działają jak silnik samochodu zaprojektowany, aby wzajemnie wprawiać się w ruch. Gadzi mózg jest jak świeca zapłonowa, która za pomocą iskry przyciągania rozpoczyna relację. Mózg ssaka jest jak zbiornik paliwa, przechowujący energię emocjonalną zasilającą te związki. Wyższy mózg jest silnikiem samym w sobie, pojemnikiem, który przechowuje konieczne narzędzia  do tego by relacja trwała.

Tak jak samochód nie będzie na chodzie bez tych trzech elementów w dobrej kondycji, tak samo twoje relacje nie będą funkcjonować (przynajmniej nie na długo) jeśli nie zadbasz o sprawność swojego silnika. Jeśli Twoje świece zapłonowe będą wadliwe, twojemu związkowi będzie brakować seksualnej chemii (tego czegoś). Jeśli zabraknie ci benzyny, nie będziesz mieć koniecznego paliwa do utrzymania relacji. Jeśli nie ma silnika, iskra i paliwo nic nie znaczą ponieważ nie masz gdzie zbudować wspólnego życia razem.

Jak się zakochujemy 1-2

Jak komunikujemy się poprzez „skrzyżowane mózgi”

Komunikacja jest ważnym aspektem jakiegokolwiek związku, a problemy z nią związane mogą zakończyć każdy romans. W każdej konkretnej chwili, jeden z naszych trzech mózgów jest najbardziej aktywny. Mężczyzna, który myśli tylko o seksie jest zdominowany przez gadzi mózg i niekoniecznie jest dobrym partnerem do zobowiązań w danej chwili. Mężczyzna, który złości się z powodu złego dnia w pracy jest zdominowany przez mózg ssaka i w tym czasie będzie kiepskim przyjacielem. Mężczyzna jest cierpliwy względem Ciebie, dzieli z tobą wydatki, albo właśnie ci się oświadcza jest w tych czasie pod wpływem swojego wyższego mózgu. Kiedy mamy kłopoty z efektywnym komunikowaniem z naszymi partnerami, prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że każde z nas używa innej części mózgu w danej chwili.

Na przykład kobieta, która używa swojego wyższego mózgu próbuje przemówić logicznie do mężczyzny którym zawładnął terytorialny gadzi mózg kochający sport i rywalizację zawodową. W innej sytuacji kobieta zdominowana przez swój mózg ssaka błaga mężczyznę o to, aby poczuł znaczenie jej namiętności, podczas gdy mężczyzna w tym samym czasie będąc pod wpływem swego wyższego mózgu mówi jej, że jest nielogiczna. Z kolei kobieta pod wpływem gadziej części mózgu czuje potrzebę przytulenia, wsparcia czy bycia wysłuchaną – podczas gdy jej partner siedzi przy komputerze i zajmuje się rozliczeniami podatkowymi używając wyższego mózgu.

Błędy w komunikacji

Komunikacja w każdej z tych sytuacji przypominałaby próby uczenia żaby mówienia po francusku – frustrujące i bezsensowne.

Oto przykładowe zdania mówione przez mężczyzn i kobiety których mózgi są „niedopasowane”:

  • Męski gadzi mózg przemawia do logiki wyższego mózgu kobiety: „Czy nie moglibyśmy się po prostu przespać razem? Nie rozumiem dlaczego myślisz, że na to za wcześnie.” Niezbyt efektywne. Instynkty nie są logiczne.
  • Wyższy mózg mężczyzny do gadziego mózgu kobiety: „Twoja ciągła potrzeba towarzystwa jest nielogiczna”. Zgadza się. Jej instynkty szukają „połączenia” z innymi i nie są „logiczne”, ale dość ważne i normalne
  • Kobiecy gadzi mózg przemawiający do męskiego wyższego mózgu: „Czemu mnie nie słuchasz? Mam wrażenie, że ciągle myślisz o pracy.” Oczywiście. Nasze uszy będą bardziej podatne na przykład jeśli zaczniesz mówić o seksie.
  • Kobiecy wyższy mózg komunikujący do męskiego gadziego mózgu: „Dlaczego mężczyźni zawsze myślą tylko o jednym?” Ponieważ mamy również gadzi mózg i po prostu działa dobrze.
  • Instynkty męskiego gadziego mózgu do kobiecych emocji ssaka: „Nie zawsze mogę być z Tobą gdy się boisz – czasami potrzebuję wolności i tego żebyś sama dawała sobie radę” . My mężczyźni czasami mamy bezwarunkowy odruch w naszym gadzim mózgu, która sprawia, że czujemy się zagrożeni na naszym spokojnym osobistym terytorium, gdy ty (pełnoprawnie) zaczynasz kierować się emocjami w swoim mózgu ssaka.
  • Kobiecy gadzi mózg do męskiego mózgu ssaka: „Chciałabym się przytulić! Czemu boisz się mnie objąć? Myślisz, że ktoś nas zobaczy?” Cóż, ponieważ on jest tak zestresowany emocjonalnie, że nie przełączyć się z mózgu ssaka, aby dołączyć do Twojego seksualnego gadziego mózgu.
  • Męski wyższy mózg do kobiecego mózgu ssaka: „Twoje obawy nie mają sensu – otrząśnij się!” To ostatnie co chciałabyś usłyszeć, prawda? Dzieje się tak, ponieważ on myśli wyższym mózgiem, zamiast czuć mózgiem ssaka.
  • Kobiecy wyższy mózg do męskiego mózgu ssaka: „Dlaczego zawsze musisz krzyczeć?” Nie ma powodu. „Powód” to atrybut wyższego mózgu, a emocje nie są logiczne czy „rozsądne” w danej chwili. On musi przełączyć się na wyższy mózg, żeby „załapać” o co Ci chodzi.

Aby zapobiec temu zamieszaniu musimy nauczyć się mówić do każdej części mózgu drugiej osoby, tą samą częścią z naszej strony. W ten sposób każda cześć nas  będzie mówić właściwym językiem.

Gdy 3 mózgi dobrze się komunikują

Być może zauważyłaś, że podczas tej wędrówki poprzez mózg gadzi, ssaka i wyższy, te trzy elementy naszego umysłu odpowiadają za dominujące umiejętności umysłowe różnych poziomów dojrzałości. Każda mózg komunikuje się z płcią przeciwną na poziomie dojrzałości jaki do niej pasuje.

Prawdopodobnie zauważyłaś, że nastolatki spędzają większość czasu doskonaląc swój gadzi mózg: uczą się rozumienia własnych instynktów seksualnych i pożądania, jak nawiązywać więzi z inni, uczą się jak prowadzić konflikty i rywalizację, uczą się terytorialności i posiadania oraz innych instynktownych umiejętności gadziego mózgu. Nasz gadzi mózg mówi jak nastolatek pełen seksualnych i agresywnych popędów.

Młode dorośli mają tendencję do pracy nad doskonaleniem emocji i pracy w grupie z przyjaciółmi. Uczą się jak zmienić swój nastoletni gniew w zaspokajanie swoich prawdziwych potrzeb,  jak przeobrazić nastoletnie lęki oraz obawy w pewność siebie do stawiania czoła ryzyku, zmianom i stracie w prawdziwym świecie. Mózg ssaka zawiera emocje, przyjaźń, a praca w grupie jest idealną okazją do skupienia się na tej części, kiedy przechodzimy poprzez szczeble zarówno wyższej edukacji jak i kariery zawodowej. Nasz mózg ssaka mówi jak młodzi dorośli pełni emocjonalnych wzlotów i upadków w swoim  życiu.

Ostatecznie w pełni dojrzali dorośli, którzy łączą umiejętności nastoletniego instynktownego gadziego mózgu z emocjonalnymi umiejętnościami wczesnej dorosłości, oraz odnaleźli dojrzały sposób łączenia ich w budowaniu zobowiązań wobec innych, uczciwości, solidnych granic dzięki którym szanują prawa, emocje i przekonania innych, mądrych decyzji oraz cierpliwości w pracy nad osiągnięciem długoterminowych celów. Nasz wyższy mózg mówi językiem odpowiedzialnego, logicznego, dojrzałego dorosłego. Do dojrzałych związków wnosimy całych siebie, nasze historie i całe nasze życie: dziecięctwo, okres nastoletni oraz wczesną dorosłość, które są częścią pełni naszej dojrzałej tożsamości.

Co jeśli  Twój związek nie aktywuje wszystkich trzech mózgów?

Trzy fazy zalotów są analogiczne do trzech poziomów ludzkiej dojrzałości. Przechodząc przez te fazy, twój związek, albo będzie się spokojnie rozwijać, albo dojdziesz do wniosku, że mężczyzna na którego poświęcasz swój czas i energię nie nadaje się do poważniejszego związku, a co za tym idzie jest Tym Niewłaściwym.

Wiedza o trzech mózgach Tego Jedynego daje Ci unikalną przewagę jako bystrej kobiecie. Pozwoli ci praktycznie przewidzieć ewentualną przyszłość z danym mężczyzną, bazując na ocenie dojrzałości jego charakteru. Co jeśli wcześnie zauważysz, że całe jego życie kierowane jest jego gadzim mózgiem? Myśli tylko o seksie, terytorium, rywalizacji i władzy. Do tego  nie umie zapanować nad swoimi emocjami, albo nie umie współpracować z innymi jako część drużyny. Taki mężczyzna w tym momencie swojego życia nie będzie dla ciebie dobrym przyjacielem, a co dopiero partnerem. To jest Ten Niewłaściwy.

A co jeśli wcześnie zauważysz, że kieruje się on w większości mózgiem ssaka? Jest świetny w posługiwaniu się swoimi emocjami, współpracuje z innymi, nie traci opanowania,  ani nadmiernie nie przytłaczają go zmiany wokół niego. Ale zdarza mu się przechwalenie przed tobą, „prężenie klaty”, łamanie słowa danego innym, a nawet kłamstwa. W takiej sytuacji nie rozwinął on jeszcze umiejętności wyższego mózgu czyli pełnej dojrzałości poprzez zbudowanie solidnych Granic Osobowości. Dlatego też nie będzie on umiał się zobowiązać, ani być dobrym partnerem. To jest Ten Niewłaściwy.

Możesz też spotkać mężczyznę, który będzie zdolny przeżywać przyjemne emocje z innymi (dobry przyjaciel), będzie dotrzymywał złożone obietnice, nie będzie kłamał oraz będzie mieć realistyczne cele, które będą podobne do twoich. Fajnie, ale bez zbudowanej w wieku nastoletnim umiejętności wzbudzenia w tobie seksualnego przyciągania/pożądania, będzie on oddanym przyjacielem, ale seks stanie się rutynowy. Twój pociąg seksualny do niego zaniknie i obumrze. Będzie Ci w nim czegoś brakowało, a tym czymś będzie część jego młodzieńczych lat. To jest  Ten Niewłaściwy.

To samo dotyczy też ciebie. Jeśli chcesz naprawdę aktywnego, połączonego więzami i zobowiązującego związku, absolutnie musisz odnosić się do trzech części mózgu Tego Właściwego. Jeśli nie, wasz związek jest skazany na porażkę. Następne rozdziały w łatwy sposób wyjaśnią Ci jak sortować  ze swojego życia Tych Niewłaściwych mężczyzn. Twoim zadaniem będzie przygotowanie się na prawdziwego Tego Jedynego gdy wreszcie się pojawi.

Jedno nocne przygody nigdy nie są sposobem na znalezienie Tego Jedynego. Prześpij się z nim w ciągu kilku pierwszych godzin znajomości (a nawet w ciągu pierwszego miesiąca randkowania), a skończycie jako znajomymi, którzy zaspokoili impulsy. Prawdopodobnie nie staniecie się przyjaciółmi, a z pewnością nie dojdziecie do poważnych zobowiązań. Powodem tego jest to, że szybki seks odwołuje się tylko do męskiego gadziego mózgu. Omija to cierpliwość i  pozytywne emocje niezbędne do tego, aby on docenił cię emocjonalnie poprzez nawiązanie więzi z jego mózgiem ssaka. Tak, są jednak wyjątki – niektórzy ludzie idą ze sobą do łóżka szybko i potem wiążą się na całe życie – ale te wyjątki są tak rzadkie jak wygrana na loterii. To co dzieje się w tych rzadkich przypadkach to to, że w jakiś sposób wszystkie „guziki zaskakują” jednocześnie. Ale szanse na to są bardzo nikłe.

Nawet jeśli prześpisz się z facetem szybko i mimo tego będzie on z tobą związany przez kilka lat, to sparaliżowałaś potencjał romantycznej historii jaką mogliście zbudować razem – atmosferę ciężko wypracowanej nagrody jaką dla niego jest seks, a dla Ciebie będzie z trudem osiągnięte zobowiązanie. Ukradliście sobie cześć fabuły rozwoju waszego charakteru z pięknego bestsellera jakim mogło być wasze życie (więcej o tym gdy będziemy mówić o historiach). Odmówiliście sobie przyczyny do tworzenia związku – szansy powolnego wzrostu poprzez wzajemne poznawanie. Ominęliście środek swojego waszej romantycznej noweli i przeskoczyliście od razu do ostatniej strony.

Z drugiej strony, jeśli nie przyciągniesz jego gadziego mózgu i przejdziesz od razu do wiązania się z jego mózgiem ssaka, będziesz skazana na bycie tylko jego przyjaciółką, która nie dzieli z nim iskry/chemii przyciągania seksualnego. Czy kiedykolwiek doświadczyłaś bycia „tylko przyjaciółką” mężczyzny które desperacko chciałaś? To dlatego tak się stało.

Z kolei jeśli seksualne przyciąganie między wami jest silne, ale ominiesz łączenie się mózgiem ssaka i przejdziesz od razu do zobowiązań, pewnego dnia zdasz sobie sprawę, że jesteście dobrymi kochankami, ale nigdy nie byliście przyjaciółmi i postawiliście swój związek na niepewnym fundamencie. Poza nielicznymi wyjątkami, prowadzi to do nieszczęśliwego zakończenia. Nie znam żadnego państwa, które uznaje brak przyjaźni jako podstawę prawną do rozwodu, ale w zasadzie jest to jeden z głównych powodów.

Jeśli ominiecie zarówno fazę przyciągania i przyjaźni i przejdziecie od razu do czystego intelektualnego zobowiązania poprzez korę mózgową, zbudujecie partnerstwo (na przykład takie jak w firmie prawniczej) zamiast relacji. Będziecie mieć szczere porozumienie (może nawet na całe życie), ale nie będzie w nim ognia który sprawia że romantyczny związek będzie wart zachodu. Pewnego dnia obudzisz się i zdasz sobie sprawę, że utknęłaś z osobą która w ogóle Cię nie pociąga, nigdy nie pociągała i  nigdy nie będziecie dobrymi przyjaciółmi. To smutny scenariusz.

Jak się zakochujemy 1-3

Aktywowanie trzech części mózgu jest łatwe jak ABC

Jeśli poświęcisz czas aby przeprowadzić cały proces właściwie to rezultaty będą cudowne. Jedyną drogą do znalezienia Tego Jedynego i czerpania przyjemności z trwającej miłości jest bycie kochankami którzy nie sięgają zbyt szybko po końcową nagrody jakimi są seks i zobowiązanie, dalej stają się przyjaciółmi którzy cenią się wzajemnie pod względem emocjonalnym bardziej niż innych, aż w końcu wreszcie stajecie się zobowiązanymi partnerami którzy łączą swoje życie razem. Te trzy fazy jakimi są przyciąganie, tworzenie więzi i zobowiązania – w tej kolejności – zapewnią ci sukces. To jest głęboka anatomia ludzkich zalotów, bez względu na pochodzenie kulturalne lub religijne. Tak zwaneABC”  randkowania.

Trzy fazy romansu

Atrakcyjność (Przyciąganie) – Pobudzenia jego zainteresowania tobą jako kochanką poprzez seksualną komunikację z jego gadzim mózgiem – seksualne przyciąganie.

Nawiązywanie więzi – Tworzenie przyjaźni poprzez emocjonalną komunikację z jego mózgiem ssaka – emocjonalne przyciąganie.

Zobowiązanie – Utworzenie partnerstwa poprzez intelektualną komunikację z jego wyższym mózgiem i jego poczuciem prawa, zasad, kreatywnością, dyscypliną oraz dojrzałością – przyciąganie  intelektualne.

Każdy wielki romans przechodzi przez te trzy fazy. Pomyśl o romantycznych komediach jakie uwielbiasz. Jesteś w stanie prześledzić rozwój akcji porzez te fazy? Jeśli nie, to z pewnością  do czasu ukończenia czytania tej książki będziesz w stanie to dostrzec.

 

Twoja historia prowadzi cię do spotkania Tego Jedynego we właściwym czasie

Wszyscy ludzie mają zwierzęcy instynkt w swoich gadzich mózgach. Musisz się odnieść do tego instynktu, aby przyciągnąć seksualnego partneraa i musi się to stać w ciągu od pierwszych sekund do kilku godzin od spotkania tej osoby. Pierwsze wrażenie ma duże znaczenie, jeśli chodzi o zwierzęcy instynkt. Jeśli od odrazu nie zaiskrzy między Tobą, a mężczyzną to prawdopodobnie nigdy nie zaiskrzy. Powodem tego jest to, że w prawdziwym romansie na całe życie kobieta i mężczyzna odkrywają razem wspólną historię.

Mity są historiami które przemawiają do wszystkich ludzi. Jednak z tysięcy współczesnych historii o których opowiadają książki, filmy, albo które słyszymy w ustnych przekazach, tylko niektóre przemawiają do naszych serc bardziej niż inne. Nasze indywidualne romantyczne historie muszą przemawiać wyłącznie do naszych unikalnych serc.

Dobra historia ma wyczucie czasu i bez względu na to czy twoje cechy będą tymi samymi których poszukuje mężczyzna, to wasz związek nie wypali jeśli go zabraknie. Czy widziałaś kiedykolwiek romantyczną komedię gdzie pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów nie było żadnej chemii? Jeśli widziałabyś historię filmową w której para zaprzyjaźniałaby się, a nawet pobrała, a nie byłoby między nimi iskry czy chemii, nie uwierzyłabyś w to (nie kupiłabyś tego). Tak samo jest w życiu. Seksualny pociąg nazywany atrakcyjnością w gadzim mózgu mężczyzny musi się pojawić zanim cokolwiek głębszego wydarzy się między wami. Mężczyzna nie może być z powodzeniem romantycznym przyjacielem, a potem partnerem, jeśli nie będzie wcześniej widział siebie jako potencjalnego kochanka.

Aby w romansie posunąć się na wyższy poziom poza seksualną atrakcyjność czy pożądanie do poziomu, który nazywamy przyjaźnią i partnerstwem musimy opierać się na osobowościach, które pochodzą z mózgu ssaka oraz wyższego mózgu. Bez tego dopasowania możesz osiągnąć męskie zainteresowanie i seks odnosząc się wyłącznie do męskiego pnia mózgu (niektórzy zapewne byliby tym zachwyceni). Jednak jeśli nie dokonałaś jeszcze oceny dwóch pozostałych części jego mózgu, to możesz zainwestować miesiące lub lata swojego życia i pewnego dnia obudzić się obok Tego Niewłaściwego.

Możesz także nawiązać przyjaźń i zobowiązanie z mężczyzną nawet, jeśli brakuje seksualnej chemii. Możecie stworzyć nawet dosyć dobre małżeństwo, które zadowoli twoją matkę i twój kościół (nie ciebie), ale będzie drętwe z brakami pasji.

Jednak nie będziesz mieć dobrego związku, jeśli nie nauczysz się łączyć aspekty tych trzech części mózgu. To konieczne by utworzyć trwały, zasobny i ekscytujący związek który ma swoją historię. Na pewnym poziomie, związek to piękna historia, a opowieść którą się dzielisz jest piękną relacją.

Trzy fazy zalotów odnoszące się do trzech części mózgu są psychologicznie i posiadają swoją sekwencję, ale ilość czasu na każdą z nich może być różna do pewnych granic.

Faza Przyciągania może zacząć się nawet przed powiedzeniem sobie pierwszego cześć i trwa do jednego miesiąca jako proces inicjacyjny.

Nawiązywanie Przyjaźni zwykle rozpoczyna się w czasie lub po pierwszej randce, a jej rozwój przeważnie ukończony jest w ciągu trzech miesięcy.

Faza Zobowiązań zwykle rozpoczyna się drobnymi kroczkami od około pierwszego miesiąca znajomości i w najlepszym wypadku trwa do końca życia.

Oczywiście jest pewne pole do manewru. Ty i potencjalny Ten Właściwy możecie nawiązywać więź jako przyjaciele zaraz po tym jak się poznacie, a nawet przed pierwszą randką lub możecie nie nawiązywać więzi po drugiej randce, jeśli pociąg seksualny wciąż się rozwija i nabiera wiatru w żagle. To też jest w porządku i wspaniały związek może się z tego rozwinąć.

Mogą powstawać kłopoty gdy fazy zalotów będą w innej kolejności – na przykład nawiązujecie silną więź zanim zdąży rozwinąć się przyciąganie seksualne, albo „przeskakujecie” od razu do zobowiązań przed nawiązaniem więzi. Będzie ciężko stworzyć coś trwałego jeśli czas na każdą fazę będzie za bardzo odbiegał od normy.

W tym momencie pewnie zastanawiasz się jak mają się stadia zalotów do relacji typu „niezobowiązujące spotkanie” kontra „randkujemy” do  „chodzimy ze sobą”?

Jak ma się czas do tych „typów randkowania”? „Niezobowiązujące spotkanie” jest wtedy gdy jedyne co was łączy to seksualne przyciąganie. Kiedy zaczynacie nawiązywać przyjaźń, zaczynają się „randki”, a „chodzenie ze sobą” gdy zaczynacie tworzyć wspólne zobowiązania.

Mam wrażenie że wiele kobiet ma intuicyjny sens wyczucia czasu, jeśli chodzi o randki – o wiele lepszy niż my mężczyźni – ale wy panie możliwe, że nigdy nie zagłębiliście się analizowaniu tego zagadnienia. Teraz możecie.

Uogólniony sposób randkowania
Jeśli poświęcisz cały miesiąc na budowanie pożądania to po tym czasie możesz już być w jego mózgu zakodowana jako przyjaciółka. Jeśli poświęcisz miesiąc na wytworzenie przyjacielskich więzi, może cię potraktować tylko jako podbój który chce zakończyć jednonocną przygodą. Tak jak pisałem wcześnie jest tutaj pole do manewru, ale nie możesz odchodzić za daleko od norm, bo w przeciwnym razie coś jest nie tak z ciągiem historii jaką razem tworzycie.

Czy kiedykolwiek widziałaś romantyczny film w którym jakaś scena ciągnęła się w nieskończoność, tak że zaczęłaś przysypiać? Albo zmontowane klipy w dwu minutową całość w których widzimy parę romansującą kilka tygodni Mogłaś pomyśleć, że to nieprawdopodobne, zgadza się? Tak samo jest z Twoją życiową historią.
Wybór odpowiedniego faceta (i porzucenie niewłaściwego) jest kluczowy abyś odniosła sukces w twoim życiu miłosnym. Jednak poczucie czasu jest równie istotne. W romansie chodzi oto, żeby być z odpowiednią osobą w odpowiednim czasie. Jeśli jesteś z odpowiednią osobą w nieodpowiednim czasie, albo z nieodpowiednią osobą w odpowiednim czasie, to nic z tego nie będzie. Zrozumienie tej metody randkowania pozwoli ci na wybranie odpowiedniego dla Ciebie mężczyzny, uniknięcie tracenia czasu i emocjonalnej energii na związki które nie mogą wypalić i podążanie za porządkiem i tempem randkowania, które pomoże odpowiedniemu facetowi rozwinąć waszą wspólną historię.
Ten Jedyny gdzieś tam jest i czeka na ciebie, oraz wasza jedyna historia którą macie ze sobą dzielić. Po co tracić chociaż minutę dłużej na niewłaściwego faceta? Teraz gdy zaczynasz rozumieć jak działają trzy mózgi, takie marnotrawstwo przestaje Ci grozić.
Przejdźmy do pierwszego kroku Pierwszej Fazy i bliżej znalezienia Tego Jedynego.

Jak się zakochujemy – rozdział 2: Piękno jest w oku patrzącego

Mózg incognito. Wojna domowa w Twojej głowie – David Eagleman

Jeśli ktoś interesuje się poznawaniem samego siebie to można znaleźć w niej sporo ciekawostek. Autor przedstawia wiele badań empirycznych i według mnie zachowuje umiar w przekonywaniu co do swoich hipotez.

Poniżej kilka fragmentów z książki:

Rozbiór doświadczenia 

Pewnego popołudnia pod koniec pierwszego dziesięciolecia XIX wieku Ernst Mach, fizyk i filozof, zaczął się dokładnie przyglądać ułożonym obok siebie kartkom papieru w tym samym kolorze. Interesowała go kwestia percepcji, zwrócił więc uwagę na zastanawiający szczegół. Coś było nie tak. Podzielił kartki, popatrzył na każdą z osobna, po czym znów ułożył je tak jak wcześniej. Wtedy zdał sobie sprawę, co mu się nie zgadza: kartki oglądane oddzielnie były jednokolorowe, lecz jeśli ułożyło się je w rzędzie, każda wydawała się nieco jaśniejsza po lewej stronie, a ciemniejsza po prawej. (Przekonacie się, że każda z karteczek z rysunku ma jednolitą barwę, kiedy zakryjecie wszystkie pozostałe).

Pasmo macha

To złudzenie optyczne nazwano pasmem Macha. Jeśli wie się, jak ono działa, można dostrzec jego efekty również w innych sytuacjach – na przykład na styku ścian w rogu pokoju. Różnica w oświetleniu sprawia, że farba w samym rogu wydaje się jaśniejsza lub ciemniejsza. Niewykluczone, że zauważyliście to dopiero teraz, chociaż patrzyliście w życiu na wiele ścian. Podobnie renesansowi artyści w którymś momencie zwrócili uwagę, że znajdujące się w dalekim tle góry wydają się niebieskawe – a zauważywszy to, zaczęli je w ten sposób malować Wszyscy wcześniejsi twórcy kompletnie nie zdawali sobie sprawy ze zmiany odcienia, chociaż też mieli to przed oczami.
Dlaczego nie dostrzegamy rzeczy tak oczywistych? Czy jesteśmy aż tak kiepskimi obserwatorami? Tak, obserwacja wychodzi nam zaskakująco marnie. Introspekcja też nie jest w stanie pomóc: jesteśmy przekonani, że widzimy wszystko wyraźnie, dopóki coś nie uświadomi nam, że jednak się mylimy. W dalszej części tego rozdziału nauczymy się uważnie przyglądać temu, co widzimy.
Czym naprawdę są nasze doświadczenia, a czym nie są?

(…)

Tajemnica sekserów kurcząt i obserwatorów samolotów
Najlepsi sekserzy kurcząt pochodzą z Japonii. Gdy w wielkich wylęgarniach wykluwają się pisklęta, zazwyczaj są dzielone na samce i samice – procedura ta nosi nazwę seksowania. Jest konieczna, ponieważ typ karmy zależy od płci: inaczej karmi się kury, których zadaniem będzie znoszenie jaj, a inaczej koguty (tylko nieliczne samce tuczy się na mięso). Zadanie seksera polega więc na tym, by podnieść każde pisklę, szybko ocenić jego płeć i włożyć je do odpowiedniego pojemnika. Problem w tym, że to niezwykle trudna praca: małe samczyki i samiczki wyglądają identycznie.
No, prawie identycznie Japończycy wymyślili metodę seksowania kurczaków zwaną seksowaniem kloacznym, która pozwala ekspertom w tej dziedzinie błyskawicznie ustalić płeć jednodniowych piskląt. Od lat trzydziestych XX wieku hodowcy drobiu z całego świata zjeżdżają do szkoły seksowania kurcząt Zen-Nippon w Japonii, by nauczyć się tej techniki. Sęk w tym, że nikt nie był w stanie im dokładnie wyjaśnić, jak to się robi. Metoda miała polegać na jakichś subtelnych wskazówkach wzrokowych, lecz zawodowi sekserzy nie potrafili ich wymienić Patrzyli na kuperek (gdzie znajduje się kloaka) i po prostu wiedzieli, do którego koszyka kurczaka włożyć
I w ten sposób uczyli nowych sekserów. Mistrz stał nad podopiecznym i przyglądał się jego pracy. Uczeń brał do ręki pisklę, oglądał kuper i wrzucał je do jednego lub drugiego kosza. Zawodowiec mówił wtedy: „dobrze” albo „źle”. Po wielu tygodniach takiego treningu mózg ucznia był już wyćwiczony do perfekcji – ale uczeń świadomie nie wiedział nic.
Tymczasem na dnigim końcu świata rozgrywała się bardzo podobna historia. Podczas drugiej wojny światowej zagrożeni bombardowaniami Brytyjczycy musieli znaleźć jakiś sposób na szybkie i poprawne rozpoznawanie nadlatujących samolotów. Które kropki na horyzoncie zamienią się w powracających aliantów, a które w niemieckie bombowce? Kilku miłośników lotnictwa okazało się doskonałymi obserwatorami, więc armia natychmiast zaproponowała im współpracę. Ich rola była tak istotna, że rząd postanowił zatrudnić więcej takich osób, lecz znalezienie odpowiednich ludzi okazało się niezwykle trudnym zadaniem. Poproszono wówczas „etatowych” obserwatorów o wyszkolenie nowych – co ciekawe, rezultaty były mierne. Próbowali wyjaśnić swoje metody pracy, lecz szło im bardzo kiepsko. Nikt, nawet inni obserwatorzy, nie potrafił pojąć, w czym rzecz. Podobnie jak sekserzy kurcząt, nie wiedzieli, co dokładnie robią – po prostu dostrzegali różnice.
W końcu Brytyjczycy wpadli na pomysł, jak skutecznie szkolić nowych obserwatorów samolotów: metodą prób i błędów. Uczeń patrzył na samolot i zgadywał, a ekspert stwierdzał, czy to poprawna, czy niepoprawna odpowiedź. Po jakimś czasie uczniowie stawali się posiadaczami tajemniczej, niewytłumaczalnej wiedzy.
Między tym, co wiemy, a tym, czego jesteśmy świadomi, może istnieć spora przepaść Badania nad umiejętnościami, które trudno poddać introspekcji, pokazują coś zaskakującego – pamięć ukryta jest całkowicie odrębna od jawnej, a uszkodzenie jednego typu nie ma wpływu na ten drugi. Dobrym przykładem są pacjenci z amnezją następową, którzy tracą zdolność świadomego zapamiętywania nowych doświadczeń. Jeśli spędzicie kilka godzin, próbując nauczyć ich gry Tetris, następnego dnia powiedzą wam, że nie pamiętają niczego takiego i nigdy wcześniej tej gry nie widzieli, a najprawdopodobniej również, że nie mają pojęcia, kim jesteście Kiedy jednak przyjrzycie się ich wynikom w grze, zauważycie postęp, taki sam jak u ludzi z poprawnie działającą pamięcią. Ich mózgi nauczyły się zasad, tyle że ich świadomość nie ma dostępu do tej informacji. (Co ciekawe, jeśli obudzi się pacjenta z amnezją w środku nocy po dniu, który spędził na grze w Tetris, powie wam, że śnił o spadających kolorowych figurach, choć nie będzie umiał powiedzieć dlaczego).
Oczywiście nie tylko sekserzy kurcząt, obserwatorzy samolotów i pacjenci z amnezją uczą się czegoś podświadomie: w zasadzie wszystkie nasze interakcje ze światem na tym się opierają. Być może trudno wam będzie opisać słowami sposób chodzenia waszego ojca, kształt jego nosa lub śmiech, lecz kiedy zobaczycie kogoś, kto chodzi, wygląda lub śmieje się tak samo, natychmiast zauważycie podobieństwo.

Otwórz oczy

Fakt widzenia wydaje się rzeczą tak naturalną, że trudno nam docenić niezwykle skomplikowaną mechanikę tego procesu. Być może zdziwi was fakt, że mniej więcej jedna trzecia ludzkiego mózgu zajmuje się „obsługą” wzroku. Mózg musi wykonać ogromny wysiłek, aby poprawnie zinterpretować miliardy fotonów docierających do naszych oczu. Ściśle rzecz ujmując, wszystkie sygnały wzrokowe są wieloznaczne:

Pizza na przykład ilustracja po lewej przedstawia obraz, jaki zarejestrujemy, patrząc na Krzywą Wieżę w Pizie z odległości czterystu metrów lub na jej model trzymany w ręku: oba te obiekty są postrzegane przez nasze oczy jako identyczne.
Mózg stara się ujednoznacznić docierające do nas sygnały wzrokowe, rozpatrując je w kontekście, przyjmując pewne założenia i korzystając z różnych sztuczek. Nie dzieje się to bez żadnego wysiłku z naszej strony, jak mogą
się przekonać pacjenci, którzy dzięki operacji odzyskują utracony przed kilkoma dziesięcioleciami wzrok. Nie widzą świata od razu – muszą się tego ponownie nauczyć.
Na początku spada na nich lawina chaotycznych, niezrozumiałych kształtów i barw. Chociaż oczy funkcjonują prawidłowo, mózg musi się dowiedzieć, jak interpretować napływające sygnały.
Ludziom, którzy przez całe życie cieszyli się dobrym wzrokiem, najłatwiej wytłumaczyć, że jest on strukturą, przez uświadomienie im, jak często oczy wprowadzają nas w błąd Złudzenia optyczne istnieją na obrzeżach sygnałów, z którymi mózg nauczył się sobie radzić Stanowią swego rodzaju okno – możemy przez nie podejrzeć, co się dzieje w naszych umysłach.
Zdefiniowanie słowa „złudzenie” staje się tu o tyle problematyczne, że w pewnym sensie wszystko, co dostrzegamy, jest złudzeniem. Jakość naszego widzenia peryferyjnego można porównać do patrzenia przez zaparowaną szybę, a jednak mamy wrażenie, że widzimy wyraźnie nawet po bokach. Dzieje się tak dlatego, że widzimy ostro wszystko, na co skierujemy oczy Do wyjaśnienia tego zjawiska wystarczy mały eksperyment: poproście znajomego, aby wziął do ręki kilka kolorowych pisaków lub zakreślaczy i wyciągnął ramię w bok. Skupiając wzrok na jego nosie, spróbujcie podać kolejność kolorów pisaków w jego dłoni. Wynik doświadczenia was zaskoczy: nawet jeśli będziecie w stanie dojrzeć że na obrzeżach pola widzenia są jakieś kolory, nie będziecie umieli podać ich ułożenia. Nasze widzenie peryferyjne jest znacznie mniej dokładną niż nam się zdaje, ponieważ w typowej sytuacji mózg ustawi mięśnie oka tak, by ostre widzenie centralne skierować wprost na interesujący nas obiekt. Wszystko, na co spojrzymy, wydaje się idealnie ostre, zakładamy więc, że cała nasza percepcja tak działa5.
To dopiero początek. Zwróćcie uwagę, że nie jesteśmy świadomi granic naszego pola widzenia. Skierujcie wzrok na ścianę przed sobą, wyciągnijcie rękę do przodu i pomachajcie palcami. Następnie przesuńcie ją powoli w kierunku ucha. W pewnym momencie przestaniecie widzieć swoje palce. Jeśli wyciągniecie rękę nieco w przód, znów je zobaczycie. Tam właśnie znajduje się krawędź pola widzenia. Tak jak w poprzednim przykładzie – ponieważ zazwyczaj kierujemy wzrok od razu tam, gdzie chcemy, nie myślimy o tym, że nasze pole widzenia jest ograniczone. Można przypuszczać, iż większość ludzi przez całe życie nie uświadamia sobie, że w danym momencie widzi tylko niewielki fragment rzeczywistości.
Jeśli zaczniemy głębiej analizować zjawisko widzenia, okaże się, że mózg może nam serwować całkiem przekonujące kłamstwa, jeśli tylko dostarczymy mu odpowiednich informacji. Weźmy na przykład postrzeganie głębi. Nasze oczy są oddalone od siebie o kilka centymetrów, więc każde z nich rejestruje nieco inny obraz świata. Można to zaobserwować, robiąc dwa zdjęcia z punktów odległych od siebie o kilka centymetrów i kładąc jedno obok drugiego. Jeśli spojrzymy na nie zezem, dwa obrazy zleją się w trzeci, za to trójwymiarowy. Naprawdę dostrzeżemy w nim głębię – nie będziemy w stanie pozbyć się tego wrażenia. Nieprawdopodobne stwierdzenie, że płaskie obrazy mogą stworzyć iluzję głębi, ujawnia mechaniczną, automatyczną naturę układu wzrokowego: wystarczy nakarmić go odpowiednimi danymi, a sam stworzy szczegółowy świat.

(…)

Pierwsze modele funkcjonowania mózgu mocno opierały się na podobieństwie do komputera: przedstawiały go jako urządzenie wejścia-wyjścia, które przetwarza dane zmysłowe na różnych poziomach i wyciąga z nich wnioski. Jednak schemat przyrównujący umysł do linii produkcyjnej zaczął budzić coraz więcej wątpliwości, kiedy okazało się, że aktywność mózgu nie przebiega po prostu z punktu A przez punkt B do punktu C: ist-nieją ścieżki informacji zwrotnych łączące punkty C i B, C i A oraz B i A. Mózg przesyła sobie tyle samo informacji zwrotnych, co przetworzonych – w żargonie technicznym cecha ta nosi nazwę rekurencji, potocznie zaś jest zwana zapętleniem. Cały ten system bardziej przypomina targowisko niż linię produkcyjną. Uważny czytelnik natychmiast odnotuje, że przy takich właściwościach sieci neuronowej istnieje możliwość, że percepcja wzrokowa nie jest strumieniem danych, który ma swój początek w siatkówce oka, a kończy się w jakimś tajemniczym punkcie z tyłu mózgu. Zagnieżdżonych kanałów do przekazywania informacji zwrotnej jest tyle, że cały system mógłby w zasadzie działać w drugą stronę. Obszary odpowiedzialne za postrzeganie zmysłowe przetwarzają dane, budując coraz bardziej skomplikowane interpretacje przekazywane wyżej postawionym w hierarchii fragmentom mózgu. Te wyższe obszary mózgu również komunikują się bezpośrednio z najniższymi. Oto przykład: zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie mrówkę idącą po biało-czerwonym obrusie w kierunku słoika fioletowego dżemu. Obszary waszych mózgów z samego dołu hierarchii właśnie się uaktywniły. Nie patrzyliście na żadną mrówkę, ale zobaczyliście ją oczami wyobraźni. Wyżej postawione obszary wprawiły w ruch te niższe; korzystają one z danych przesyłanych przez oczy, ale obustronne połączenia w mózgu sprawiają, że całkiem dobrze radzą sobie same w całkowitej ciemności.
To nie koniec Okazuje się, że pośród tego zgiełku jedne zmysły oddziałują na inne, zmieniając naszą percepcję świata zewnętrznego. Informacjami przesyłanymi przez oczy nie zajmuje się tylko układ wzrokowy – cała reszta mózgu też jest zaangażowana. W przypadku brzuchomówców dźwięk dochodzi z jednego miejsca – ust brzuchomówcy, ale nasze oczy widzą ruch innych ust (tych należących do lalki). Mózg dochodzi wówczas do wniosku, że to lalka mówi. Nie ma czegoś takiego jak „projekcja głosu” u brzuchomówców. Nasz mózg odwala za nich całą robotę.
Innym przykładem jest efekt McGurka: jeśli zsynchronizować dźwięk jednej sylaby (ba) z nagraniem wideo ust wypowiadających inną sylabę (ga), oglądający film ma złudzenie, że słyszy jeszcze inną sylabę (da). Wynika to z obecności obustronnych połączeń i zapętlenia mózgu, za sprawą którego sygnał głosowy i ruchy warg są łączone na wczesnym etapie przetwarzania danych.
Wzrok zazwyczaj dominuje nad słuchem, lecz istnieją też przypadki oddziaływania w drugą stronę, na przykład efekt iluzorycznego błysku: jeśli widząc pojedynczy błysk, usłyszymy dwa sygnały dźwiękowe, wyda nam się, że światełko też błysnęło dwukrotnie. Jest to skutek zjawiska zwanego sterowaniem słuchem, które sprawia, że postrzegana przez nas częstotliwość migotania światła będzie mniejsza lub większa w zależności od częstotliwości towarzyszących sygnałów dźwiękowych. Tego typu proste złudzenia stanowią istotne wskazówki dotyczące działania naszego układu nerwowego. Udowadniają, że
systemy wzrokowy i słuchowy są ze sobą ściśle powiązane i starają się przekazać nam ujednoliconą wersję wydarzeń. Spotykany w tekstach popularnonaukowych model układu wzrokowego jako linii produkcyjnej jest zatem nie tyle mylący, ile po prostu błędny.
* * *
Jakie korzyści płyną z posiadania zapętleń w mózgu? Pozwalają one organizmom wyjść poza schemat bodziec-reakcja i wypracować umiejętność formułowania założeń, zanim do mózgu dotrą dane zmysłowe Przypomnijcie sobie przykład łapania piłki w locie. Gdybyśmy mieli w głowach zwyczajną linię produkcyjną, nie moglibyśmy jej przechwycić: między chwilą, w której światło trafia do czujników na naszych siatkówkach, a wykonaniem od-powiedniego ruchu mijają setki milisekund Ręce zawsze wyciągałyby się do miejsca, w którym piłka była przed chwilą. Jesteśmy w stanie grać w baseball tylko dzięki temu, że działanie praw fizyki mamy głęboko zakodowane w systemie. Nasz wewnętrzny model przewiduje, gdzie i kiedy piłka dotknie ziemi w oparciu o oddziaływanie przyciągania. Skuteczność tych prognoz wynika ze zbieranych przez całe życie doświadczeń dotyczących grawitacji. Dzięki temu nasze mózgi nie pracują wyłącznie w oparciu o najnowsze dane zmysłowe, lecz formułują hipotezy dotyczące przyszłego położenia piłki.
Jest to jeden z przykładów szerszej koncepcji wewnętrznych modeli otaczającego nas świata. Mózg przeprowadza symulacje tego, co się zdarzy, jeśli wykonamy dane działanie w określonych warunkach. Wewnętrzne modele wpływają nie tylko na nasze ruchy (na przykład złapanie piłki lub unik), lecz stanowią podstawę świadomej percepcji. Już w latach czterdziestych XX wieku naukowcy zaczęli snuć domysły, że percepcja działa nie na zasadzie gromadzenia pozyskanych danych, lecz dopasowywania
oczekiwań do docierających informacji. Ta dziwna teoria pojawiła się, kiedy zaobserwowano, że nasze oczekiwania mają wpływ na to, co widzimy. Nie wierzycie? Spróbujcie opisać, co przedstawia obrazek poniżej. Jeśli wasz mózg nie spodziewa się zobaczyć w tym układzie plam niczego konkretnego, będziecie widzieć tylko plamy. Żebyście coś „zauważyli”, musi istnieć jakaś prognoza co do natury napływających danych.
Jeden z najwcześniejszych przykładów tego zjawiska został opisany przez neurologa Donalda MacKaya, który w 1956 roku wysunął teorię, że podstawowe zadanie kory wzrokowej polega na tworzeniu wewnętrznego modelu otaczającej nas rzeczywistości. Sugerował, że pierwszorzędna kora wzrokowa konstruuje odwzorowanie, dzięki któremu jest w stanie przewidywać, jakie dane otrzyma. Kora przesyła gotowe prognozy do obszaru międzymózgowia zwanego wzgórzem, analizującego różnice między danymi dostarczonymi przez zmysł wzroku a tymi przewidywanymi. Następnie wzgórze wysyła korze tylko te dane, które nie pojawiły się w przewidywanym modelu. Uzupełniają one wewnętrzny model, dzięki czemu w przyszłości różnica między odwzorowaniem a stanem faktycznym będzie mniejsza. Mózg go doskonali, zwracając baczną uwagę na popełniane przez siebie pomyłki. MacKay zauważył, że taki schemat zgadza się z jego anatomią: od kory do wzgórza wiedzie dziesięć razy więcej włókien nerwowych niż w drugą stronę. Ma to sens, jeśli kora przesyła szczegółowe odwzorowanie, a w zamian dostaje tylko zwięzły raport o błędach w prognozie.

To wszystko udowadnia nam, że percepcja odzwierciedla aktywne porównanie zmysłowych danych wejściowych z wewnętrzną prognozą. Wynika z tego jeszcze jeden wniosek: zwracamy świadomą uwagę na otoczenie dopiero wtedy, gdy świadectwo zmysłów nie zgadza się z oczekiwaniami. Jeśli jesteśmy w stanie skutecznie „przewidzieć” świat, nie potrzebujemy świadomej uwagi, ponieważ mózg doskonale sobie radzi. Na przykład kiedy pierwszy raz jechaliście na rowerze, musieliście mocno koncentrować się na tej czynności; jednak po jakimś czasie system prognoz sensomotorycznych jest już na tyle sprawny, że jazda obywa się bez udziału świadomości. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie jesteście świadomi, że jedziecie na rowerze, jednak istotnie nie jesteście świadomi sposobu trzymania kierownicy, naciskania na pedały i balansowania ciałem. Wasz mózg już wie, czego ma się spodziewać, kiedy wykonujecie konkretne ruchy, nie macie więc ich świadomości ani związanych z nimi wrażeń zmysłowych, dopóki coś nie ulegnie zmianie – nie zacznie wiać silny wiatr lub nie pęknie opona. Gdy nowa sytuacja nie zgadza się z prognozami, włącza się świadomość, a wewnętrzny model zostaje uzupełniony.
Przewidywalność własnych działań i ich skutków sprawia, że człowiek nie jest w stanie sam się połaskotać.
Możemy za to zostać połaskotani przez innych, ponieważ ich ruchy są dla nas nie do przewidzenia. Jeśli jednak bardzo wam na tym zależy, zyskacie taką możliwość Wyobraźcie sobie sytuację, w której sterujecie ruchami piórka za pomocą joysticka o minimalnie opóźnionym działaniu: gdy go przechylacie, mija przynajmniej jedna sekunda, zanim piórko się poruszy. Dzięki temu ruch nie jest już przewidywalny i można się połaskotać Co ciekawe, schizofrenicy są w stanie łaskotać się sami z powodu problemu z koordynacją w czasie, który uniemożliwia ustalenie poprawnej kolejności czynności ruchowych i wywołanych przez nie wrażeń.
Kiedy uznamy mózg za system o licznych pętlach i własnej dynamice wewnętrznej, będziemy w stanie zrozumieć przyczyny innych dziwnych zaburzeń, na przykład zespołu Antona. Diagnozuje się go u ludzi, którzy, straciwszy wzrok, utrzymują, że nadal widzą. Grupa lekarzy może stać nad łóżkiem pacjentki i pytać: „Pani Johnson, ile osób znajduje się w sali?”, a ona bez wahania odpowie, że cztery, chociaż w istocie jest ich siedem. Gdy jeden z lekarzy zapyta: „Pani Johnson, ile palców pokazuję?”, odpowiedź będzie brzmiała: „Trzy”, podczas gdy doktor nawet nie uniósł ręki. Kiedy ktoś poprosi o podanie koloru jego koszuli, pacjentka stwierdzi, że jest biała, chociaż w rzeczywistości jest niebieska. Ludzie z zespołem Antona nie udają, że nie są ślepi, lecz naprawdę w to wierzą. Ich stwierdzenia, choć nieprawdziwe, nie są kłamstwem. Doświadczają czegoś, co uważają za widzenie, a co w istocie jest wewnętrznie generowanym obrazem. Często pacjent cierpiący na to zaburzenie przez jakiś czas po wylewie nie próbuje szukać pomocy medycznej, ponieważ nie ma pojęcia, że stracił wzrok. Dopiero gdy wystarczającą ilość razy obije się o ścianę czy meble, zaczyna podejrzewać, że coś jest nie tak. Chociaż przytoczone wyżej odpowiedzi pacjentki wydają się dziwne, można je rozumieć jako jej wewnętrzny model: z powodu wylewu informacje z zewnątrz nie docierają do właściwych obszarów mózgu, więc obraz jest generowany przez jej umysł bez kontaktu z fizyczną rzeczywistością. To, czego doświadcza, nie różni się zbytnio od snu, wizji narkotycznej czy halucynacji.

(…)

Co znaczy, a czego nie znaczy fakt, te jesteśmy zbudowani z części fizycznych
Jeden z najsłynniejszych przypadków urazów mózgu to historia dwudziestopięcioletniego majstra Phineasa Gage’a. 21 września 1848 roku gazeta „Boston Post” zamieściła o nim krótki artykuł, zatytułowany Straszny wypadek:

 „Kiedy w dniu wczorajszym Phineas P. Gage, kierownik budowy linii kolejowej w Cavendish, przygotowywał ładunek wybuchowy, doszło do eksplozji, za sprawą której trzymane przez Gage’a narzędzie o [średnicy] trzech i pół centymetra i długości jednego metra przebiło mu czaszkę. Pręt wbił się w bok twarzy, miażdżąc górną szczękę i tył lewego oka, po czym wyszedł górą”.

Stalowy pręt spadł na ziemię trzydzieści metrów dalej. Gage nie był pierwszą osobą, której czaszka została przebita, a część mózgu wyrwana ze swojego miejsca przez lecący przedmiot, jednak jako pierwszy to przeżył, a nawet nie stracił świadomości.
Edward H. Williams, lekarz, nie uwierzył w słowa Gage – „myślał, że on musiał się pomylić”. Zrozumiał jednak powagę sytuacji, kiedy „pan Gage wstał i zwymiotował, co sprawiło, że fragment mózgu o objętości około pół łyżeczki wypłynął z czaszki i spadł na podłogę”.
Doktor Henry Jacob Bigelow, chirurg z Uniwersytetu Harvarda, który badał ten przypadek, napisał:, Jego cechą charakterystyczną jest nieprawdopodobny przebieg […]. W historii chirurgii nie ma drugiego takiego”. Artykuł w „Boston Post” podsumował to wszystko tylko jednym zdaniem:

 „Najdziwniejszym aspektem tej smutnej opowieści jest to, że jeszcze dziś o drugiej po południu pan Gage żył, był w pełni władz umysłowych i nie czuł bólu”.

Już sam fakt, że przeżył, czynił z niego ciekawy przypadek medyczny, jednak zyskał sławę, ponieważ na jaw wyszło coś innego. Dwa miesiące po wypadku lekarz Gage poinformował, że jego pacjent „czuje się lepiej pod każdym względem […], znów chodzi po domu; mówi, że nie boli go głowa”. Zasugerował jednak istnienie większego problemu, pisząc, że

 „wydaje się na dobrej drodze do rekonwalescencji, o ile uda się go opanować”.

Co miał na myśli, stwierdzając: „o ile uda się go opanować”? Okazało się, że przed wypadkiem Gage był opisywany jako „ulubieniec całej ekipy”. Pracodawcy chwalili go jako „najbardziej wydajnego i zdolnego majstra wśród pracowników”. Jednak po urazie mózgu jego zwierzchnicy „uznali zmianę w jego charakterze za tak ogromną, że nie mogli zaoferować mu na powrót stanowiska”. W roku 1868 doktor John Martyn Harlow, lekarz prowadzący Gage’a, pisał:

     „Tak zwana równowaga pomiędzy władzami jego umysłowymi a zwierzęcymi skłonnościami została zburzona. Jest niestały i lekceważący, a czasami tak, że niezwykle wulgarny (co wcześniej nie było w jego zwyczaju), nie okazuje prawie żadnego szacunku swoim kompanom, nie hamuje się i nie słucha rad, kiedy są one sprzeczne z jego pragnieniami, bywa szalenie uparty, a zarazem kapryśny i niezdecydowany. Snuje liczne plany na przyszłość, ale zanim zdąży je zrealizować, porzuca je na rzecz innych, które wydają mu się bardziej osiągalne. Ma mentalność i intelektualne zdolności dziecka oraz zwierzęce popędy silnego mężczyzny. Przed urazem, chociaż brakowało mu wykształcenia, posiadał umysł zrównoważony, a przez znających go ludzi był uważany za przebiegłego, bystrego przedsiębiorcę, pełnego energii i konsekwentnie dążącego do wszystkich celów. Pod tym względem jego charakter zmienił się do tego stopnia, że przyjaciele i znajomi stwierdzili, że «nie jest już Gage’em”.

W ciągu następnych stu czterdziestu trzech lat naukowcy opisali wiele innych tragicznych eksperymentów natury – nowotworów, wylewów, degeneracji i innych urazów mózgu – których skutki przypominały przypadek Phineasa Gage’a. Wniosek płynący z nich wszystkich był taki sam: stan waszego mózgu jest kluczem do tego, kim jesteście. Wasze „ja”, znane i kochane przez waszych przyjaciół, nie istnieje, jeśli wszystkie tranzystory i śrubki waszego mózgu nie są na swoim miejscu. Jeśli w to nie wierzycie, odwiedźcie oddział neurologiczny dowolnego szpitala. Uszkodzenie choćby najmniejszego obszaru mózgu może prowadzić do utraty szokująco konkretnych umiejętności: nazywania zwierząt, słyszenia muzyki, szacowania ryzyka, rozróżniania kolorów lub podejmowania prostych decyzji. Wspominaliśmy już o pewnych przypadkach, na przykład pacjentki, która straciła zdolność postrzegania ruchu (rozdział drugi), chorych na parkinsonizm hazardzistów i złodziei sklepowych z otępieniem czołowo-skroniowym, niepotrafiących oszacować ryzyka (rozdział szósty). Ich osobowość zmieniła się na skutek zmian w mózgu.
Tu rodzi się istotne pytanie: czy posiadamy duszę niezależną od fizycznej materii, czy też jesteśmy po prostu niezwykle skomplikowaną siecią biologiczną, która mechanicznie produkuje nasze nadzieje, aspiracje, sny, pragnienia, humor i namiętności? Większość populacji uznaje istnienie ponad biologicznej duszy, zaś większość neurobiologów skłania się ku tej drugiej opcji: istoty będącej naturalną właściwością, która wynika z naszej złożonej biologii i niczego poza nią. Czy znamy poprawną odpowiedź? Nie mamy pewności, ale takie przypadki jak historia Gage’a dostarczają pewnych argumentów.
Podejście materialistyczne zakłada, że zasadniczo składamy się tylko z substancji chemicznych. Według tej teorii mózg to system, którego działanie jest regulowane przez prawa chemii i fizyki, w wyniku czego myśli, uczucia i decyzje są produktem naturalnych reakcji przebiegających zgodnie z zasadami dotyczącymi energii potencjalnej. Nasza osobowość to nasz mózg i zawarte w nim substancje chemiczne, a majstrując przy układzie nerwowym, zmieniamy człowieka. Redukcjonizm to popularna wersja materializmu; teoria ta zakłada, że skomplikowane stany, takie jak choćby szczęście, chciwość, narcyzm, współczucie, złośliwość, ostrożność czy podziw, będzie można zrozumieć, redukując cały problem do najdrobniejszych elementów biologicznych.
Na pierwszy rzut oka wielu ludziom podejście reduk- cjonistyczne wydaje się bezsensowne. Wiem o tym, ponieważ pytam o to nieznajomych, kiedy siedzę obok nich w samolotach. Zazwyczaj słyszę wtedy coś w rodzaju:

  „Widzi pan, to jak zakochałem się w swojej żonie, czemu wybrałem ten zawód i inne takie – to nie ma nic wspólnego z chemią mojego mózgu. Taki już jestem”.

Moi rozmówcy mają prawo myśleć, że związek pomiędzy ich osobowością a galaretowatym skupiskiem komórek wydaje się w najlepszym razie niewielki. Ich decyzje pochodzą od nich samych, a nie od substancji chemicznych pozamykanych w mikroskopijnych cyklach. Nieprawdaż?
Co jednak, kiedy natrafiamy na przypadki takie jak historia Phineasa Gage’a? Albo zauważamy inne czynniki wpływające na mózg – znacznie bardziej subtelne niż metalowy pręt – które zmieniają ludzką osobowość?
Posłużmy się przykładem ogromnych efektów, jakie są w stanie wywołać drobne cząsteczki zwane narkotykami. Wpływają na świadomość i percepcję, sterują zachowaniem. Jesteśmy zdani na ich łaskę. Ludzie na całym świecie dawkują sobie tytoń, alkohol i kokainę właśnie w celu poprawy nastroju. Już samo istnienie narkotyków dostarcza nam dowodów na potwierdzenie tezy, że naszym zachowaniem i psychologią można manipulować na poziomie molekularnym. Weźmy taką kokainę. Narkotyk ten wchodzi w interakcję z określonym systemem mózgu, odpowiedzialnym za rejestrowanie satysfakcjonujących wydarzeń – od zaspokojenia pragnienia łykiem mrożonej herbaty przez wywołanie uśmiechu na czyjejś twarzy aż do rozwiązania skomplikowanego problemu i usłyszenia słów pochwały. Wiążąc pozytywną reakcję z zachowaniami, które do niej doprowadziły, owa sieć neuronów (zwana mezolimbicznym układem dopaminergetycznym) uczy się dostosowywać zachowania do potrzeb. Pomaga nam to zdobywać pokarm, napoje i partnerów seksualnych, przydaje się też przy podejmowaniu codziennych decyzji8.
Wyrwana z kontekstu kokaina jest zupełnie nieciekawą cząsteczką – siedem atomów węgla, dwadzieścia jeden wodom, jeden atom azotu i cztery atomy tlenu – ale z biegiem okoliczności jej kształt pasuje do zamka mikroskopijnej maszynerii ośrodków przyjemności, dlatego działa, tak jak działa. Podobnie rzecz się ma w przypadku czterech najpopularniejszych typów używek: alkoholu, nikotyny, stymulantów (amfetamina) i opiatów (morfina). Wszystkie tym lub innym kanałem podłączają się do układu odpowiedzialnego za nagradzanie. Substancje, które dają kopa układowi mezolimbicznemu, same warunkują ciągłość stosowania, a korzystający z nich ludzie potrafią napadać na sklepy lub rabować staruszków, byle tylko nadal mieć dostęp do cząsteczek o tym określonym kształcie. Chemikalia te, działające na obszarze tysiąc razy mniejszym niż średnica ludzkiego włosa, wywołują w nas uczucie triumfu i euforii. Podłączając się do układu dopamine- nergetycznego, kokaina i pokrewne jej związki chemiczne przejmują nasze ośrodki przyjemności, przekonując mózg, że to najlepsze, co może się nam przytrafić. Nasze obwody padają ofiarą terrorystów.
Cząsteczki kokainy są setki milionów razy mniejsze niż pręt, który przebił mózg Phineasa Gage’a, jednak ich działanie nasuwa nam ten sam wniosek: to, kim jesteśmy, jest sumą czynników neurobiologicznych.
Układ dopaminenergetyczny to tylko jeden z setek przykładów. Dokładny poziom pozostałych neuroprzekaźników – na przykład serotoniny – ma kluczowy wpływ na to, jak postrzegamy samych siebie. Jeśli zapadniecie na kliniczną depresję, najprawdopodobniej zostanie wam przepisany lek z grupy selektywnych inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny (w skrócie SSR1) – na przykład fluoksetyna, sertralina, paroksetyna lub Citalopram. Wszystkie potrzebne informacje o tych lekach zawierają się w słowach „inhibitor wychwytu”: w normalnej sytuacji białka zwane transportowymi wychwytują serotoninę z przestrzeni pomiędzy neuronami; zahamowanie ich działania zwiększa jej stężenie w mózgu, a to z kolei ma bezpośredni wpływ na postrzeganie i emocje. Ludzie zażywający te leki potrafią przejść od „siedzę na łóżku i płaczę” do „wstaję, biorę prysznic, walczę o swoją pracę i ratuję zagrożony związek”. A wszystko to dzięki drobnej korekcie systemu neuroprzekaźników. Niezwykłość tej historii byłaby bardziej widoczna, gdyby nie dotyczyła ona tak wielu osób.
Wpływ na nasze postrzeganie świata mają nie tylko neuroprzekaźniki, lecz także hormony – mikroskopijne cząsteczki, które pływają po układzie krwionośnym, robiąc awanturę w każdym odwiedzonym porcie. Jeśli samicy szczura wstrzyknie się estrogen, zacznie szukać partnera; u samców testosteron wywołuje agresję. W poprzednim rozdziale wspominałem o wrestlerze Chrisie Benoit, który zażywał duże dawki testosteronu, po czym w sterydowym szale zamordował żonę i dziecko. Rozdział czwarty wyjaśniał, że hormon zwany wazo- presyną ma wpływ na wierność partnerom. Kolejnym przykładem są wahania hormonalne związane z cyklem menstruacyjnym. Jakiś czas temu moja koleżanka znajdowała się w samym dołku hormonalnych zmian na-stroju. Uśmiechnęła się wówczas blado i powiedziała: „Wiesz, przez te parę dni w miesiącu po prostu nie czuję się sobą”. Ponieważ też jest neurofizykiem, po chwili zastanowienia dodała: „A może właśnie to jest moja prawdziwa osobowość, a kimś innym jestem przez pozostałe dwadzieścia siedem dni w miesiącu?”. Uśmialiśmy się z tego. Moja znajoma nie bała się spojrzeć na siebie jako na sumę substancji chemicznych w danym momencie. Rozumiała, że to, co nazywa „sobą”, to w istocie wypadkowa różniących się w czasie wersji.
Wszystko to składa się na w sumie dziwną koncepcję osobowości. Za sprawą niezależnych od nas zmian naszej biologicznej zupy są dni, kiedy jesteśmy bardziej drażliwi, humorzaści, elokwentni, spokojni, pełni energii lub trzeźwiej myślący. Naszym życiem wewnętrznym i działaniami steruje biologiczny koktajl, do którego nie mamy dostępu i którego składu dokładnie nie znamy.
Nie zapominajcie też, że długa lista czynników wpływających na życie umysłowe zawiera nie tylko substancje chemiczne, lecz także szczegóły dotyczące samych obwodów. Posłużmy się przykładem epilepsji. Jeśli napad padaczkowy skoncentruje się w pewnym specyficznym punkcie płata czołowego, chora osoba nie do-świadczy objawów motorycznych, lecz czegoś znacznie subtelniejszego, w rodzaju napadu psychicznego, który objawia się zmianami osobowości, hiperreligijnością (obsesją na punkcie religii i poczuciem pewności religijnej), hipergrafią (nadmierną skłonnością do pisania na jakiś temat, zazwyczaj o religii), fałszywym poczuciem czyjejś obecności, a często również omamami słuchowymi (słyszy się wówczas głos utożsamiany z głosem bóstwa). Wydaje się, że pewna część znanych z historii proroków, męczenników i przywódców cierpiała właśnie na epilepsję skroniową. Na przykład Joanna d’Arc, szesnastolatka, której udało się odwrócić losy wojny stuletniej, ponieważ twierdziła, że słyszy głos świętego Michała Archanioła, świętej Katarzyny Aleksandryjskiej, świętej Małgorzaty i świętego Gabriela (i przekonała francuską armię, że to prawda). Swoje doświadczenia opisała tak:

 „Kiedy miałam trzynaście lat, usłyszałam głos Boga mówiący, jak mam postępować Za pierwszym razem się przeraziłam. Głos nawiedził mnie około południa w ogrodzie mego ojca, było lato”.

Później opowiadała:

  „Skoro Bóg nakazał mi wyruszyć, muszę usłuchać A ponieważ Bóg tak nakazał, to choćbym miała stu ojców i sto matek, i była królewską córką, i tak bym ruszyła”.

Po tylu latach nie można postawić jednoznacznej diagnozy, lecz wyznania Joanny, jej coraz większa pobożność i fakt, że regularnie słyszała głosy, pasuje do objawów epilepsji skroniowej. Kiedy pobudzone zostaną odpowiednie obszary mózgu, ludzie słyszą głosy. Jeśli lekarz przepisze środek na epilepsję, ataki ustają, a głosy przestają się odzywać. Nasza rzeczywistość jest zależna od naszej biologii.
Do czynników wpływających na życie umysłowe należy również obecność maleńkich istot: mikroorganizmy, takie jak bakterie i wirusy, sterują zachowaniem w bardzo określony sposób, tocząc w naszych ciałach niewidzialne bitwy. Moim ulubionym przykładem mikroskopijnego stworzenia, które potrafi zarządzać zachowaniem ogromnego mechanizmu, jest wirus wścieklizny. Kiedy chory ssak ugryzie innego, wspina się ono po połączeniach nerwowych aż do płatu skroniowego mózgu. Tam wnika do neuronów i zmienia cykle ich aktywności, wywołując u zarażonego organizmu agresję, wściekłość i skłonność do kąsania. Wirus trafia także do ślinianek i w ten sposób przenosi się z jednego organizmu do drugiego. Manipulując zachowaniem zwierzęcia, jest w stanie rozprzestrzeniać się dalej. Tylko pomyślcie: ma średnicę zaledwie czterdziestu pięciu nanometrów, a zapewnia sobie przetrwanie, przejmując władzę nad ciałem zwierzęcia większego od siebie dwadzieścia pięć milionów razy. To tak, jakbyście w sprytny sposób zmusili do współpracy istotę wysoką na czterdzieści pięć tysięcy kilometrów13. Płynie z tego następująca nauka: nawet najmniejsze zmiany w mózgu mogą prowadzić do ogromnych zmian w zachowaniu. Nasze decyzje są nierozerwalnie związane z działaniem najdrobniejszych trybików naszej wewnętrznej maszynerii.
Za ostatni przykład na zależność człowieka od jego biologii posłużą nam drobne mutacje w pojedynczych genach, które determinują i zmieniają zachowanie. Pląsawica Huntingtona wywołuje postępujące uszkodzenie kory czołowej, prowadzące do zmian osobowości, takich jak wzmożona agresja, nadmierny popęd seksualny, impulsywność i brak poszanowania norm społecznych – wszystkie te objawy pojawiają się długo wcześniej niż charakterystyczne dla tej choroby spazmatyczne mchy kończyn. Warto zauważyć, że ta choroba jest wynikiem mutacji pojedynczego genu. Jak podsumował Robert Sapolsky: „Wystarczy zmienić jeden z dziesiątków tysięcy genów, a mniej więcej w połowie życia człowieka nastąpi dramatyczna zmiana osobowości”. Wobec tak przekonujących przykładów musimy przyznać, że nasza istota jest zależna od czynników biologicznych. Bo czy można powiedzieć osobie cierpiącej na chorobę Huntingtona, żeby skorzystała z wolnej woli i przestała zachowywać się tak dziwnie?
Widzimy zatem, że małe rączki mikroskopijnych cząsteczek zwanych narkotykami, neuroprzekaźnikami, wirusami i genami potrafią bardzo mocno dzierżyć ster naszego zachowania. Wypijecie herbatkę z prądem, ktoś nakicha wam na kanapkę albo wasze geny postanowią się zmutować i wasze działania pójdą w zupełnie innym kierunku. Choćbyście chcieli temu przeciwdziałać, zmiany w wewnętrznych mechanizmach prowadzą do zmian osobowości. Zważywszy na wszystkie te fakty, trudno jednoznacznie stwierdzić, czy mamy jakikolwiek wybór w kwestii tego, kim się staniemy. Jak stwierdziła neuro- etyk Martha Farah, skoro pigułka antydepresyjna „może pomóc nam poradzić sobie z problemami codzienności, a substancja stymulująca sprawia, że zdążamy na czas ze zleceniem i wywiązujemy się z powierzonych nam zadań, to pewność siebie i sumienność muszą chyba być cechami zależnymi od ludzkiego ciała. A jeśli tak jest, to czy istnieje jakikolwiek aspekt człowieczeństwa, który z ciała nie wynika?”.
To, kim się staniecie, zależy od tak wielkiej liczby czynników, że najprawdopodobniej nigdy nie będzie można stworzyć schematu jednoznacznych powiązań między naszymi cząsteczkami a zachowaniem (więcej o tym za chwilę), lecz mimo całej tej złożoności, wasz świat jest bezpośrednio złączony z waszą fizjologią. Jeśli istnieje coś takiego jak dusza, musi być nierozerwalnie związana z mikroskopijnymi cząsteczkami. Niezależnie od tego, co jeszcze dzieje się w naszym tajemnym życiu, zależność od biologii jest niezaprzeczalna. Patrząc z tej perspektywy, nietrudno zrozumieć, dlaczego redukcjonizm biologiczny ma tylu zwolenników wśród współczesnych badaczy zajmujących się mózgiem. Jednak redukcjonizm to nie wszystko.

Myślenie pojęciowe, a myślenie stereotypowe

Wykład „Myślenie pojęciowe a myślenie stereotypowe” – Prelegent Andrzej Wronka

Myślenie pojęciowe a myślenie stereotypowe” – to temat wykładu przeprowadzonego przez Pana Andrzeja Wronkę, którego mieliśmy okazję gościć 28 września br. w Zduńskiej Woli, w ramach cyklu spotkań organizowanych przez Narodową Akademię Informacyjną.
Poniżej, prezentujemy w lapidarnym ujęciu czego dotyczył omawiany temat, aby zachęcić Państwa do udziału w naszych spotkaniach. Rozpoczniemy od wyjaśnienia podstawowych pojęć, aby przybliżyć, co konkretnie będziemy rozumieli używając wyrazu w rozumieniu pojęciowym i stereotypowym. Z hasłem pojęcie mamy do czynienia kiedy „używany jest w określonym znaczeniu, gdy towarzyszy mu rzeczowa, metodologiczna, precyzyjna definicja. Warstwa poznawcza jest tam więc decydująca, natomiast warstwa wartościująca, oceniająca jest minimalna lub nie występuje w ogóle. Dokładnie odwrotnie jest w wypadku stereotypu. Tu warstwa poznawcza, metodologiczna jest minimalna, a wartościująca, oceniająca (na plus, lub minus — stereotypy pozytywne i stereotypy negatywne) jest rozbudowana i decydująca. Na przykład słowo: „żyd” może być pojęciem, gdy używane jest w określonym, sprecyzowanym znaczeniu, w kontekście naukowym, socjologicznym, religijnym itp. Może też być stereotypem, np. w negatywnie (domyślnie) wartościującej wypowiedzi człowieka o przekonaniach antysemickich: „Och to jakiś żyd!”.
Stereotypy służą do sterowania różnymi grupami ludźmi, a szczególnie tymi, które nie żądają precyzyjnych informacji i nie sprawdzają ich wiarygodności w źródłach. By sterować, czy też manipulować tymi grupami, należy wiedzieć jakie stereotypy w danej społeczności są pozytywne, a jakie negatywne. Ten sam wyraz może być różnym stereotypem w zależności od grupy. Dla przykładu wyraz „liberał” może być pozytywnym stereotypem w niektórych grupach, a bardzo negatywnym w innych. Słowo „sekta” może być również używane jako stereotyp (z reguły negatywny) lub jako pojęcie. W niniejszym tekście używamy go w tym drugim znaczeniu. Myślenie pojęciowe to myślenie opierające się przede wszystkim na faktach, źródłach, pragnące odkryć i dotrzeć do prawdy obiektywnej w danym temacie. Osoba, która się nim kieruje, gdy słyszy opinie przeciwne jej poglądom, przekonaniom czy wiedzy w danym temacie, nie odrzuca ich a priori, ale stara się je zweryfikować, sprawdzić. Gdy okażą się zgodne z rzeczywistością, osoba ta, gotowa jest raczej zmienić swoje przekonania i opinie w danym zakresie, niż swą ideologię, stawiać ponad odkrytą prawdę, fakty, rzeczywistość.
W myśleniu stereotypowym dominuje ideologia, utarte przekonania, stereotypy (stąd nazwa), przyzwyczajenie itp. Gdy osoba kierująca się tym typem myślenia spotyka się z poglądami i informacjami burzącymi jej utarte przekonania, gotowa jest raczej odrzucić te informacje bez weryfikacji, ograniczyć czy zakończyć znajomość z osobami i podmiotami, które takich informacji dostarczają.
„(…) Analizując relacje wewnątrz wielu grup religijnych okazuje się, iż dominuje tam bezwzględne, bezkrytyczne, nie podlegające dyskusji posłuszeństwo guru, przywódcy, animatorowi, prowadzącemu. Różne przejawy pytań, dyskusji, dotarcie do prawdy, czy wątpliwości widziane są źle. Jeżeli jestem nauczycielem, wykładowcą, naukowcem warto zwrócić uwagę, jaki model dominuje w mojej postawie i jaki model kreuję u swoich uczniów, studentów, słuchaczy; czy zachęcam do krytycznego (choć nie krytykanckiego) myślenia — również względem treści, jakie słyszą ode mnie — do samodzielności w myśleniu, analizowaniu i docieraniu do informacji, sprawdzania faktów głównie w źródłach itp. Czy też raczej preferuję tych, którzy we wszystkim ze mną się zgadzają, nie zgłaszają krytycznych uwag, alternatywnych czy wręcz innych ujęć . Warto wychowywać już od dziecka do myślenia w życiu.”



 

Myślenie pojęciowe, a myślenie stereotypowe

Józef Kossecki

O PEWNYCH STEREOTYPACH WYKORZYSTYWANYCH DO DZIAŁAŃ DEZINFORMACYJNYCH I DEZINTEGRACYJNYCH 1

Socjocybernetyczna analiza pojęcia stereotypu i manipulacji wykorzystującej stereotypy

Socjocybernetyka bada procesy sterowania społecznego, przy czym przez sterowanie rozumiemy wywieranie celowego wpływu na określone zjawiska. Szczególnym rodzajem sterowania jest manipulacja, która odgrywa istotną rolę w socjotechnice działań politycznych.

Przez manipulację rozumiemy tego rodzaju sterowanie ludźmi, przy którym ukrywa się przed nimi prawdziwy cel lub nawet sam fakt sterowania ich działaniami. Ludzie skutecznie manipulowani wyobrażają sobie, że realizują zupełnie inne cele, niż te do których realizacji faktycznie zmierzają, sądząc, że działają samodzielnie. Takim właśnie manipulacjom są poddawane miliony wyborców.

Manipulacja stosowana w polityce dotyczy dwóch rodzajów procesów, które są niezbędne do samodzielnego sterowania sobą, zarówno przez poszczególnych ludzi, jak i cały zorganizowany naród:
1. procesów poznawczych,
2. procesów decyzyjnych.

Ad 1. W procesach poznawczych podstawą manipulacji jest dezinformacja, polegająca na zastępowaniu pojęć i opartego na nich krytycznego, samodzielnego myślenia i dochodzenia do prawdy obiektywnej, stereotypami i opartym na nich myśleniu niesamodzielnym, silnie wartościującym, w oderwaniu od prawdy  obiektywnej.

Kluczem zarówno do pojęć, jak i stereotypów, są najczęściej te same słowa, które są nazwami doniosłych społecznie obiektów lub zjawisk. Różnica między nimi polega na tym, że pojęcia mają charakter czysto poznawczy, natomiast stereotypy mają przede wszystkim charakter wartościujący, wywołując silne emocje (pozytywne lub negatywne), przy bardzo zawężonym lub nawet niezgodnym z prawdą obiektywną, sensie poznawczym.

Podstawą pojęcia jest jego definicja, stereotyp jest natomiast wpajany bez definicji, którą zastępuje ocena.

Jeżeli ludzi zaprogramuje się określonym systemem stereotypów i równocześnie oduczy samodzielnego myślenia pojęciowego, a tak właśnie najczęściej programują szerokie rzesze swych odbiorców media, to operując odpowiednią propagandą, odwołującą się do tych stereotypów, można będzie łatwo takich ludzi dezinformować i nimi skutecznie manipulować.

Ad. 2.
W procesach decyzyjnych i opartym na nich działaniu, wykorzystuje się rezultaty opisanych wyżej procesów dezinformacyjnych, w celu wywołania odpowiednich decyzji i działań społecznych.

Pozytywne stereotypy, skojarzone z własnymi celami i prowadzącymi do ich osiągnięcia decyzjami, ułatwiają podjęcie tych decyzji. Z kolei negatywne stereotypy skojarzone z celami przeciwnika i decyzjami prowadzącymi do ich osiągnięcia, zapobiegają im.

Ważnym elementem manipulacji procesami decyzyjnymi u przeciwników politycznych, jest dążenie do ich dezintegracji.

Główne stereotypy negatywne i pozytywne, używane współcześnie do dezinformacji i dezintegracji politycznej w Polsce

Obecnie nasz naród, a zwłaszcza jego elity, są zaprogramowane określonym system stereotypów negatywnych i pozytywnych.

1) Stereotypy negatywne

a) służące do manipulowania lewicą i centrum:
antysemita, rasista, nacjonalista, fundamentalista, klerykał, człowiek zacofany, nietolerancyjny, obskurant, oszołom…

b) służące do manipulowania prawicą:
agent, komuch, komunista, postkomunista, ubek, esbek;

w szczególności prawicą katolicko-narodową:
mason, Żyd, liberał, bezbożnik, sekciarz, pedał itp.;

2) stereotypy pozytywne

a) służące do manipulowania lewicą i centrum:
człowiek tolerancyjny, światły, postępowy, o postawie otwartej, autorytet moralny itp.

b) służące do manipulowania prawicą:
antykomunista, patriota, etosowiec „Solidarności”,

w szczególności prawicą katolicko-narodową:
narodowiec, antymason, dobry katolik, człowiek pobożny itp.

Warto zwrócić uwagę, że stereotypy lustracji i dekomunizacji są stereotypami negatywnymi dla lewicy, zaś pozytywnymi dla prawicy. Analogicznie wśród ludzi o poglądach lewicowych określenie prawicowiec funkcjonuje jako stereotyp negatywny, a lewicowiec jako stereotyp pozytywny; natomiast wśród ludzi o poglądach prawicowych jest dokładnie odwrotnie.

Biorąc pod uwagę, że stereotypy mają bardzo zawężoną stronę poznawczą, a przy tym wywołują silne emocje, jest oczywiste, że ich używanie – zwłaszcza w skali masowej – sprzyja dezinformacji. Natomiast fakt, że stereotypy funkcjonujące w środowiskach lewicowych są zasadniczo różne niż te, które funkcjonują w środowiskach prawicowych, sprzyja dezintegracji całego społeczeństwa.
Niezależnie od tego, dezintegracja może być wywoływana (mniej lub więcej świadomie) zarówno wewnątrz środowisk lewicowych, jak i prawicowych. W ostatnim czasie ciekawym przykładem procesów dezintegracji środowisk katolickich, było wykorzystywanie negatywnego stereotypu agenta, które spowodowało dezintegrację niektórych środowisk katolicko-narodowych.

Rola stereotypów w społecznych procesach poznawczych i decyzyjnych towarzyszących walce politycznej

Socjotechnika manipulacji opartej na wykorzystywaniu stereotypów w społecznych procesach poznawczych, towarzyszących walce politycznej, polega na tym, że określonym ludziom, organizacjom lub działaniom, przylepia się odpowiednie etykietki negatywne lub pozytywne (nie koniecznie prawdziwe), aby wytworzyć wobec nich określone postawy i wywołać odpowiednie działania oparte na emocjach.

Manipulatorzy – zwłaszcza polityczni – stosują z reguły tego rodzaju socjotechnikę, że nie podają definicji pojęć, a tylko wywołują określone emocje związane ze stereotypami.
Nie podają też dowodów prawdziwości swoich twierdzeń, że np. ktoś jest antysemitą, rasistą, nacjonalistą, komunistą lub antykomunistą, agentem, masonem czy Żydem. Nie o prawdę im bowiem chodzi, lecz o wywołanie określonych emocji i postaw negacji lub aprobaty.

Warto zwrócić uwagę, że powyższe stereotypy mają najczęściej charakter, lub przynajmniej podtekst, ideologiczny i polityczny: dla lewicy socjaldemokratyczny, dla centrum liberalny, dla prawicy antykomunistyczny lub narodowo-katolicki.

Na opisanej wyżej manipulacji w społecznych procesach poznawczych, opiera się socjotechnika manipulacji w procesach decyzyjnych, której celem jest wywoływanie decyzji pożądanych, a powstrzymywanie decyzji niepożądanych, z punktu widzenia celów, które chce się osiągnąć.

Ważnym rodzajem manipulacji w społecznych procesach decyzyjnych, jest powodowanie dezintegracji przeciwników politycznych, której celem jest rozbicie więzów łączących atakowaną grupę czy organizację, poprzez zasianie w niej nieufności, niechęci, a w końcu wzajemnej wrogości wśród jej członków.

Wystarczy komuś przylepić odpowiednią etykietę, a wówczas ludzie przyzwyczajeni do bezkrytycznego przyjmowania wszelkich informacji, zaczną traktować go tak, jakby treść tej etykiety była prawdą obiektywną i odpowiednio do tego postępować. Takie etykiety można upowszechniać w skali masowej gdy się dysponuje mediami – zaś te w Polsce obecnie są opanowane najczęściej przez obcy kapitał, albo obce osobowe kanały wpływu.

Socjotechnika obrony przed manipulacją w sferze procesów poznawczych, polega na oduczaniu siebie i innych, myślenia stereotypowego oraz trenowaniu samodzielnego, krytycznego myślenia pojęciowego. Przy ocenie informacji i twierdzeń podawanych – zwłaszcza przez media – można pytać o definicje pojęć i dowody twierdzeń. Np. w wypadku gdy ktoś twierdzi, że jakaś osoba jest agentem, stosowana jest socjotechnika obronna polegająca na pytaniu, co rozumiemy przez słowo agent i jakie są dowody na to, że dana osoba jest lub była agentem (zgodnie z podaną definicją). Analogicznie w wypadku, gdy ktoś jest oskarżany o to, że jest antysemitą, stosowana jest socjotechnika obronna, polegająca na zapytaniu co rozumiemy pod pojęciem antysemity i jakie są dowody na to, że dana osoba – zgodnie z tą definicją – jest antysemitą

Socjotechnika obrony przed manipulacją w sferze procesów decyzyjnych, polega na sprawdzaniu źródeł informacji, zwłaszcza zaś dezintegrujących grupę, a następnie ich neutralizacji.
Osoba, która daną dezinformację lub informację dezintegrującą grupę przekazuje, może być świadomym lub nieświadomym jej nośnikiem – czyli kanałem sterowniczym, a wówczas ustala się źródło, które może się okazać wrogim ośrodkiem, prowadzącym celową działalność zmierzającą do rozbicia danej grupy lub wywołania różnych niekorzystnych dla niej decyzji.

„Kanały sterownicze oddziałujące na strukturę przeciwnika w procesach politycznej walki informacyjnej dzielimy na:

1) Agenturalne, które są zobowiązane wykonywać wszystkie polecenia ośrodka kierującego walką informacyjną, teoretycznie z prawdopodobieństwem P=1, w zamian za zapłatę lub inne korzyści osobiste, albo też z motywów ideowych, etycznych czy prawnych. Klasycznym przykładem może tu być zarówno tajny współpracownik policji, jak kontrwywiadu czy wreszcie agent wywiadu, który jest zobowiązany do wykonywania wszystkich poleceń prowadzącego go oficera.

2) Współpracujące, które wykonują tylko te decyzje ośrodka kierującego walką informacyjną, które są zgodne z ich własnymi celami, robiąc to z własnej woli lub na polecenie własnego kierownictwa. Mają one też możliwość korygowania ewentualnych błędnych decyzji ośrodka kierującego walką informacyjną, z którym współpracują, w związku z tym dla takich kanałów prawdopodobieństwo wykonania decyzji tego ośrodka P<1. Jako przykład może tu służyć współpraca wywiadów państw suwerennych. W naszej historii współpracownikiem wywiadu austro-węgierskiego był w pewnym okresie Józef Piłsudski, który nigdy jednak nie był agentem tego wywiadu.

3) Inspiracyjne, które nieświadomie, lub nie całkiem świadomie, wykonują decyzje ośrodka kierującego walką informacyjną, wprowadzając do systemu przeciwnika algorytmy decyzji i działań sprzecznych z jego interesami, które dezorganizują jego strukturę, albo też dostarczają przeciwnikowi odpowiednich informacji, które wpływają na podejmowanie przez niego samodzielnie szkodliwych dlań decyzji. W stosunku do ludzi stanowiących kanały inspiracyjne, stosuje się z reguły sterowanie pośrednie, polegające na przekonywaniu, sugerowaniu i podsuwaniu odpowiednich informacji, dobre rezultaty może też dać wywołanie u nich poczucia winy, które może stać się motywem usprawiedliwiającym działania na szkodę własnej struktury – tą ostatnią metodę niejednokrotnie stosowały wywiady alianckie w stosunku do Niemców podczas II wojny światowej. Człowiek zainspirowany, zwłaszcza gdy jest ignorantem nie zdającym sobie sprawy ze skutków tego co czyni, działając w dobrej wierze i wskutek tego będąc wolnym od obaw o zdemaskowanie, które zawsze ograniczają działania agenta, może niejednokrotnie wyrządzić przeciwnikowi więcej szkód niż agent; z drugiej jednak strony nie zawsze uda się takiego człowieka odpowiednio zainspirować i w związku z tym, dla takiego kanału, prawdopodobieństwo wykonania decyzji ośrodka kierującego walką informacyjną P ≤ 1. Jako przykład wykorzystania kanału inspiracyjnego mogą służyć działania niemieckiego wywiadu w przededniu II wojny światowej, który podsuwał radzieckiemu kontrwywiadowi materiały kompromitujące wielu radzieckich dowódców, inspirując Stalina i jego współpracowników do podjęcia decyzji, w wyniku których znaczna część radzieckiej kadry wojskowej została zlikwidowana.

Niezależnie od podanego wyżej podziału, możemy zastosować nieco inny, dzieląc kanały sterownicze oddziałujące na strukturę przeciwnika w procesach walki informacyjnej na:

a) kanały informacyjne, których zadaniem jest zbieranie i przekazywanie do centrali kierującej walką, odpowiednich informacji – przede wszystkim o przeciwniku i jego otoczeniu;

b) kanały sterowniczo-dywersyjne, których zadaniem jest wywieranie wpływu na system przeciwnika, zwłaszcza zaś inspirowanie jednych a blokowanie innych decyzji i działań.

Obydwa rodzaje wymienionych wyżej kanałów mogą być tajne lub jawne. Np. agent wywiadu jest kanałem tajnym, zaś attaché wojskowy występujący oficjalnie – kanałem jawnym” 2 .

Uwagi końcowe

Na zakończenie powyższych rozważań warto zwrócić uwagę, że największe możliwości stosowania opisanych wyżej metod politycznej walki informacyjnej, ma aparat państwowy, który pod tym względem przewyższa wszelkie aparaty partyjne w systemie demokratycznym. Jest więc całkiem zrozumiałe, że partie, które po wyborach obejmują władzę, ulegają pokusie, wykorzystania aparatu państwowego w walce z przeciwnikami. Dla propagandowego uzasadnienia takich działań wykorzystuje się odpowiednie stereotypy, tłumacząc np., że konieczne jest oczyszczenie aparatu państwowego z agentów lub komunistów (argumentacja prawicy obejmującej władzę) lub koniecznością oczyszczenia tegoż aparatu z prawicowych oszołomów (argumentacja lewicy).

Tego rodzaju socjotechnikę działania obserwowaliśmy niejednokrotnie u różnych partii w Polsce w okresie ostatnich kilkunastu lat. Zjawiska te stanowią zawsze pewne – mniejsze lub większe – zagrożenie dla demokracji.

Obrona przed tego rodzaju zagrożeniami polega na przestrzeganiu zasady apolityczności aparatu państwowego, która jednak bardzo często nie była przestrzegana, stając się bardziej propagandowym stereotypem, niż faktyczną zasadą działania.

W systemach totalitarnych występuje dążenie do pełnego podporządkowania aparatu państwowego jedynej partii rządzącej – co obserwować było można w państwach podporządkowanych partiom marksistowskim. Natomiast w hitlerowskiej III Rzeszy wystąpił proces zlewania się aparatu partyjnego i państwowego.

Doc. Józef Kossecki

——————————-
1 Tekst został opublikowany w: Socjotechnika w polityce – wczoraj i dziś, Tom 2, A. Kasińska – Metryka, A. Kasowska – Pedrycz (red.), Wydawnictwo Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego Jana Kochanowskiego, Kielce 2009, s. 113-117.
2 J. Kossecki, Totalna wojna informacyjna XX wieku a II RP, Kielce 1997, s. 4-5.

Źródło: kotwicki.blogspot.co.uk

 

Myślenie pojęciowe a myślenie stereotypowe cz.2

MYŚLENIE POJĘCIOWE I STEREOTYPOWE A PROBLEM SEKT

Dotykając problemu sekt i różnych grup religijnych dochodzimy do zawiłych, często
sporów, dotyczących podania definicji „sekty” i jej charakterystyki oraz ustalania kryteriów oceny danej grupy1. Czy mają to być kryteria prawne (związek zarejestrowany czy nie w danym państwie, wówczas ta sama grupa raz może być traktowana jako sekta, a w innym wypadku jako legalnie działająca organizacja religijna), kryteria dogmatyczne (czy poglądy, nauka głoszona wdanej wspólnocie jest zgodna z przekonaniami definiującego), kryterium metod działania(czy dana grupa stosuje psychomanipulację, totalność wkraczającą w możliwie wszystkie dziedziny życia, czy wprowadza ograniczenia wolności swych członków, w jakim
zakresie, czy stosuje izolacjonizm itp.).
Kryteria te, choć niosąc pewną precyzję i będąc wyznacznikiem oceny, stają się jednocześnie źródłem kolejnych kontrowersji. I tak np. gdy weźmiemy problem ograniczania wolności to w takich podmiotach jak wojsko, zakony (nie tylko chrześcijańskie), seminaria duchowne, życie członków podlega wielu ograniczeniom, kontroli… W pedagogice i procesach wychowawczych  często stosuje się metody socjotechniki czy nawet psychomanipulacji, by dotrzeć z pewnymi treściami do młodego człowieka lub by móc opanować zachowanie jakiejś grupy osób. Technika ta bardzo często jest stosowana podczas negocjacji, przez psychologów,
czy policyjnych negocjatorów np. w wypadku podejmowania prób samobójczych
przez różne zdesperowane osoby. Pomocnym  kryterium może być konieczność uwzględnienia kilku czynników występujących jednocześnie,by moc mówić o sekcie czy działaniu destrukcyjnym. Lubelski ośrodek zajmujący się m. in. problemem sekt, proponuje uwzględnienie dwóch czynników: totalności i psychomanipulacji (szczególnie związanej z ukrywaniem przed członkami rzeczywistych celów działania, różniących się od deklarowanych). Ważne jest w tym wypadku, iż czynniki te musiałyby występować w znacznym stopniu i zachodzić jednocześnie2.
Ja pragnąłbym dyskusję na temat destrukcji sekt i ich charakterystycznych cech, ująć
na płaszczyźnie sposobu myślenia, motywacji i relacji, jakie zachodzą w danej grupie, odwołując się m. in. do osiągnięć polskiej szkoły cybernetycznej.
Myślenie ludzkie możemy podzielić m. in. na pojęciowe i stereotypowe.
Muszę tu określić, co w dalszym ciągu będę rozumiał przez pojęcie a co przez stereotyp.
Oprócz definicji słownikowych, do których można dotrzeć, tu zaznaczymy różnice, jakie między nimi zachodzą. Otóż ten sam wyraz może być pojęciem lub stereotypem. Pojęciem jest wówczas gdy używany jest w określonym znaczeniu, gdy towarzyszy mu rzeczowa, metodologiczna, precyzyjna definicja. Warstwa poznawcza jest tam więc decydująca, natomiast warstwa wartościująca,oceniająca jest minimalna lub nie występuje w ogóle. Dokładnie odwrotnie jest w wypadku stereotypu. Tu warstwa poznawcza, metodologiczna jest minimalna, a wartościująca, oceniająca (na plus, lub minus – stereotypy pozytywne i stereotypy negatywne) jest rozbudowana i decydująca. Np. słowo: „żyd” może być pojęciem, gdy używane jest w określonym, sprecyzowanym znaczeniu, w kontekście naukowym, socjologicznym, religijnym itp. Może też być stereotypem, np. w negatywnie (domyślnie) wartościującej wypowiedzi człowieka o przekonaniach antysemickich: „Och to jakiś żyd!”
Warto dodać, iż stereotypy służą do sterowania różnymi grupami ludzkimi; szczególnie tymi, które nie żądają precyzji informacji i nie sprawdzają ich wiarygodności w źródłach. By sterować, manipulować tymi grupami należy wiedzieć, jakie stereotypy w danej społeczności są pozytywne, a jakie negatywne. Ten sam wyraz może być różnym stereotypem w zależności od grupy. Np. słowo „liberał” może być pozytywnym stereotypem w niektórych grupach, a bardzo negatywnym w innych3. Słowo „sekta” może być również używane jako stereotyp (z reguły negatywny) lub jako pojęcie. W niniejszym tekście używamy go w tym drugim znaczeniu. Myślenie pojęciowe to myślenie opierające się przede wszystkim na faktach, źródłach, pragnące odkryć i dotrzeć do prawdy obiektywnej w danym temacie. Osoba, która się nim kieruje,gdy słyszy opinie przeciwne jej poglądom, przekonaniom czy wiedzy w danym temacie, nie odrzuca ich a priori, ale stara się je zweryfikować, sprawdzić.Gdy okażą się zgodne z rzeczywistością, osoba ta, gotowa jest raczej zmienić swoje przekonania i opinie w danym zakresie, niż swą ideologię, stawiać ponad odkrytą prawdę, fakty, rzeczywistość.
W myśleniu stereotypowym dominuje zdecydowanie ideologia, utarte przekonania,
stereotypy (stąd nazwa), przyzwyczajenie itp.Gdy osoba kierująca się tym typem myślenia spotyka się z poglądami i informacjami burzącymi jej utarte przekonania, gotowa jest raczej odrzucić te informacje bez weryfikacji, ograniczyć czy skończyć znajomość z osobami i podmiotami, które takich informacji dostarczają.
Analizując relacje wewnątrz wielu grup religijnych okazuje się, iż dominuje tam bezwzględne, bezkrytyczne, niepodlegające dyskusji posłuszeństwo guru, przywódcy, animatorowi, prowadzącemu.Różne przejawy pytań, dyskusji, dotarcie do prawdy, czy wątpliwości widziane są źle. Podobnie jak edukacja, studiowanie czy kontakty z innymi, którzy mogą stać się źródłem wątpliwości i niewygodnych pytań. W tym ujęciu istotni są nie tyle członkowie danej grupy, lecz relacje, jakie między nimi zachodzą, jakie się rozwija, a jakie z tych relacji się eliminuje.
Informacje, które zaprzeczają, podważają,obalają jakieś fragmenty doktryny danej
grupy nie są sprawdzane, lecz od razu wartościowane negatywnie i odrzucane bez weryfikacji źródłowej. Stąd przede wszystkim akcent na rozwijanie motywacji ideologicznych, a redukowanie motywacji poznawczych. Tak więc z psychocybernetycznego punktu widzenia chodzi tu o eliminację bardzo ważnych motywacji, które sterują postępowaniem człowieka;jego decyzjami, patrzeniem na świat itp.
Polska szkoła cybernetyki społecznej wyróżnia 6podstawowych typów motywacji4,
(wymienimy je w kolejności od najbardziej energmaterialnych po najbardziej informacyjne):
– witalne (podejmuję dane działania by utrzymać się przy życiu, przekazać życie, zająć dobrą pozycję w grupie, zapewnić dobrą pozycję wżyciu moim bliskim, swemu otoczeniu czy ogólnie – swojej grupie społecznej);
– ekonomiczne (podejmuję dane działania bo przynoszą one zysk);
– prawne (podejmuję dane działania bo są one zgodne zobowiązującym prawem, nie podejmuję działań gdyż prawo ich zabrania);
– etyczne (działam, bo jest to dobre i przynosi dobro);
– ideologiczne (działam, bo domaga się tego moja ideologia,wiara, system przekonań, w które szczerze wierzę);
– poznawcze (staram się poznać prawdę, przyjmuję coś bo jest to prawdą).
Z tego punktu widzenia nie jest najważniejsza sama definicja sekty albo spory, czy
dana grupa religijna to sekta czy nie.Najważniejsze jest, czy w danej grupie zachęca się członków do krytycznego(choć nie krytykanckiego) myślenia, samodzielności w docieraniu do informacji źródłowych, ocenianiu ich wartości; czy prawdę stawia się ponad ideologię, czy chwali się angażowanie rozumu (ratio), czy też rzeczywistość sprowadza się tylko do subiektywnych uczuć, emocjonalizmu,subiektywizmu, argumentu: „Bo mi się tak wydaje!” „Bo jak tak uważam!”, „Bo tak mówi lider!” Niestety dziś w wielu grupach nie tylko religijnych, ale też ekonomicznych, politycznych, mile widzi się bezwzględne posłuszeństwo,wasalizm, bezkrytyczne podporządkowanie, a nie krytycyzm, samodzielność w myśleniu. Członków nie
zachęca się do tego by nie wierzyli na słowo słyszanym informacjom, ale przede wszystkim by starali się je krytycznie przemyśleć, sprawdzić, docierać do dalszych.
Taka postawa może być bardzo destrukcyjna. Znany jest w Polsce przykład sekty Niebo pana Kacmajora, która działała m. in. pod Lublinem. Na małym obszarze działki jednorodzinnej zgromadziło się kilkadziesiąt osób w różnym wieku, gdzie razem egzystowali. Wszyscy byli tak ślepo zapatrzeni w Kacmajora (w ich umysłach miał stereotyp pozytywny), że on kojarzył tzw. małżeństwa i nieważne np. było, że chłopiec mógł mieć 16 lat a kobieta 54i wcześniej prawie się nie znali, ale według nich sam Kacmajor, (który jakwierzyli ma bliski kontakt z Bogiem) nie może się mylić. Rodzice z sekty Kacmajora nie posyłali do szkoły swoich dzieci. Kacmajor tłumaczył to tym, iż w szkołach będzie się ich uczyć rzeczy sprzecznych z Biblią, np. na chemii nauczyciele będą im wpajać, że niemożliwa jest przemiana wody w wino, a na fizyce, że nie możliwe jest chodzenie po wodzie… Powszechnym faktem jest, iż
przywódcy sekt izolują swoich członków i zabraniają, odradzają lub zniechęcają do studiowania, rozwijania naukowej pracy. Wiedzę spoza sekty traktuje się jako mało wartościową lub szkodliwą. U świadków Jehowy, z którymi mam okazję spotykać się od ponad 20 lat zdecydowanie źle widziano pęd do nauki i studiowania rzeczy pozabiblijnych, które zabierają czas,który należałoby raczej przeznaczać na głoszenie od domu do domu, tym bardziej,że już tuż tuż jest koniec tego systemu rzeczy (koniec świata).
Żeby zilustrować jak sprzeczne są te dwa sposoby myślenia zobaczmy to na przykładzie znanego przesądu czarnego kota, który przebiega drogą i jeśli ktoś tę drogę przetnie musi spotkać się z nieszczęściem w jakiejś formie. Wyobraźmy sobie taką sytuację: Idę ze znajomymi, spieszymy się bo jesteśmy spóźnieni, nagle ktoś krzyczy:
– Stójcie, stójcie!
– O co ci chodzi, przecież jesteśmy spóźnieni?
– Nie widziałeś? Czarny kot przebiegł drogę,jeśli ktoś pierwszy przejdzie to będzie miał pecha, nieszczęście!
I tu zderzają się dwa sposoby myślenia. Ale wierzymy, iż w XXI w. dotrę z logicznymi argumentami, a przynajmniej wzbudzę wątpliwości u kogoś kto myśli tak stereotypowo. Próbuję tłumaczyć:
– Słuchaj mówisz, że jak czarny kto przebiegnie drogę to będzie pech, a jak czarny kto nie przebiegł tylko powoli przeszedł toteż działa czy nie działa. A jak nie przeszedł, nie przebiegł, nie przeczołgał się tylko ktoś go wziął na ręce i obszedł mnie wokół, to mam być z zaklętym kręgu na zawsze? A może szybkość nieszczęścia, jakie ma mnie dopaść jest proporcjonalne do szybkości przebiegającego czarnego kota?
Myślę sobie przekona go to. Nic z tych rzeczy.Raczej się obruszy:
– Ty się nie znasz, tylko się wyśmiewasz, nie rozumiesz tego!
– Nie rozumiem więc pytam logicznie.
Nie tracąc w racjonalne myślenie człowieka próbujemy dalej.
– No Dorze przyjmijmy, że nie ma wpływu prędkość przemieszczającego się przede mną czarnego kota. Ale okazało się, iż ten czarny kot ma półtora milimetra kwadratowego białej plamki za uchem. Rodzi się pytanie: Czy to jeszcze czarny kot czy już czarno-biały i zły urok nie zadziała.Jeśli to jest jeszcze czarny kot to ile procent czarnego kota musi być czarne żeby zły urok działał, a ile żeby można go uważać za czarno-białego. A może znów natężenie, wielkość nieszczęścia, jakie ma mnie spotkać jest proporcjonalna do powierzchni zaczernienia przebiegającego kota? Kto to badał,czy jakiś uniwersytet, instytut weterynarii, naukowiec?
Gdzie wyniki były publikowane, jakie metody stosowano itd.
Podobny przykład możemy podać ze znanym zjawiskiem kupna samochodu. Jeśli człowiek jest zauroczony jakimś autem, to tłumaczenie, ostrzeganie przed kupnem bubla przez kogoś kto chłodnym i fachowym okiem mu się przygląda nie spotyka się z posłuchem. Sprzedawca jeszcze roztoczy bajkową wizję danego auta, da się przejechać, model, kolor jest taki, jaki od dawna chciałem więc bezkrytycznie się kupuje; często potem szybko się przekonując o wielu ukrytych usterkach.
Warto pamiętać, iż jeśli w danym temacie ktoś ma myślenie typowo stereotypowe, to występowanie przeciwko jego poglądom i motywowanie swego odmiennego zdania rzeczowymi, logicznymi, naukowymi,źródłowymi argumentami nie zostanie przyjęte, przynajmniej nie od razu;natomiast jest bardzo prawdopodobne, że jedynym skutkiem będzie to, że sobie zniechęcę,zrażę czy wręcz pokłócę się z moim dyskutantem. W takim przypadku, żeby dotrzeć do jego myślenia potrzeba czasu i innej metody działania uwzględniającej jego stereotypy.
Jeżeli jestem nauczycielem, wykładowcą, naukowcem warto zwrócić uwagę, jaki model dominuje w mojej postawie i jaki model kreuję u swoich uczniów, studentów, słuchaczy; czy zachęcam do krytycznego (choć niekrytykanckiego) myślenia – również względem treści, jakie słyszą ode mnie – do samodzielności w myśleniu, analizowaniu i docieraniu do informacji, sprawdzania faktów głównie w źródłach itp. Czy też raczej preferuję tych, którzy we wszystkim ze mną się zgadzają, nie zgłaszają krytycznych uwag, alternatywnych czy wręcz innych ujęć …?
Warto wychowywać już od dziecka do myślenia wżyciu. Można to robić w szkołach np. na lekcji wychowawczej w formie warsztatów.Pytamy dzieci jakie zwierzę jest symbolem mądrości: np. sowa, a jakie symbolem głupoty, lekkomyślności, np. osiołek. Dzielimy klasę na dwie grupy. Jedna na kartonie rysuje jedno zwierzę i wokół niego wypisuje przymioty, jakie symbolizują dane zwierzę, druga grupa drugie. Dwie osoby referują i uzasadniają krótko dlaczego te przymioty. Komentujemy je i wskazujemy by wyrabiać w swoim życiu cechy, których symbolem jest np. sowa.
Działanie ukierunkowane na rozbudzanie motywacji poznawczych (i etycznych), winno być dominujące, jeśli w danej wspólnocie chcemy wychować, uformować, wykształcić przyszłe, prawdziwe elity.

Andrzej Wronka
Węgrów, Polska

1 M. Pytlak, Rozpoznać sektę, Radom 2005, s. 12-16; T. Paleczny, Sekty. W poszukiwaniu utraconego raju, Kraków
1998, s. 32.
2 Por. P. Królak, Sekty inwazja manipulacji, Radom 2003, s. 9; D. Kuncewicz, Psychomanipulacja a młodzież –
zjawisko,zagrożenie, pomoc. Komplementarność ofert i potrzeb w zjawisku psychomanipulacji, Lublin 2002,
s. 9.16.
3 Por. J. Kossecki, Cybernetyczna analiza systemów i procesów społecznych, Kielce 1996, s. 147-151.
4 Por. tamże, s. 102-113.

http://nai.blog.onet.pl/2011/11/27/myslenie-pojeciowe-a-mylenie-stereotypowe-cz-2

 



 

doc. Józef Kossecki – Stereotypy i ich rola w procesach manipulacji społeczeństwem

doc. Józef Kossecki – Stereotypy i ich rola w procesach manipulacji społeczeństwem cz. II

 

Żyjemy w epoce informacji łupanej – doc. Józef Kossecki

 

Koncept grawitacji cz.2 – napisy PL

W tej części omawiane są kolejne elementy Grawitacji jakimi są Pasja i Obecność.

Kluczowym elementem obecności jest odnoszenie się do siebie nawzajem, co powoduje intymność. Obecność i relacja prowadzi do intymności. Większość facetów boi się intymności. Strach pojawia się w oczach, gdy zachodzi zagrożenie intymnością.
Innym elementem obecności jest jazda na emocjonalnej fali razem z kobietą i pozwolenie tej emocjonalnej fali przejść przez Ciebie, gdy się pojawi. Jeżeli zamierzasz być w intymnej relacji z zaangażowaną kobietą, prawdopodobnie znajdziesz się w miejscach do których nie jesteś przyzwyczajony oraz nie czujesz się w takich sytuacjach komfortowo. Raz w miesiącu hormony powodują, że kobieta przenosi się z jednego stanu siebie w inny, który mężczyźni mogą opisać tylko jako pewna wersja szaleństwa.
A więc raz w miesiącu masz czas by, albo dostać w dupę, albo się wykazać, że jesteś w intymnej relacji z zaangażowaną kobietą.
Wyobraź sobie, że raz w miesiącu ktoś wstrzykuje Ci 10 krotną dawkę testosteronu w stosunku do tego co normalnie płynie w Twoich żyłach. Chcesz zabić wszystko co się rusza, zamordować i zjeść wciąż bijące serca ofiar, a potem bzyknąć wszystko co udało Ci się zabić. Wyobraź sobie jak by wyglądało Twoje życie, gdybyś wpadał w ten stan na 2-3 dni w miesiącu?
Większość facetów, których znam, gdy nadchodzi burza, podwija ogon i ucieka, jeden za drugim, zamykają się, nie okazują emocji, dystansują się. Jak myślicie jak czuje się kobieta, która przechodzi przez ten proces, a wy się odsuwacie i mówicie przepraszam, ale nie mogę tego znieść.
Jak myślicie co ona o was myśli jako o potencjalnym partnerze na dłuższy czas? To trudne, to na pewno nie jest nic z czym większość z nas chce się zmierzyć, myśleć o tym, babrać się z tym, ubrudzić, ale to jest bardzo ważne.

Ilu z was chciało by spotkać wspaniałą kobietę i mieć z nią naprawdę dobry długoterminowy związek?
Jeżeli chcesz spotkać kobietę, która jest niesamowita, jest prawdziwą 10/10, która nie pije, nie ćpa, jest wykształcona, dojrzała, będzie Ci wierna, nie jest zepsuta. Masz pojęcie jak rzadko można spotkać taką dziewczynę? Jeżeli chodzisz do klubów to kiedy ostatnio taką spotkałeś, albo czy w ogóle spotkałeś kobietę, która spełnia te kryteria?
Rzadko taką znajdziesz, więc jeżeli chcesz mieć i być z taką kobietę, musisz mieć jej coś do zaoferowania. I nie możesz tego podrobić! Ponieważ im lepsza ona jest, im więcej ma tych cech/wartości, tym lepsza będzie w wykrywaniu podobnych cech w Tobie! Myślisz, że jeżeli ona jest spójna to nie będzie w stanie zauważyć braku spójności w sobie?

Ilu z was może uśmiechnąć się na zawołanie?
I zrobić to przekonująco?
Znasz może jakiś tajemny trik, który sprawi, że kobieta będzie nakręcona na Ciebie, od samego początku?
A dzięki temu trikowi Twoje słowa zostaną przyjęte naprawdę dobrze?
Pomyśl o niesamowitej kobiecie, którą ostatnio widziałeś.
Pomyśl o niej.
Pomyśl teraz o tym jak seksowna była ta kobieta, ponieważ kobiety są naprawdę seksowne.
Powiem wam coś, kobiety mogą mieć wiele orgazmów, mają te wszystkie zabawki, którymi się bawią.
Dlaczego bawią się tymi zabawkami? Bo mogą mieć jeden orgazm za drugim, nie tak jak my, trzy ruchy worek suchy.
One mają niesamowite fantazje seksualne co jest naprawdę niesamowite.
Pomyśl o tym, że wszystkie kobiety chcą, żebyś podchodził do nich z tym małym uwodzicielskich uśmiechem jak George Clooney.
One to uwielbiają. To uruchamia odpowiednie myśli od razu.
Wiesz o czym teraz myślę?
Myślę o tej seksownej kobiecie, którą dziś rano spotkałem, myślę o jej seksualnych fantazjach jakie miała o mnie.
Wczoraj brała kąpiel z bąbelkami i miała wibrator, wibrator nazywał się [Twoje imię].
Bawiła się tym wibratorem, a podczas tego jak ją zaczynało skręcać krzyczała
„Oh [Twoje imię], oh [Twoje imię], oh [Twoje imię].”
Kiedy podchodzę do kobiety, zawsze myślę o tym jak bawiła się wibratorem poprzedniego wieczora.
To zmienia całkowicie podejście.
Kto teraz ma władzę/moc?
Ona nie ma mocy, to Ty ją masz, ona masturbuje się myśląc o Tobie.
Ona myśli o Tobie po nocach, woła Twoje imię podczas swoich fantazji i robienia sobie dobrze.
Jej współlokatorka mówiła do jej, żeby się zamknęła, bo zbyt głośno wypowiadała „ohh, [Twoje imię]” ostatniej nocy.
A więc myślisz tak o niej i podchodzisz do niej, myśląc „Ty mała niegrzeczna dziewczynko, wiem, że mnie pragniesz.”
Po prostu myśl i miej ten uśmiech, to działa!
Nigdy nie wątp w moc fantazji, bo o to właśnie chodzi.
Patrzysz na nią, myślisz „jesteś moja. Jesteś moja.”
Kobiety tego szukają, więc uśmiechaj się w ten sposób i mów do niej, podnosisz swój głos i pytasz, o …?

Gdzie jest krew? Dowody wskazujące, że strzelanina w Paryżu to wałek

Tytuł oryginalny: Where’s The Blood? Evidence Shows Paris Shooting May Have Been A Hoax
Tłumaczenie: BladyMamut

W ciągu kilku dni zrobię polskie napisy do filmików w poniższym artykule.

Mówią, że kiedy zobaczysz duży historię w mediach, poszukaj historii od której starają się Ciebie odciągnąć. Taką wielką historią był atak na francuski magazyn satyryczny przez islamskich ekstremistów w którym zginęło 12 ludzi. Ale niektórzy poszukiwacze prawdy zadają ważne pytania
odnośnie tego co wygląda na atak terrorystyczny.

Na przykład, gdzie jest krew? Według nagrania zamieszczonego poniżej, strzelec oddał strzał z bliskiej odległości. Można by pomyśleć, że taki strzał spowoduje przynajmniej niewielki rozbryzg krwi, chyba że zostały użyte ślepaki.
Nie ma również odrzutu karabinu podczas strzału.
Kolejne pytanie, które jest zadawane to gdzie był ruch uliczny? Środek dnia w centrum Paryża, a na ulicy, ani ludzi, ani przejeżdżających samochodów.
Scena jest jakby ustawiona. To tak, jakby teren był odcięty z powodu przeprowadzanego „ataku”,
więc „terroryści” po prostu zaparkowali na środku drogi, ponieważ wiedzieli, że nie będzie żadnego ruchu.
Dlaczego napastnicy czują się na tyle pewni siebie, że nie spieszą się z ucieczką z miejsca zdarzenia.

Paris Shooting Attack – False Flag No Blood (Shouts ‚Allahu Akbar’) – ISIS Scaremongering

 

Niektórzy mówią, że film z ataku jest rónież fałszywy. Film na YouTube wysłany przez osobę o nicku „Dutchsinsinati” twierdzi, że znalazł dowód na to, że pokazany film został edytowany. W tym filmie, narrator zwraca uwagę na kilka bardzo wątpliwych szczegółów odnośnie ataku. Muszę przyznać, że jestem osobą, która wątpi we wszystko, ale ten film sprawił, że zastanawiałem się nad tym kilka razy.

Pod filmem na kanale Dutchsinsinati czytamy:

Na tym filmiku widzimy wyraźnie scene „Allah Akbar”, że została połączona. „Strzelec” magicznie pojawia się znikąd w momencie gdy sklejenie zostało zrobione gdy nagrywający ukrywał się za kominem na dachu. Nie ma co do tego wątpliwości.
Najpierw na skrzyżowaniu były trzy oddziały policji SWAT, podczas gdy w tym samym czasie CZARNY SAMOCHÓD POJAWIA się lewej strony ekranu, zza rogu budynku.
Następnie policja magicznie znika po szybkiej edycji wykonanej w czasie gdy kamera przesuwa się w dół za kominem.
Następnie, w ciągu 1 do 2 klatek lub w czasie mniejszym niż 1 sekunda, DWÓCH strzelców pojawia się na ulicy i krzyczą „Allah Akbar”.


Nie ma krwi
Nie ma rozbryzgu
Nie było strzału w głowę

Policja magicznie znika, nie ma wymiany ognia, ani żadnego zgłoszenia (nie ma również zgłoszenia przez jednostki swat, ani rowerowe, że ktoś został ranny w tym miejscu)
Na dachu, gdzie film był kręcony, widać przyczajonego, kucającego mężczyzna w kamizelce kuloodpornej, a następnie wstaje i śmiało zobaczyć co się dzieje i wskazuje osobie z kamerą gdzie filmować.
Można zobaczyć, że mężczyzna w kamizelce kuloodpornej wskazują trzech policjantów na ulicy (z białym napisem na plecach). W między czasie gdy oboje chowają się za kominem, pojawia się kolejne łączenie.
Wreszcie, na końcu filmu, widać mężczyznę w kamizelce kuloodpornej ponownie chodzącego po dachu, pojawia się kolejna edycja i łączenie, widać ludzi kręcących się ludzi wokół, jeden z rękami w kieszeni, kolejny pisze smsa, podczas gdy inni biegają spanikowani ?!

France24 – Operacja pod fałszywą flagą + edycja + wyciecie policjantów + facet w kamizelce kuloodpornej

Motywem ataku może być to, że Francja głosowała w ONZ na korzyść państwa palestyńskiego.


Francja w ONZ głosowała na korzyść państwa Palestyńskiego, krytykowała sankcję nałożone na Rosję,  opóźnia transatlantycki handel i umowy inwestycyjne.
To zapłata od politycznych syjonistów, którzy kontrolują rządy USA i Izraela.

Netanjahu ostrzegał Francję w listopadzie, że uznanie państwa palestyńskiego będzie „wielkim błędem”.http://rt.com/news/208187-israel-france-grave-mistake/

I dlaczego większość filmów obnażających ten atak pod fałszywą flagą na youtube jest usuwane?
A informacje są cenzurowane !
Obudź się to kolejna akcja pod fałszywą flagą dokonana przez izraelskich syjonistów !

Źródło: Source:
http://xtribune.com/2015/01/wheres-blood-evidence-shows-paris-shooting-may-hoax/#
http://rt.com/news/208187-israel-france-grave-mistake/
http://www.infowars.com/paris-shooting-what-theyre-not-telling-you/

——–

Poniżej materiały typu „strzał w głowę” materiały są dla osób 18+

http://www.liveleak.com/view?i=97d_1284297781

a tu standard : http://www.gunslot.com/pictures/head-shot-haji

http://www.liveleak.com/view?i=092_1385087034

inne strzały w głowę:
http://www.liveleak.com/view?i=338_1418816191
http://www.liveleak.com/view?i=5ee_1420211703
http://www.liveleak.com/view?i=44a_1416075124
http://www.liveleak.com/view?i=84d_1414517128
http://www.liveleak.com/view?i=f4d_1418153629
http://www.liveleak.com/view?i=201_1416708418
http://www.liveleak.com/view?i=2b3_1380206446 w zwolnionym tempie, ale to karabin snajperski, a nie kałach
http://www.liveleak.com/view?i=a03_1352418993 strzał w głowę i jeszcze żyje

In Memory Of Kalashnikov: 700 Round AK Burn

Na filmie powyżej widać jak wygląda moment kontaktu kuli z ziemią.

 

Kliknij, aby uzyskać dostęp Barnes_7.62x39_123gr_TAC-X.pdf

RussianWP

 

http://www.ar15.com/ammo/project/Self_Defense_Ammo_FAQ/#7.62×39

GEL TEST: 7.62×39 WOLF Hollow Point bullet expansion in Clear Ballistic Gel

Miłość, która uzdrawia – Harville Hendrix

Poniżej kilkanaście fragmentów z książki, które prawdopodobnie zachęcą do przeczytania całości

 

W miarę coraz większego zainteresowania tym tematem dochodziliśmy do zdumiewających wniosków: osoby szczęśliwe w małżeństwie były również świetnymi rodzicami. Dlaczego? Częściowo dlatego, że między rodzicielstwem a małżeństwem istnieje wiele cech wspólnych. Łączy je na przykład rozwój etapowy: rozpoczynają się od pełnego romantyzmu przywiązania, przechodzą w próbę sił, a następnie (przy odrobinie szczęścia i rozumu) w zdrową zależność. Imago, czyli zinternalizowane wyobrażenie własnych rodziców, kształtuje obie relacje. Na wybór partnera małżeńskiego wypływa wewnętrzne wyobrażenie własnych rodziców. Zinternalizowane i pochodzące z dzieciństwa doświadczenia z rodzicami w dużym stopniu determinują także sposób wychowywania własnych dzieci.
Z drugiej strony istnieją również oczywiste różnice między małżeństwem a rodzicielstwem. Nikt nie oczekuje, że dziecko będzie zaspokajać jego potrzeby tak samo jak partner życiowy. Poza tym obowiązki i odpowiedzialność za dziecko jest całkowicie odmienna od obowiązków i odpowiedzialności za partnera.
W centrum obu związków, jeśli są one udane, leży dążenie do większej świadomości – siebie, drugiej osoby, sposobów, na które imago kształtuje zachowania i dokonywanie wyborów. Te osoby, którym wiedzie się zarówno w relacji ze współmałżonkiem, jak i z dziećmi, chciały stać się świadome tego procesu. Chciały poznać, co kryje się w ich wnętrzu, i bez uprzedzeń zrozumieć zależność między krzywdami, których doznały w przeszłości, a teraźniejszym funkcjonowaniem. Umiały opanować mechanizmy samoobronne na rzecz reakcji skupionych na związku, a nie na sobie.

(…)

Najgłębsze tajemnice ludzkiej istoty dotyczą tego, czego jeszcze nie wiemy o mózgu człowieka. Posługując się w codziennej rozmowie pojęciem „umysł”, wszyscy wiemy, o co chodzi. Wszyscy nas rozumieją, kiedy mówimy o „świadomości”. Tymczasem naukowcy w dalszym ciągu zaciekle dyskutują na temat znaczeń tych pojęć i nie znajdują porozumienia w kwestii fizycznych form umysłu i świadomości. Czy umysł jest zlokalizowany w substancji szarej mózgu, czy jest to proces chemiczny rozpoczynający się w ramach tej struktury, czy proces ten rozpoczyna się na skutek jakiegoś impulsu elektrycznego? A może mózg działa jako przekaźnik świadomości na zewnątrz?
A pamięć? Być może jest to najważniejsza i najtrudniejsza do zrozumienia funkcja mózgu. Jak to się dzieje, że przeszłe doświadczenia zostają w nas, mimo że nie czyniliśmy świadomych wysiłków, żeby je zapamiętać, oraz kształtują nasze obecne zachowanie i myślenie? Jak możemy być odpowiedzialni za zaburzenia pamięci, polegające na tym, że włączamy przeszłe doświadczenie w wydarzenie, które – jak się zarzekamy – naprawdę miało miejsce?

IMAGO

Nie znamy jeszcze mechanizmu, dzięki któremu nieświadome wspomnienia wpływają na bieżące funkcjonowanie. Wiemy jednak, że tak się dzieje. Ma to duże znaczenie dla teorii Imago. Jak widzieliśmy, w przypadku małżeństwa nieświadomy umysł wpływa na wybór partnera. Dzieje się tak dlatego, że każda osoba gromadzi w umyśle wszystkie cechy, interakcje i doświadczenia związane z własnymi rodzicami. Powstały w ten sposób wewnętrzny obraz nazywa się imago. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z istnienia imago, ale on istnieje i ma niezwykłą siłę. W niemowlęctwie zadaniem imago jest ułatwić dziecku rozróżnienie swoich rodziców od innych dorosłych. Jest to kwestia życia i śmierci, zupełnie tak jak u małej zebry. W dorosłości, jak widzieliśmy, imago kieruje nieświadomie do związania się osoby z partnerem, który pod wieloma względami przypomina w strukturze charakter rodziców. Prowadzi więc do okazji wyleczenia dawnych krzywd, co można określić bardziej wyrafinowanym przejawem przetrwania. O ile nam wiadomo, zebr to nie dotyczy. Osoba, którą poślubiasz, jest wybrankiem imago, który później staje się twoim partnerem w rodzicielstwie.

RODZICIELSKI ŚLAD

Nieświadomy umysł stanowi też potężną siłę w innym aspekcie rodzinnego życia. Mówiliśmy już, iż dzieci internalizują swoje doświadczenia z rodzicami. W swoim umyśle dokonują wewnętrznej kopii, własnej interpretacji tego, na co się natknęły na zewnątrz podczas interakcji z rodzicami i innymi ważnymi opiekunami. Co ważne, absorbują też dojrzałość bądź niedojrzałość emocjonalną rodzica oraz jego moralność. Sposób radzenia sobie rodzica z konfliktem, rozmaitymi rozczarowaniami czy dylematami moralnymi pozostawia w dziecku niezatarte wrażenie. To, kim jest rodzic (a nie tylko to, co mówi),
staje się częścią dziecięcego ja. Wewnętrzny obraz rodziców wpływa na wybór partnera małżeńskiego. Oddziałuje też na to, jakim rodzicem stanie się dziecko i  ogólniej  jakim będzie człowiekiem.
Doszliśmy więc do ważnego wniosku: najważniejszym wskaźnikiem sposobu, w jaki będziesz wychowywał dziecko, jest sposób wychowywania ciebie, kiedy sam byłeś mały. Działania (albo ich brak) twoich rodziców, nawet jeśli tego nie pamiętasz, stworzyły z ciebie człowieka, którym jesteś obecnie. To tak, jakbyśmy mieli w naszych umysłach odciśnięte przez rodziców ślady, podobne do śladów na naszych palcach (linii papilarnych). Każdy rodzicielski ślad jest wyjątkowy i charakterystyczny. Niemożliwe jest ich przeniesienie za pomocą atramentu na papier, ale można je zobaczyć w akcji, obserwując, jak reagujemy na inne osoby w naszych bliskich związkach, zwłaszcza w trakcie wychowywania.

W wypadku zebr ogólny wzór przekazywany jest z pokolenia na pokolenie, lecz każdy wzór indywidualny jest odrobinę odmienny. U ludzi jest tak samo. Z dużą dozą pewności można opisać proces bądź wzorzec wybierania partnera lub przekazywania dzieciom umysłowego czy emocjonalnego dziedzictwa, jednak szczegóły charakterystyczne dla życia danego człowieka zależą od jego osobistej historii. Naszym celem jest podanie w tej książce jak najwięcej informacji, dzięki którym będziesz umiał rozpoznać własny, niepowtarzalny wzorzec.

(…)

Od dziecka-problemu do nauczyciela – to zadziwiająca przemiana! Owi rodzice potrafili przekształcić niezadowolenie ze swojego syna w okazję do innego spojrzenia na własne życie. Pomyśl o tym w ten sposób: jesteś zranionym dzieckiem, dorastasz, na świat przychodzą twoje dzieci. Ciągle jesteś poraniony, chociaż być może nie zdajesz sobie z tego sprawy. Twoje krzywdy mogą się ujawnić w relacji ze współmałżonkiem albo z dzieckiem. Ponieważ jesteś zraniony, sam również ranisz swoje dziecko, nie doceniając go albo nie akceptując go takim, jakie jest – zupełnie tak samo, jak twoi rodzice nie akceptowali ciebie. Ranisz je, choć być może niezbyt głęboko i sporadycznie. To wzorzec zachowań, który będzie trwał, dopóki się nie zorientujesz, co robisz, i nie zaczniesz postępować inaczej.

(…)

Możesz nauczyć się rozpoznawać, kiedy twoje reakcje biorą początek w twojej krzywdzie. To się dzieje wtedy, gdy na normalne zachowanie dziecka za każdym razem reagujesz gwałtownie i zazwyczaj negatywnie. Twoja nadmierna reakcja stanowi wskazówkę, że napotkałeś swój „punkt rozwoju”, jak to nazywamy. To miejsce, które jest dla ciebie trudne w rodzicielstwie. Kieruje cię do jakiejś wewnętrznej niekompletności bądź krzywdy, które stanowią punkt potencjalnego uzdrawiania.
Twoje dziecko będzie cię uczyło wielu rozmaitych spraw, miedzy innymi uzdrawiania. Co najważniejsze, nauczy cię, co musisz zrobić, żeby je dobrze wychowywać. Przede wszystkim traktuj je z takim szacunkiem, jak kogoś, od kogo, jak sądzisz, mógłbyś się czegoś nauczyć. Potem wypatruj i nasłuchuj informacji, jakie do ciebie wysyła.

(…)

Świadomy rodzic zaspokaja potrzeby dziecka, zapewniając mu na każdym etapie rozwojowym bezpieczeństwo, wsparcie i strukturę. Dostraja się odpowiednio do jego niepowtarzalnej osobowości i temperamentu, umie dostrzec, czego potrzebuje w miarę swojego wzrostu i zachodzących w nim zmian. Wie, przez jakie etapy rozwojowe przechodzi dziecko, i jest gotowy oraz dostatecznie elastyczny, by wchodzić z nim w interakcje.
Jego kontakty z dzieckiem są zamierzone, a nie reaktywne. Przejawem owej zamiarowości jest stosowanie przez niego dialogu intencyjnego podczas rozmów, zwłaszcza tych trudnych. Podejmuje świadomy dialog, a więc odzwierciedlanie, walidację i empatię, oraz odnajduje odpowiednie sposoby, aby te procesy stały się częścią jego codziennych kontaktów z dzieckiem.
Posiada narzędzia postępowania z frustracją, gniewem i wycofywaniem się dziecka, przekształcające owe potencjalnie szkodliwe reakcje emocjonalne w okazje do wzmacniania jego pełni oraz podtrzymywania jego więzi z rodzicami, bezpośrednim otoczeniem i światem zewnętrznym. Zna sposoby zachęcania do śmiechu, kreatywnego wyrażania siebie, duchowego rozwoju i kształtowania moralności wtedy, gdy dziecko zaczyna swą podróż przez życie.

(…)

Nieświadome rodzicielstwo może być dominującym wzorcem interakcji zachodzących w rodzinie. Poniższy przykład pochodzi od dwudziestodziewięcioletniej kobiety, dyrektorki ogólnokrajowej sieci hoteli, którą nazwiemy tutaj Susan. Zaczęła szukać pomocy, ponieważ jej chłopak narzekał na jej „nieprzystępność i chłód emocjonalny”. Na spotkania terapeutyczne przychodziła zadbana, sprawiała wrażenie kobiety sukcesu. Podczas drugiej sesji terapeuta poczuł, że rodzi się między nimi zaufanie. Zaczął ją pytać o dzieciństwo.

Susan: Jesteś jedyną osobą, poza moim chłopakiem, której to powiem. Kiedy miałam dziesięć lat, mój ojciec popełnił samobójstwo, powiesił się. Nie było mnie w domu, kiedy to się stało, nie zobaczyłam jego ciała. Przez bardzo długi czas nie mogłam uwierzyć, że nie żyje. Myślałam, że może po prostu postanowił od nas odejść. Był majsterkowiczem, pamiętam, jak kłócili się z mamą o pewną kobietę, która zawsze potrzebowała pomocy w malowaniu, układaniu płytek na podłodze czy kiedy coś się zepsuło. Najgorzej było przy obiedzie. Było nas sześcioro: mama, dwie siostry, brat, ja i on. Zawsze musia-łam siedzieć po jego prawej stronie. Chciał, żebym była pod ręką, żeby mógł się na mnie wyżywać. Byłam najstarsza. Nigdy mnie nie uderzył, ale rąbał pięścią w stół obok mojego talerza, zrzucał mój obiad na podłogę albo krzyczał na mnie bez powodu. Tak było przez około trzy lata. „Na co się tak gapisz? Masz jakiś problem? Do cholery, będziesz miała problem, jeśli nie przestaniesz się tak gapić”. Doszło do tego, że nie mogłam jeść. Nikt nie mógł jeść. Nie wiem, dlaczego wybrał właśnie mnie.

Kiedy zapytano Susan, jaki wpływ miał ojciec na jej życie, odpowiedziała, że chyba nie została przez niego zanadto okaleczona. Zaprzeczenia tego rodzaju spotyka się dość często, ponieważ na ogół ból związany z takimi doświadczeniami zostaje wyparty. Po jakimś czasie przyznała, że jest perfekcjonistką, tak w życiu zawodowym, jak i prywatnym, oraz że ma problemy z bliskością w intymnym związku. W przeciwieństwie do nas nie odczuwa bólu, co pokazuje, jak głęboko i całkowicie broniła się przed potwornym zranieniem.

(…)

Oto chwila opamiętania ojca uwieczniona w opowiadaniu Tobiasa Wolffa Nightingale. Człowiek ten zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo błąd, który popełnił w stosunku do własnego syna, uzależniony był od jego przeszłości:

Dr Booth chciał, żeby Owen zniknął z domu. Taka była prawda, która teraz wydawała mu się bezsensowna. Odczuwał zniecierpliwienie, gdy widział, jak syn czytał, bawił się z psem, nic nie robił, marzył – dlaczego? Jakaż to była zbrodnia? Sam, będąc chłopcem, najbardziej pragnął marzyć. Okazja ku temu zdarzała się rzadko w tym zatłoczonym, stechnicyzowanym domu, i nie trwała długo. Dlaczego więc żałował swojemu synowi tego, czego sam najbardziej pragnął? Dlaczego żałował mu jego dzieciństwa?

Zaczyna żałować. Przez te wszystkie lata myślał, że widzi swego syna takim, jakim jest, i wcale mu się ten obraz nie podobał. Dał sobie przyzwolenie na dezaprobatę i nielubienie swojego dziecka, aż w końcu zapisał go do szkoły wojskowej, w której miano go nauczyć dyscypliny. Poniewczasie zdał sobie sprawę, że jego początkowa wizja została zniekształcona przez zalegające w nim pozostałości własnego, zimnego i stawiającego wysokie wymagania dzieciństwa.
Jak wielu rodziców, żył w świecie własnoręcznie spreparowanego paradoksu. Żałował swemu synowi tego, czego sam najbardziej pragnął. Jakiś nieświadomy wewnętrzny plan tak kierował jego działaniem, że obracało się ono przeciwko interesom jego dziecka. Błędnie odczytywał wskazówki, źle interpretował zachowania, odnajdywał niewłaściwe odpowiedzi, widział problemy tam, gdzie ich nie było, a nigdy nie zauważał prawdziwych kłopotów.
Często spotykamy się z takim wzorcem zachowania. Ojciec lub matka noszą w sobie wiele gniewu, bo w dzieciństwie pozbawiono ich czegoś, czego najbardziej chcieli i potrzebowali. Działając na zasadzie nieświadomej, koszmarnej zemsty, pozbawiają swoje dzieci tego samego. Stają się takimi samymi zimnymi, niezmiernie wymagającymi rodzicami, jakich mieli w dzieciństwie, choć wcale tego nie planowali.
Jest nieświadome. Rodzice, którzy czują się oszukani, nie zdają sobie sprawy z tego, co wyrządzają swoim dzieciom. To trzecia cecha typowa dla nieświadomego rodzicielstwa. Jest nieświadome.

(…)

Podsumowując, zachowania nieświadomego rodzica wskazują na małą świadomość (bądź jej zupełny brak) potrzeb rozwojowych dziecka. Rodzic taki nie wie, dlaczego reaguje w określony sposób ani jak jego reakcja wpłynie na dziecko. Wszystkie tego typu reakcje, negatywne czy pozytywne, gwałtowne czy umiarkowane, mają jedną wspólną cechę: wykazują się brakiem wrażliwości na wewnętrzny świat dziecka. Rodzic nie dzieli dziecięcego światopoglądu i postępuje na podstawie tego, co sam uważa za najlepsze, co traktuje jako zasady rządzące światem. W tym ujęciu dziecko nie stanowi innej, odrębnej i świętej jednostki, lecz staje się przedmiotem w subiektywnej sztuce stworzonej przez rodzica.

(…)

Dzieci, które mają problem z pełnym wyrażaniem siebie, wyrastają na dorosłych z tym samym problemem. Jeśli relacja symbiotyczna rozpoczyna się od rodziców, oznacza to, że nie wykształcili oni w pełni zróżnicowanego „ja”. Skoncentrowani na sobie nie zakończyli rozwojowego zadania polegającego na staniu się pełnią, całością. Tak naprawdę nie wiedzą, kim są. Nie odróżniają siebie od swoich dzieci, nie umieją uszanować wyraźnych granic między sobą a nimi. Nieświadomie projektują na swoje dzieci to, czego nie wiedzą o sobie samych.”
Żyjący w symbiozie rodzice nie wiedzą, że cechy, które tak bardzo ich denerwują u własnych dzieci, są tak naprawdę odrzuconymi przez nich aspektami siebie. Projektują je na dzieci w formie restrykcji, atrybutów bądź życzeń. Kiedyś ich rodzice powtarzali im: „Nie możesz taki być” albo „Nie wierzę, że taki jesteś”. Teraz własnym dzieciom mówią: „Nie możesz być taki, jeśli chcesz być akceptowany w tym domu”.
Trzeba jednak zauważyć, że nie wszystkie projektowane cechy są niepożądane. Niektóre z nich reprezentują nie rozwinięty, pozytywny potencjał rodzica. Matka, która zachwyca się dziecięcym geniuszem, mieszkającym pod jej dachem, tak naprawdę może podziwiać własny, nie rozwinięty potencjał intelektualny. Mówiąc o niezwykłych zdolnościach fizycznych swojego niemowlęcia, może odzwierciedlać własne nie spełnione marzenia o zostaniu gwiazdą sportu.
Jeszcze inna odmiana projekcji symbiotycznej polega na tym, że matka wchodzi w takie interakcje z dzieckiem, jakby to ono było jej rodzicem. Dziecko jest dla niej źródłem zasobów. Kontaktuje się z nim tak, aby zaspokoić swoją potrzebę bycia wychowującym rodzicem. Ponieważ zaspokojenie tej potrzeby stanowi dla dziecka gwarancję jej uwagi i miłości, a co za tym idzie – przetrwania, ucieka ono z dzieciństwa, stając się przedwcześnie dojrzałym dorosłym, który stara się bezskutecznie zostać rodzicem swojego rodzica.
Wreszcie, rodzic, który z zewnętrznych źródeł poznał wiele zasad i mądrości dotyczącej wychowywania dziecka (wie, jak „powinno” wyglądać wychowywanie bez względu na potrzeby konkretnego dziecka), również charakteryzuje się zachowaniem symbiotycznym. Przepływ informacji w tego rodzaju relacji ma jeden kierunek: od rodzica do dziecka. W świadomym rodzicielstwie działa również drugi kierunek, a dziecko i rodzic uczą się od siebie nawzajem.

(…)

Słowo to podstawowy środek interakcji między rodzicami i dziećmi. To dar, za którego pomocą mówiący może uczynić przeszłość bądź przyszłość doświadczeniem teraźniejszości. Mówiąc: „Pamiętasz, jak pojechaliśmy na plażę?” albo „To może być twój urodzinowy prezent”, ojciec daje swojemu dziecku dar w tej właśnie chwili.
Język czyni niewidzialne widzialnym. Opisując, jak wygląda puchacz wirgiński na tle śniegu, ojciec tworzy dla swojego syna wyrazisty obraz. Kiedy matka opisuje, jak pryzmat rozszczepia światło, jej córka widzi tęczę.
Język sprawia także, że czujemy – na przykład radość, kiedy słyszymy „kocham cię”, ból, jak w wypadku „poczekaj, niech no tylko wróci ojciec, to zobaczysz”. Dzieci uczą się mówić tak, jak do nich się mówi; niezależnie od tego, czy chodzi tu o język ich kultury, czy też symbiotyczny język ich rodziców. Język to środek, przez który rodzice mogą uwięzić swoje dziecko bądź dzięki któremu mogą je uwolnić, by było w pełni sobą.

(…)

Symbioza jest jednocześnie rezultatem i przyczyną zaabsorbowania sobą, będącego efektem krzywdy doznanej przez rodzica w dzieciństwie. Jego podstawowe potrzeby nie zostały zaspokojone, w związku z czym projektuje swoje ograniczenia i pragnienia na własne dzieci, które stanowią dla niego kolejną szansę na takie życie, jakiego zawsze pragnął. Symbioza jest przejawem niekompletnego rozwoju rodzica. Jego dzieci przychodzą na świat, zanim on sam osiąga dojrzałość. Problemy takie, jak obwinianie, dystansowanie się, niekonsekwentne reakcje czy emocjonalne kazirodztwo pojawiają się wtedy, gdy rodzic reaguje na swoje dziecko tak, aby zaspokoić swoje, a nie jego potrzeby.

STARY MÓZG

U wszystkich rodziców występuje skłonność do symbiozy. U jednych jest to chwilowa pokusa, u innych sposób życia. Jak sobie zapewne przypominasz, nasz stary mózg ma trudności z rozróżnieniem tego, co przytrafiło się mnie, a co przytrafia się moim dzieciom, które nie są mną, nawet wtedy, gdy zostaliśmy poważnie zranieni. Ma trudności z rozróżnieniem tego, co wydarzyło się kiedyś, a co ma miejsce teraz. W szczególnie „gorących” chwilach odzywają się nasze zranienia, a nasza świadomość koncentruje się na nas samych. Moje uczucia, moje pytania, moje pragnienia biorą górę, w związku z czym tracę możliwość działania w rzeczywistości uwzględniającej również twoje uczucia, twoje pytania i twoje potrzeby. Zdolność zauważania granicy między „ja” i „ty” oraz „kiedyś” i „teraz” to funkcja bardziej rozwiniętego nowego mózgu – kory mózgowej. Stawanie się świadomym wymaga pokonywania prymitywnego, skoncentrowanego na „ja” instynktu przetrwania, typowego dla starego mózgu. To dlatego właśnie mówimy często, że świadome rodzicielstwo jest sprzeczne z instynktem.

[Zobacz na:  <a href=”https://bladymamut.wordpress.com/2013/11/09/system-operacyjny-umyslu-rozdzial-5/&#8221; target=”_blank”>System Operacyjny UmysłuGranice osobowości</a>

(…)

Rytmy dzieciństwa istnieją w kontekście najbardziej uniwersalnego cyklu: narodziny, młodość, dojrzałość, wiek podeszły, śmierć. Jest to ponad wszystkim odwieczna prawda wszechświata: świadoma energia przybiera formę materii i przychodzi na świat. Forma ta zmienia się z biegiem czasu, a następnie umiera. Cykl ten jest taki sam dla gza i tygrysa syberyjskiego, jak dla łańcuchów górskich i układów słonecznych.
U niektórych organizmów łatwo jest zauważyć granice między etapami. Motyl pokazuje ci, na jakim etapie rozwojowym się znajduje: jego forma w każdej fazie jest zupełnie inna. Gdybyś wcześniej o tym nie wiedział, nie domyśliłbyś się nawet, że małe jajeczka w twardej skorupie to ten sam organizm, co gruba gąsienica, albo że ta gąsienica była kiedyś poczwarką w kokonie, albo że owa gąsienica będzie kiedyś opalizującym motylem unoszącym się w letnim powietrzu. Cztery etapy rozwoju, cztery zupełnie odmienne formy tego samego stworzenia.
Człowiek również stanowi odzwierciedlenie uniwersalnego procesu zmian, przechodząc przez kolejne stadia swojego rozwoju. W tym aspekcie jednak więcej nas łączy z łańcuchami górskimi niż z motylami. Nasze ciało nie zmienia się tak drastycznie w trakcie przechodzenia przez kolejne etapy rozwoju. Nasza ewolucja przebiega powoli, nie za pomocą gwałtownych skoków i przestojów. Przez większość dzieciństwa, a w większej mierze po jego zakończeniu, wyglądamy właściwie tak samo: jedynie czas wyciska na nas – tak samo jak na górach – swe piętno.
Nie znaczy to, że się nie zmieniamy. Nasze dzieci wyglądają zdecydowanie inaczej na zdjęciach z dzieciństwa i na tych robionych w dniu ślubu. Nie mamy jednak do czynienia z jednym, konkretnym momentem, podobnym do tego, gdy gąsienica motyla przybiera formę poczwarki (jakkolwiek znajdą się pewnie rodzice, którzy nie zgodzą się z tym stwierdzeniem i wskażą dokładnie tę chwilę, w której ich trzynastolatek zamienił się w stworzenie nie z tego świata). Zmiana jest stopniowa i niezauważalna w codziennym życiu.
Rodzicom trudniej jest zauważyć zmiany, które zachodzą w ich dzieciach, gdyż są razem z nimi przez cały czas. Co rano patrzą na ich ukochane twarze i nie mają pojęcia, że jakiś ukryty prąd wyniesie na powierzchnię coś nowego, coś, co zamanifestuje się zupełnie nie znanym zachowaniem. Rodzice stają zdumieni na widok nowych zainteresowań dziecka, jego nowych umiejętności, nowych poglądów. Myśleli, że znają swoje dziecko i jego charakter, więc czują się nieswojo, gdy niespokojne wody przynoszą coś niespodziewanego. „Skąd to się wzięło?”, pytają po jednej z takich niespodzianek.
Prawdziwym zaskoczeniem nie jest to, że dzieci zamieniają się w dorosłych. Zaskakuje to, że ewolucja ta jest tak przewidywalna i tak uniwersalna. Tak samo, jak ziarno słonecznika jest zaprogramowane, by stać się słonecznikiem, ludzkie dziecko jest zaprogramowane, by stać się dorosłym. Dla każdego dziecka istnieje mniej więcej taki sam, wrodzony plan rozwojowy, pozwalający nabywać umiejętności fizycznych, umysłowych i emocjonalnych. Różnica polega na tym, że kwiat potrzebuje do swojego rozwoju gleby, wody i słońca. Dziecko – znacznie więcej.

(…)

Tak jak mówiliśmy na początku tego rozdziału, pierwszym krokiem przemiany jest zrozumienie. Dla przejrzystości naszej dyskusji o nieświadomym rodzicielstwie zaprezentujemy teraz streszczenie przedstawiające sposób myślenia nieświadomego rodzica. Jeśli któreś z poniższych zdań znasz z autopsji, możesz być zadowolony, że właśnie rozpocząłeś swoją rodzicielską przemianę.

CO MYŚLI NIEŚWIADOMY RODZIC

1. Nieświadomy rodzic postrzega swoje dziecko jako przedłużenie siebie i uważa, że jest ono wtajemniczone w jego myśli i uczucia.
2. Nieświadomy rodzic wierzy, że jego rzeczywistość jest jedyną prawdziwą rzeczywistością, a co za tym idzie myli swój rodzicielski autorytet i odpowiedzialność z przymiotami boskimi.
3. Nieświadomy rodzic jest przekonany, że reaguje na zachowanie dziecka, podczas gdy tak naprawdę reaguje na coś, co działo się z nim samym w przeszłości.
4. Nieświadomy rodzic uważa, że doświadczenie dziecka jest nieważne, jeśli nie jest zbieżne z jego własnym doświadczeniem.
5. Nieświadomy rodzic sądzi, że jego dziecko ma takie same informacje jak on.
6. Nieświadomy rodzic wierzy, że jego zadaniem jest kształtować dziecko i że zachowania dziecka są kry tyką jego wysiłków.
7. Nieświadomy rodzic twierdzi, że wszystkie dzieci są takie same; nie wie, że dzieci rozwijają się według etapów rozwojowych.
8. Nieświadomy rodzic uważa, że konflikty między rodzicami a dziećmi mają początek w tym, co dziecko robi źle; nie dostrzega swojej roli w powstawaniu problemu.
9. Nieświadomy rodzic postrzega swoją rolę jako trwałą, a dziecka – jako poddającą się wpływom. W związku z tym uważa, że od dziecka nie może się niczego nauczyć.

(…)

 

PODZIELONE „JA”
Dziecko skrzywdzone przez rodzica symbiotycznego czuje się atakowane. Impuls do przetrwania popycha je do wyzbycia się wszelkich zachowań, które wywołują furię u jego wszechpotężnego rodzica. Ustawia straże wokół tych części siebie, których rodzice nie akceptują, i zacznie chronić swoje delikatne, wrażliwe wewnętrzne „ja” za pomocą twardego i nieprzeniknionego „ja” zewnętrznego. Działanie to służy konkretnemu celowi – jego bezpieczeństwu – lecz odbywa się wielkim kosztem. Takie tłumienie hamuje wzrost i rozwój pełnej osoby. Stopniowo, cegła po cegle, dziecko zaczyna budować mur oddzielający jego „ja” od świata zewnętrznego.
Przyjrzyjmy się bliżej, jak tłumienie może chronić dziecko przed tymi aspektami jego charakteru, które, na jakimś poziomie nieświadomości postrzega jako zagrażające jego przetrwaniu, ponieważ są niebezpieczne dla rodzica. W akcie obrony przez zranieniem, które jest następstwem wychowywania symbiotycznego, rdzenne „ja” dzieli się na cztery elementy. Są to: „Ja” pokazowe, „ja” zagubione, „ja” porzucone i „ja” wyparte.
„Ja” pokazowe. Pewne cechy i właściwości dziecka mogą ulec przerysowaniu bądź zostać sfabrykowane. Dziecko może zamienić się w aktora, aby przysłonić te części siebie, które mają pozostać w ukryciu, a pokazać inne, które lepiej nadają się do realizacji jego celu. Buduje osobę, która – jak się wydaje – dobrze mu służy, choć nie jest prawdziwym, naturalnym nim.
Przykładem osoby, która dobrze zrozumiała istotę swojego „ja” pokazowego w kształtowaniu życiowych celów, jest pewien dyrektor w średnim wieku (nazwijmy go James), którego małżeństwo znajdowało się w stanie rozkładu. Oto, jak opisuje załamanie, które zaczęło się ponad dwa lata wcześniej:

„Byłem rozbity. Załamałem się, moje życie się rozpadło. Nic mi nie wychodziło. Byłem ojcem do niczego, mężem do niczego. W pracy było źle. Moje życie było jak jedno wielkie kłamstwo. Miałem swoje życie zewnętrzne, które było według wszystkich wspaniałe, i moje życie wewnętrzne, którego z nikim nie dzieliłem, nawet nie mogłem dzielić. Zupełnie jakbym miał dwa różne życia”.

(…)

W chwili odrzucania bądź tłumienia przez rodzica naturalnych impulsów lub odruchów dziecka mamy do czynienia z narodzinami nienawiści do samego siebie. Dziecko zrobi wszystko, co w jego mocy, by uniknąć rodzicielskiego odrzucenia. Będzie nawet nienawidzić tych części samego siebie, które narażają je na niebezpieczeństwo utraty miłości rodziców i powodują, że jest przez nich odrzucone. Dla dziecka odrzucenie oznacza zostawienie, a zostawienie równa się śmierci. Musi robić wszystko, by przetrwać.
Powyższy proces można opisać w formie następującej sekwencji: dziecko przejawia w swoim zachowaniu pewne zupełnie normalne impulsy, rodzic reaguje na nie z dezaprobatą, dziecko rejestruje, że są one złe i niebezpieczne, zaczyna siebie nienawidzić za to, że u niego występują. Oczywiście w rzeczywistych kontaktach między rodzicami a dziećmi takie wzorce nie są liniowe i proste. Dziecko nie podejmuje racjonalnej decyzji, żeby siebie nienawidzić; takie samo odrzucenie jest wynikiem rozmaitych wydarzeń, których znaczenia nie są w pełni świadomi ani rodzice, ani dzieci. Ich konsekwencje – uświadamiane czy nie – mogą być jednak dramatyczne.
Umiejętność brania miłości. Między nienawiścią do siebie a umiejętnością brania miłości istnieje współzależność. Nasza nieświadomość nie może przyjmować miłosnych wyznań skierowanych do tych części nas, których nienawidzimy albo z których istnienia nie zdajemy sobie sprawy. Aby miłość innych mogła do nas dotrzeć, musimy popracować nad nienawiścią do samych siebie wspólnie z naszym małżonkiem bądź bliskim partnerem przekonanym o wartości świadomości.

(…)

Zadawanie pytań pomaga rodzicom zorientować się, jak są postrzegani przez swoje dzieci. Wszystkie dzieci komunikują się poprzez akcje i reakcje. Czy dziecko jest otwarte na rodzicielskie myśli i wskazówki, czy przyjmuje ustalone przez nich granice, czy też buntuje się przeciwko nim? Utrzymujące się reakcje negatywne stanowią dla rodzica wskazówkę, która pomaga w identyfikacji zagadnienia wymagającego uwagi.
Kiedy rodzic zaakceptuje, że jego percepcja jest ograniczona, i bardziej się otworzy na percepcję dziecka, jego świat się poszerzy. Poglądy dziecka są źródłem informacji, niekoniecznie muszą stanowić zarzewie konfliktu. Szczególnie dobrym źródłem informacji jest wyrażany przez dziecko krytycyzm – i to zarówno w formie werbalnej, jak i niewerbalnej.
Małe dzieci doprowadziły do perfekcji cały zestaw fizycznych i emocjonalnych reakcji, które rodzice mogą łatwo i trafnie odczytać. Usztywnienie ciała na znak oporu, zwiotczenie na znak porażki, wybuch śmiechu – to najdoskonalsza informacja zwrotna. Starsze dzieci można zapytać o ich uczucia wprost, stosując bezpieczne narzędzie dialogu intencyjnego. Jeśli rodzic modeluje umiejętność przyznawania się do pomyłek i uczenia się na błędach, wówczas dziecko będzie znało tę formę wymiany, dzięki której związek pozostaje zdrowy.

(…)

Przyjmowanie informacji zwrotnej. Julie doskonale wie, że więcej się nauczy od dzieci, jeśli będą mogły być sobą w jej towarzystwie. Jeśli są już zranieni i się ukrywają, jej zadanie będzie trudniejsze. Julie mówi, że zawsze usiłowała przekazać dzieciom komunikat, że jest ich ciekawa. W chwili, gdy się przed nią odsłaniali, pamiętała, by ich akceptować. Pomagało jej w tym wspomnienie z czasów, kiedy Jeff był małym, pięcio-, sześcioletnim chłopcem. Wszedł do domu, trzymając coś w zaciśniętej dłoni. „Co to jest?”, zapytała. „Nie pokażesz mi tego? Naprawdę chciałabym to zobaczyć”. Nie chciał tego zrobić, mówiąc, że nie sądzi, aby się jej to spodobało. W końcu zaczęła się denerwować i nalegać. Powoli rozluźnił pięść, ukazując wielkiego, czarnego, włochatego pająka. Julie wrzasnęła, Jeff zaczął płakać. Mówiła, że chce to zobaczyć, potem zmusiła go, żeby pokazał, co trzyma w dłoni, a na koniec ogromnie się zdenerwowała. Julie uważa, że była to lekcja poglądowa. Jeśli chcemy, żeby dzieci nam coś ujawniały, nie możemy sobie pozwolić na zdenerwowanie, kiedy już to zrobią.
Istnieje wiele sposobów świadomego zbierania przez rodziców informacji na temat swoich metod wychowywania. Jak już mówiliśmy, podstawowym źródłem jest samo dziecko. Jeśli rodzic chce się dowiedzieć, co dziecko o nim myśli, nie musi daleko szukać. Dowie się tego z jego słów, z mowy ciała. Jeśli tylko będzie tego chciał, dziecko będzie udzielało mu informacji, których potrzebuje, żeby podążać właściwym torem. I jeśli będzie wiedziało, że nic mu nie grozi, obdarzy go pełną ekspresją swojej nieposkromionej i nieprzewidywalnej osobowości.

(…)

Efektywna komunikacja jest szczególnie istotna między rodzicami i dziećmi, ponieważ sposób słuchania naszych dzieci i rozmawiania z nimi w głębokim stopniu wpływa na to, kim się staną. Słowa kształtują osobowość dziecka. Wyraz twojej twarzy staje się częścią jego doświadczenia, a zachowanie to część tego, co zabiera z sobą w świat. Liczy się to, co robisz.
Problem polega na tym, że na zachowanie rodzica wpływają po części wydarzenia z przeszłości. Jest spychany ze sceny przez osoby, które teraz nie są nawet obecne. To może być jego ojciec, który warknął na syna, gdy ten chciał mu pokazać swoje dzieło sztuki, albo jego matka, która zawsze za niego kończyła zdania. Rodzic wygłasza zdania tak, jakby pochodziły od niego, ale tak naprawdę pochodzą od kogoś innego, z innego czasu i miejsca.
W naszej pracy z małżeństwami i rodzinami zawsze podkreślaliśmy, jak istotne są ramy dialogu, które zarówno promują świadome kontakty, jak i zawierają ich esencję. Przekazują one podstawowy komunikat zgody i akceptacji wobec dzieci i rodziców. Ucząc tego rodzaju komunikowania się w małżeństwie, posługujemy się terminem dialog małżeński. Ucząc tej samej umiejętności rodziców, mówimy o dialogu intencyjnym.
W obu formach dialogu występują wyraźnie trzy odrębne procesy: odzwierciedlanie, walidacja i empatia.6 Podczas każdego kontaktu występuje co najmniej jeden z tych procesów. Najczęściej mamy do czynienia z odzwierciedlaniem. Nawet jeśli nie padają żadne konkretne słowa sygnalizujące odzwierciedlanie, walidację czy empatię, konwersacja może się odbywać w duchu dialogu intencyjnego. Rodzic powinien być szczególnie otwarty na porozumiewanie się w ten sposób wtedy, gdy porusza się drażliwe tematy, a emocje zaczynają sięgać zenitu.
Odzwierciedlanie polega na oddawaniu treści przekazu. Dokładne powtarzanie treści nazywane jest odzwierciedlaniem płaskim i może być trudniejsze, niż się zdaje. Bardzo łatwo jest nieświadomie odzwierciedlić trochę więcej bądź trochę mniej, niż się usłyszało. Osoba oddająca trochę więcej dokonuje odzwierciedlenia wypukłego, podczas gdy osoba oddająca mniej, koncentrująca się na wybranym, najbardziej ją interesującym zagadnieniu, a ignorująca pozostałe – odzwierciedlenia wklęsłego. Maksymaliści często powtarzają przekaz za pomocą odzwierciedlenia wypukłego, świadomie bądź nie dodając coś od siebie, aby kształtować myśli i uczucia innych. Przykładem odzwierciedlenia wypukłego jest matka, która mówi do swojego nastolatka: „A więc czujesz się winny z tego powodu, że spóźniłeś się na obiad”, podczas gdy jej dziecko mówi, że przykro mu, że nie wyjechało do domu wcześniej, bo był straszny korek. Minimaliści najczęściej powtarzają przekaz poprzez odzwierciedlenie wklęsłe, podkreślając tylko jedno zagadnienie, które ich zdaniem jest najistotniejsze. Przykładem niech będzie tutaj ojciec, który reaguje na przegraną syna w baseball słowami: „A więc mówisz, że przegraliście”, podczas gdy syn tak naprawdę mówi, jakie to było niesamowite, że prawie wygrali mecz. Całościowe odzwierciedlenie pomaga nam się powstrzymać przed powtarzaniem bądź parafrazowaniem w niebezpiecznym nieraz celu wpływania na myślenie innych.
Powtarzanie słów danej osoby to jedna z form odzwierciedlania. Najpopularniejszy sposób to parafrazowanie. Parafrazując, wyrażamy własnymi słowami to, co naszym zdaniem mówi druga osoba. Tak często zakładamy, że wiemy, co inna osoba ma na myśli, podczas gdy naprawdę wcale tak nie jest. Jest to z naszej strony zaledwie zgadywanie. Być może jesteśmy w tym dobrzy, mamy rację w większości wypadków, lecz dopóki nie dokonamy odzwierciedlenia i nie upewnimy się, że dobrze zrozumieliśmy, istnieje niebezpieczeństwo nieporozumienia. Podczas odzwierciedlania często kusi nas dokonywanie interpretacji słów, zanim się je jeszcze zrozumie. Jeśli jednak nasza interpretacja bazuje na błędnym rozumieniu, ona sama również nie będzie poprawna. Odzwierciedlanie, oprócz zapewniania dokładności, uzmysławia także dziecku, że jego rodzic chce zrozumieć jego punkt widzenia. Dla wielu rodziców jest to rzadki moment przekraczania siebie.
Walidacja to proces pokazujący drugiej osobie, że to, co mówi bądź robi, ma sens. Odkłada się na bok własne punkty odniesienia, doceniając logikę, rzeczywistość i wartość drugiej osoby z jej punktami odniesienia. Twoje słowa przekazują dziecku komunikat, że liczy się również jego postrzeganie rzeczywistości. Docenianie doświadczenia dziecka nie oznacza koniecznie zgadzania się z nim bądź tego że jego myśli i uczucia są takie same jak twoje. Oznacza natomiast, że oddajesz swoje centralne miejsce jako źródła „prawdy” i dajesz dziecku swobodę na jego interpretację rzeczywistości. Dokonując odzwierciedlenia i walidacji wobec dziecka, tworzysz warunki, które pozwalają mu zaspokoić jego podstawowe potrzeby wyrażania siebie. Wasze zaufanie i wzajemna bliskość będą rosnąć, przez co łatwiej będzie mu ufać i zbliżać się do innych.
Empatia to proces rozpoznawania uczuć drugiej osoby, w trakcie gdy ona wypowiada swój punkt widzenia bądź opowiada jakąś historię. Istnieją dwa poziomy empatii. Na pierwszym poziomie odzwierciedlamy i wyobrażamy sobie uczucia, o których mówi druga osoba. Na drugim, głębszym poziomie doświadczamy emocjonalnie – naprawdę odczuwamy- jej doświadczenie. Takie empatyczne doświadczenia same w sobie są uzdrawiające i transformujące dla osób pozostających w kontakcie, bez względu na to, co jest komunikowane. W takich chwilach obie strony przekraczają swoją odrębność i doświadczają prawdziwego spotkania umysłów i serc. Kiedy wchodzisz w dialog ze swoim dzieckiem, rozumiesz je i – przynajmniej przez chwilę – widzisz świat jego oczami.

KIEDY STOSOWAĆ DIALOG INTENCYJNY

Dialog intencyjny jest szczególnie cenny wtedy, gdy emocje sięgają zenitu. Jakkolwiek pragniemy, by wszystkie nasze interakcje z dzieckiem były przesycone duchem odzwierciedlania, walidacji i empatii, to jednak dialog intencyjny jest najbardziej celowy w sytuacjach, gdy:

1. Ty i/lub twoje dziecko chcecie być wysłuchani i zrozumiani;
2. Ty i/lub twoje dziecko jesteście czymś zdenerwowani i chcecie to omówić;
3. Ty i/lub twoje dziecko chcecie porozmawiać na jakiś drażliwy temat;

Jedna z najistotniejszych rzeczy, których nauczyliśmy się podczas wychowywania naszej szóstki, to przyjmowanie intensywnych emocji jako czegoś normalnego, jako procesu dawania i brania typowego dla wszystkich bliskich związków. Odczuwanie frustracji, zmartwienia, zawodu czy gniewu to nic złego. Jeśli zareagujesz ze zbytnią przesadą bądź obojętnością na normalne emocje dziecka, to sygnał, że masz nad czym się zastanowić, a być może także i popracować.
Jeśli podczas waszej rozmowy dziecko wyraża negatywne emocje, możesz się nauczyć pochłaniać ich intensywność. Po prostu trzymaj je w sobie i nic z nimi nie rób: nie musisz niczego naprawiać; nie musisz zmieniać jego zdania; nie musisz go uczyć, żeby zmieniło punkt widzenia. Nie musisz też wybuchać ani uciekać i się chować. Dialog intencyjny uczy wytrwałości, rozpoznawania tego, co się dzieje, wykraczania poza siebie w świat drugiej osoby i stawania się na chwilę częścią jej doświadczenia.
Dialog intencyjny przytrzymuje cię w centrum. Jeśli masz skłonność do bycia maksymalistą bądź minimalistą, dialog intencyjny pomoże ci przezwyciężyć obie te tendencje i po prostu być w rozmowie z twoim dzieckiem, bez uprzedzeń i ograniczeń, które normalnie prowadzą do przesadnych reakcji bądź wycofania się.

(…)

Świadomy rodzic wykorzystuje zachowanie dziecka bardziej jako okazję do uczenia niż do karania. Mówiąc szczerze, nie przychodzi nam na myśl żadna sytuacja, w której rodzic musiałby karać swoje dziecko. Pozostawiając na boku kwestię skuteczności kary jako metody uczenia, wydaje się oczywiste, że wymierzanie kar równie często bywa przejawem bezsilności i gniewu rodzica, jak próbą nauczenia go czegoś. Rodzic musi zrozumieć, że złe zachowanie dziecka niemal nigdy nie stanowi próby ataku na rodzica czy psucia mu szyków. To sygnał, że trzeba na coś zwrócić uwagę, a zarazem okazja nauki dla dziecka (a także jego rodzica).
Słowo „dyscyplina” pochodzi od łacińskiego disciplina, oznaczającego instrukcję bądź metodę. Stąd też dyscyplinowanie dzieci powinno mieć na celu uczenie ich czegoś. Karę wymierza się po to, by ktoś cierpiał. Karanie dzieci może nauczyć ich poniżenia, buntu lub mściwości, rzadko kiedy dobrego zachowania. Rodzice mogą pomóc dziecku zmienić zachowanie poprzez konsekwencję i przejrzystość swoich oczekiwań, pozwalanie na poznawanie konsekwencji własne-go złego zachowania i tworzenie warunków, w których możliwe jest poprawianie się i wynagradzanie wyrządzonego zła.
Często pozornie złe zachowanie małych dzieci oznacza zupełnie coś innego. Dziecko może być zmęczone, głodne, spragnione bądź mieć złe samopoczucie (być może po prostu przechodzi normalny, choć trudny dla rodziców, etap rozwojowy. Temu istotnemu zagadnieniu poświęcimy część IV, „Poznaj swoje dziecko”). Niekiedy najlepiej jest zarządzić krótką przerwę, upewnić się, że podstawowe potrzeby dziecka są zaspokojone, oraz pozwolić mu przez chwilę odpocząć i zastanowić się.

Świadomy rodzic ucząc nowych zachowań, podaje przejrzyste instrukcje. Rodzic nieświadomy zakłada, że dziecko wie to samo co on i że potrafi skojarzyć znacznie więcej niż w rzeczywistości. Przekazuje więc dziecku werbalny bądź poza- werbalny komunikat: „To przecież oczywiste, powinieneś wiedzieć, że chcę, byś to zrobił”. Podczas gdy rozsądne jest nakładanie na dziecka obowiązku słuchania, co się do niego mówi, zupełnie bez sensu wydaje się wymaganie od niego rozumienia i wypełniania nie wypowiedzianych instrukcji. Dlatego tak istotne jest odzwierciedlanie. Chcąc, by dziecko wypełniło jakieś polecenie, świadomy rodzic podaje jasne i szczegółowe instrukcje, a następnie, by upewnić się, że został dobrze zrozumiany, prosi dziecko, aby je powtórzyło.

Świadomy rodzic koncentruje się na zachowaniu dziecka, a nie na jego charakterze i motywacji. Pamiętajmy, że głównym celem komunikacji z dzieckiem jest przekazanie mu podstawowej informacji: „Jesteś w porządku” – nawet wtedy, gdy coś jest nie tak. Dziecko musi zrozumieć, że rodzic jest niezadowolony z jakiegoś jego zachowania, lecz nie kwestionuje wartości dziecka jako człowieka. Aby przekazać dziecku, że to jego zachowanie, a nie ono samo potrzebuje jakiejś korekty, świadomy rodzic posługuje się zazwyczaj wyrażeniami takimi, jak: „Gniewam się, gdy tak się zachowujesz”, a nie: „Jesteś złym chłopcem”. Nie chcemy dziecku powiedzieć, ani nawet sugerować, że nie jest wystarczająco dobrą osobą.

Świadomy rodzic nie czyni żadnych poniżających założeń na temat ukrytych motywów dziecka oraz jego charakteru. Umie rozdzielić nieodpowiedzialne i rozczarowujące zachowania dziecka od jego prawdziwej natury. Negatywne założenia skłaniają rodzica do wymierzania dziecku kar.
Świadomy rodzic poświęca więcej energii na docenianie współpracy dziecka niż na nawoływanie do koncentracji na danym problemie. Rodzic może wybierać między tym, co widzi i co uważa za istotne. Może zauważać wszystkie te zachowania dziecka, które go złoszczą, albo wszystkie te, które go zadowalają. Jeśli chce wzmocnić cechy pozytywne, powinien je doceniać i chwalić. Dzieci z natury pragną zadowalać swoich rodziców, którzy mogą wykorzystać tę dążność, entuzjastycznie witając wszystko to, co im sprawia radość. Podchodząc z zapałem do wszelkich przejawów współpracy dziecka, a nie koncentrując się na jego błędach, rodzic daje mu znać, że to, co robi dobrze, ma większe znaczenie niż to, co robi źle.

Świadomy rodzic pomaga dziecku zrozumieć, że decyzje pociągają za sobą konsekwencje. Niemal każde nasze zachowanie jest rezultatem decyzji o podjęciu działania, nawet jeśli odległość czasowa między nimi jest tak niewielka, że wydają się one jednoczesne. Świadomy rodzic wie, jak ważna jest przerwa na zastanowienie się przed podjęciem decyzji, i może nauczyć dziecko takiego samego podejścia. Dzieci uczą się, obserwując swoich rodziców podejmujących decyzje w trudnych sytuacjach, jeszcze więcej mogą się nauczyć, gdy rodzice opowiadają im o tym procesie oraz o konsekwencjach, które na nich spadły, gdy postępowali zbyt szybko bądź w przypływie gniewu.

(…)

Teraz wiemy, że pierwsze trzy lata życia są niezmiernie istotne dla osoby, na którą dziecko wyrośnie. Neurolodzy w znacznym stopniu poznali procesy formowania się mózgu w życiu płodowym oraz po przyjściu dziecka na świat. Procesy te są reakcją na doświadczenia dziecka od chwili jego poczęcia. Okazało się, że mózg nie jest samowystarczalny i odizolowany, nie rozwija się niezależnie od kontekstu. Można go opisać jako organ społeczny, który rozwija się jedynie poprzez interakcję z otoczeniem.

Oto kilka istotnych faktów:

1. Dziecko przychodzi na świat z około stoma miliardami komórek nerwowych (neuronów), co odpowiada liczbie gwiazd wchodzących w skład Drogi Mlecznej. Neurony te tworzą obwody układające się w pewne odziedziczone wzorce. Obwody nie są stabilne ani niezmienialne. Podczas gdy geny stanowią swego rodzaju szkielet mózgu, doświadczenia życiowe decydują o jego ostatecznej budowie.

2. Po urodzeniu w mózgu dziecka powstają tryliony nowych połączeń neuronowych, które dziecko może wykorzystywać. Mózg się asekuruje. Nie ryzykuje sytuacji, że zabraknie mu potrzebnego połączenia. Długa wędrówka poprzez dzieciństwo to jeden ze sposobów „zużywania” połączeń: to dziecięce lata określają, które z tych obwodów zostaną podtrzymane i umocnione, a które zanikną i obumrą. Mózg samoorganizuje się w mapę fizyczną, która zawiaduje takimi funkcjami, jak: widzenie, słyszenie, mówienie czy porusza-nie się. Do około dziesiątego roku życia połowa tych połączeń zaniknie, a pozostała liczba utrzyma się na mniej więcej stałym poziomie przez resztę życia. To, które z nerwowych połączeń zanikną, zależy od wykorzystania ich przez dziecko. Dzieci z ubogich w bodźce środowisk posiadają mniej połączeń, podczas gdy u dzieci ze środowisk, w których stymulacja znajduje się na odpowiednim poziomie, rozwija się mózg z poprawnymi połączeniami i wzorcami. Dzięki swej plastyczności – możliwości zmian struktury fizycznej i chemicznej na skutek interakcji z otoczeniem – mózg wykorzystuje świat zewnętrzny do budowania siebie. Mózg dziecka coraz efektywniej robi to, czego wymaga od niego otoczenie.

3. „Samobudowanie się” mózgu trwa głównie w ciągu trzech pierwszych lat życia. Sposób tego rozwoju zależy od rodzaju i jakości doświadczanych przez dziecko kontaktów – najpierw z matką, ojcem i innymi opiekunami, następnie z przedmiotami z własnego otoczenia i innymi osobami. Efekt tego rozwoju zależy natomiast od jakości jego kontekstu. Mówiąc dosłownie, mózg tworzy się w związku.

4. Geny tak programują nasz mózg, aby w konkretnych okresach uczył się określonych umiejętności. Mózg jest gotowy i chętny do podjęcia pewnych zadań w okresach, które można nazwać oknami możliwości. Wszelkie próby podjęcia tych zadań przed bądź po tym okresie są trudne bądź niemożliwe. Na przykład mózg dziecka potrzebuje stymulacji słowem mówionym w celu zaktywizowania komórek odpowiedzialnych za mowę, wytworzenia połączeń, dzięki którym dziecko zrozumie, co mówisz, a w okolicy dwunastego miesiąca – samodzielnego posługiwania się słowem. Jeśli dziecko nie słyszy słów, nie dochodzi do wytworzenia odpowiednich połączeń nerwowych, w czego wyniku rozwój mowy może być opóźniony bądź uszkodzony.
Sposób rozwoju mózgu pokazuje, jak istotne jest uważne, troskliwe i świadome rodzicielstwo, zwłaszcza w pierwszych latach życia dziecka. Tutaj znowu mamy do czynienia z paradoksem: Czas, kiedy najtrudniej jest odczytać wskazówki od dziecka, to jednocześnie czas, kiedy rodzice powinni być szczególnie czujni i odpowiedzialni pod względem dostarczania dziecku właściwej stymulacji.

(…)

W pierwszym stadium życia dziecko i rodzic (z początku głównie matka, potem coraz częściej także ojciec) rozpoczynają ze sobą szczególny rodzaj tańca działania i reakcji, który nazywany jest wzajemnym informowaniem. Matka obserwuje dziecko i odzwierciedla dla niego jego wizerunek. Pomyśl, jak wielkie znaczenie ma przesyłanie tej informacji przez matkę: „Widzę, kim jesteś, i moim zdaniem jesteś wspaniała”. Dziecko staje się tym, kogo widzi w odzwierciedlonym przez matkę wizerunku. Rodzicielskie odzwierciedlanie jest katalizatorem poznawania siebie przez dziecko. Pomaga mu stworzyć własne „ja”.
Krytyczne znaczenie ma dokładność, z jaką matka odzwierciedla esencję dziecka. Dziecko czuje się bezpiecznie, jeśli zauważa spójność między własnym doświadczeniem wewnętrznym a wyrazem twarzy matki. Jeśli jednak jego wewnętrzne doświadczenie nie jest odzwierciedlane, odczuwa dysonans, konflikt między tym, czego doświadcza, a co jest odzwierciedlane przez matkę. W takich wypadkach regułą jest, że uwierzy matce, pomniejszając jednocześnie znaczenie swojego „ja”. Aby zapełnić pustkę nie odzwierciedlonego „ja”, buduje „ja” zafałszowane, chcąc w ten sposób wywołać pozytywną reakcję rodzica.
Dla świadomego rodzica odzwierciedlanie dziecka to sposób na bycie z nim, to forma komunikacji, a nie próby wywierania wpływu czy kontroli. Konstrukcja mózgu człowieka sprawia, że matka otrzymuje z powrotem odzwierciedlone przez dziecko uczucie. Odzwierciedlając dziecko, paradoksalnie zaczyna walidować własne doświadczenie. Umie wyłamać się z własnych ograniczeń, w pełni uczestnicząc w życiu drugiej osoby.

Równowaga. Na każdym etapie wychowania esencją świadomego rodzicielstwa jest znalezienie równowagi między spełnianiem wszystkich oczekiwań dziecka a wyznaczaniem i przestrzeganiem granic. Przez pierwsze osiemnaście miesięcy życia dziecka rodzic działa na jednym z końców kontinuum opisanym jako „dawanie”, po czym przesuwa się ku jego centrum. Stopniowo w miarę rozwoju dziecka rodzic dostarcza dziecku pewnej struktury; dzięki niej buduje ono perspektywę opisującą jego miejsce w kontaktach z innymi, moralność, która pozwala mu stosować się do złotych zasad w kontaktach towarzyskich, oraz samodyscyplinę, pozwalającą na produktywne i pełne znaczenia życie. W tym znaczeniu struktura stanowi wychowanie. Rodzic aktywnie kocha swoje dziecko, pomagając mu stworzyć uwewnętrznione granice. Przydadzą mu się wtedy, gdy będzie chciało zaspokoić własne potrzeby, a jednocześnie zacznie spostrzegać wokół siebie obecność innych osób.

Samoocena. Kiedy dziecko się uczy, że z jednej strony może zaspokoić własne potrzeby, a z drugiej, że trzeba być partnerem dla innych, aby ich potrzeby również zostały zaspokojone, może owocnie przejść przez bramę dzieciństwa. Za każdym razem, gdy dokonuje przejścia, rośnie jego samoocena. Zaczyna uważać, że jest w porządku, kiedy dostaje taką informację z zewnątrz. Przechowuje w sobie doświadczenie „bycia w porządku”, samoakceptacji i przywiązania do samego siebie. Rodzice, którzy pielęgnują u dziecka owo poczucie bycia akceptowanym, odpowiednim, wartościowym i cenionym, zasiewają w nim ziarno, które będzie przynosić owoc przez całe jego życie. Stanie się odporne, będzie umiało radzić sobie z emocjami. Rozwój tego ziarna gwarantuje rodzicielska miłość (w tym także emocjonalne wsparcie) oraz konsekwentne przestrzeganie właściwych granic.

Niebezpieczeństwo. Trzeba sobie zdać sprawę z tego, co naprawdę kryje się pod pojęciem „kochać dziecko”. Wiemy, że oznacza to zaspokajanie jego potrzeb. Przed chwilą mówiliśmy też, że znaczy to wyznaczanie granic i określanie struktury. Miłość nie oznacza jednak dwóch spraw: dawania dziecku wszystkiego, czego zapragnie, oraz takiego zachowania, jakby twoje dziecko było tobą. Mówiliśmy już
0 niebezpieczeństwie symbiozy, niebezpieczeństwie stopienia się z dzieckiem. Możemy więc dodać kolejną warstwę do pojęcia miłości: kochać to znaczy stworzyć odpowiednią relację, w której zarówno szanuje się wewnętrzny związek między dorosłym a dzieckiem, jak i uznaje, że dorosły nie jest dzieckiem. Ty i dziecko to dwie odrębne istoty.
Na samym początku między matką i dzieckiem istnieje tak silny związek intymny, iż wydaje się, że są z sobą stopieni. To stan niezbędny dla przetrwania niemowlęcia. Posiada ono wiele potrzeb, a świat zewnętrzny jest pełen niebezpieczeństw. Matka musi być niezwykle wyczulona, by pod każdym względem zapewnić dziecku przetrwanie. Jednocześnie jednak musi pokonać w sobie tendencję do scalenia się z dzieckiem bądź – przeciwnie – odseparowania się od niego. Musi stać się rodzicem, który funkcjonuje na zasadzie empatii, nie symbiozy.
Warto się zastanowić, dlaczego chcieliśmy się stać rodzicami. Czy posiadanie dziecka zapełni pustkę w życiu? Czy dzięki dziecku zmieni się status w rodzinie bądź społeczeństwie? Czy dziecko sprawi, że poczujesz się mniej samotna i pusta? Czy posiadanie dziecka oznacza, że będziesz mogła kontrolować ten związek, podczas gdy inne związki wymykają się spod twojej kontroli?
Jeśli rodzic odpowiada pozytywnie na każde z tych pytań, musi być świadomy, że granice między nim a dzieckiem są zagrożone. Mówiąc szczerze, może zbezcześcić świętość własnego dziecka poprzez wytworzenie z nim związku symbiotycznego. Trzeba na to uważać!
Empatia z kolei to inne zagadnienie. Umiejętność odzwierciedlania uczuć dziecka i uczestniczenia w jego doświadczeniu to istotny składnik świadomego rodzicielstwa. Na gruncie empatii rozwija się dostrajanie, na którego podstawie rodzic wie, jak należy utrzymać równowagę miedzy troską o dziecko a nadawaniem struktury. Rodzic odpowiednio dostrojony do swego dziecka wie, kiedy zaspokojenie jego potrzeb wymaga słowa „tak”, a kiedy słowa „nie”.

Pamiętając o tych generalnych wskazówkach, możemy lepiej zrozumieć, jak pomóc dziecku osiągnąć swą pełnię, stać się tym, kim miało się stać – w pełni funkcjonującą osobą.

(…)

Sporadyczna dostępność to prawdziwy problem. Przytoczymy za chwilę dość drastyczną analogię nie dlatego, że chcemy w rodzicach wzbudzić poczucie winy, lecz po to, by zdali sobie sprawę, że podobne sposoby wykorzystywane są podczas przesłuchań w celu uzależnienia osoby przesłuchiwanej. Przesłuchujący bywa ciepły i przyjacielski, kiedy indziej znów jest zimny i karzący. Więzień nigdy nie wie, co go czeka, jednak przyjacielskie nastawienie przesłuchującego zdarzało się na tyle często, że zrobi wszystko, żeby je ponownie wywołać. Nawet wtedy, gdy – jak sobie zdaje sprawę – zaczyna tracić nad wszystkim kontrolę. Owe sporadyczne i skrajne reakcje emocjonalne szybko sprawiają, że zapomina o sobie samym i zaczyna się utożsamiać z przesłuchującym.
Dlaczego rodzic zachowuje się w ten sposób? Dlatego, że jego rodzice reagowali tak na niego. Jego niekonsekwentni rodzice, na których nie mógł polegać, również próbowali zapełnić pustkę w swoim życiu, zasypując go chwilami nadmiernej uwagi. Z kolei on sam wszedł w relację symbiotyczną ze swoim dzieckiem, często – mimo niechęci dziecka i prób wyswobodzenia się – bywa nadmiernie zainteresowany i zalewa je swymi uczuciami. Nieświadomie stara się zaspokoić poprzez dziecko własne potrzeby.
Z dużym prawdopodobieństwem możemy także przypuszczać, że potrzeba ciepła nie jest zaspokojona także w małżeństwie maksymalisty. Gdyby była, jego krzywda z dzieciństwa byłaby przynajmniej częściowo zaleczona, a on sam nie przejawiałby tej wewnętrznej niekonsekwencji w swoich kontaktach z dzieckiem.
Skoro maksymalista bywa tak skrajnie uczuciowy, to dlaczego się zdarza, że wycofuje swoje uczucie w stosunku do dziecka? Dlaczego maksymalista jest niekonsekwentny? Ponieważ odkrył jedną z największych życiowych prawd: dzieci wiele potrzebują. Wymagają. Nie dają za wygraną. Są natarczywe. Być może początkowo matka idealizowała swojego syna i swoją rolę jako jego matki, wyobrażała sobie romantyczny związek, w którym wreszcie uzyska bezwarunkową miłość, której nigdzie indziej nie była pewna. W końcu jednak nie może znieść nie kończących się żądań, zupełnie tak, jak to się dzieje z romantycznym przyciąganiem i próbą sił w małżeństwie. W nieunikniony sposób rzeczywistość z dzieckiem zaczyna odbiegać od romantycznej wizji. Tak więc czasami bywa ciepła i kochająca, a innym razem znów odpychająca, znudzona i zła. Przesyła dziecku kolejne komunikaty: „Nie potrzebuj”, „Zaspokajaj moje potrzeby”, „Teraz idź gdzie indziej zaspokoić swoje potrzeby”. Czując, że jest przyparta do muru, odpowiada dziecku ze złością, nieprzyjemnie. Potrzebując pomocy od swojego współmałżonka, krytykuje go i poucza wtedy, gdy jej udziela tej pomocy.

(…)

CZEGO POTRZEBUJE DZIECKO NA ETAPIE INTYMNOŚCI

Narodziny dziecka to dla małżeństwa kulminacja miłości i początek nowego poziomu intymności. W tej poszerzonej intymności znajduje się jednak paradoks: doświadczając tego najbardziej intymnego doświadczenia, jakim jest wychowywanie dziecka, któremu się dało życie, rodzice często oddalają się od siebie. W trakcie mijających, trudnych lat blokują części siebie, a kiedy dziecko osiąga wiek dorastania, zaczynają prowadzić niejako osobne życia. Spójność, której potrzeba, by zapewnić dorastającemu dziecku pewny grunt pod nogami w tym niespokojnym czasie, może być nieosiągalna.
Troska o zdolność tworzenia intymności emocjonalnej to sprawa rodzinna. Dziecko uczy się w domu dzielenia się myślami i uczuciami. Jeśli dziecko wychowywane jest w rodzinie, w której panuje rytuał codziennego dialogu, komunikacja w naturalny i spójny sposób zakorzenia się w jego podświadomości. Dorastające dziecko z takiego środowiska ma znacznie większe szanse na intymność z inną młodą osobą, a jednocześnie trzymanie się osobistych granic, niż dziecko, którego rodzice zazwyczaj unikali mówienia o prawdziwych uczuciach. Intymność polega na wymianie głębokich uczuć i osobistych przemyśleń. Dialog stanowi bezpieczną i ustrukturalizowaną formę tej wymiany. Taki rodzaj komunikacji nie powstaje nagle przy rodzinnym stole podczas śniadania, trzeba się go nauczyć i ćwiczyć przez długi czas. Nie każda rozmowa musi być od razu dialogiem intencyjnym, lecz jeśli atmosfera, panująca w domu, odzwierciedla jego zasady, małe i dorastające dzieci uczą się przenosić ją do swoich związków.
Osoby, które naprawdę wchodzą w intymność, czują się z sobą bezpiecznie. Wiedzą, że chwile intymności mogą powstać naturalnie i spontanicznie. Nie zawsze muszą być świadomie planowane i opracowywane. W rodzinach, gdzie dzielenie się stanowi część codzienności, gdzie otwartość między małżonkami oraz między rodzicami a dziećmi składa się na rodzinny klimat, istnieją warunki, w których dziecko uczy się, jak ufać i korzystać z intymnej wymiany.
Jeśli zauważasz, że czujesz się nieswojo z seksualnością swojego dziecka bądź z własną potrzebą kontaktu intymnego i płciowego, być może zostałeś zraniony na tym etapie w dzieciństwie. Nie będziesz umiał kierować swym dzieckiem w tej fazie, jeśli nie stawisz czoła własnej niekompletności i dyskomfortowi w tym obszarze. Zajmując się nimi, otwierasz przed sobą możliwość stania się bardziej świadomym rodzicem.

W świadomej rodzinie doświadczenia dorastającego dziecka powinny być również osadzone w kontekście domu, który podkreśla określone wartości i zachowania. Świadomy rodzic rozumie, że najważniejszym sposobem uczenia wartości jest ich modelowanie we własnym małżeństwie lub związku. Rodzice okazują sobie nawzajem szacunek, a ich komunikacja jest autentyczna. Jeśli w małżeństwie pojawiają się napięcia, nadszedł dobry czas, by zadeklarować swą wolę odnowienia świadomego małżeństwa i zacerować wszystkie rozdarcia w tkaninie intymności. Jak już wcześniej mówiliśmy, najlepsze środowisko wychowawcze to takie, w którym rodzice pracują nad swoim związkiem. To stwierdzenie jest szczególnie prawdziwe podczas dorastania dziecka. Małżeństwo, które nie funkcjonuje poprawnie, to kiepska podstawa, z której trzeba kierować dorastającym młodym człowiekiem.

Świadomi rodzice posiadają i trzymają się ustalonych wartości moralnych i rodzinnych. Nieświadomy rodzic, który – dajmy na to – przestrzega dziecko przed zgubnymi skutkami zażywania narkotyków, trzymając jednocześnie drugą lub trzecią szklaneczkę martini w dłoni jest śmieszny, i tak też będzie postrzegany przez szesnastolatka. „Postępuj tak, jak mówię, a nie tak, jak postępuję” po prostu nic nie daje. To strategia skazana na niepowodzenie, jeśli ma się zamiar wpoić dorastającemu dziecku wartości moralne. W tym wieku młoda osoba obdarzona jest niezwykłą zdolnością obserwacji i brzydzi się wszelką hipokryzją. Dzieci na tym etapie są zbyt inteligentne, by szanować rodziców, którzy sami nie doszli z sobą do porządku.

Bezpieczeństwo. Jakkolwiek są kultury, w których dopuszcza się, a nawet zachęca, do eksperymentowania seksualnego, to eksperymenty takie obecne są we wszystkich kulturach – czy na to zezwalają czy nie. To naturalne. Rolą świadomego rodzica na etapie intymności jest nie tylko zapewnienie zdrowych granic, ale także zaakceptowanie budzącej się seksualności dziecka. To pomaga utrzymać związek rodziców i dzieci. Rodzic musi uczyć swoje dziecko o świecie seksualności, tak by eksploracja była bezpieczna, a sam temat musi stać się naturalny i znajomy. Świadomy rodzic jest przygotowany także do rozmów o seksie z dziećmi, które jeszcze nie są nastolatkami albo są nimi od niedawna. Informacja to bezpieczeństwo.
Ponieważ dzieciom na późniejszych etapach rozwoju trudno jest rozpocząć ze swymi rodzicami rozmowę na temat seksu, świadomy rodzic przygotowany jest do udzielania odpowiedzi, a nie czeka na pytania. Odpowiedź musi być na temat, prosta i prawdziwa. Świadomy rodzic nie bawi się w niejasne uogólnienia, nie odbija pytań ani nie wydaje autorytarnych sądów. Do niczego dobrego nie prowadzi też sytuacja, kiedy rodzice są bardziej zażenowani niż ich dzieci.
Dziecko musi wiedzieć, że jego rodzic ma odpowiedni stosunek do jego seksualności i że nie jest w tej kwestii zbyt nachalny. Rodzice szanują jego prywatność. Musi czuć, że może porozmawiać z rodzicem zawsze, gdy zajdzie taka potrzeba, i że znajdzie u niego informację niezbędną do dokonania prawidłowych wyborów: takich, dzięki którym utrzyma swe zdrowe granice, a jednocześnie stopniowo i ostrożnie wejdzie w intymność z drugą osobą. Rzecz jasna, kwestia bezpiecznego seksu jest niezmiernie istotna, tak samo jak na przykład formy, które przyjmuje płciowość.

Świadomy rodzic, oprócz rozwijania umiejętności otwartej rozmowy o seksualności, musi także troskliwie i umiejętnie stworzyć sieć bezpieczeństwa dla swego dorastającego dziecka. Sieć ta musi być niewidzialna, ale pewna. Od rodzica musi płynąć komunikat: „Jestem tu, jeśli mnie potrzebujesz, ale nie będę naruszał twojej prywatności. Nie zostawię cię. Możesz na mnie liczyć. Ufam, że będziesz dokonywać trafnych wyborów i przychodzić do mnie, jeśli będziesz potrzebować pomocy”. Owa sieć bezpieczeństwa opiera się na zrozumieniu, że związek z rodzicem w dalszym ciągu ma dla dziecka, choćby nawet wyrośniętego, podstawowe znaczenie. Pamiętając o tym, że jest jeszcze niedoświadczone i że ciągle kryje się w nim małe dziecko, rodzic może zaoferować mu miejsce, w które może odłożyć na chwilę płaszcz dorosłej odpowiedzialności.

Wsparcie. Dzieci, zwłaszcza we wczesnym okresie dorastania, kiedy zaczynają dojrzewać, przejawiają głęboki niepokój w związku z zachodzącymi w nich zmianami. Świadomy rodzic zapewnia swoje dziecko, że jest z nim wszystko w porządku. Dziecko może się obawiać, że zbyt szybko dojrzewa, szybciej niż większość jego przyjaciół. Bywa też, że niektórzy dojrzewają szybciej od niego, w związku z czym czuje, że wlecze się w ogonie. Co jest z nim nie tak? Świadomy rodzic stale jest przy nim, komunikując, że ciało każdego człowieka rozwija się własnym tempem.
Świadomi rodzice zachęcają młodych nastolatków do spotkań i zajęć grupowych. Kiedy długie, wieczorne rozmowy telefoniczne bądź inne nieomylne znaki świadczą, że ich trzynastoletni syn zaczyna bardziej interesować się konkretną koleżanką, mądrze postępują, włączając ją w konkretne zajęcia rodzinne – oczywiście, jeśli ich dziecko nie ma nic przeciw temu. Tak samo jak rodzic akceptował i interesował się przyjacielem swojego syna na poprzednim etapie, teraz powinien zainteresować się jego nową przyjaciółką. Zainteresować się, ale nie narzucać się. W chwili wystosowania zaproszenia świadomy rodzic pozwala dziecku przejmować inicjatywę.
W otwartym środowisku rodzinnym nastolatek często wypróbo- wuje rozmaite opinie i przekonania, zupełnie tak samo jak wtedy, gdy przymierzał rozmaite tożsamości. Teraz eksperymenty stają się poważniejsze – poszukując bowiem swojej dorosłej tożsamości, wypróbowuje rozmaite style życia. Rodzicielska walidacja polega na przyjmowaniu do wiadomości, niekoniecznie na akceptacji, dzięki czemu zyskuje bazę wsparcia oraz lepiej rozumie stanowisko swoich rodziców wobec niektórych poważniejszych społecznych zagadnień.

Struktura. Niekiedy rodziców kusi, by witać na progu swe dziecko słowami: „O? To ty tu ciągle mieszkasz?” Młody człowiek często wychodzi ze swymi przyjaciółmi, do pracy, do szkoły, na randki. Świadomy rodzic musi umieć negocjować granice dotyczące spędzania wieczorów poza domem, odrabiania lekcji, korzystania z samochodu, randek oraz konieczności bycia poinformowanym o zmieniających się planach. Adolescencja to okres osobistego rozwoju, który nie jest wolny od zagrożeń. Dziecko narażone jest na pokusę przejmowania zachowań grupowych (konformizm). Błędy popełnione w tym okresie mogą mieć gorsze konsekwencje niż wcześniejsze pomyłki. Nie sposób zaprzeczyć, że niekiedy nastolatki wybierają brzemienną w skutki bądź zagrażającą życiu linię postępowania.
Bez wątpienia niektórzy jego przyjaciele zaczynają flirt z niebezpiecznymi zachowaniami. Świadomi rodzice zajmują w tej kwestii jasne stanowisko i rozmawiają o skomplikowanych zagadnieniach, jakie się z nimi wiążą. Można na przykład powiedzieć, że nikt nie ma prawa zmuszać drugiej osoby do konkretnych zachowań, seksualnych czy jakichkolwiek innych, które stoją w sprzeczności z sumieniem bądź wartościami dziecka. Zarówno dziewczęta, jak i chłopcy muszą wiedzieć, że „Nie” to zdanie dokończone i że mają prawo je wypowiedzieć. Odnosi się to nie tylko do seksu, ale także do innych zachowań, które są przyczyną niepokoju: picia, brania narkotyków, kradzieży, jeżdżenia samochodem z nieodpowiedzialnymi osobami. Świadomie ucząc dziecko odmawiania, pomagamy mu rozwinąć szacunek dla samego siebie oraz poczucie wewnętrznej integralności.
Mówiąc prosto, świadomy rodzic na wszystko uważa po to, by pomóc dorastającemu dziecku w eksploracji rodzącego się impulsu do intymności, unikając emocjonalnych zranień oraz ryzyka przypadkowego seksu, prób z narkotykami czy klinicznej depresji. Zapewnianie bezpieczeństwa w niebezpiecznym świecie to nie lada wyzwanie. Wymaga od rodziców zrównoważonego podejścia, nadmierna surowość jest równie szkodliwa jak zupełny brak reguł. Jeśli rodzicom brak jest elastyczności, dziecko zmuszone jest buntować się przeciwko nim, bo w przeciwnym wypadku jego tożsamość będzie zupełnie zduszona rodzicielskimi nieuzasadnionymi próbami kontroli. Jeśli rodzice są niezdecydowani, dziecko jest pozostawione presji swoich rówieśników i nie ma żadnego punktu odniesienia, dzięki któremu mogłoby przyjąć bezpieczny kurs. Obie skrajne sytuacje są niebezpieczne.
Kiedy widoczne są wyraźne sygnały, że coś jest nie tak, a dziecko znajduje się w niewoli autodestrukcyjnych zachowań – depresji, kłopotów szkolnych, picia alkoholu bądź zażywania narkotyków, przygodnego seksu, przemocy, zachowań typowych dla grup przestępczych – mądry rodzic szuka wsparcia z zewnątrz. Dokłada wszelkich starań, by znaleźć profesjonalną pomoc, ponieważ wie, że samym rodzicom trudno jest poradzić sobie z poważnymi problemami. Szkoły, poradnie i rozmaite lokalne organizacje mogą skierować rodzica do kompetentnego specjalisty. To prezent, który rodzic może dać swojemu pogrążonemu w kłopotach dziecku.

(…)

GDZIE SIĘ TERAZ ZNAJDUJEMY

W znacznym stopniu straciliśmy łączność z naszą prawdziwą naturą, z sobą nawzajem i z kosmicznym porządkiem. Raj, który jest naszym stanem naturalnym, został utracony. To oczywiste, gdy przyjrzymy się, w jakim stanie znajdują się obecnie rodziny amerykańskie. Jak podaje raport Council on Families in America z 1995 roku,

„aby zatrzymać pogarszanie się sytuacji dziecka i społeczeństwa amerykańskiego, musimy wzmocnić instytucję małżeństwa. Osłabienie małżeństwa niesie z sobą katastrofalne skutki dla dobra dziecka (…), prowadząc do coraz większej niestabilności rodziny i spadku zainteresowania rodziców dzieckiem”.

Zgadzamy się z raportem, że oddane małżeństwo to środowisko, z którego można czerpać siłę i stabilność potrzebną do olbrzymiego wysiłku, jakim jest wychowywanie dziecka. Rodzicielstwo to trudne zadanie, żadna inna aktywność człowieka nie stawia tak wysokich wymagań. W naszym przekonaniu rodzicielstwo przebiega najlepiej w kontekście małżeństwa, w którym oboje dorosłych oddanych jest swemu wzajemnemu szczęściu i zdrowiu, a także szczęściu i zdrowiu swoich dzieci. To dlatego tak żarliwie domagamy się uznania, iż między dobrym małżeństwem i dobrym rodzicielstwem istnieje związek.
Prosimy jednocześnie o zrozumienie, iż w naszym przekonaniu nie wszystkie rozwody są złe, nie wszystkie małżeństwa są dobre, nie wszystkie dzieci z rozbitych rodzin są trwale skrzywdzone i nie wszystkie problemy, przed którymi stoją obecnie dzieci, wywodzą się ze zła, które niesie z sobą rozwód. Twierdzimy jedynie, że dziecko, które wzrasta w obecności obojga rodziców pozostających z sobą w stabilnym związku, ma ogólnie pojęty lepszy start niż dziecko, które nie ma takiej możliwości. Ponadto twierdzimy też, że osoby, które chcą jak najlepiej wychować swoje dziecko, muszą podtrzymywać i ulepszać swoją relację małżeńską w czasie, gdy dziecko mieszka z nimi w domu.
Niestety, coraz więcej osób doświadcza czegoś innego. Obecna sytuacja małżeństwa i dziecka jest najgorsza w historii. Choć świadomi jesteśmy, że nie należy wiązać przyczynowych wydarzeń z przypadkowymi zjawiskami, to jednak jesteśmy przekonani (a z nami także wiele innych osób), że istnieje związek między pogarszaniem się małżeństwa i pogarszanie się sytuacji dziecka.

Zastanówmy się nad zmianami w życiu rodzinnym, które przedstawia raport Council on Families in America z 1995 roku:

1. Przestępczość wśród nieletnich wzrosła sześciokrotnie w latach 1960-1992. 70 procent młodocianych przestępców dorastało w rozbitych rodzinach.

2. Liczba raportów dotyczących zaniedbania dziecka wzrosła pięciokrotnie od roku 1976.

3. Problemy psychologiczne dzieci i młodzieży dramatycznie się pogorszyły. Coraz więcej jest przypadków zaburzeń prawidłowego odżywiania oraz depresji. Potroiła się liczba samobójstw. Nadużywanie alkoholu i narkotyków utrzymuje się na wysokim poziomie. Ostatnie badania pokazują, że dzieci z rozbitych rodzin mają dwu-, trzykrotnie więcej problemów psychologicznych i behawioralnych niż dzieci z pełnych rodzin.

4. Wyniki testów SAT spadły o niemal 80 punktów. (Scholastic Assessment Test) – egzamin sprawdzający poziom wiedzy ogólnej ucznia kończącego edukację na poziomie szkoły średniej w USA (przyp. tłum.).

5. Ubóstwo przeniosło się z osób starszych na młode. Obecnie 38 procent osób żyjących w ubóstwie to dzieci. Stopa ubóstwa jest pięć razy wyższa dla dzieci samotnych matek, w porównaniu z dziećmi z rodzin pełnych.

6. Spada liczba małżeństw. Obecnie 62 procent dorosłych pozostaje w związkach małżeńskich (w porównaniu z 72 procentami w roku 1970), a ponad 30 procent wszystkich dzieci w USA przychodzi na świat w związkach pozamałżeńskich (w roku 1960 tylko 5,6 procent). Prawdopodobieństwo rozwodu bądź trwałej separacji małżeństwa wynosi 60 procent. Około połowa dzieci w USA prawdo¬podobnie doświadczy rozwodu rodziców przed opuszczeniem domu rodzinnego. Ponad jedna trzecia dzieci nie mieszka ze swoimi biologicznymi ojcami.

Bez względu na znajomość owych statystyk wśród osób prezentujących rozmaite poglądy na życie panuje coraz większy niepokój. Wszyscy wiemy, że sytuacja dzieci w naszym kraju jest nie najlepsza. Czas przestać się oszukiwać: nasza indywidualna i zbiorowa przyszłość będzie zagrożona, jeśli dzieci nie będą otrzymywały wszystkiego, co jest im potrzebne do tego, by rozwijać się w skupieniu i bez obawy o przyszłość. Bez wątpienia konieczne jest wprowadzenie reform społecznych. Niemniej większe fundusze i większa liczba programów społecznych – choć bardzo potrzebnych – nie naprawią jednak krzywd wyrządzonych przez złe małżeństwa i złe rodzicielstwo.
Warto zrozumieć, że zachowania i postawy, które nazywamy nie-świadomymi, wywodzą się z naszych ludzkich ograniczeń. Struktura mózgu człowieka nakazuje mu powtarzać zachowania, które są mu znajome, oraz podejmować gwałtowne działania obronne nawet wtedy, gdy źródłem „zagrożenia” jest ukochany dwulatek bądź trzynastolatek. Mówiąc o nieświadomym rodzicielstwie, nie mamy na myśli czegoś, co dzieje się poza nami, co przydarza się innym. Mówimy o sobie, o stanie nieświadomości, który do pewnego stopnia opisuje każdego z nas. Bywają osoby obdarzone większą samoświadomością, lecz wszystkim nam zdarzają się momenty nieświadomości, kiedy zachowujemy się tak, jakby inne osoby nie miały własnego życia. Nasze obserwacje czynimy, uznając, że wszyscy jesteśmy ograniczeni, oraz wierząc, że stoją przed nami nowe możliwości.
Cóż więc mamy czynić w obecnej rzeczywistości, aby stać się w przyszłości lepszymi zarządcami naszych fizycznych i duchowych darów?

 

Zobacz na: Teleogłupianie – Michel Desmurget

 

David Buss porusza zagadnienia dotyczące oczekiwań względem płci przeciwnej, budowania związków, doboru w pary, a także rozstań i zdrady. Jeśli jesteś zainteresowany taką tematyką to znajdziesz w tej książce kilka, a może wiele informacji, które pozwolą Ci dostrzec niektóre motywy postępowania własnego i innych ludzi oraz zrozumieć czemu do tej pory działo się tak, a nie inaczej.

Poniżej kilka fragmentów:

Prezentowanie zasobów

W świecie zwierząt demonstrowanie posiadanych zasobów jest dość powszechnym zachowaniem samców. Na przykład samce kukawki srokatej (Geococcyx californianus) łapią myszy czy niedojrzałe szczury, ogłuszają je lub zabijają, po czym oferują je samicom. Nie przekazują jednak prezentu, poprzestając na wyczekującym krakaniu i kiwaniu ogonem. Przekazanie żywności następuje dopiero po kopulacji; samica zjada „prezent”, co ma jej pomóc wysiedzieć jaja właśnie zapłodnione przez samca (Kevles, 1986). Jeżeli samcowi nie uda się upolować właściwego prezentu, nie uda mu się też i przystąpić do kopulacji.
Również mężczyźni dokładają starań, by zaprezentować swoje zasoby kobietom i dzięki temu przywabić je do siebie. W badaniach nad taktykami wabienia partnera prosiliśmy kilka setek studentów i studentek różnych uniwersytetów (kalifornijski, Harvarda, Michigan) o opisanie taktyk, które sami stosują i które zaobserwowali u innych. Wśród opisanych taktyk znalazły się takie zachowania, jak chwalenie się własnymi osiągnięciami, opowiadanie o ważności własnej pracy, okazywanie sympatii i zrozumienia innym, nawiązywanie kontaktu wzrokowego czy noszenie seksownych ubrań. Zespół czworga badaczy podzielił następnie te ponad sto zachowań na dwadzieścia osiem wyodrębniających się kategorii. Na przykład kategoria „prezentowanie sprawności fizycznej” obejmowała takie zachowania, jak podnoszenie ciężarów na pokaz, otwieranie mocno zamkniętych słojów i opowiadanie o własnych sukcesach sportowych. Wreszcie poprosiliśmy sto par małżeńskich i dwieście studentów i studentek stanu wolnego o ocenę skuteczności każdej z tych taktyk jako sposobu na przyciągnięcie płci przeciwnej (do związku przelotnego lub stałego) i ocenę, jak często każda taktyka jest stosowana przez nich samych, przez ich przyjaciół i małżonków (Buss, 1988a; Schmitt, Buss, 1996). Przedmiotem podobnie skonstruowanego badania były też taktyki zwalczania konkurencji – najpierw poprosiliśmy badanych o opisanie własnych i cu-dzych praktyk, po czym również sklasyfikowaliśmy je w dwadzieścia osiem różnych kategorii. Na przykład kategoria „podważanie inteligencji konkurenta” polegała na takich zachowaniach, jak doprowadzenie do sytuacji, w której konkurent wyjdzie na głupca, mówienie innym, że jest tępy czy że „ma nie po kolei w głowie”. Na koniec i tutaj poprosiliśmy sto małżeństw i ponad trzysta studentów i studentek o ocenę skuteczności i częstości stosowania tych taktyk (Buss, Dedden, 1990).
Jedną z taktyk stosowanych przez mężczyzn okazało się prezentowanie własnych zasobów – przechwalanie się wysokością zarobków i osiągnięciami, wydawanie dużych sum pieniędzy celem wywarcia na kobiecie odpowiedniego wrażenia, jeżdżenie drogim samochodem, opowiadanie o ważności wykonywanej pracy. Innym sposobem jest zawyżanie przed kobietami własnej pozycji zawodowej i perspektyw kariery. Pokazywanie zasobów jest więc strategią przyciągania płci przeciwnej stosowaną nie tylko przez ptaki, lecz i przez mężczyzn.
Mężczyźni starają się też pomniejszyć wagę zasobów, którymi dysponują konkurenci, mówiąc kobietom, że rywal jest biedny, nie ma pieniędzy, nie wykazuje ambicji i jeździ tanim samochodem. Kobiety w mniejszym stopniu stosują tę taktykę obniżania wartości rywalek, a jeżeli nawet, to jest ona oceniana jako mniej skuteczna w wydaniu kobiet niż mężczyzn.
Kluczową rolę odgrywa też dostosowanie taktyki do przelotnego bądź trwałego charakteru związku. Próby oszołomienia kobiety własnymi zasobami już na początku znajomości (kosztowna kolacja podczas pierwszej randki, cenne prezenty, szastanie pieniędzmi) są skuteczniejsze przy pozyskiwaniu partnerki związku przelotnego niż trwałego. W barach dla samotnych częstym sposobem wabienia partnerki jest fundowanie jej drinka, a im droższy drink, tym bardziej jest skuteczny; podobnie skuteczną strategią jest dawanie wysokich napiwków kelnerowi, co pokazuje kobiecie szczodrość i zasobność mężczyzny (Cloyd, 1976).
W kontekście związku trwałego skuteczniejszą taktyką mężczyzny jest natomiast pokazywanie własnej pracowitości czy opowiadanie o ambitnych planach życiowych. Podważanie wartości zasobów konkurenta również jest taktyką skuteczniejszą w kontekście pozyskiwania partnerki długotrwałej niż przelotnej – podważanie ambicji życiowych i umiejętności zawodowych konkurenta zniechęca do niego kobietę, jeżeli idzie o małżeństwo, ale nie o przelotny seks. Pasuje to oczywiście doskonale do poprzednio omówionych upodobań kobiet, które pragną natychmiastowego dostępu do zasobów mężczyzny w kontakcie przelotnym, a dobrych, choć niekoniecznie natychmiast realizowanych perspektyw na przyszłość w wypadku związku trwałego.
Noszenie kosztownego ubrania działa natomiast jednako dobrze w obu kontekstach. W pewnym badaniu wyświetlano kobietom zdjęcia mężczyzn ubranych w drogie trzyczęściowe garnitury, markowe dżinsy czy marynarki bądź też ubranych w odzież tanią. Ci pierwsi bardziej się kobietom podobali (Hill, Nocks, Gardner, 1987; Townsend, Levy, 1990), zarówno jako kandydaci na męża, jak i na przelotnego partnera, ponieważ drogie ubranie zdaje się sygnalizować zasoby zarówno natychmiastowo dostępne, jak i trwałe. Antropologowie John M. Townsend i Gary Levy stwierdzili powszechność takiego właśnie oddziaływania ubioru mężczyzn na kobiety we wszelkich relacjach damsko-męskich, od pójścia na kawę do małżeństwa. Pokazywali różnym kobietom zdjęcia tych samych mężczyzn ubranych albo w tani uniform Burger Kinga, albo w kosztowny blezer, białą koszulę i wykwintny krawat oraz zegarek firmy Rolex. Kobiety nie chciały z tymi pierwszymi ani umówić się na randkę, ani nawiązać przelotnego kontaktu, ani wyjść za nich za mąż. Ci drudzy, owszem, nadawali się do wszystkich tych trzech celów, mimo że byli to dokładnie ci sami mężczyźni, tyle że inaczej ubrani.
Ważność pokazywania przez mężczyznę zasobów materialnych nie ogranicza się oczywiście do kultur Zachodu. Antropolog A.R. Holmberg napotkał wśród boliwijskich Indian Siriono pewnego szczególnie marnego myśliwego, którego już kilka kolejnych żon zdążyło porzucić na rzecz lepszych myśliwych i który w związku z tym spadł na bardzo niską pozycję w plemiennej hierarchii. Kiedy jednak Holmberg zaczął z nim wspólnie polować i nauczył go posługiwania się bronią palną, wzrost łowieckich umiejętności owego Indianina spowowodował, że zaczął on w końcu „cieszyć się najwyższym szacunkiem współplemieńców, pozyskał kilka partnerek seksualnych i zaczął ubliżać innym, miast samemu wysłuchiwać ich obelg” (Holmberg, 1950, s. 58).
Siła oddziaływania zasobów mężczyzny nie jest też niczym nowym. Dwa tysiące lat temu Owidiusz zauważał nie bez melancholii: „Chcemy solidniejszych darów / chociaż poezję chwalimy / Nawet dziki barbarzyńca / nieogładzony, nieczuły / może być pewien triumfu /jeśli ma pełne szkatuły / Żyjemy dziś w złotym wieku / Wszystko otrzymasz za złoto / Ta, co nawet słynie cnotą / nagradza złoto pieszczotą” (Owidiusz Sztuka kochania, tłum. Julian Ejsmond, Warszawa 1987). Wciąż jeszcze żyjemy w tym złotym wieku.

(…)

Skuteczną taktyką przyciągania męskiej uwagi jest też nawiązywanie przez kobietę kontaktu wzrokowego. Mężczyźni uważają wpatrywanie się im w oczy przez nieznajomą za jedną ze skuteczniejszych taktyk pozyskania ich na partnera prze­lotnego kontaktu. Kobiety uważały jednak tę taktykę za jedynie umiarkowanie skuteczną w wykonaniu mężczyzny (w połowie siedmiostopniowej skali). Inicjo­wanie kontaktu wzrokowego przez kobietę zdaje się więc być dla mężczyzn sy­gnałem jej dostępności seksualnej, a mężczyźni są mocno wyczuleni na wszelkie oznaki tego rodzaju. W jednym z badań nagrywano przebieg kontaktu mężczyzny z nieznajomą kobietą, która w pewnym momencie spoglądała mu z uśmiechem w oczy (Abbey, 1982). Badanym odtwarzano zapis tego kontaktu i proszono ich
0 ocenę jej intencji. Choć kobiety oceniały zachowanie aktorki jako wyraz jedynie przyjazności, mężczyźni to samo zachowanie uważali za uwodzicielski objaw erotycznego zainteresowania. Z uwagi na taką męską interpretację nawiązywania; kontaktu wzrokowego przez kobietę, zachowanie to może być skuteczniejszym sposobem pozyskiwania zainteresowania partnera przelotnego niż stałego. W wypadku tego ostatniego skuteczniejsze może być unikanie kontaktu wzrokowe­go, sygnalizujące mężczyźnie niedostępność i brak zainteresowania przelotnym seksem.
Tak jak sygnalizowanie seksualnej dostępności jest kobiecą taktyką pozyski­wania przelotnego partnera, tak kwestionowanie dostępności jest kobiecą takty­ką zwalczania konkurencji w kontekście takich kontaktów. Studentki na przy­kład starają się zdeprecjonować rywalki, tłumacząc mężczyźnie, że „tamta” tylko udaje i zabawia się mężczyznami, a w rzeczywistości jest oziębła i nie intere­suje się seksem. Usiłują więc przekonać mężczyznę, że niepotrzebnie traci czas i energię, gdyż i tak nie uzyska u rywalki tego, o co mu idzie. Ta strategia zwal­czania konkurencji częściej stosowana jest przez kobiety niż mężczyzn. Kobie­ty nierzadko twierdzą, że ich rywalki są ozięble, pruderyjne i purytańskie. Stra­tegia ta nie jest skuteczna w wypadku inicjowania trwałego związku, choć dobrze działa w kontekście kontaktów przelotnych, ponieważ kwestionowa­nie seksualnej dostępności rywalki sygnalizuje mężczyźnie bezowocność jego wysiłków.
Informowanie, że rywalka tylko zabawia się mężczyznami, próbując ich „roz­palić do białości”, ma też z punktu widzenia kobiety i ten walor, że wcale nie sy­gnalizuje wierności rywalki na dłuższą metę. Przeciwnie, sugeruje raczej nielojalność i wykorzystywanie udawanej dostępności seksualnej celem pozyskania od mężczyzny korzyści, które nie zostaną potem „opłacone” rzeczywistym kontaktem seksualnym. Mężczyźni unikają oziębłości i skłonności do manipulacji także u stałych partnerek. Stąd też taktyka deprecjonowania rywalki za pomocą insynu­acji, że faktycznie tylko udaje ona dostępność seksualną, by wycofać się, gdy „przyjdzie co do czego”, jest skuteczna w zwalczaniu konkurencji w kontaktach przelotnych, a równocześnie i ewentualnych kontaktach trwałych.
Mae West wyraziła się kiedyś, że inteligencja jest wielką zaletą kobiety, pod warunkiem, że potrafi ją ukryć. Zdaje się to być prawdą w odniesieniu do pozy­skiwania partnerów przelotnych. Kobiety często odgrywają rolę istot uległych, bezbronnych, a nawet głupich, celem pozyskania przelotnego partnera – pozwala­ją mu przejmować inicjatywę w rozmowie, udają roztrzepanie i naiwność. Studen­ci uważają tego rodzaju taktyki za umiarkowanie skuteczne w pozyskiwaniu męż­czyzny dla kontaktu przelotnego, choć za zupełnie nieskuteczne w pozyskiwaniu stałego partnera (średnie oceny 3,35 i 1,62 na siedmiostopniowej skali skuteczno­ści). Ujawnianie bezradności i uległości przez mężczyzn jest natomiast wybitnie nieskutecznym środkiem pozyskiwania partnerek zarówno przelotnych, jak i sta­łych (średnie oceny skuteczności: 1,60 i 1,31).
Uległość kobiety sygnalizuje mężczyźnie, że nie musi się obawiać jej wrogiej reakcji na własne awanse (Givins, 1978), że ma jej pozwolenie na zapoczątkowa­nie kontaktu. Rozszerza to znacznie pulę ewentualnych kandydatów o tych, którzy są niezbyt odważni czy wytrwali, powiększając możliwości dokonywania wybo­rów przez kobietę i szansę wybrania sobie lepszego partnera. Uległość może też sygnalizować mężczyźnie, że bez trudu zapanuje nad kobietą i podporządkuje ją swym pragnieniom. Ponieważ w kontekście kontaktów przelotnych pragnienia te mają charakter głównie seksualny, uległość sygnalizuje zwiększoną dostępność seksualną kobiety i możliwość seksu bez kosztów zaangażowania. Stereotyp „głu­piej blondynki” może jednak wprowadzać w błąd – taki sposób prezentowania siebie przez kobietę sygnalizuje nie tyle brak inteligencji, ile brak barier w dostę­pie do niej, także seksualnym.
Sygnalizowanie nasilonej dostępności seksualnej bywa częścią rozleglejszej intrygi w celu pozyskania przez kobietę trwałego partnera. Czasami jedynym spo­sobem kobiety na przyciągnięcie początkowej uwagi mężczyzny jest oferowanie łatwego dostępu seksualnego, pozornie niepociągającego za sobą żadnych kosz­tów z jego strony. Jeżeli koszty zdają się wystarczająco małe, mężczyzna zostaje bez trudu przywabiony do kontaktu wyglądającego na przelotny. Kiedy już kon­takt taki zostanie nawiązany, kobieta może na różne sposoby uzależniać mężczyz­nę od siebie, stale podnosząc jego korzyści z pozostania, a koszty z opuszczenia związku. Tak więc to, co początkowo wyglądało na seks bez zobowiązań, posłu­żyć może w istocie jako wabik służący powiększaniu zaangażowania mężczyzny. Ponieważ mężczyźni są tak bardzo nastawieni na pozyskiwanie seksu przelotne­go, kobiety mogą wykorzystywać ten mechanizm celem zwabienia ich do trwałe­go związku.

(…)

Na zazdrość seksualną składają się uczucia stanowiące reakcję na spostrzega­ne niebezpieczeństwo grożące naszemu związkowi. Dostrzeżenie niebezpieczeń­stwa prowadzi do pomniejszających lub usuwających je działań – od wzmożenia czujności w poszukiwaniu oznak niewierności drugiej strony do przemocy w sto­sunku do partnera lub rywala (Dały, Wilson, 1988, s. 182). Zazdrość wzbudzają sygnały zainteresowania rywali partnerem bądź też oznaki niewierności partnera czy tylko zainteresowania ewentualnymi rywalami. Funkcją wzbudzonych tymi oznakami emocji – gniewu, smutku, upokorzenia – jest albo odcięcie się od rywa­la, albo powstrzymanie własnego partnera przed dezercją ze związku.

Mężczyźni, którzy nie potrafili rozwiązać tego problemu adaptacyjnego, sta­wali nie tylko w obliczu bezpośrednich strat „reprodukcyjnych”, lecz również ry­zykowali utratą reputacji i pozycji społecznej, co w wypadku rejterady partnerki mogło im poważnie utrudniać pozyskanie następnej. Już u starożytnych Greków „niewierność żony ściągała hańbę na głowę męża, określanego wówczas obraźliwym mianem keratos (rogacz), oznaczającym słabość i nieadekwatność… Choć opinia społeczna dopuszczała tolerowanie zdrady męża przez żonę, tolerowanie niewierności żony przez męża było niedopuszczalne i ściągało nań drwiny jako zachowanie niemęskie” (Safilios-Rotschild, 1969, s. 78-79). Mężczyźni zdradzani są powszechnym przedmiotem kpin.

Zapewne z powodu asymetrii pewności ojcostwa i macierzyństwa większość dotychczasowych badań skupiała się na zazdrości seksualnej mężczyzn, choć jest ona doświadczana, oczywiście i przez kobiety. Kontakt partnera z inną kobietą mo­że, bowiem zawsze doprowadzić do wycofania przezeń własnych zasobów i skiero­wania ich na rywalkę i jej dzieci. Mężczyźni i kobiety nie różnią się ani częstością, ani natężeniem przeżywanej zazdrości, jak to wykazało na przykład badanie stu pięćdziesięciu par, które poproszono o opisanie własnego poziomu zazdrości o płeć przeciwną (White, 1981). Podobne wyniki uzyskano w badaniu ponad dwóch ty­sięcy osób z Węgier, Irlandii, Meksyku, Holandii, byłego Związku Radzieckiego, Stanów Zjednoczonych i dawnej Jugosławii, które to osoby proszono o podanie własnych reakcji na różne wyobrażane scenariusze zdrady. Mężczyźni i kobiety ze wszystkich siedmiu krajów podawali jednakowo negatywne reakcje na wyobraże­nie flirtu lub stosunku seksualnego drugiej strony z kimś innym. Nie różnili się też intensywnością reakcji na wyobrażane sceny, w których partner obejmuje rywalkę czy tańczy z nią, choć reakcje na te sceny były oczywiście mniej negatywne od re­akcji na flirt i stosunek seksualny. We wszystkich krajach mężczyźni i kobiety zda­ją się, więc jednako reagować zazdrością w odpowiedzi na grożące ich związkom niebezpieczeństwo (Buunk, Hupka, 1987).

Pomimo tych podobieństw, mężczyźni i kobiety ujawniają jednak intrygujące różnice, co do treści zdarzeń prowokujących zazdrość. W jednym z badań poproszono dwadzieścia kobiet i dwudziestu mężczyzn o odegranie roli w wywołują­cym zazdrość scenariuszu(Teisman, Mosher, 1978). Zanim jednak do tego doszło, badanych poproszono o wybranie najbardziej prowokującego scenariusza spośród kilku przedstawionych. Aż siedemnaście kobiet wybrało scenariusz, w którym niewierny partner poświęcał swój czas i zasoby materialne rywalce, a jedynie trzy scenariusz, w którym dochodziło wyłącznie do zdrady seksualnej. Mężczyźni wy­bierali natomiast dokładnie na odwrót – tylko czterech wybrało scenariusz zawie­rający poświęcanie czasu i energii, aż szesnastu – zdradę czysto seksualną. Bada­nie to dostarczyło pierwszej wskazówki, że choć zazdrość typowa jest i dla kobiet, i dla mężczyzn, każda z płci może ją przeżywać z odmiennych powodów. U ko­biet powody te dotyczą problemu pozyskiwania od mężczyzny niezbędnych zaso­bów materialnych, u mężczyzn – problemu pewności własnego ojcostwa.

(…)

Niepowtarzalność ludzkich strategii ma swoje źródło także i w tym, że pozo­stawanie razem przynosi reprodukcyjne korzyści obu płciom i dla obu płci korzy­ści te przeważają nad zyskami ze zmiany partnera. W rezultacie taktyki utrzymywania partnera przy sobie uprawiane są i przez mężczyzn, i przez kobiety (u owa­dów uprawiają je z reguły jedynie samce). Ponieważ ludzie kojarzą się zwykle z osobami o podobnym poziomie wartości reprodukcyjnej, obie strony mają zwy­kle mniej więcej tyle samo do stracenia wskutek rozpadu związku (Buss, 1988b; Buss, Barnes, 1986; Kenrick i in., 1993). Ludzie rozwinęli, więc wiele sobie tylko właściwych taktyk utrzymywania partnera przy sobie. Jedne z najważniejszych to system wczesnego ostrzegania przed niebezpieczeństwem w postaci zazdrości seksualnej oraz zaspokajanie pragnień partnera.

(…)

Ponadto mężczyźni mają niepokojącą skłonność do ogromnego niedoceniania, jak dalece agresja seksualna jest przykra dla kobiet. Wszystkie tego rodzaju akty agre­sji mężczyźni uznają za znacznie mniej przykre dla kobiet, niż uważają same ko­biety. Jest to oczywiście drzemiące zarzewie konfliktu – niedocenianie bolesności wymuszonego seksu stanowić może jeden z czynników powodujących brak empa­tii mężczyzn dla ofiar gwałtu (Zahavi, 1977). Drastyczną ilustracją tego braku jest pozbawiona serca (i sensu) wypowiedź pewnego teksańskiego polityka, który stwierdził, że jeżeli kobieta nie może uciec przed gwałtem, powinna leżeć spokoj­nie i starać się przynajmniej mieć z niego przyjemność.

Z kolei kobiety przeceniają stopień, w jakim mężczyznom sprawia przykrość skierowana na nich kobieca agresja seksualna – kobiety oceniają ją na 5,13, sami mężczyźni – jedynie na 3,02 (Blumstein, Schwartz, 1983). Tak więc zarówno męż­czyźni, jak i kobiety nie doceniają zdania płci przeciwnej i niezbyt dobrze je rozu­mieją. Obie płcie skłonne są widzieć reakcje płci przeciwnej raczej na obraz i po­dobieństwo swoich własnych odczuć. Mężczyźni sądzą, że kobiety w sprawach agresji seksualnej są bardziej męskie, niż to jest w istocie, a podobny błąd – zmie­niwszy, co trzeba – popełniają i kobiety. Rozpowszechnienie informacji o faktycz­nych odczuciach kobiet wśród mężczyzn i o faktycznych odczuciach mężczyzn wśród kobiet mogłoby, więc stanowić choćby drobny krok na drodze zmniejszania konfliktu między płciami.

W pewnym sensie odwrotnością agresji seksualnej jest oziębłość czy wycofy­wanie się z seksu, o co ustawicznie kobiety oskarżane są przez mężczyzn. Narze­kają oni na takie ich zachowania, jak celowe rozbudzanie mężczyzny, by potem się wycofać z kontaktu, złośliwe flirtowanie na niby czy odmawianie kontaktu seksualnego. Tego rodzaju zachowania oceniane są przez mężczyzn jako wyraźnie przykre (5,03), choć przez kobiety widziane są jako tylko umiarkowanie przykre (4,29). Wycofanie się z seksu jest, więc przykre dla obu płci, choć wyraźnie bar­dziej dla mężczyzn.

Z punktu widzenia kobiet wycofywanie się z seksu spełniać może szereg fun­kcji. Najbardziej oczywistą jest pozostawianie sobie możliwości wyboru między mężczyznami o dużej wartości, gotowymi do zaangażowania uczuciowego i mate­rialnego. Kobiety wycofują się z seksu z pewnymi mężczyznami po to, by zaanga­żować się weń z innymi, których same wybrały. Za pomocą wycofania się z seksu kobiety podwyższają również swoje znaczenie dla mężczyzny – w myśl zasady, że niedostępność każdego dobra podnosi jego wartość. Jeżeli jedynym sposobem po­zyskania kobiety przez mężczyznę będzie poczynienie poważnych inwestycji, poczyni je. Ale jest to następne zarzewie konfliktu między mężczyzną pragnącym szybkiego seksu bez zobowiązań a kobietą, która wycofuje dostępność seksualną, by pozyskać właśnie emocjonalne zobowiązanie mężczyzny.

(…)

Złe traktowanie drugiej strony jest oczywiście taktyką bardzo niebezpieczną. Choć zasadniczym jej celem jest powiększenie zaangażowania partnerki i przy­muszenie jej do działań na rzecz męża, taktyka ta może łatwo przynieść skutki od­wrotne od zamierzonych i doprowadzić do ucieczki kobiety, gdy dojdzie ona do wniosku, że nic gorszego i tak już jej spotkać nie może. Być może właśnie, dlatego mężowie bijący żony często je potem przepraszają, nierzadko plącząc i obiecując poprawę (Dały, Wilson, 1988; Russell, 1990). Tego rodzaju działania służą po­wstrzymaniu żony przed ucieczką.

Bicie żon spotykane jest w wielu kulturach. Wśród Indian Yanomamo zdarza się często, że mężczyźni biją swoje żony kijami za takie „wykroczenia”, jak opie­szałość w podawaniu herbaty (Chagnon, 1983). Co ciekawe, kobiety z tego ple­mienia uważają nierzadko bicie za objaw gorących uczuć mężowskich – interpre­tacja, której zapewne nie podzielają współczesne Amerykanki. Niezależnie od interpretacji, tego rodzaju działania służą podporządkowaniu żony mężowi.

Inną formą złego traktowania drugiej strony jest szydzenie z jej wyglądu. Zdarza się to zaledwie u 5% nowo poślubionych mężczyzn, ale w piątym roku małżeństwa odsetek ten jest już czterokrotnie wyższy. Zważywszy, jak ważny dla kobiet jest ich wygląd, cios wymierzony w ten punkt jest wyjątkowo bolesny. Funkcją takiego postępowania mężczyzny jest zapewne obniżanie mniemania żo­ny o samej sobie, a przez to powstrzymywanie jej od angażowania się w kontakty pozamałżeńskie.

Złe traktowanie partnerek można więc wyjaśnić na gruncie myślenia ewolucjonistycznego adaptacyjnymi funkcjami takiego postępowania. Zrozumienie fun­kcji i celów takiego zachowania nie oznacza jednak wcale jego akceptacji czy aprobaty, podobnie jak to jest i z innymi rodzajami destruktywnego postępowania. Wręcz przeciwnie, zrozumienie przyczyn i warunków pojawiania się takich niepo­żądanych zachowań może przyczynić się do skuteczniejszego im przeciwdziała­nia. Złe traktowanie partnerek przez mężczyzn ma swoje korzenie biologiczne, ale nie jest to w żadnym sensie zachowanie ani konieczne (niczym odruch kolanowy), ani niemożliwe do zmiany. Jego pojawianie się zależy od różnych okoliczności, w tym także od szczególnych cech charakteru mężczyzn. W badaniach nad nowo­żeńcami stwierdziliśmy na przykład, że mężczyźni nieufni i niestabilni emocjo­nalnie czterokrotnie częściej źle traktują swoje żony, niż mężczyźni emocjonalnie stabilni i pozbawieni podejrzliwości. Inne czynniki nasilające poniewieranie żon przez mężów to odizolowanie żony od jej krewnych, brak sankcji prawnych gro­żących mężczyźnie za takie postępowanie, czy sytuacja, w której atrakcyjność żo­ny znacznie przewyższa atrakcyjność jej męża, co nasila się jego lęk przed opuszcze­niem. Zidentyfikowanie okoliczności nasilających szansę złego traktowania kobiety przez męża może być pierwszym krokiem w kierunku przeciwdziałania temu niepożądanemu zjawisku

(…)

Sytuacją, w której stosunkowo często dochodzi do gwałtu, jest randka. Jedno z badań ujawniło, że prawie 15% studentek doświadczyło gwałtu podczas randki. Inne badanie trzystu czterdziestu siedmiu kobiet ujawniło zaś, że sprawcami aż 63% gwałtów są „chłopcy”, narzeczeni czy mężowie ofiar (Gavey, 1991). Najbar­dziej rozległe z dotychczasowych badań nad tym problemem ujawniło, że spośród prawie tysiąca zamężnych kobiet, 14% zostało zgwałconych przez swoich mężów (Russell, 1990). Daleko, więc do tego, by gwałt można było uważać za przestęp­stwo popełniane jedynie przez nieznajomych czyhających w ciemnych alejkach. Jest on zjawiskiem nierzadkim w kontekście kojarzenia się ludzi w pary, stano­wiącym przedmiot zainteresowania tej książki.

(…)

Ewolucyjny wyścig zbrojeń

Kontakty mężczyzn z kobietami nękane są więc licznymi konfliktami – od poty­czek o dostęp seksualny w parach przedmałżeńskich, przez walki o zaangażo­wanie i inwestycje zasobów wśród par małżeńskich, do zaczepek seksualnych w miejscu pracy i gwałtu pośród znających się osób i nieznajomych. Źródła znacznej większości tych konfliktów znaleźć można w odmienności ewolucyjnie wykształconych strategii seksualnych obu płci. Strategie typowe dla jednej płci często utrudniają realizację celów drugiej strony.

Obie strony konfliktu wykształciły w trakcie ewolucji szereg mechanizmów reagowania na utrudnianie własnych celów przez postępowanie drugiej strony. Należą do nich przede wszystkim takie emocje, jak gniew, smutek i zazdrość. Ko­biety najsilniej reagują gniewem na mężczyzn wtedy, kiedy ich postępowanie uniemożliwia im realizację ich własnych strategii postępowania, kiedy mężczyźni na przykład próbują wymusić seks i poniżają je. Podobnie mężczyźni reagują gniewem na utrudnianie im realizacji ich własnych strategii seksualnych, kiedy kobiety odtrącają ich zaloty, odmawiają seksu czy podrzucają „kukułcze jaja”.

Wszystkie te potyczki prowadziły w trakcie ewolucji naszego gatunku do swoistej „spirali zbrojeń” obu płci. Na każdy postęp umiejętności mężczyzn do wprowadzania kobiet w błąd, te odpowiadały rozwojem większych umiejętności wykrywania oszustwa. Na każdą, coraz to trudniejszą próbę, na którą kobiety wy­stawiały mężczyzn, by sprawdzić siłę ich uczuć i zaangażowania, mężczyźni od­powiadali wzrostem umiejętności udawania oznak zaangażowania. A to prowadzi­ło do dalszego wzrostu wrażliwości kobiet na tego rodzaju próby wprowadzenia ich w błąd. Każde ulepszenie w realizacji strategicznych celów jednej płci spoty­kało się z analogiczną reakcją drugiej. Ponieważ zaś strategie seksualne obu płci są częściowo odmienne, owa ewolucyjna spirala zdaje się nie mieć końca.

Ewolucyjnie wykształcona zdolność do reagowania negatywnymi emocja­mi i cierpieniem na przeszkody w realizowaniu własnych strategii seksualnych pozwalają kobietom i mężczyznom działać w sposób pomniejszający ich własne koszty. Czasami oznacza to wycofanie się z dotychczasowego związku.

(…)

Harmonia między kobietą a mężczyzną

 Cokolwiek zostało uczynione przez jakąkolwiek jednostkę w historii ludzkiego gatunku, wyznacza minimalną granicę naszych możliwości. Granica maksymalna — jeżeli w ogóle istnieje —pozostaje całkowitą niewiadomą

John Tooby i Leda Cosmides The Adapted Mind

Kluczowym przesłaniem niniejszych rozważań nad ludzkimi strategia­mi seksualnymi jest idea, że strategie te są ogromnie plastyczne i wrażliwe na kontekst społeczny. Wykształcając różne nasze mecha­nizmy psychologiczne, ewolucja wyposażyła nas w szeroki repertuar zmiennych zachowań pozwalających rozwiązywać różne problemy adaptacyjne związane z doborem partnerów. Z repertuaru tego możemy wybierać dowolne za­chowania pozwalające spełnić nasze pragnienia przy uwzględnieniu konkretnych warunków, w których do spełnienia tych pragnień dochodzi. Tak więc w dziedzi­nie seksu żadne zachowanie nie jest nieuniknione czy wyznaczone nieuchronnym programem genetycznym – ani niewierność czy monogamia, ani przemoc czy ła­godność, ani zazdrosne strzeżenie drugiej strony czy obojętność. Mężczyźni nie są nieodwołalnie skazani na pogoń za przelotnym seksem z licznymi partnerkami, podobnie jak kobiety nie są skazane na wyśmiewanie mężczyzn nieskłonnych do stałego zaangażowania. Nie jesteśmy niewolnikami na zawsze przypisanymi do ról płciowych wyznaczonych przez ewolucję. Znajomość warunków aktywizują­cych każdą ze strategii postępowania umożliwia nam dowolne decydowanie, którą z nich realizować, a którą pozostawić jedynie niewykorzystaną możliwością.

Zrozumienie powodów, dla których seksualne strategie w nas się wykształciły, dostarcza nam potężnego narzędzia umożliwiającego zmienianie naszego własnego postępowania, podobnie jak poznanie fizjologii ludzkiego ciała umożliwia nam wprowadzanie zmian w jego funkcjonowaniu. Wiedząc, co i dlaczego powoduje powstawanie odcisków, możemy ich uniknąć. Podobnie wiedząc, że funkcją zazdrości u mężczyzn jest zapewnienie sobie ojcostwa rodzonych przez partnerkę dzieci, a u kobiet — zapewnienie sobie wyłączności dostępu do zasobów partnera, możemy przewidzieć, które warunki najbardziej będą zazdrości sprzyjały, a w konsekwencji warunków tych unikać. Dysponując tą wiedzą, możemy skonstruować nasz związek w taki sposób, że zazdrość nie będzie w nim wielkim problemem.

W dotychczasowych rozdziałach tej książki posługiwałem się danymi empi­rycznymi na temat stosowanych przez ludzi taktyk przyciągania, pozyskiwania, utrzymywania przy sobie i porzucania partnera celem zbudowania ogólnej teorii ludzkich zachowań seksualnych. Choć nie stroniłem od spekulacji, w zasadzie sta­rałem się ograniczać do ustalonych faktów. W tym rozdziale wychodzę poza owe fakty, próbując pokazać ich szersze implikacje dla kontaktów społecznych w ogó­le, a szczególnie dla kontaktów między kobietami a mężczyznami.

Różnice między płciami

Ponieważ kobiety i mężczyźni stawali w ewolucyjnej przeszłości naszego gatunku przed ogromną liczbą identycznych wyzwań, większość wykształconych przez obie płcie mechanizmów adaptacyjnych jest jednakowa. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni pocą się i doznają dreszczy w trakcie regulacji temperatury ciała, po­dobnie jak obie płcie wysoko cenią sobie inteligencję i niezawodność u stałego partnera życiowego, a także jego lojalność, rzetelność czy skłonność do współpra­cy. Na tle tych licznych podobieństw tym bardziej wyraziste stają się różnice mię­dzy kobietami a mężczyznami. Występują one w takim zakresie, w jakim nasi praprzodkowie różnych płci stawali przed odmiennymi problemami przystoso­wawczymi, które musiały zostać rozwiązane odmiennymi sposobami. Ponieważ na pradawne kobiety spadał główny ciężar opieki nad dzieckiem, to u nich wykształ­ciły się gruczoły mleczne. Ponieważ do zapłodnienia dochodzi wewnątrz ciała ko­biety, to pradawni mężczyźni stawali przed problemem pewności własnego ojco­stwa. Doprowadziło to do wykształcenia się u nich szczególnej preferencji do seksualnej wierności partnerek i psychologicznych mechanizmów zazdrości skon­centrowanej na niewierności seksualnej oraz skłonności do wycofywania własnego zaangażowania w wypadku podejrzeń, że podrzucono im „kukułcze jajo”. Wszyst­ko to wyraźnie ich odróżnia od kobiet (Baker, Bellis, 1995; Buss, Schmitt, 1993; Betzing, 1989).

Niektóre z różnic między płciami są niezbyt przyjemne. Kobiety nie lubią być traktowane jako obiekty seksualne cenione za piękno i młodość, a więc wła­ściwości, na które w przeważającej mierze nie mają żadnego wpływu. Mężczy­źni nie lubią być traktowani jako narzędzie sukcesu cenione za grubość portfela i wysokość zajmowanej pozycji społecznej. Niewątpliwe bolesne jest być żoną mężczyzny, którego pogoń za seksualną różnorodnością skłania do niewierności, podobnie jak być mężem kobiety, którą do niewierności skłania poszukiwanie emocjonalnej bliskości z innym mężczyzną. I dla kobiet, i dla mężczyzn bolesne jest doświadczenie odrzucenia przez płeć przeciwną wskutek braku cenionych przez nią właściwości.

Dość powszechnie przyjmowane założenie nauk społecznych o jednakowości obu płci nie daje się utrzymać w świetle obecnie znanych faktów. Zważywszy siłę ewolucyjnych presji oddziaływujących w odmienny sposób na kobiety i mężczyzn przez tysiące pokoleń, oczekiwanie takiej jednakowości byłoby oczywiście zupełnie pozbawione realizmu. Dziś nie można już wątpić w zasadnicze różnice między płciami – z silniejszą preferencją mężczyzn do partnerek młodych, urodziwych i licznych oraz z silniejszą preferencją kobiet do mężczyzn wysoko stojących w hie­rarchii, zasobnych i skłonnych do dzielenia się swymi zasobami tylko z nimi. Męż­czyźni i kobiety różnią się znacznie strategiami przyciągania, pozyskiwania i utrzy­mywania przy sobie drugiej strony. Wszystkie te różnice zdają się mieć po­wszechny, w dużym stopniu ponadkulturowy charakter i decydują o kształcie poży­cia obu płci.

Niektórzy ludzie starają się różnicom tym przeczyć w nadziei, że po zamknię­ciu oczu znikną i same różnice. Zaprzeczanie ich istnieniu nie na wiele się jednak zda, a harmonijne współżycie obu płci będzie możliwe dopiero wtedy, kiedy róż­nice te dobrze zrozumiemy, pojmując w ten sposób także i odmienność pragnień kobiet i mężczyzn.

Obowiązek silniejszy od śmierci – Tadeusz Bednarczyk

obowiązek silniejszy od śmierci

Poniżej linki do skanu książki:

https://mega.co.nz/#!s1YUGZaA!JFjc-X1YOIkDFniw2u8ioYdZPQCGLi1jiCHUjUtGhxU

Obowiązek silniejszy od śmierci – Tadeusz Bednarczyk

 

Słowo wstępne
Martyrologia Żydów w okresie drugiej wojny światowej wiąże się nierozerwalnie z ponurą historią niemieckiego faszyzmu, czyli narodowego socjalizmu, którego przywódca Adolf Hitler, dzięki poparciu wielkiego kapitału i przemysłu, objął władzę w Niemczech 30 stycznia 1933 r. Aby więc mieć należyty pogląd na genezę martyrologii żydowskiej, należy dokonać krótkiego przeglądu działań antyżydowskich w hitlerowskiej III Rzeszy.
Partia hitlerowska jeszcze przed objęciem władzy miała już swój plan antyżydowski, sformułowany w jej programie politycznym z 24 lutego 1920 r. Program ten głosił m.in., że Żyd nie powinien być obywatelem państwa niemieckiego. Żydzi nie mogą mieć takich praw jak rdzenni Niemcy, nie powinni pełnić funkcji publicznych, ani mieć udziału w niemieckim życiu społecznym i kulturalnym1.
Po zdobyciu władzy hitlerowcy kontynuowali walkę przeciw Żydom, układając cały system środków antyżydowskich, realizowanych przez czynniki administracyjne i polityczne. Środki stosowane przeciw Żydom stawały się coraz bardziej ostre i agresywne. Już w kwietniu 1933 r. hitlerowcy zorganizowali wielką akcję o charakterze oficjalnym bojkotowania sklepów żydowskich, domów towarowych, żydowskich lekarzy i adwokatów. Na placu Opery w Berlinie zorganizowano 10 maja 1933 r. palenie książek autorów żydowskich i przeciwników reżimu hitlerowskiego. Równocześnie dokonywano licznych gwałtów na ludności żydowskiej, napadano na synagogi i lokale żydowskie.

Po dwóch latach władzy hitlerowskiej weszły w życie ustawy norymberskie z 15 września 1935 r., które były po prostu doktryną rasistowską ujętą w formy prawne. Na ich podstawie pozbawiono całą ludność żydowską obywatelstwa Rzeszy, prawa wyborczego, prawa zajmowania stanowisk urzędowych, służenia w armii niemieckiej. Wyłączono Żydów z życia politycznego, społecznego i kulturalnego, pozbawiono ich wszelkich praw politycznych. Ustawy norymberskie, uchwalone przez Reichstag III Rzeszy, stanowiły oficjalny dokument państwowej polityki antysemityzmu. Miały na celu prawne uzasadnienie przejścia od bojkotów i pogromów do totalnej eksterminacji Żydów i osób pochodzenia żydowskiego w Niemczech, a następnie w krajach okupowanych przez Niemcy podczas wojny.
Wzmagały się nieustannie działania antyżydowskie w hitlerowskich Niemczech. Rząd hitlerowski przy współudziale władz partyjnych zorganizował pogrom Żydów w całym kraju, nazwany przez hitlerowców „Kristallnacht”. W nocy z 9 na 10 listopada 1938 r. rozpoczęto bestialskie uderzenie na Żydów. Aresztowano ich masowo, mordowano, a mienie ich podpalano, bądź niszczono w inny sposób. Według sprawozdania szefa Sipo i SD Heydricha, który kierował pogromem, owej nocy w Niemczech sprofanowano i spalono 101 synagog, zburzono — 76, zdemolowano 7500 sklepów należących do Żydów, zabito kilkadziesiąt osób, a przeszło 20 000 wysłano do obozów koncentracyjnych.3
„Ustępliwa i pobłażliwa postawa kół rządzących Anglii, Francji i USA zachęcała faszystowskie Niemcy do opracowywania w coraz szerszym zakresie ludobójczych planów wobec Żydów oraz do coraz nowych ataków agresji”
Agresywność hitlerowska wobec Żydów wzrosła znacznie po układzie monachijskim, po którym Niemcy czyniły ostateczne przygotowania do wojny. Wszystkie obowiązujące w Niemczech przepisy dyskryminacyjne a przede wszystkim ustawy norymberskie, otrzymały moc obowiązującą w zagrabionej Austrii i Czechosłowacji.
Hitlerowskie plany eksterminacji Żydów były przygotowywane równolegle z planami zbrojnej napaści na inne państwa. Rząd hitlerowski wykorzystywał również kwestię żydowską w polityce zagranicznej. Dyplomacja hitlerowska domagała się cynicznie udzielenia Niemcom wysokich pożyczek zagranicznych na opłacenie kosztów podróży ograbionych przez Rzeszę Żydów, którzy pragnęli opuścić Niemcy. Pertraktacje w tej sprawie ciągnęły się długo między rządem hitlerowskim a rządami Francji, Wielkiej Brytanii i USA. Niepojęta pobłażliwość mocarstw zachodnich była spowodowana tym, że ich kapitalistyczne rządy widziały w faszyzmie tłumiciela rewolucyjnych ruchów robotniczych oraz siłę, którą pragnęły skierować przeciwko Związkowi Radzieckiemu.
Niemcy hitlerowskie znalazły się w katastrofalnej sytuacji finansowej, spowodowanej kolosalnymi wydatkami na zbrojenia i przygotowania wojenne. Ogólna suma wydatków na przygotowania do wojny światowej wynosiła 90 miliardów marek niemieckich.
Rząd hitlerowski usiłował choć częściowo poprawić bardzo trudną sytuację finansową Rzeszy przez konfiskatę mienia ludności żydowskiej. 12 listopada 1938 r. ukazało się rozporządzenie o nałożeniu kontrybucji na ludność żydowską w Rzeszy w wysokości 1 miliarda marek. Następne zarządze¬nie zabraniało prowadzenia przez Żydów od 1 stycznia 1939 r. wszelkich przedsiębiorstw handlowych, przemysłowych, transportowych i nabywania nieruchomości. Wydano również zarządzenie o konfiskacie żydowskiego majątku, o zablokowaniu kont w bankach, o obowiązku złożenia w „depozyt” wszystkich papierów wartościowych, o zakazie sprzedaży własnych kosztowności i dzieł sztuki. W wyniku tych us¬taw nastąpił szybki proces pauperyzacji wywłaszczonej ludności żydowskiej, skazanej na bezrobocie, nędzę i śmierć głodową. Dyskryminacyjne zarządzenia gospodarcze były początkiem realizacji generalnego planu eksterminacji Żydów.
Wielka Brytania, Francja i USA zostały bezzwłocznie poinformowane o dyskryminacyjnych posunięciach rządu hitlerowskiego wobec Żydów. Dyplomaci tych państw dokładnie informowali rządy, że „nowe zarządzenia pozbawiają Żydów wszelkich środków utrzymania” i że „świat cywilizowany stoi przed zjawiskiem wyniszczenia 500 tysięcy Żydów”. Ale znowu ustępliwa polityka mocarstw zachodnich spowodowała, że nie zdobyły się one na napiętnowanie zbrodni hitlerowskich.
Skonfiskowane mienie żydowskie zużyli hitlerowcy w znacznej mierze na rozwój niemieckiego potencjału zbrojnego. Tak więc „rozwiązanie zagadnienia żydowskiego” przez rząd hitlerowski było ściśle związane z bezpośrednimi przygotowaniami do agresywnej wojny.
Wydanie dalszych zbrodniczych zarządzeń przeciwko Żydom uzależnili hitlerowscy władcy od rozwoju sytuacji politycznej. Hitler i Go ring zapowiedzieli, że w razie wybuchu wojny nastąpi zagłada Żydów .
W świetle przytoczonych faktów — pisze historyk A. Eisenbach — „łatwiej zrozumieć późniejszy okres, w którym hitlerowskie władze wykonały swój zbrodniczy plan zagłady Żydów. Masowa ich likwidacja podczas wojny, a szczególnie po napadzie na Związek Radziecki, nie była sprawą przypadku; plany ludobójcze nie zrodziły się w sposób nagły, lecz były kontynuacją hitlerowskiej polityki przedwojennej przy użyciu środków i metod dostosowanych do nowej sytuacji i układu sił politycznych w Europie”.
„W toku wojny rozpętanej przez imperializm niemiecki, rząd hitlerowski uważał, że dotychczasowe metody eksterminacji Żydów są już niewystarczające. Przystępując więc do realizacji planów agresji i niszczenia biologicznego ludności okupowanych krajów, rozpoczął od nich (tj. od Żydów — J.B.G.). Ścisły związek istniejący między hitlerowską polityką antyżydowską a wojną agresywną występował w sposób oczywisty  zarówno w okresie jej przygotowania, jak i w czasie jej prowadzenia”
Podobnie i agresja na Polskę nie była przypadkowym, lecz z góry przygotowanym aktem, stanowiła część planu opanowania przez Niemcy całego świata. Już w zaraniu swej działalności politycznej Hitler postanowił uderzyć na Polskę. Napaść na Polskę stała się początkiem drugiej wojny światowej.,
Przemawiając na tajnej konferencji w Obersalzburgu 22 sierpnia 1939 r. Hitler oświadczył wyższym dowódcom wojskowym dowodzącym armiami, mającymi niebawem uderzyć na Polskę: „Zniszczenie Polski jest na pierwszym planie. Celem naszym jest zniszczenie żywych sił nieprzyjaciela, a nie dotarcie do określonej linii. Nawet gdyby wojna wybuchła na Zachodzie, zniszczenie Polski musi być zasadniczym celem. Decydować się trzeba szybko z powodu pory roku.
Dam propagandzie jakiś powód dla uzasadnienia wybuchu wojny, mniejsza o to, czy wiarygodny. Nikt nie będzie pytał zwycięzcy, czy mówi prawdy, czy nie… Celem wojskowym jest zupełne zniszczenie Polski” .
Hitlerowskie hasło o potrzebie zdobycia „przestrzeni życiowej” kosztem zniszczenia Polski było kontynuacją starego hasła krzyżackiego i prusackiego, nawołującego do „parcia na wschód” (Drang nach Osteri). Władcy hitlerowscy podkreślali, że Polska, mająca wspólną granicę z Niemcami, stanowi główną przeszkodę w ich pochodzie na wschód, w nieograniczonym rozwoju Rzeszy niemieckiej, z której hitleryzm chce zbudować „potężne mocarstwo światowe narodu niemieckiego”, sięgające po Ural.
Hitler pałał szczególną nienawiścią i chęcią zemsty wobec Polski. Wielkie mocarstwa zachodnie akceptowały jego zaborcze plany i żądania, a mniejsze państwa, jak Austria i Czechosłowacja oddały mu się bez walki w niewolę. Uzyskiwał wszystko samą tylko groźbą i szantażem. Pierwsza Polska stawiła mu opór, nie poszła na lep jego propozycji wspólnego marszu na wschód i wspólnych zdobyczy terytorialnych. Skończyły się jego pokojowe podboje, musiał wyprowadzić swoje wojska na pole walki. Wydał więc mściwy rozkaz totalnego zniszczenia Polski i Polaków. I kiedy po wojnie obronnej Polski we wrześniu 1939 r. nastąpiła hitlerowska okupacja kraju, narody polski i żydowski znalazły się pod okrutną władzą swego najbardziej zajadłego wroga.
W myśl eksterminacyjnych dyrektyw Hitlera działały Wehrmacht, policja i administracja niemiecka na okupowanych ziemiach polskich. Od pierwszych dni wojny posuwały się bezpośrednio za oddziałami Wehrmachtu grupy operacyjne (Einsatzgruppen). Liczyły przeciętnie 300—400 osób, z których około 75% należało do gestapo, 15% do służby bezpieczeństwa (SD) i 10% do policji kryminalnej (Kripo). Grupy te dzieliły się na oddziały operacyjne (Einsatzkommando), których zadaniem było aresztowanie Polaków, znajdujących się na listach przygotowywanych w Rzeszy jeszcze przed wojną, likwidowanie istniejących jeszcze organizacji polskich i nawiązywanie kontaktów z Niemcami mieszkającymi w Polsce.
Aresztowanych Polaków osadzono w tymczasowych obozach przejściowych, w których mordowano większość zatrzymanych, albo wywożono do miejsc zagłady, znajdujących się przeważnie w lasach. Niektórych wysyłano do obozów koncentracyjnych. Masowe mordy na ludności polskiej dokonywane
były również przez frontowe oddziały Wehrmachtu i Waffen SS, przez policję pomocniczą (Hilfspolizei) i Selbstschutz.
O eksterminacji Żydów w tym początkowym okresie wojny mówi A. Eisenbach: „Już podczas kampanii wrześniowej i w następnych miesiącach 1939 r. oddziały Wehrmachtu oraz współdziałające z nimi na tyłach armii Einsatzgruppen SS dokonały indywidualnych i masowych egzekucji ludności żydowskiej. Fala krwawego terroru rozlała się wówczas na wszystkich dzielnicach okupowanej Polski, na Pomorzu Gdańskim, na Śląsku, w Poznańskiem, na terenie późniejszej Generalnej Guberni. Mordowano i rozstrzeliwano Żydów bezkarnie, brano zakładników, urządzano upokarzające widowiska i filmowano je, gwałcono kobiety, grabiono mienie Żydów, bezczeszczono świątynie, palono synagogi i oskarżano Żydów, że sami dokonali podpalenia świątyń. Ten krwawy terror w pierwszych miesiącach okupacji zawierał już prawie wszystkie elementy późniejszej polityki eksterminacyjnej”‚.
Znany historyk Szymon Datner pisze w swojej pracy: „Rezultaty niedawno opublikowanych badań przeprowadzonych przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce dowiodły, że w pierwszych miesiącach drugiej wojny światowej impet eksterminacyjny hitlerowskich Niemiec skierowany był przede wszystkim przeciwko Polakom, a w dalszej kolejności przeciwko polskim Żydom. Z czasem kolejność ta odwróciła się: okupant nie zrezygnowawszy z polityki masowej eksterminacji Polaków, z największą gwałtownością zwrócił się przeciwko Żydom, realizując politykę totalnego wyniszczenia ich””.
Słowa Datnera znajdują potwierdzenie w licznych dokumentach władz hitlerowskich, a w szczególności w olbrzymim ich zbiorze, jakim jest „Dziennik Hansa Franka”. Z dokumentacji tej wynika, że w tzw. Rządzie Generalnej Guberni ścierały się od samego początku okupacji dwie tendencje, odnośnie zniszczenia Polaków. Jeden kierunek reprezentowany głównie przez Dowództwo SS i policji domagał się bezzwłocznego i całkowitego wytępienia Polaków, natomiast kierunek drugi, reprezentowany przez administrację cywilną, był zdania, że z całkowitym wytępieniem Polaków należy zaczekać do zakończenia zwycięskiej dla Niemców wojny. Podczas wojny stosować eksterminację częściową, ograniczoną do pewnych kategorii Polaków, np. inteligencji, ruchu oporu. Resztę ludności
polskiej wykorzystać przymusowo do pracy dla walczących Niemiec. Oba te sposoby myślenia ludobójczego miały swych zwolenników również w centralnych władzach hitlerowskich w Berlinie.
Wśród hitlerowskich władców snuł się również ludobójczy pomysł, aby ludność polską skazać na śmierć głodową. Można by łatwo i szybko zastosować tę formę eksterminacji konfiskując i wywożąc do Rzeszy maksymalną ilość artykułów żywnościowych, wyprodukowanych w Generalnej Guberni. Ale sam Frank uznał ten pomysł za nierealny.
O odroczeniu totalnej zagłady Polaków zadecydowały konieczności militarne i gospodarcze, podporządkowane potrzebom wojennym. Na konferencji w Karin-Hall, odbytej 15 lutego 1940 r., Hermann Göring, kierownik centralnego urzędu do spraw planu czteroletniego, wydał polecenie, aby naczelną zasadą we wszystkich poczynaniach władz Generalnej Guberni było miarodajne „kryterium wzmożenia potencjału wojennego Rzeszy poprzez eksploatację Polski”. Równocześnie Berlin wciąż domagał się, aby władze Generalnej Guberni dostarczyły do Rzeszy na początek jeden milion robotników rolnych.
Na wspomnianej konferencji Göring podkreślił, że Wschód (tj. GG — J.B.G.) został zdobyty, „aby oczyścić zaplecze dla frontu zachodniego i w celu wzmożenia potencjału wojennego. Po napadzie Niemiec na ZSRR rola GG jako zaplecza frontu wschodniego nadzwyczajnie wzrosła. Przyznał to Frank w przemówieniu wygłoszonym z okazji czwartej rocznicy istnienia Generalnej Guberni. 26 października 1943 r. Frank przyznał, że tymczasowy stosunek Niemców do ludności polskiej ukształtował się pod naciskiem ogólnej sytuacji wojennej, sytuacji w Rzeszy i coraz gorszej sytuacji armii niemieckiej na froncie wschodnim. I dodał, że „sprawy aprowizacji, kwater i transportu sprawią nam w ciągu najbliższych miesięcy nieskończenie dużo kłopotów”. Miał tu na myśli zbliżanie się frontu wschodniego do granic Polski i ewakuację jednostek wojskowych, różnych instytucji i zakładów z obszarów radzieckich.
Na tym samym posiedzeniu szef „rządu” Generalnej Guberni Bühler oświadczył, że „Generalna Gubernia była zmuszona do gigantycznych świadczeń jako teren koncentracji i przemarszu wojsk na wschód”. I dodał: „A jeśli się teraz niemiecki front wschodni ponownie zbliży do granic Generalnej Guberni, będzie ona znów musiała — jak przed dwoma laty, ponosić gigantyczne świadczenia”.
Polityka okupanta wobec ludności polskiej polegała na zmuszaniu jej do niewolniczej pracy na rzecz jego machiny wojennej i na równoczesnej eksterminacji Polaków. Stosując przeróżne sposoby eksterminacji hitlerowski okupant pozbawił życia kilka* milionów Polaków; reszta miała być zniszczona po wygraniu wojny przez Trzecią Rzeszę.
Żydów zaś stłoczył okupant w zamkniętych gettach, zrabował im całe niemal mienie i przydzielił tak nikłe normy żywności, aby w krótkim czasie zagłodzić ich na śmierć, aby spełniła się zapowiedź hitlerowskich władców.
Należy dodać, że przydziały żywności dla’ludności polskiej były nieco większe, ale również powodujące śmiertelne zagłodzenie. Nie przeżyłby wojny ani jeden Polak, który poprzestałby wyłącznie na okupacyjnych przydziałach żywności i który nie ryzykował zdrowia, a często i życia, aby dodatkowymi zajęciami zarobić na zakup u szmuglerów żywności, przywożonej z dalekich wsi. Należy dodać, że praca szmuglerów była ciężka i niebezpieczna. Niemcy organizowali na nich zasadzki w terenie, obławy na stacjach kolejowych, rewizje w pociągach, zabierali im towar, a ich samych kierowali do więzień, obozów koncentracyjnych, albo skazywali na śmierć. Taka była istota sytuacji aprowizacyjnej na ziemiach polskich pod okupacją hitlerowską.
Dlatego badacze interesują się często problemem, w jaki sposób kilkaset tysięcy mieszkańców warszawskiego getta przeżyło do sierpnia 1942 r., czyli do pierwszej likwidacji getta przez Niemców. Zainteresowanie to potęgowane bywa analogiami ze współczesności. Wiadomo bowiem z doświadczenia ‚ wielu krajów, że skoro się zdarzy, iż w wyniku np. trzęsienia ziemi bądź innego kataklizmu zostanie odcięty dowóz żywności do danego rejonu, organizuje się natychmiast pomoc żywnościową dla ludności, często wspólnym wysiłkiem różnych krajów.
Na pytanie w jaki sposób mieszkańcy getta otrzymali dodatkowe środki żywnościowe, odpowiada Tadeusz Bednarczyk w swoich wspomnieniach pt. „Obowiązek silniejszy od śmierci”.
T. Bednarczyk, z wykształcenia ekonomista, pracował podczas okupacji w urzędzie skarbowym w Warszawie, mieszczącym się w gmachu sądów na Lesznie. Rejon tego urzędu znajdował się na terenie getta. Autor wspomnień stykał się codziennie służbowo z mieszkańcami getta, znał dobrze warunki ich bytu i pracy, był naocznym świadkiem tragicznej sytuacji materialnej Żydów i uczestniczył w pomocy dla nich.
Był członkiem Korpusu Bezpieczeństwa (KB), wojskowej organizacji konspiracyjnej, która w lipcu 1944 r. nawiązała ścisłą współpracę organizacyjną i bojową z Armią Ludową i weszła w skład Połączonych Sił Zbrojnych AL, PAL i KB. Znał wielu działaczy innych organizacji konspiracyjnych, którzy brali czynny udział w niesieniu pomocy Żydom w różnych formach.
Stąd najcenniejszą część wspomnień T. Bednarczyka stanowią rozdziały omawiające sytuację materialną ludności żydowskiej w getcie i pomoc dla niej ze strony Polaków. W rozdziale zatytułowanym „Udział kupców polskich w akcji pomocy Żydom” wymienia wiele firm oraz kupców różnych branż, prowadzących zakazany handel z gettem. Autor podkreśla, że „Handlem tym Polacy skutecznie łamali izolację getta, dawali mieszkańcom zatrudnienie, zaopatrzenie w surowce i żywność, stworzyli możliwości przetrwania. A z drugiej strony sami korzystali z produkcji getta i -poprawiali przez to zaopatrzenie rynku polskiego”.
W następnym rozdziale pt. „Pomoc i współpraca polskich przemysłowców” mówi autor wspomnień o tajnej współpracy rzemieślników i przemysłowców polskich z producentami żydowskimi w getcie. Wymienia wielu polskich właścicieli zakładów przemysłowych różnych branż, którzy zatrudniali u siebie Żydów, pomagali w zaopatrywaniu getta w żywność, w szmuglowaniu do getta różnych surowców oraz w wywożeniu z getta gotowych wyrobów.
„Liczne naciski Rustungskommando — pisze Bednarczyk — na firmy polskie spowodowały konieczność przyjmowania zleceń niemieckich. Wobec trudności wykonania ich w zakresie własnej mocy przerobowej, wykonawstwo powierzono gettu. Uczyniono to drogą legalną, przez zakładanie w getcie oddziałów firm (pod polskim szyldem), bądź nielegalnie. Od wiosny 1941 r. prawie całe getto miało zatrudnienie, zarobek i chleb, toteż do 1942 r. sytuacja ekonomiczna w getcie była względnie niezła. Komplikowała je głównid masa biedoty przesiedleńczej, jak i obniżenie norm żywności przydziałowej”.
Wspomnienia T. Bednarczyka mówią również o udzielaniu pomocy Żydom przez inne polskie środowiska. Wspomnienia te wyjaśniają problem zaopatrzenia mieszkańców getta w żywność, a równocześnie obalają różne spekulacje
1 nierealne domysły tych, którzy, zamiast operować konkretnymi danymi statystycznymi uprawiają swoisty, nienaukowy sposób myślenia. Wspomnienia te wypełniają częściowo lukę w naszej historiografii i stanowią źródło w zakresie wiedzy o pomocy Żydom ze strony społeczeństwa polskiego.
We wspomnieniach Bednarczyka dochodzi tu i ówdzie łatwo dostrzegalny subiektywizm, jaki zresztą cechuje wspomnienia wszystkich autorów.
Jak mówi A. Eisenbach w swym fundamentalnym dziele o hitlerowskiej polityce zagłady Żydów: „W Niemieckiej Republice Federalnej i niektórych krajach Europy Zachodniej ukazała się w ostatnich latach ogromna literatura, zmierzająca do sfałszowania rzeczywistych dziejów drugiej wojny światowej lub ich mistyfikacji. W literaturze tej stosuje się swoisty rewizjonizm, polegający na próbach rehabilitacji określonych instytucji i osobistości… W literaturze tej przebija się również wyraźna tendencja do fałszowania polityki hitleryzmu wobec ludności żydowskiej oraz do pomniejszania tragicznego jej losu…. W tej sytuacji wyjaśnienie źródeł, przejawów i metod realizacji ludobójczej polityki hitlerowskich Niemiec wobec Żydów w Europie oraz udziału w niej poszczególnych ogniw aparatu państwowego i sfer gospodarczych wydaje się pilnym zadaniem naukowym”1″. .
Zbliża się osiemnaście lat od ukazania się książki Eisenbacha. W międzyczasie rozszalała się orgia zakłamania i fałszerstwa, która z zachodniej Europy przerzuciła się jak złośliwy nowotwór do USA. Dziś hitlerowcy oraz ich przyjaciele wołają, że nie było Oświęcimia, ani innych obozów zagłady i kręcą filmy, w których każą strzelać płatnym przebierańcom, pozorującym żołnierzy polskich, do Żydów w getcie warszawskim.
Wspomnienia T. Bednarczyka są jednym ze źródeł, które zgodnie z postulatem naukowym Eisenbacha — wyjaśniają przejawy i metody polityki hitlerowskiej wobec Żydów w Polsce i które przedstawiają walkę społeczeństwa żydowskiego i polskiego z ludobójczą praktyką hitlerowską.
Józef Bolesław Garas

Dokumenty pruskie – Osmańczyk Edmund

Link do skanu książki na mega poniżej:
https://mega.co.nz/#!MwhjEa6S!bI6D8rllRNWf03VsMUEZmo6v62cWF0PbW8EJXt4tb30

Poniżej fragment książki:

SPIS TREŚC I
NORYMBERGA …. 5
5 LISTOPADA 1937 … 13
HISTORIA TRZECIEJ RZESZY . 32
PAMIĘTNIKI HANSA FRANKA . . 54
VON DEM BACH – ZELEWSKI . 116
SZTAB GENERALNY … 133
LIST HINDENBURGA … 141
TESTAMENT HITLERA … 147
GŁOSY DEMOKRATYCZNYCH NIEMIEC 162
ŹRÓDŁA CZWARTEJ RZESZY . 173

NORYMBERGA

„Stany Zjednoczone Ameryki, Republika Francuska, Zjednoczone Królestwo W. Brytanii i Póln. Irlandii oraz Związek Socjalistycznych Republik Rad oskarżają:
Hermanna Wilhelma Goringa, Rudolfa Hessa itd.”

Tymi słowy rozpoczyna się akt oskarżenia Trybunału Wojskowego dla osądzenia głównych zbrodniarzy wojennych. Słowa wstępne, w niezbyt szczęśliwy sposób sformułowane, oznaczały, że Niemcy oskarżone są formalnie nie przez wszystkie narody zjednoczone i nie w imieniu tych narodów, lecz bezpośrednio przez cztery zwycięskie mocarstwa. Błąd takiego sformułowania odbił się na akcie oskarżenia, a z kolei na całym przewodzie sądowym.
Proces norymberski ma znaczenie historyczne. Stanowi precedens, nieznany dotąd w historii. Mamy zatem prawo oceniać jego znaczenie.
Cztery mocarstwa oskarżały w swoim imieniu przedstawicieli rządu Rzeszy, NSDAP, SS, SD, Gestapo oraz Sztabu Generalnego Niemieckich Sił Zbrojnych o zbrodnie wojenne, dokonane w Europie, Afryce i na morzach. Część pierwsza aktu określiła zbrodnie oskarżonych, część druga ogłosiła wyżej wymienione organizacje za zbrodnicze, część trzecia ustaliła rodzaje zbrodni i przygotowania do nich przez stworzenie „wspólnego planu (spisku)”, którego podstawą były takie pojęcia, jak „rasa panów”, „zasada wodzostwa” oraz takie hasła, jak „wojny są szlachetnym zajęciem Niemców”, „przywództwo partii jest motorem państwa i narodu”. Następnie akt oskarżenia ustalił etapy wykonywania planu przez kolejne uzyskiwanie totalnej kontroli politycznej, gospodarczej i kulturalnej w Niemczech, a następnie przerzucenie kontroli tej na zagranicę (zajęcie Saary, Austrii. Czechosłowacji, Kłajpedy), wreszcie rozpoczęcie wojny z Polską. Ustęp ten brzmi, jak następuje:

„…ustalono nasamprzód przy pierwszej okazji zaatakować Polskę. Przyznawano, że sprawy dotyczące Gdańska, poruszane w odniesieniu do Polski, nie stanowią właściwych zagadnień, lecz że chodzi tu przede wszystkim o sprawę agresywnej ekspansji dla zdobycia żywności i „Lebensraumu”. Uznano, że Polska na atak odpowie zbrojnie i że nie można spodziewać się powtórzenia sukcesu, tak w wypadku z Czechosłowacją, podbicia Polski bez wojny. Zatem stwierdzono, że problem polega na odizolowaniu Polski, aby, jeśli to możliwe, przeszkodzić jednoczesnemu konfliktowi na zachodzie. Mimo to jednak zdania były zgodne, że Anglia będzie wrogiem tego rodzaju dążeń, że w końcu dojść musi do starcia wojennego z Anglią i jej sojusznikiem, Francją, a zatem w tej wojnie należy uczynić wszystkie próby, aby Anglię pokonać przez uderzenie błyskawiczne („Blitz-krieg”). Po czym postanowiono natychmiast wypracować we wszystkich szczegółach plan ataku na Polskę przy pierwszej nadarzającej się sposobności oraz plany ataków na Francję i Anglię, jak i plany jednoczesnego obsadzenia baz lotniczych w Holandii i Belgii siłą zbrojną.
Po wypowiedzeniu bez uzasadnionej przyczyny polsko-niemieckiego paktu z roku 1934 przeszli nazistowscy spiskowcy do rozdmuchiwania kwestii gdańskiej i przygotowania „incydentów granicznych”,

mających na celu uzasadnienie aktu, oraz do podnoszenia żądań w stosunku do polskiego terytorium. Gdy Polska nie chciała ustąpić, wówczas spowodowali 1 września 1939 r. wtargnięcie uzbrojonych niemieckich oddziałów do Polski, przez co wywołali również wojnę ze Zjednoczonym Królestwem i Francją.”

„W ten sposób rozpoczęta została wojna zaczepna atakiem na Polskę, przygotowana przedtem wtargnięciem do Austrii i Czechosłowacji. Po całkowitej klęsce Polski poczynili spiskowcy praktyczne przygotowania do rozszerzenia wojny w Europie.”

Z kolei akt oskarżenia opisał ataki niemieckie na Danię, Norwegię, Holandię, Belgię, Luksemburg, Jugosławię i Grecję, a następnie na ZSRR.
Punkt 7. omawia współpracę spiskowców z Włochami i Japonią oraz wojnę zaczepną przeciw Stanom Zjednoczonym.
Punkt S określa „zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw zasadom humanitarnym, popełnione w czasie wykonywania spisku, a za które odpowiedzialni są spiskowcy.
Punkt H orzeka przy tym, że odpowiedzialność za wyżej wymienione zbrodnie spada zarówno na osoby poszczególne, jak i na wyżej wymienione organizacje.
Z kolei akt oskarżenia wymienia „zbrodnie przeciw pokojowi”. Tu następuje wyliczenie „uplanowanych, przygotowanych, wywołanych i prowadzonych wojen”, rozpoczynających się „wojną przeciw Polsce 1 września 1939 r „.
Osobny paragraf obejmują „zbrodnie wojenne”, które powstały z planu spiskowców, przewidującego „wojnę totalną” i stosowanie metod w walce i w okupacji wojskowej, które sprzeciwiają się wyraźnie prawu i zwyczajom wojennym, oraz dokonanie zbrodni na polach bitew przy spotkaniu z armiami nieprzyjacielskimi, w stosunku do jeńców wojennych, a na zajętych obszarach przeciw ludności cywilnej. Tu następuje ustalenie sposobów „mordowania i szykanowania ludności cywilnej na terenach okupowanych oraz na pełnym morzu”. W ustępie tym jest zdanie następujące: „Stosowali oni zasadniczy i systematyczny mord masowy, tzn. wytępienie grup określonej rasy czy narodowości wśród ludności cywilnej pewnych okupowanych terenów, aby zniszczyć niektóre rasy czy warstwy narodu oraz grupy narodowe, rasowe lub religijne, a szczególnie Żydów, Polaków, Cyganów i in.”
Akt oskarżenia, stwierdziwszy złamanie przez spiskowców międzynarodowej konwencji haskiej z roku 1907 o prawach i zwyczajach wojennych, przytacza długą litanię zbrodni dokonanych przez Niemców w tej wojnie. Lista ta, opatrzona jest następującym wstępem:

„Przytoczone w niniejszym punkcie oskarżenia wypadki- służą wyłącznie jako przykłady i nie wykluczają relacji innych. Trybunał zastrzega sobie kategorycznie prawo dostarczenia dowodów na inne wypadki mordowania i szykanowania osób cywilnych.”

Mimo tego zastrzeżenia lista zbrodni wojennych czyni wrażenie wybitnie dyletanckiej kompilacji, w której zajmują wiele miejsca szczegóły drobne i cyfry nikłe, gdy najbardziej znane zbrodnie wojenne zostały pominięte. Oto przykłady:
Po szczegółowym wyliczeniu zbrodni dokonanych we Francji, Danii, Belgii i Luksemburgu („krajach zachodnich” — według terminu przyjętego w akcie oskarżenia), następuje sprawozdanie z „krajów wschodnich” dające długą, szczegółową listę potwornych zbrodni dokonanych na obszarach ZSRR, ogólnikowe dane o Majdanku i Oświęcimiu („około 1.500.000 i 4.000.000 osób, wśród nich obywatele polscy, sowieccy, amerykańscy, brytyjscy, czescy, francuscy i inni”), wstawka, że ,,w Czechosłowacji ponad 20.000 osób zostało w więzieniach Gestapo w Brnie, Seimie i innych miejscowościach zamęczonych, rozstrzelanych lub powieszonych, poza tym wiele tysięcy aresztowanych było poddanych zbrodniczemu biciu i męczarniom. Przed wojną jak i w czasie wojny tysiące czeskich patriotów, a szczególnie katolików i protestantów, adwokatów, lekarzy, nauczycieli itd- aresztowano jako zakładników i osadzono w więzieniu. Duża liczba tych zakładników została przez Niemców wymordowana.”
O Grudziądzu, Warszawie, Palmirach, Sobiborze, Zamojszczyźnie itp. ani słowa. O krwawych ofiarach Serbów, Chorwatów, Słoweńców tylko jedno zdanie:

„W Jugosławii zostało zamordowanych wiele tysięcy osób cywilnych”.

Pod literą B przytoczono wypadki deportacji ludności cywilnej do pracy niewolniczej. Z „krajów zachodnich” jest znów szczegółowa lista transportów z Francji. Z krajów wschodnich—jedno krótkie zdanie o 4.918.000 deportowanych z ZSRR, dłuższe zdanie o 750.000 obywateli czeskich i notatka o zarządzeniach deportacyjnych w Jugosławii. O Polakach ani słowa.
Pod literą C przykłady „mordowania i szykanowania jeńców wojennych” dają znów obraz tragedii francuskiej, jeśli chodzi o „kraje zachodnie”. W „krajach wschodnich” — niepełna lista sowiecka. O Polsce tylko to, że „we wrześniu 1941 zostało w lasku katyńskim w pobliżu Smoleńska zamordowanych 11 tysięcy polskich oficerów — jeńców wojennych”. O wrześniu 1939 i sierpniu 1944 nic.
Pod literą D znajdujemy przykłady mordowania zakładników. O Polsce ani słowa.
Pod literą E—przykłady „rabunku własności publicz nej i prywatnej”. Z „krajów zachodnich” Francja znów dała szczegółowe zestawienie, nie pomijając nawet 49.000 ton sera i 87.000.000 flaszek szampana. Ź „krajów wschodnich” pominięto całkowicie przykłady z Polski. Natomiast jest oskarżenie czeskie tej treści:

„Po obsadzeniu Czechosłowacji 15.III.39 skonfiskowano i skradziono wielkie zapasy surowców, miedzi, cynku, żelaza, bawełny i środków żywnościowych, spowodowano wy wóz wielu wagonów kolejowych i wielu maszyn, aut, parowców, autobusów, obrabowano biblioteki, laboratoria, muzea, kradnąc książki, obrazy, dzieła sztuki, aparaty i urządzenia naukowe, rabując rezerwy złota i dewiz, w tym 23.000 kg złota o wartości nominalnej 5.625.000 funtów szterlingów, uzyskując w sposób podstępny kontrolę nad czeskimi bankami i wieloma czeskimi przedsiębiorstwami przemysłowymi, ograbiając je i wywłaszczając w rozmaity sposób czechosłowacki majątek prywatny i publiczny. Ogólną sumę gospodarczej ekspropriacji Czechosłowacji w latach 1938 — 1945 ocenia się na 200.000 milionów czeskich koron.”

Pod literą F idą przykłady nakładania na społeczeństwo kar pieniężnych. O Polsce ani słowa.
Pod literą G — przykłady „złośliwego zniszczenia większych i, mniejszych miast oraz wsi i spustoszenia, dokonywanego bez uzasadnionej konieczności wojskowej”. Przykłady z Norwegii, Francji i Holandii, jeśli chodzi o „kraje zachodnie”, a z Grecji, Jugosławii i Czechosłowacji, jeśli chodzi o „kraje wschodnie”. O Polsce i Warszawie nic.
Pod literą H podane są przykłady przymusowej rekrutacji robotników cywilnych. Przykłady z Francji i Luksemburga oraz z Rosji i Czechosłowacji. O Polsce nic.
Pod literą J (przykłady „germanizacji okupowanych terenów”) około 100 Wierszy petitem zajmuje opis germanizacji wschodniej Francji. O Polsce nic.
W ostatnim wreszcie punkcie oskarżenia „o zbrodnie przeciw humanitarności” znajdujemy już tylko oskarżenia ogólne. Sprawa wymordowania Żydów potraktowana jest bardziej szczegółowo, ale i tu przytoczone przykłady pomijają najpotworniejsze fakty, jak zniszczenie getta warszawskiego i łódzkiego.
Jest widoczne, że akt oskarżenia mimo kilkumiesięcznych przygotowań nie opierał się na szeroko ujętym rejestrze zbrodni niemieckich w Europie, lecz na przypadkowym wyborze faktów.
Wydawać by się mogło, że akt oskarżenia w tego rodzaju procesie stanie się zarazem czarną księgą wszystkich zbrodni niemieckich w tej wojnie. Niestety, Trybunał nie zadał sobie trudu opracowania takiej czarnej księgi uważając najwidoczniej, że przytoczony materiał jest dostatecznie obciążający.
Historyk procesu zdziwiony będzie zapewne, tak jak i my, że jako zbrodnie przykładowe w historycznym akcie oskarżenia figurowały kradzieże 49.000 ton sera, 87 milionów flaszek szampana, natomiast nie figurowały kradzieże dzieci polskich z Zamojszczyzny ani wymordowanie 200.000 kobiet, mężczyzn i dzieci w powstaniu warszawskim, ani zburzenie Warszawy w dwóch fazach — po powstaniu żydowskim i po powstaniu polskim — zbezczeszczenie cmentarzy, ani zniszczenie pomników Chopina i Kopernika, ani itp. itp.
Faktem historycznym jest, że w wojnie tej najpotworniejsze zbrodnie niemieckie dokonane zostały na terytorium Polski, Jugosławii i Związku Radzieckiego.
Od konferencji poczdamskiej, tj. od czasu określenia linii granicznej Odra — Nysa. istnieją w pewnych kołach tendencje do tuszowania bohaterskiej przeszłości Polski, a wysuwania cierpień niemieckich Prusaków, wysiedlanych z Nadodrza. Jest niepokojące, iż te tendencje pomniejszenia ofiar Polski dla pokoju świata wkradły się do Trybunału Norymberskiego. W przewodzie sądowym również sprawa Polski nie wystąpiła z całą wyrazistością. Prokuratorzy polscy nie zostali dopuszczeni do roli bezpośrednich oskarżycieli. Formuła aktu oskarżenia spowodowała ten, a nie inny przebieg procesu.

PAMIĘTNIKI HANSA FRANKA

I. „TAGEBUCH DES HERRN GENERAL- GOUVERNEURS”

 

Hans Frank głosem słabym i nerwowym stwierdził, że jest niewinny. Hans Frank na ławie oskarżonych wyróżniał się wraz z Gôringiem największą ruchliwością. To śmiał się, to rozmawiał z sąsiadami (Frickiem i Rosenbergiem), to ruchem ręki czy głowy zaprzeczał punktom oskarżenia. Hans Frank, którego nalaną, podpuchniętą od pijaństwa twarz pamiętamy, teraz wyglądał blado, ziemiście, a na wysokim czole odbijało się nerwowymi zmarszczkami kłębowisko myśli szukających uniewinnienia, myśli, które musiały być szalone, bo Frank czasami sprawiał wrażenie nienormalnego. Tak wygląda lis w kotle, który wie, że nie umknie, ale myśli wciąż jeszcze o ucieczce.
Kariera antypolska Franka rozpoczęła się w roku 1932, kiedy na Śląsku Opolskim bronił 6 SS-manów, oskarżonych o zamordowanie powstańca śląskiego we wsi Potępa, Polaka, członka partii komunistycznej, nazwiskiem Piecuch. Hans Frank wtedy postawił tezę: oskarżonych należy uniewinnić, bo zasłużyli się dla narodu niemieckiego mordując primo Polaka, secundo komunistę. W roku 1933 został członkiem Reichstagu, ministrem Rzeszy, komisarzem Rzeszy dla kodyfikacji prawa (Gleichschaltung). W rok później prezydentem akademii prawa niemieckiego, kuźni totalnego bezprawia. W roku 1938 (wstydliwy rok monachijskiej Europy) Hans Frank został wybrany prezydentem Międzynarodowej Izby Prawniczej. 25 października 1939 r. Frank otrzymał o godzinie ósmej rano nominację telefoniczną od Hitlera na generalnego gubernatora Polski. 0 godzinie 9 rano zamianował pierwszego urzędnika Generalnego Gubernatorstwa — szefa kuchni. Godzinę później zamianował Fischera gubernatorem Warszawy polecając mu przysłanie z Warszawy 300 futer damskich i męskich. W rok później, gdy Europa została pokonana, a Hitler przygotowywał się do ataku na Rosję, Hans Frank skreślił „na wieczne czasy” słowo „Polska” z nazwy „Generalna Gubernia”. Ten pierwszy rok był próbą różnych systemów terroru, mających wytępić Polaków i Żydów. Następne lata były bezprzykładnym w dziejach okresem bezprawia wskutek rządów prezydenta Międzynarodowej Izby Prawniczej. Dokumenty tych rządów zachowały się w oryginale. Są to pamiętniki Hansa Franka. O stylu pamiętników świadczą najwymowniej ostatnie ich strony:

„16 stycznia 1945 roku o godzinie 12 w południe Pan Generalny Gubernator otrzymawszy wiadomość o zajęciu Częstochowy i Radomska żegna się wzruszony z miejscem swej pracy. 17 stycznia o godzinie 9 rano Generał prosi Pana Generalnego Gubernatora o natychmiastowe opuszczenie Krakowa. Godzina dwunasta ostatnie posiedzenie rządu.”

Godzina 13 min. 25

„Herr General – Gouverneur verlässt mit einer Wagenkolonne im herrlichen Windwetter und strahlenden Sonnenschein die Burg zu Krakau”. Aż słychać w tym zdaniu majestatyczny powiew historii zmiatającej z Wawelu zbrodniczego kabotyna. A oto ostatnie zdanie diariusza 3.IV.45: „Herr General-Gouverneur trifft im Haus Bergfrieden (Bawaria) ein und übernachtet daselbstl”

20 listopada 1945 Hans Frank równie osobiście zasiadł na ławie oskarżonych w Pałacu Sprawiedliwości w Norymberdze.
W oskarżeniu niemieckich przestępców wojennych o popełnienie zbrodni w Europie Wschodniej osobne miejsce zajęły czyny Hansa Franka, byłego generalnego gubernatora.
Dokumentem, na którym opierał swe oskarżenie prokurator Pokrowski, było 31 oprawnych tomów i 5 skoroszytów „Diariusza Pana Generalnego Gubernatora”, jak oficjalnie w tytule niemieckim zaznaczono. Z tomów tych najbardziej charakterystyczne wypowiedzi wybrał przedstawiciel Rządu Polskiego w Norymberdze, dr St. Piotrowski. Z polecenia prokuratora Rudenki wyjątki diariusza wydrukowane zostały w Lipsku w osobnych odbitkach w języku niemieckim, rosyjskim, angielskim i francuskim. Egzemplarz pt. „Auszüge aus dem Tagebuch von Hans Frank” liczy 24 strony tekstu, formatu 16X24, tekst ułożony przejrzyście, w porządku chronologicznym, opatrzony został przedmową gen. R. Rudenki, który stwierdził:

„Prowadzony przez oskarżonego Franka i jego sekretarzy dzień w dzień pamiętnik wyjaśnia stanowisko oskarżonego w wielu sprawach rozpatrywanych przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy.”
„Można stwierdzić według własnych słów oskarżonego, wypowiadanych w różnych okolicznościach i okresach czasu, w jakim stopniu jest on odpowiedzialny za czyny zbrodnicze, popełnione przez spiskowców nazistowskich na obszarze Generalnej Guberni.”

Diariusz Hansa Franka wyrósł z pychy ludzkiej kanalii. Nie znam w historii bardziej nikczemnego dokumentu pychy. Starannie na maszynie pisane kartki diariusza oprawione są w czerwoną skórę, na której złotem
tłoczone są tytuły. Księgi te stały w bibliotece prywatnej w mieszkaniu wawelskim Franka i w ciągu lat 4 wzrosły do liczby 31 tomów. Co roku kartki diariusza szły do oprawy. Co roku powiększały bibliotekę Pana Generalnego Gubernatora, który z umiłowaniem spoglądać musiał na tę swoją „historyczną” pracę. Rocznik 1944 już do oprawy nie poszedł. W styczniu bowiem 1945 Hans Frank musiał uchodzić z Krakowa. Z biblioteki swej zabrał do samochodu w dwóch skrzyniach złożoną „najwartościowszą” pamiątkę: księgi oprawne i skoroszyty z ostatniego roku rządów na Wawelu. W czasie podróży z Krakowa do Bawarii każdy dzień notował nadal i włączał arkusze zapisanego papieru do skoroszytów. Ciągle w formie majestatycznej:

„Pan Generalny Gubernator zrobił w dniu dzisiejszym to i to…”

W kwietniu 1945 r. Hans Frank osiadł na stałe w swym domu pod miasteczkiem podgórskim Neuhaus w Bawarii. Dom miał nazwę „Bergfrieden”, przypominającą „Berghof” Hitlera w Obersalzbergu. 15 maja 1945 r. porucznik 7 armii amerykańskiej Walter Stein wraz z żołnierzami żandarmerii polowej udał się do domu Franka i aresztował byłego generalnego gubernatora. Nim rozpoczęto rewizję, Hans Frank wskazał na księgi oprawne i powiedział: „Tu macie historyczne dokumenty”. Próżność zatryumfowała. Nie zniszczył Hans Frank nic, chciał, aby o nim pisano, aby historia miała wiele materiału o nim, złego czy dobrego, to obojętne, ale przysparzającego mu sławy.
Potem w wiezieniu, przygnębiony prostotą wybielonej celi, Frank wpadł w depresję i postanowił popełnić samobójstwo. Kawałkiem szkła przeciął sobie żyłę u lewej ręki. Strach przed śmiercią, a może i myśl o straconej okazji zasłynięcia na norymberskim procesie spowodowały, że Hans Frank brocząc krwią wezwał ratunku. W
szpitalu więziennym odzyskał szybko zdrowie, tylko zraniony nerw lewej ręki uczynił ją bezwładną. Czarna rękawiczka na lewej ręce jest pamiątką tej nieprzemyślanej decyzji. Próżność Franka była równa jego tchórzliwości. Podczas procesu, ilekroć padło jego nazwisko, podnosił dumnie głowę, rozglądał się tryumfalnie po sali, aby za chwilę przytłoczony oskarżeniem, zwinąć się jak robak, gestami rąk i grymasami twarzy zaprzeczać wypowiadanym słowom.
Gdy sądowi przedłożono dwie skrzynie z 36 tomami diariusza, Frank promieniał, szeptał coś swym sąsiadom, z miłością spoglądał na dzieło główne swego życia. Gdy prokurator Pokrowski odczytywał wyjątki z pamiętnika, Frank bladł, kurczył się, a potem robił jakieś notatki, które posyłał swemu adwokatowi. Zapewne wskazywał mu na wypowiedzi swoje, zawarte w innych rozdziałach pamiętnika, gdzie „staje w obronie Polaków”. Są bowiem i takie wypowiedzi z okresu „jednoczenia Europy do walki z bolszewizmem”. Cóż, kiedy charakter taktyczny tych wypowiedzi przygwożdżony jest zaraz na następnych stronach w samochwalczych notatkach Franka, jak np. poniższa:

„A jeśli pozwalamy sobie na luksus dania Polakom czegoś w rodzaju filharmonii, którą pokazujemy zagranicznym dziennikarzom, to jest to bez znaczenia. Ludzie ci robią muzykę w naszym duchu, a gdy nam więcej nie będą potrzebni, rozwiążemy po prostu tę instytucję…”

Przed przedłożeniem sądowi tomów diariusza por. Thomas Minkę w obecności dwóch żołnierzy amerykańskich stwierdził ich identyczność zadając Frankowi następujące pytania:
— Czy wszystkie dokumenty leżące przed Panem są Pańskim diariuszem?
— Tak jest sam je wręczyłem Amerykanom. Nie chcę niczego ukrywać. Chodzi tu o dokumenty historyczne.
— Czy wszystko w diariuszu tym zapisane było zgodnie z prawdą i według najlepszej wiedzy i sumienia?
— Tak. Według mej najlepszej wiedzy, szczególnie według mojej najlepszej wiedzy.
Pamiętnik Franka jest pełen samochwalstwa. Majestatyczny ton diariusza, ratowanie diariusza dla potomności, wreszcie ta kabotyńska odpowiedź: „Nie chcę niczego ukrywać, chodzi tu o dokument historyczny”, świadczą o rozmiarze pychy „Generalnego Gubernatora”.
Wiemy skądinąd, że samochwalstwo jest cechą Prusaków i Hans Frank nie stanowi wyjątku w tym narodzie. Po raz pierwszy jednak uzyskaliśmy dokument, w którym sprusaczony naród niemiecki jak w zwierciadle ujrzeć może nieludzkie oblicze swej pychy. Nim to się stanie, nim naród niemiecki, wstrząśnięty własnym obliczem, w pokorze odwróci się od pychy, upłyną długie lata, o ile to w ogóle nastąpi. Toteż dobrze będzie, abyśmy Polacy, skazani na-wieczne sąsiedztwo z Niemcami, zapamiętali dobrze pyszną twarz sąsiada, ukazaną nam w diariuszu Hansa Franka. Autoportret jest potwornie wierny oryginałowi.

 

II. KARIERA SZUBIENICZNIKA

 

O sobie mówi Hans Frank w diariuszu wiele i z wyraźnym zadowoleniem.
W roku 1942 przypomina podwładnym swe zasługi tymi słowami:

„Od roku 1920 poświęciłem wszystko pracy dla nacjonalistycznej niemieckiej partii robotniczej. Jako nacjonal – socjalista brałem udział w wydarzeniach listopadowych 1923 r. i za to otrzymałem „order krwi” (Blutorden). Po odrodzeniu się ruchu w roku 1925 zaczyna się moja właściwa wielka działalność w partii. Staję się powoli wyłącznym doradcą prawnym Führera i kierownictwa NSDAP i głównym przedstawicielem interesów prawnych tworzącej się Trzeciej Rzeszy zarówno w sprawach prawno – ideologicznych jak i prawno-praktycznych. Kulminacyjny punkt widzę w wielkim procesie lipskim przeciwko członkom Reichswehry, kiedy udaje mi się doprowadzić do dopuszczenia Führera, aby złożył słynną przysięgę o legalności NSDAP, co dało możliwość ruchowi nacjonal – socjalistycznemu stworzenia sobie podstawy prawnej, a co za tym idzie możliwość wspaniałego rozwoju. Toteż w uznaniu tych zasług mianował mnie Führer już w r. 1926 wodzem nacjonal – socjalistycznego związku prawników, w r. 1929 kierownikiem urzędu prawnego Rzeszy i przywództwa NSDAP, w 1933 bawarskim ministrem sprawiedliwości, w r. 1934 prezydentem stworzonej przeze mnie Akademii Niemieckiego Prawa, w grudniu 1934 ministrem Rzeszy bez teki, a wreszcie 1939 r. generalnym gubernatorem dla okupowanych polskich terenów.
Tak więc byłem, jestem i pozostanę najwybitniejszym jurystą czasów walki nacjonal – socjalizmu.”

Hans Frank posiadał dar, który cenił wysoko Hitler, znający dobrze swój naród; darem tym była umiejętność legalizowania każdego czynu, umiejętność, która po okresie teoretyzowania zabłysnąć miała w Trzeciej Rzeszy terroryzmem prawa. Hans Frank wiedział równie dobrze jak Hitler, że naród niemiecki, naród stadowy, nie zrobi rewolucji, aby mogła powstać Trzecia Rzesza, natomiast usłucha każdego prawa, jeśli zostanie ono wydrukowane w „Reichsgesetzblatt”.
Dlatego partia hitlerowska wbrew rewolucyjnej legendzie doszła do władzy drogą legalną, większością głosów w wyborach. Gdy to się stało, Frank opracował ustawę o „zglajchszaltowaniu” partii niemieckich, ustawę uchwaloną przez legalnie wybraną większość parlamentu. Podobnie jak w procesie lipskim, gdzie Frank przed trybunałem Rzeszy broniąc oficerów Reichswehry, oskarżonych o przynależność do NSDAP, doprowadził do przeprowadzenia dowodu legalności partii… przez zaprzysiężenie Adolfa Hitlera, iż partia jego pracuje legalnie w ramach konstytucji weimarskiej. (Masz, Cyganie, świadki? Mam żonę i dziatki!).
Resztkom sumienia niemieckiego potrzebne były te zastrzyki legalizmu, znieczulające Niemca na cudzy ból. Ulubionym powiedzeniem Franka i milionów Niemców było:

„Postępujemy według prawa…” (rechtsgemass)! Kariera Franka polegała właśnie na tym, że zawsze umiał wymyślić prawo, uzasadniające postępowanie takie czy inne. Od ustaw norymberskich po warszawskie getto wszystko miało uzasadnienie „prawniczo-ideowe i prawniczo praktyczne”.

Zostawszy generalnym gubernatorem Hans Frank po raz pierwszy nie tylko jest twórcą prawa, ale i wykonawcą. Nienawiść do Polaków ujawniona w r. 1932 w Bytomiu na procesie zabójców Piecucha („należy ich uniewinnić, bo zabili po pierwsze Polaka, po drugie komunistę”), ambicja rządzenia i pycha pana świata, to wszystko składa się na typ zbrodniczego satrapy.
Hans Frank jest zazdrosny o swą władzę. Wierzy tylko w swoją mądrość. Dnia 8.3.1940 r. mówi:

„Jedno jest pewne, że autorytet generalnego gubernatora, jako reprezentanta Fuhrera i woli Rzeszy jest na tym obszarze na pewno silny. Nie zostawiłem też nigdy wątpliwości, że autorytetem tym grać nie pozwolę. Toteż poleciłem w Berlinie oświadczyć, że zakazałem mieszania się w sprawy Generalnej Guberni nie tylko wszystkim
urzędom w Rzeszy nie wyłączając policji, ale nawet wojsku. To samo tyczy się próby, uczynionej przez SS 15.Xl. 1939 r., kiedy Reichsfiihrer SS (Himmler) zarządził, iż wszystkie dzieła sztuki w GG przechodzą na własność SS. Na moje zażalenia rozporządzenie to zostało cofnięte.”

„Po tej samej linii idąc, wydal Fuhrer zarządzenie, ogłoszone 30.1.1940 r. w „Dzienniku Ustaw Rzeszy”, według którego prawo łaski na obszarze okupowanym Polski posiada wyłącznie generalny gubernator.”

„Tu w GG nie ma autorytetu, który by w randze był wyższy, we wpływach silniejszy, a jako autorytet większy niż Generalny Gubernator. Wehrmacht nie sprawuje tu żadnych funkcji rządu czy administracji. Spełnia jedynie funkcje organu bezpieczeństwa oraz wykonuje ogólne zadania żołnierskie, żadnej zaś władzy politycznej nie posiada. To samo dotyczy policji i SS. Nie ma tu państwa w państwie. My jesteśmy jedynie reprezentantami Fuhrera i Rzeszy. To samo wreszcie tyczy się partii, która nie posiada tu żadnych innych wpływów poza tym, że najstarsi nacjonal-socjaliści, zasłużeni bojowcy Fuhrera, rządzą tym krajem.”
„Uzyskałem również wyraźny rozkaz Fuhrera, na mocy którego wszystkie egzekucje zależne są od mego poprzedniego zezwolenia. Nie ma wykonania wyroku śmierci, wydanego przez sąd specjalny, bez poprzedniej mej zgody.”

Te zdania, wpisane z dumą przez Franka, wystarczają, aby odpowiedzialność za wszystkie mordy w Polsce ścisnęła mu pętlę na szyi. Hans Frank lubi jednak mówić dużo. Oto 2.3.1940 r. jego program w stosunku do Polaków:

„Na nas ciąży niesłychana odpowiedzialność, aby Polakom po wszystkie czasy złamany został kręgosłup i aby nigdy więcej w tym kraju nie zrodził się najmniejszy opór przeciwko niemieckiej polityce Rzeszy”.
„Generalny Gubernator jest tu zastępcą Fiihrera. Jedynym realnym rządem polskiego narodu, istniejącym obecnie w świecie, jest ustanowiony przez Führera rząd Generalnego Gubernatorstwa.”
„Nie zapominajcie, że Niemcy obecnie stoją wobec zadania utworzenia światowej Rzeszy (Weltreich)!”
„Uczynimy wszystko, aby standard życiowy polskiego narodu nie podniósł się powyżej minimum zabezpieczającego życie.”
„Ponoszę odpowiedzialność za to, co od dnia 11.10 1939 r. tu nastąpiło, bez względu na to, co nastąpiło, i przez kogo bezpośrednio zostało wykonane. Ja ponoszę odpowiedzialność i nie zrzucam jej na nikogo innego.”

Autokratyczne postępowanie Franka wywoływało zazdrość w partii i w SS. Intrygi, kłótnie o kompetencje spowodowały, że wreszcie musiało dojść do rozmowy Franka z Himmlerem. O zaufaniu Himmlera do Franka świadczy fakt, że 14.3. 1942 r. Himmler na piśmie uznaje przywództwo Franka nad SS i policją w GG.
Dnia 17.3.1942 r. oświadcza Frank:

„Wiecie, że jestem fanatykiem jedności władzy administracyjnej, toteż jasne jest, że wyżsi przywódcy SS i policji podlegają mnie, że policja jest częścią składową rządu…”
W myśl umowy z Himmlerem w kwietniu 1942 r. do rządu GG powołany zostaje sekretarz stanu do spraw bezpieczeństwa, Obergruppenführer Krüger, który „podlega bezpośrednio generalnemu gubernatorowi”. Himmler może udzielić wskazówek podsekretarzowi stanu, lecz ten wykonać je dopiero może za zgodą Franka. „Odwrotnie, wskazówki generalnego gubernatora udzielane podsekretarzowi stanu wymagają zgody Himmlera.”

Odpowiedzialność zatem jest teraz podwójna, ale w równym stopniu. Himmler i Frank aprobują odtąd zgodnie wszystkie zbrodnie w GG. Jest to szczegół niezwykle znamienny, jeśli zważymy, że w sierpniu 1939 r. plan ataku na Polskę nosił nazwę „Unternehmen Himmler!” Akcja Himmlera! W r. 1942 ambicja generalnego gubernatora kazała wpisać na kartę zbrodni w Polsce najpierw swoje nazwisko, później Himmlera.
Frank, Himmler! Godna para.
Lecz wróćmy do kariery szubienicznika.
W tym samym roku w sierpniu Frank miał dużo przykrości. Szwagier jego, gubernator Lwowa Lasch, likwidując getto wzbogacił się nad miarę w sposób niekoleżeński wobec innych hitlerowskich bonzów. Rodzina Franka i on sam zostali wmieszani w tę ciemną aferę, w której miliardy marek w złocie odpłynęły w nieznanym kierunku. Frank został usunięty ze stanowiska prezydenta Akademii Prawa Niemieckiego, nie wolno mu było opuszczać Krzeszowic, na Wawelu rządził podsekretarz stanu do spraw bezpieczeństwa Krüger. Lasch został aresztowany.

„24.8.1942 r. złożyłem Führerowi moje podanie o zwolnienie mnie ze stanowiska generalnego gubernatora. 31.8. 1942 r. Führer kazał mnie zawiadomić przez ministra Rzeszy Lammersa, że rezygnacji mej nie przyjmuje.”

Przez siedem dni Frank siedział zamknięty w Krzeszowicach i czekał wyroku. Führer pamiętał jednak o zasługach swego „doradcy prawnego”, a może nie miał pod ręką równego drania, dość że zgodził się zatrzymać Franka. Jesień 1942 roku zapisała się w pamięci Polaków gorliwością Franka w tępieniu wszystkiego co polskie.
Gorliwość ta spowodowała powrót do łaski Führera. Posłuchajmy, jak chwali się Frank 22.9.1943 r. przed przybyłym wówczas do Krakowa SS-Obergruppenfiihre- rem von dem Bach-Zelewskim:

„Zna Pan od lat moją namiętność podkreślania zasady jedności władzy administracyjnej, toteż szczęśliwy jestem, że udało mi się właśnie w związku z moją zasadniczą rozmową z Führerem w dniu 9 maja b. r., która trwała ponad dwie godziny i odbywała się w cztery oczy, uzyskać znowu całkowitą jego zgodę na moje poglądy i wynieść od Führera honorowy tytuł wielkiego polityka – realisty w sprawach wschodu.”

Himmler, który po Laschowskiej aferze umocnił swą pozycję w GG, teraz po powrocie Franka do łaski musiał znów ustąpić. 23 czerwca 1943 r. odbył rozmowę z Frankiem i po raz drugi podpisał umowę o zależności SS, policji i Gestapo w GG od Franka.
Ustąpić też musiał Krüger, który rządził na Wawelu, gdy w Krzeszowicach przez 7 dni zamknięty siedział Frank czekając decyzji Führera.
W miejsce Krügera przybył SS – Obergruppenführer Koppe, o którym 16.12.1943 r. Frank powiedział:

„…Jestem szczęśliwy, że na czele policji w GG stoi fachowiec wielkiej klasy.”

Oświadczenie to nabiera wyrazistości, gdy przypominamy sobie jesień 1943 roku, szubienice we wszystkich miastach i masowe egzekucje na ulicach Warszawy.
W lutym przybył Himmler do Poznania, gdzie spotkał się z Frankiem, który notując w diariuszu ów dzień zapisuje:

„Dałem wyraz memu głębokiemu zadowoleniu, że zarówno między mną a SS-Obergruppenführerem Koppen?, jak i między nim i sekretarzem stanu drem Bühlerem panuje wyjątkowo piękny stosunek koleżeńskiej współpracy.”

Rok później Frank mógł wobec tego mówić w Rzeszowie (18.3.44):

„Jeślibym poszedł do Fuhrera i powiedział mu: mój wodzu, melduję Ci, że znów zniszczyłem 150.000 Polaków — to on odpowiedziałby mi: „dobrześ zrobił, jeśli to było konieczne.”

Współpraca z Himmlerem odtąd jest niczym nie zakłócona. Do końca swych rządów Frank opiera się na Gestapo, SS i policji. Gdy wybucha powstanie w Warszawie, Frank wyczuwając myśli wodza posyła depeszę:

„Palenie domów jest najpewniejszym środkiem wykurzenia powstańców z ich schronów. Po stłumieniu powstania Warszawę spotka słusznie (mit Recht) zasłużony los: całkowite zniszczenie…”

Gdy opuszcza Kraków, nakazuje podminowanie tego miasta. Gdy aresztowany 15.V.1945 r. opuszcza swój dom, każe zabrać swe pamiętniki „historyczne”. Gdy na procesie norymberskim pytają go, czy przyznaje się do winy, odpowiada przecząco.
Hans Frank nie jest człowiekiem głupim. Jest próżny, tchórzliwy, zły, ale nie głupi.
Hans Frank jest jednocześnie jednym z najgłówniej- szych zbrodniarzy hitlerowskich; nie wiem, czy gdyby ich ustawiać w kolejności, nie należałoby mu dać miejsce trzecie po Hitlerze i Himmlerze. Mało jest bowiem hitlerowców, którzy by mogli powołać się na tak „wspaniałe” tradycje jak Frank, który 17.2.1942 r. mówił:

„W czerwcu minęło 25 lat, gdy poznałem Fiihrera i od 25 lat jestem przy nim. W wielu ciężkich godzinach związaliśmy się nawzajem z sobą. Należę do koła nielicznych współuczestników tworzenia nacjonal – socjalizmu. Ja byłem przy formowaniu programu partyjnego, ja brałem udział w przygotowaniach do pierwszego wiecu partii w Mathauserbrau,  Ja znam historię ruchu od samego początku. Dla mnie historia 25 lat ruchu jest historią największej epoki rozwojowej naszego narodu, a obecnie również i świata.”

 

III. HERRENVOLK W GG
Frank uzyskawszy władzę nad Polakami nie zapomniał nigdy o tym, by swoim zarządzeniom dać nimb ideologiczny. Jak każdy Niemiec, umiał patrzeć na inne narody tylko przez pryzmat własnej pychy. Toteż wszystko, co w różnych okresach czasu zapisał Frank w swoim diariuszu o stosunku do Polaków i Polski, jest dokumentem niezwykle ważnym: odsłania bowiem duszę niemiecką w jej samouwielbieniu poprzez poniżenie drugich.
Na wstępie swego „panowania”, 31.10.1939 r., dr Frank oświadczył publicznie:

„Z całą wyrazistością musi być zaznaczona różnica między niemieckim narodem panów a Polakami.
Polacy będą posiadali odtąd tylko takie możliwości kształcenia się, które pokażą im beznadziejność ich narodowego bytu. Wyświetlać można dla nich filmy tylko najgorsze, albo takie, które pokazują wielkość i siłę Niemiec.”

Nic tak Niemców nie odradza duchowo, jak możność niewolenia innych ludzi. Polska miała być krajem niewolników.

„Decydująca dla działalności rządu GG jest wola Fuhrera, aby obszar ten był pierwszym kolonialnym terenem narodu niemieckiego. Teren ten jako całość jest łupem Rzeszy Niemieckiej…” (2.XII.1939 r.).

Kolonizacja w Europie oznacza dla Niemców zniszczenie narodu podbitego przez wytępienie jego warstw przodujących i zgermanizowanie reszty. GG stanowiło jednak tylko część Polski i zależne było od reszty, to też

„politykę, mającą na celu przeprowadzenie germanizacji bez przeszkód, będzie można rozpocząć dopiero wtedy, gdy okręgi „Wartbegau, Westprenssen, Danzig, Siid- ostraum und Oberschlesien” staną się niemieckimi w sensie określonym rozkazem Fuhrera.” (8.3.1940) Generalna Gubernia nie będzie odtąd traktowana jako obszar okupacyjny, lecz jako część niemieckiej Rzeszy. Fuhrer, gdy powziął tę decyzję, oświadczył mi, że pozostawia mi swobodę w stawianiu postulatów, które służyć mają dalszemu, ostatecznemu spojeniu GG z Rzeszą. Otrzymałem od Fuhrera całkowitą swobodę ustalenia terminu tego aktu.” (12.9.1940 r.).

Frank dba o to, by kolonialny charakter panowania nad Polakami był utrzymany. 7.10.1940 r. mówi:

„Jest samo przez się zrozumiałe, że człowiek niemiecki musi zajmować takie stanowisko, aby najmniejszy spośród nas stał daleko wyżej niż najwybitniejszy Polak na tym obszarze.”

A innym razem:

„Osobiście nie mam żadnego kontaktu z Polakami i proszę Panów również o identyczne postępowanie… Tu chodzi wyłącznie o decyzję albo—albo. Los rozstrzygnął, że my tu jesteśmy panami, Polacy zaś pod naszą opieką, naszymi poddanymi. Proszę więc Panów ograniczyć przyjmowanie Polaków, delegacji składających prośby itp. jedynie do rzeczywiście koniecznej formy służbowej. Również nie jest możliwe, aby Polakom przyznać standard życiowy Niemców. Musi istnieć różnica między standardem życiowym narodu panów a poddanymi.”

„Polacy muszą uznać granice swych możliwości rozwojowych. Fuhrer na moje wyraźne zapytanie ponownie zdecydował, że wprowadzone przez nas Ograniczenia mają pozostać w mocy. Żaden Polak nie może przekroczyć rangi starszego robotnika i żaden Polak nie otrzyma możliwości uzyskania wyższego wykształcenia w publicznych uczelniach państwowych. Proszę Panów o trzymanie się tej wyraźnej linii.”

„Poza tym nie zależy nam zupełnie na rozwoju tego kraju. Jest to być może najcięższe słowo, które powiedzieć musimy. Nam nie zależy na tym, aby Polacy byli bogatsi, czy bezpieczniejsi lub aby bardziej byli pewnej swej własności. Nam zależy tylko na zbudowaniu na tym terenie autorytetu niemieckiego. Dzieła naszego nie możemy mierzyć ilością indywidualnego szczęścia poszczególnych Polaków według pojęć rządów minionych stuleci, lecz tym, w jakim stopniu zmniejszyliśmy szanse powstania kiedykolwiek w przyszłości Polski. To może wydać się twarde i okrutne, ale w walce narodów o tysiąclecia i o lat miliony nie można innych rozstrzygnięć podejmować- Jasne jest. że dla takiej pracy potrzebne są charaktery silne i twarde. Kto do tej pracy się nie nadawał, ten już dawno odszedł od nas lub został usunięty. My tu myślimy imperialnie w największym stylu wszystkich czasów.

„Fuhrer powiedział wyraźnie, że na generalnego gubernatora nie nakłada żadnego obowiązku kształtowania tutaj niemieckiego życia i że żadne tendencje germanizacyjne tu nie obowiązują. Teren ten jest powołany do tego, aby był wielkim rezerwuarem robotniczym. My posiadamy tu jedynie gigantyczny obóz pracy, gdzie wszystko, co oznacza siłę i samodzielność, znajduje się w rękach Niemców.” (12.9.1940)

Projekt powszechnej germanizacji, postulowany w październiku 1939 r., został, jak widać, porzucony definitywnie w rok później.
Perfidia Franka występuje jaskrawo, gdy 14.4.1942 roku omawia politykę prasową „gadzinówek”:

„Zasadniczo trzeba powiedzieć, że Polacy muszą odnosić z prasy wrażenie, iż nie są traktowani jak świnie, lecz jak Europejczycy i ludzie… Zadajemy sobie już tyle trudu z Polakami, że wypada nam powiedzieć: Polak w Generalnej Guberni, mimo że mu się wiedzie jak psu, żyje lepiej niż Wioch, Grek, Serb czy inni.”

To przypomnienie Europy, jako miejsca zamieszkania Polaków, którym się wiedzie pod opieką pana Franka jak psom, jest sygnałem zbliżającego się Stalingradu i klęski Niemiec.
O wytępieniu i germanizowaniu nie ma już mowy. Trzeba to odłożyć na czas późniejszy. Mordowanie Żydów zużywa zresztą wiele sił Herrenvolku. Polaków tymczasem trzeba terroryzować i gnać na roboty do Niemiec.

 „Sytuacja, jeśli chodzi o Polaków — zapisuje w diariuszu 5.8.42 r. Frank — jest dlatego tak szczególna, ponieważ z jednej strony posiadamy niemczyznę, którą, mówię całkiem otwarcie, musimy tak umocnić, aby teren Generalnej Guberni w najbliższym lat dziesiątku stał się czysto niemieckim krajem osadników, z drugiej zaś strony w związku z obecną wojną, jesteśmy zmuszeni na tym terenie posługiwać się obcokrajowcami, którzy muszą wykonywać pracę w służbie wielkich Niemiec „

To samo powtórzył Frank dwa lata później 12.1.1944 roku, bardziej krótkim i jasnym zdaniem:

 „Kiedy wreszcie wygramy wojnę, wówczas, jeśli o moje zdanie chodzi, można będzie z Polaków i Ukraińców i z tych, którzy tu się włóczą, zrobić siekaninę (Hackfleisch). Reszta nas nie wzrusza.”

Charakterystyczne w tej ostatniej wypowiedzi jest połączenie Polaków z Ukraińcami w tym kulinarnym wyroku śmierci. Pamiętamy bowiem flirty ukraińsko- hitlerowskie na Wawelu i ton prasy niemieckiej ciepły i serdeczny o sojusznikach z SS-Division „Galizien”. Że flirt ten był nieszczery, świadczą dwie notatki Franka. Pierwsza z 12.4.1940 r., druga z 5.8.1942:

   „Oczywiście nie dopuszczę do założenia wielkiej narodowej organizacji społecznej Ukraińców, zezwolę jedynie na pewnego rodzaju samopomoc i organizacje charytatywne. Poza tym uważam, że należy stosować w GG zasadę: „divide et impera” — dziel i rządź…”

„Ukraińcy stanowią wyjątek. Muszę stwierdzić, że w interesie niemieckiej polityki należy utrzymać stan naprężenia między Polakami a Ukraińcami. Cztery i pół czy pięć milionów Ukraińców, które posiadamy w kraju, są przeciwwagą wobec Polaków. Usiłowałem zatem zawsze utrzymywać Ukraińców w nastroju pewnego zadowolenia politycznego po to, aby zapobiec zbliżeniu się ich do Polaków.”

Gdy 25.1.1944 r. chwalił się Frank przed przedstawicielami prasy swoją polityką, z dumą kolonialnego kacyka oświadczył:

 „Nie zapominajcie, Panowie, że przy najkorzystniejszym obliczeniu stosunek Niemców do ludności cudzoziemskiej w GG wynosi 1 do 99, bowiem na 16 milionów ludności GG jest tylko 250.000 Niemców.”

Tak wyglądały rządy Franka w GG oglądane pod kątem ideologii „Herrenvolku”.
IV. GŁÓD TYFOIDALNY
Metody rządzenia krajem podbitym były po hitlerowsku proste: u góry naród panów, u dołu mierzwa tubylców, bydło robocze, trzymane w posłuchu głodem i terrorem. Głód był metodą rządzenia. Tam, gdzie celem było wyniszczenie wrogiego narodu, głód był sprzymierzeńcem rządzących. Niebezpieczeństwo grożące ze strony ludzi głodnych unicestwiała potęga Gestapo. W diariuszu Franka obserwować możemy to metodyczne pogłębianie głodu na obszarze GG.
11.1.1941 r. odbyła się narada Franka z Krugerem.

 „Tematem obrad było zagadnienie osiedlenia w GG około 800.000 Polaków i Żydów z ziem wcielonych do Rzeszy. Na pytanie Generalnego Gubernatora, czy ludzie ci zostaną przez Rzeszę zaopatrzeni w żywność, ubrania itd., SS-Obergruppenfiihrer sądzi, że musi dać odpowiedź negatywną.”

Osiem miesięcy później, 9.9.1941,

„starszy radca medycyny dr Walbaum przedstawił sytuację zdrowotną polskiej ludności. Badania wykazały, że większa część Polaków żyje przy około 600 kaloriach dziennie, gdy normalne potrzeby człowieka wymagają 2.200 kalorii. Ludność polska jest w tak wysokim stopniu osłabiona, że z łatwością stać się może łupem epidemii tyfusu. Liczba Polaków chorych wynosi już dziś 40°/o. W ostatnim tygodniu zostało urzędowo stwierdzonych 1000 nowych wypadków tyfusu. Jest to dotąd najwyższa cyfra. Taka sytuacja zdrowotna stanowi dla Rzeszy i dla żołnierzy przybywających do GG wielkie niebezpieczeństwo. Staje się możliwe przeniesienie zarazy do Rzeszy. Również wzrost gruźlicy jest niepokojący. Jeśli racje żywnościowe jeszcze zostaną zmniejszone, wówczas można z góry przewidzieć ogromny wzrost zachorowań.”

Naiwne sprawozdanie dra Walbauma nie zmieniło polityki Franka, który wkrótce potem notuje swą rozmowę z Saucklem (18.1.1942 r.):

„Pragnę Panu w zaufaniu powiedzieć, że mamy dostarczyć Rzeszy 600.000 ton zboża.”

Na zebraniu partyjnym w Krakowie 14.12.1942 r. mówi Frank otwarcie:

   „Będę się starał z rezerwuaru tego terenu wydobyć wszystko, co tylko jeszcze wydobyć można. Jeśli Panowie zważą, że udało mi się dostarczyć 600.000 ton zboża dla Rzeszy, dalej 180.000 ton zboża dla stacjonującego tu Wehrmachtu, poza tym wiele tysięcy ton innych produktów, jak ziarna siewnego, tłuszczów, jarzyn, 300 milionów jaj dla Rzeszy, to zrozumieją Panowie, jak wielkie znaczenie teren ten posiada dla Rzeszy. Aby Panom wartość tych 600.000 ton uświadomić, chcę powiedzieć, że oznaczają one dwie trzecie zwiększonej racji chlebowej Wielkich Niemiec na okres obecnego planu wyżywienia. Ten niebywały wyczyn możemy z całą słusznością podkreślić.”

„Jednak świadczenia na rzecz Rzeszy posiadają i swoją ciemną stronę, mianowicie, że nałożone na nas kontyngenty przekraczają rzeczywiste możliwości żywnościowe GG i wobec tego stoimy przed następującym problemem: Czy możemy już w lutym w GG całkowicie wyłączyć z ogólnego przydziału żywnościowego ponad 2 miliony obcoplemiennej ludności tego terenu, czy nie?”
Frank przyjął jednak plan świadczeń dla Rzeszy na rok 1942/43 bez zmiany, mimo że dr. Fisch oświadczył, iż „wykonanie tego planu oznacza dla samego miasta Warszawy i okolic, że 500.000 ludzi nie otrzyma wyżywienia”

Odpowiedź na to dał Frank szczerą:

„Przy wszystkich trudnościach, które Panowie tu przytaczają, muszą Panowie zawsze mieć na uwadze, że dużo lepiej jest, gdy z głodu pada Polak niż Niemiec”

Wzrost głodu w GG niepokoić począł nawet Gestapo. Na posiedzeniu Gestapo w Warszawie w obecności Franka 25.1.1943 r. Kruger oświadczył:

„Wiemy dokładnie, że jakość pracy ludzi obcoplemiennych (fremdyolkiscli — ulubiony termin na Polaków
w GG w diariuszu Franka! p. ni.) spada z dnia na dzień. Nic nie pomoże tu podwyżka płac. Siła robocza zawsze płynie z żołądka. Ludzie ci mogą pracować, jeśli mają dostateczne wyżywienie. Za 33 złote, które zarabia dziś przeciętnie Polak w GG, praktycznie nie może on niczego kupić. Pieniądze w większej części idą na komorne, świało, opał, gaz itp.”

Metoda głodu staje się zawodną w latach rozpoczynającej się katastrofy III Rzeszy. 14.4.1943 r. dr Biihler składa raport Frankowi:

  „Mogę już dziś powiedzieć, że robotnik polski w GG gorzej jest zaopatrzony w żywność niż cudzoziemski robotnik w Rzeszy, niż wschodni robotnik w krajach Rzeszy, niż polski i sowiecki jeniec wojenny, nie mówiąc już o przydziałach, które otrzymuje czeska ludność w protektoracie i polska ludność na przyłączonych terenach wschodnich. Mimo to od polskiej ludności w GG wymaga się tej samej pracy co od innych.”

Na (tym samym posiedzeniu prezydent urzędu wyżywienia w GG Naumann składa sprawozdanie:

„Na rok 1943/4 przewidziane są następujące ilości: 1.500 ton słodyczy dla Niemców, 36.000.000 litrów mleka odciąganego, 15.100.000 litrów mleka pełnego dla Niemców.”

A dalej Naumann stwierdza:

„W ubiegłym roku zmniejszyliśmy stan bydła w GG o 20%. Krowy, które właściwie konieczne były do produkcji mleka i masła, zostały w roku zeszłym zarżnięte, aby utrzymać w pewnym stopniu dostawy mięsa dla Rzeszy i wojska. Jeśli chcemy dostarczyć 120.000 ton mięsa, to musimy z pozostałej ilości bydła zabrać 40°/o. Oznaczać to będzie, że w końcu 1944 roku w GG pozostanie tylko 600.000 sztuk bydła.”

„Na zapytanie Pana Generalnego Gubernatora odpowiada prezydent Naumann, że jeśli chodzi o zboże, to w r. 1940 zabrano 383.000 ton, w 1941 r. 685.000 ton, a w 1942 r. — 1,2 miliona ton, z czego widać, iż z roku na rok zaostrzano kontyngenty i zbliżano się coraz bardziej do granicy możliwości. Obecnie zwiększa się kontyngent o dalsze 200.000 ton, co oznacza osiągnięcie najwyższej granicy. Można bowiem głód polskiego chłopa zaostrzyć tylko na tyle, aby miał on jeszcze siły do uprawiania pola i do wykonania nałożonych mu prac, jak np. zwózka drzewa dla zarządu lasów.”

i Przytoczone cyfry oskarżają Franka, a zarazem obrazują stan, jaki w r. 1945 odrodzone Państwo Polskie zastało. 15.4.1943 r., a więc następnego dnia po referacie Naumanna, szef Gestapo dr Kruger nawrócił do sprawy głodu.

„Pogorszenie się sytuacji żywnościowej obcoplemieńców jest poważnym zagadnieniem.
Polityczne uspokojenie ludności jest zupełnie możliwe, jeśli tej części ludności, która znajduje się w służbie niemieckiej, zapewnione zostanie wyżywienie rodzin. Polski robotnik nie może być syty z otrzymanych przydziałów, jakość jego pracy staje się coraz gorsza. Zmuszony jest on do opuszczania pracy na dwa lub trzy dni w tygodniu celem zdobycia środków żywnościowych na drodze nielegalnej.”

Następujące słowa dra Buhlera wypowiedziane na przednówku 1943 (31.5.1943) oskarżają Franka.

„Rząd GG zdaje sobie od dłuższego czasu sprawę z tego, że racje żywnościowe, które dotąd przydzielane są obcoplemiennym, pod żadnym warunkiem nie mogą być nadal utrzymane, jeśli się nie chce zmusić ludności do powstania.
…Trudności sytuacji żywnościowej, które, rzecz prosta, wpływają na nastroje ludności, niebywałe wzrosty cen, częściowo przesadna i małoduszna polityka uposażeń i płac, spowodowały to, że część ludności polskiej doprowadzona została do rozpaczy.”

Rok 1943 był rokiem niezwykle ostrej walki Polski Podziemnej z najeźdźcą. Jesienią zaniepokojony kontr terrorem polskim Frank zmniejsza kontyngenty i oświadcza (22.9.1943):

„Dostarczenie 730.000 ton zboża z samej GG w roku 1942 jest doprawdy czynem tak cudownym, że nikt po nas ni i potrafi go powtórzyć.”

Nawet sam Frank bowiem dalej mówi:

,,Sądzę, że będziemy w stanie dostarczyć Rzeszy, jeśli już nie głodową liczbę 730.000 ton zboża, to jednak 500.000 ton na pewno.”
„Minimum egzystencji polskiego i ukraińskiego urzędnika i pracownika jest bardzo niskie. Nie są oni nawet w stanie wykupić urzędowo przydzielanych im środków żywnościowych.”

Wyrzut ten dr Frank czyni drowi Senkowsky’emu, który był „odpowiedzialny” za finanse GG.

V. ŁAPANKI EUROPEJSKIE
Hans Frank przywykł jako doradca prawny NSDAP każdą rzecz uzasadniać, aby była „słuszna”, toteż dnia 31.10.1939 r. oświadczył:

„Obowiązek pracy dla Polaków ma swe uzasadnienie w wywiezieniu polskiego złota za granicę: w konieczności naprawienia szkód spowodowanych przez Polaków.”

W marcu 1940 r. jedzie Frank do Berlina,

„gdzie przedstawiono mu pilne zadanie przesłania do Rzeszy większej ilości polskich robotników rolnych. Generalny Gubernator powiedział w Berlinie, iż zastosuje oczywiście przymus, a to w takiej mniej więcej formie, że każe policji obstawić wieś i wszystkich potrzebnych mężczyzn i kobiety przymusowo wyprowadzić i odesłać do Niemiec.”

12.4.1940 r. Frank precyzuje dalsze metody powoływania do pracy Polaków:

„Ponieważ ilość zgłaszający cli się dobrowolnie na roboty do Rzeszy jest niewystarczająca, zarządzono stosowanie przymusu. Przymus ten oznacza możliwość zaaresztowania Polaków płci męskiej i żeńskiej. To spowodowało pewien niepokój, który według różnych sprawozdań poważnie się rozszerza i może stworzyć trudności we wszystkich dziedzinach. Pan marszałek polny, Goring, wskazał swego czasu w wielkiej mowie na konieczność sprowadzenia do Rzeszy miliona sił roboczych. Dotychczas dostarczono 160.000 ludzi.
Aresztowania młodych ludzi, opuszczających kościoły i kinoteatry, zwiększyć mogą nerwowość wśród Polaków. Osobiście nie mam nic przeciwko temu, jeśli zdolne do pracy, a włóczące się tałałajstwo będzie zabierane z ulicy. Najlepszym wyjściem byłoby jednak zorganizowanie obławy. Jest przecież całkowicie zgodne z prawem zatrzymać Polaka na ulicy i pytać go, co robi, gdzie jest zatrudniony itp. Pan Generalny Gubernator wskazał następnie na to, że Polacy z Warthegau mogą być od razu wysyłani do Rzeszy.”

W niecały miesiąc później, 8.5.1940, odbyła się pierwsza obława, której lud Warszawy nadał drwiąco – ohydną nazwę, mającą przetrwać całą wojnę: „łapanka”. W dwa prawie lata po uzasadnieniu obowiązku pracy 5.9.1941 r. czytamy w diariuszu Franka:

„Na zapytanie pana Gubernatora odpowiada starszy radca rządu Reedde, że dotychczas ogółem wysłano do Rzeszy 1,4 miliona robotników polskich. W chwili obecnej niemożliwe jest wysłanie do Galicji specjalnych kolumn robotniczych do budowy dróg.”

9.9.1941 r. członek rządu GG dr Frauenhofer składa sprawozdanie Frankowi:

„W liczbie wszystkich obcoplemiennych sił roboczych na całym obszarze wielkoniemieckiej Rzeszy znajduje się 47°/o Polaków. Ponadto urzędy pracy w GG przekazywały do Rzeszy 230.000 ludzi miesięcznie, to jest około 8.000 dziennie. Liczba ta zostanie jeszcze zwiększona przez zdobyte w Galicji siły robocze, z których już 35.000 posłano do Rzeszy. Udało się również w krótkim czasie dostarczyć zapotrzebowaną liczbę górników, a mianowicie 11.000 dla Zagłębia Ruhry, dalszych zaś dla transportu węgla i dla handlu węglem.”

Statystyki urzędu pracy, zapewne dzięki urzędnikom Polakom, nie są ścisłe. Wymieniona 5.9.1941 r. liczba 1,4 miliona zmniejsza się 26.3.1942:

„Prezydent dr Frauenhofer oświadcza, że liczba Polaków na robotach w Rzeszy osiągnęła 1,1 miliona, z czego przez sam urząd pracy dostarczonych było 630.000… dziś jedzie tygodniowo do Rzeszy 7.000 — 8.000 Polaków”.

O tym, że wyjazdy te nie były dobrowolne i napotykały na opór Polaków, świadczy notatka z 27.3.1942 r.:

„Generalny Dyrektor Budin, jako kierownik wielkiego przedsiębiorstwa w Rzeszy, zaproponował zabranie około 2.000 robotników z fabryki w Kamiennej i przesłanie mu ich do Niemiec. Dostarczono więc robotnikom w Kamiennej wezwanie do pracy, lecz tylko 800 robotników zgodziło się na wysyłkę do Rzeszy; wobec pozostałych 1200 robotników ma być zastosowana akcja policyjna. Kapitan Gartzke uważa taką akcję za możliwą jedynie na podstawie legalnej.”

Tajemnicy ostatniego zdania pamiętnik nie wyjaśnia. A szkoda.
Hans Frank zadowolony jest z łapanek, które nadają charakter germańskiej Europie. 5.8.1942 r. chwali się Frank przed NSDAP:

„Mogę stwierdzić, że w ciągu ostatnich 18 miesięcy dostarczono niemieckiej gospodarce i rolnictwu przeszło 800.000 sił roboczych z GG. Jest to najwyższa liczba obco- plemiennych robotników, jaka z jednego kraju dostarczona została do Niemiec.”

18.8.1942 r. chwali się z kolei przed „Reichsfuhrerem” dla handlu niewolnikami, Saucklem:

„Cieszę się, że mogę Panu oficjalnie zameldować, iż dostarczyliśmy Rzeszy dotychczas ponad 800.000 sił roboczych… Ostatnio zwrócił sic Pan do nas o przekazanie dalszych 140.000 sił roboczych. Mogę z radością Panu urzędowo oświadczyć, że w myśl naszej wczorajszej umowy 60% żądanych sił przekażemy do Rzeszy do końca października, pozostałe zaś 40% do końca tego roku.
Poza tym może Pan liczyć w roku przyszłym na dalszych robotników z GG, ponieważ do zdobycia sił robotniczych zaangażujemy policję.”

Na procesie norymberskim powyższy wyjątek zrobił wrażenie na wszystkich poza Frankiem i Saucklem, co jest zrozumiałe, jeśli przeczytamy samochwalczą notatkę Franka z 14.12.1942 r.:

„Wiedzą Panowie o tym, że oddaliśmy Rzeszy 940.000 polskich robotników. Tym samym GG stoi w liczbach bezwzględnych i procentowych na czele wszystkich europejskich krajów. Ten wyczyn jest wspaniały i tak też ocenił go gauleiter Sauckel.”

Sposoby werbowania do „dobrowolnego” wyjazdu do Rzeszy zawiodły. Na posiedzeniu policji w Krakowie 18.6.1942 r.:

„Generalny Gubernator wyraził również opinię, że nie ma już sił roboczych, klóre by dobrowolnie meldowały się do pracy w Rzeszy. Obecnie nic już sie nic osiągnie systemem ochotniczych zgłoszeń.”

Istotnie, zawodził nie tylko system zgłoszeń dobrowolnych, ale i przymusowych. 26.1.1943 r. Kriiger oświadczył Frankowi:

Pożądane by było, aby wreszcie powiedziano nam, ile jeszcze polskich sił roboczych mamy dostarczyć. O tym, jak dalece jest to konieczne, świadczy np. fakt, że ludzie na wsi uciekają na widok urzędnika policji. Potwierdził to pełnomocnik Pehle. Gdy zjawił się on we wsi, chłopi porzucili wozy i z kobietami oraz dziećmi uciekali. Na zapytanie odpowiedziano mu, że uważano go za tego, który ma przeprowadzać powoływanie do pracy.”

Mimo to łapanki trwają nadal. 20.4.1943 r. dr Buhler mówi:

„Przed kilkoma tygodniami Pan Generalny Gubernator pożegnał milionowego robotnika, udającego się do Rzeszy. Obecnie zdobyto dla Rzeszy znów dalsze 110.000. [Zdobyto!]

22.9.1943 r. chwali się Frank von dem Bachowi:

„…posłaliśmy z naszego terenu do Rzeszy 1,3 miliona robotników — wyczyn, który jest jedyny w swoim rodzaju.”

Na dorocznym posiedzeniu „rządu GG” 26.10.1943 r. „chlubne” sprawozdanie:

„Mimo stale rozwijającego się życia gospodarczego w Generalnej Guberni dała ona Rzeszy olbrzymie ilości sił roboczych: w r. 1939 — 40.000, w r. 1940 — 302.000, w r. 1942 — 390.000. Ogółem od września 1939 r. do końca sierpnia 1943 r. przekazaliśmy do Rzeszy 1.234.000 sił roboczych. To są liczby, które mówią za siebie.”

Liczby te mówią ludzkim głosem, bo za każdą cyfrą kryją się żywi ludzie, którzy walczyli ze zbrodniarzem z Krzeszowic. Ta walka zmusza Franka do regularnej wojny. Oto dokument z 2.2.1943 r.:

„Pan Generalny Gubernator gotów jest w razie potrzeby zwrócić się do Wehrmachtu z prośbą o przydzielenie mu kilku kompanii dla zatrzymania tych, którzy nie chcą pracować. Policja i Sonderdienst niestety są za słabe, by mogły wypełnić takie zadanie. Gen. Gubernator polecił podsekretarzowi stanu drowi Buhlerowi wypracowanie odpowiedniego projektu.”

Projekt został wypracowany, dowództwo armii wyraziło zgodę, żołnierze Wehrmachtu razem z SS i Gestapo rozpoczęli łapanki w r. 1943 i brali odtąd udział w tych „jedynych w swoim rodzaju wyczynach” aż do stycznia 1945 r. Jest to jedna z najciemniejszych kart żołnierza niemieckiego. — Rakarze!
18.3.1944 r. w Rzeszowie Frank chwali raz jeszcze siebie, a po raz pierwszy wobec „jedności narodów europejskich w obliczu wspólnego niebezpieczeństwa” chwali także Polaków:

„Miliony zostało posłanych na roboty. Na czele stoi jak zawsze Generalna Gubernia, która wysłała do Rzeszy prawie 2 miliony sił roboczych. Właściwie biorąc Polacy, jeśli się ich traktuje dobrze, są najsolidniejszymi pracownikami w całej Europie, szczególnie jako robotnicy niewykwalifikowani.”

19.4.1944 r. prezydent Struwe przedstawił Frankowi następującą tabelę:

„Obcoplemienne siły robocze przekazane przez „Arbeitsamfy” do pracy:

Rok   |    w GG    |w Rzeszy
1940 | 477.000  |300.000
1941 | 734.000  |  233.000
1942 |979.000   |  398.000
1943 | 840.000 | 184.000

Taki jest bilans łapanek Hansa Franka. O warunkach życia ludzi pracy w Generalnym Gubernatorstwie wiemy z diariusza generalnego gubernatora dostatecznie dużo, aby móc oskarżać (por. rozdział pt. „Głód tyfoidalny”). O warunkach życia robotników polskich w Rzeszy daje diariusz Franka również dostateczny materiał obciążający. Oto zapisek z 12.4.1944 r.:

„…Prezydent Gerteis mówił o traktowaniu Polaków w Rzeszy. Było ono zawsze jeszcze gorsze niż traktowanie każdego innego robotnika cudzoziemskiego i doprowadziło do tego, że dziś właściwie żaden Polak nie zgłasza się dobrowolnie na roboty do Niemiec.”

Oto w skrócie wyjątki z diariusza Franka, dające obraz 5 lat niemieckiej „polityki sił roboczych”. Zarazem dla historyków kultury najbardziej obiektywny źródlosłów drwiąco – ohydnego słowa o europejskim zasięgu: „łapanka”.

 

VI. MADAGASKAR W TREBLINCE

 

Nie ma zbrodni wojennej, która by za zgodą Franka nie została popełniona w „Generalnej Guberni”. Hans Frank jest odpowiedzialny bezpośrednio za większą ilość zbrodni niż którykolwiek z oskarżonych. Jeśli świat z przerażeniem spoglądał na proces potwora z Belsen, odpowiedzialnego tylko za jeden kilkudziesięciotysięczny obóz śmierci, cóż więc rzec o Franku, który zgodził się aby podległa mu GG była obozem śmierci milionów.
Tu przecież poza milionami Polaków i Ukraińców zginęło 3 i pól miliona Żydów. Gdy z diariusza Franka wybrałem i ułożyłem w chronologicznej kolejności notatki jego o Żydach, powstał przerażający obraz narastania tej jedynej w dziejach zbrodni. Posłuchajmy niemieckiej opowieści:

„7 października 1939 roku w Krakowie gubernator dr Fischer zauważył, że dla Żydów tworzyć trzeba specjalne getta. Pan Generalny Gubernator wyraził na to swą zgodę.”

To jest początek.

10.11.1939 r. „Pan Generalny Gubernator zarządził wprowadzenie oznaki dla Żydów (biała opaska z niebieską gwiazdą Syjonu). Nosić ją mają wszyscy Żydzi i Żydówki od 12 roku życia. Każde nieposłuszeństwo wobec tego przepisu musi być odpowiednio ukarane.”

2 grudnia 1939 r. wydaje już Hans Frank nakaz cenzurowania wiadomości o Żydach w GG tej treści:

„Niepożądane są komunikaty prasowe o rozstrzeliwaniu Żydów, nie należy bowiem Żydów przestraszać.”

Frank z całą świadomością przygotowuje pułapkę dla Żydów, których ściąga do GG, jak stwierdza 8.XII.1939 roku Kruger:

„Od 1 grudnia codziennie przybywa do GG wiele pociągów z Polakami i Żydami z nowoprzyłączonych do Rzeszy terenów. Transporty te trwać będą do połowy grudnia.”

Frank w swych antyżydowskich zarządzeniach przybiera zawsze pozę reprezentanta czystości idei niemieckiej. 12.4.1940 r. opowiada o sobie z patosem:

„Dr Frank stwierdził wczoraj w rozmowie z generałami, że na skutek trudności kwaterunkowych zmuszeni: są oni mieszkać w domach, gdzie prócz nich lokatorami są tylko Żydzi.
Tyczy się to również wszystkich kategorii urzędników. Stan ten na daleką metę jest nie do zniesienia. Jeśli autorytet nacjonal-socjalistycznej Rzeszy ma być nadal utrzymany, to nie można dopuścić do tego, aby reprezentanci tej Rzeszy zmuszeni byli przy wchodzeniu czy opuszczeniu domu spotykać się z Żydami i narażać się na nie bezpieczeństwo zarażenia chorobami. Dr Frank zamierza wobec tego, jeśli to tylko możliwe, rozpocząć wielką akcję wysiedlania i oczyścić miasto Kraków z Żydów do 1 listopada 1940 roku. Jest bowiem absolutnie niedopuszczalne, aby w mieście, któremu Fiihrer przyznał wysoki honor stania się siedzibą władz Rzeszy, włóczyło się i posiadało mieszkania tysiące Żydów. Kraków musi być oczyszczony od Żydów bardziej, niż jakiekolwiek inne miasto w GG.”

Po pokonaniu Francji, kiedy Afryka, wydawało się, stanie się bardzo szybko kolonią włosko – niemiecką i w całej Rzeszy uczono się na gwałt języka afrykańskiego Suaheli, Hitler wpadł na pomysł założenia kolonii żydowskiej pod protektoratem Gestapo. 12.7.1940 r. Frank opowiada o swej rozmowie z Adolfem:

„Bardzo ważne jest rozstrzygnięcie Fuhrera, powzięte na mój wniosek, że nie będzie więcej transportów Żydów do GG. Pragnę przy tym ogólnie zaznaczyć, że planowane jest przetransportowanie całego żydostwa z Rzeszy Niemieckiej, GG i Protektoratu w najkrótszym czasie po zawarciu pokoju do jednej z afrykańskich lub amerykańskich kolonii. Mówi się o Madagaskarze, który w tym celu odstąpiony będzie przez Francję. Tam na przestrzeni 500.000 km kw. będzie dość miejsca dla paru milionów Żydów. Starałem się o to, aby i Żydzi z GG brali udział w tym korzystnym rozwiązaniu umożliwiającym im stworzenie sobie nowego życia na nowei ziemi. Zostało to zaakceptowane, tak że w bliskim czasie nastąpi olbrzymie odciążenie.”

Niemniej pan Frank dalej tworzył getta, o czym czytamy pod datą 12.9.1940 r.:

„Jeśli chodzi o Żydów, to zezwoliłem na zamknięcie getta w Warszawie, przede wszystkim dlatego, że jak stwierdzono, niebezpieczeństwo grożące ze strony 500.000 Żydów jest tak wielkie, iż trzeba było zlikwidować możliwość włóczenia się ich (po mieście)”.

25.7.1940 r. przemawia Frank i raz jeszcze opowiada o decyzji Hitlera, która spotyka się z charakterystycznym śmiechem słuchaczy:

„Jak tylko komunikacja morska pozwoli, Żydzi zostaną sztuka po sztuce odtransportowani. Przypuszczam, że z tego powodu panowie nie będą się martwić (wesołość). Wierzę zatem, że jak to się zwykło mówić, odwaliliśmy już najbrudniejszą robotę i że obecnie możliwe jest stworzenie tu naprawdę przyzwoitego ludzkiego miasta dla naszych niemieckich rodaczek i rodaków.”

Ten dowcipny ton zachował i w swej mowie 19.12.1940 r., gdy przemawiał do wojska opowiadając wesoło o troskach matek niemieckich, które myślą o swych synach:

„Mój Boże, siedzi on gdzieś tam w Polsce, gdzie tak wiele wszy i Żydów, może mu głodno i chłodno, a nie waży się o tym pisać. Może byłoby zatem dobrze posłać ukochanym do domu fotografię i powiedzieć im: och, w GG jest już inaczej i lepiej niż dawniej. Oczywiście w ciągu jednego roku nie mogłem usunąć wszystkich wszy i wszystkich Żydów (wesołość), ale z biegiem czasu, a przede wszystkim, jeśli wy mi będziecie pomagać, uda się i to wykonać.”

Jesienią 1940 inwazja na Anglię nie powiodła się. Hitler począł przygotowywać plan „Barbarossa”, idea madagaskarska została porzucona, do GG znów zaczęły przychodzić transporty z Żydami. 15.1.1941 r.:

„Dr Buhler oświadczył, że uważa za niemożliwe rozdzielić w przewidziany sposób milion ludzi na obszarze GG. Jest to zadanie tak trudne, zarówno pod względem bezpieczeństwa, jak zdrowotności i wyżywienia, że niemożliwe jest, by obyło się bez zamieszek. Pan Generalny Gubernator odpowiedział, że przeciwko zamieszkom wystąpi się z całą surowością.
Załącznik: sprawozdanie z rozmowy o przesiedleniu Polaków i Żydów do GG, odbytej w Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie 8.1.1941 r.
W roku 1941 należy ogółem przesiedlić z terenów wschodnich Rzeszy do GG 831.000, ponadto przewiduje się przesiedlenie wewnątrz GG około 180.000 ludzi.
Pan Generalny Gubernator uzależnia swoją decyzję utrzymania lub rozwiązania warszawskiego getta od wyniku mającej tam wkrótce nastąpić inspekcji. W każdym razie nie dopuści on do tego, aby miasto takie jak Warszawa było całkowicie zasmrodzone.”

Madagaskar znika z projektów Franka. Wypróbowana na Polakach metoda głodu zostaje zastosowana urzędowo do „rozwiązania kwestii żydowskiej”.
15.10.1941 r. „Pan Generalny Gubernator uważa, że dalsze środki żywnościowe dla ludności żydowskiej do starczano być nie mogą.”

17.10.1941 r. sprawozdanie z Lublina:

„Miasto Lublin liczyło w końcu 1939 r. 40.000 Żydów. Około 12.000 zostało w międzyczasie wysiedlonych, lecz mniej więcej taka sama liczba znowu przybyła. Wszyscy Żydzi są stłoczeni w starej części miasta, której granic przekraczać im nie wolno, nie ma jednak dotąd zamkniętego getta. Jedna z najważniejszych dróg ze wschodu prowadzi przez środek tej części miasta, tak że trzeba było budować ulicę okrężną. W tych dniach będzie ona gotowa, a wtedy getto otoczone zostanie drutem kolczastym
i całkowicie zamknięte. Zarządzeń tych można by nadal nie wprowadzać w życie, ponieważ od roku żaden Żyd nie mieszka poza wyznaczonym terenem, ale przybywający stale Żydzi przynoszą bardzo często tyfus i inne choro by i są stałymi roznosicielami zarazy. Rozwiązanie sprawy żydowskiej będzie ostatecznie dopiero wtedy możliwe, gdy uda się przeprowadzić pełne odtransportowanie wszystkich Żydów.”

16.12.1941 r.: „Dr Frank: Przecinko opuszczaniu getta przez Żydów trzeba będzie wystąpić i wystąpi się z całą ostrością. Z tego powodu wyznaczona kara śmierci dla Żydów musi być jak najszybciej stosowana.”

22.1.1941 r.: „Dr Frank: Tak długo, jak Żydzi są tutaj, muszą oni pracować, oczywiście nie w sposób taki, jak dawniej. Żydzi proszą dziś świat o współczucie, ale my pozostajemy zimni!”

9.9.1941 r.: „Dr Hummel: Niebezpieczeństwo tyfusu zwiększa się na skutek spadku odporności zdrowotnej u ludności, szczególnie wśród młodzieży. Wyżywienie mieszkańców getta jest niedostateczne. Brak jest środków dezynfekcyjnych, brak mieszkań. Raportowany stan ty fusu w getcie wynosi dziś 2.405 wypadków. Rzeczywisty stan jest daleko wyższy. W Warszawie stwierdzono 503, na prowincji 589 zachorzeń Polaków na tyfus. Samo zamknięcie Żydów w getcie jest błogosławieństwem. Ważne jest obecnie całkowite odcięcie getta. Z dziękczynieniem powitano rozkaz policji, zezwalający na strzelanie do Żydów na drogach wiejskich. Dr Hummel referuje dalej praktyczne skutki nałożenia kary śmierci za nie prawne opuszczanie getta. W Warszawie mimo powołania trzeciego sądu zdołano wydać tylko 45 wyroków śmierci, z których dopiero 8 wykonano, ponieważ o każdym wypadku ostateczną decyzję wydaje Komisja Ułaskawień w Krakowie. Dalsze 600 wniosków o wyrok czeka. Na drodze postępowania sądów specjalnych skuteczne zaniknięcie getta jest niemożliwe. Postępowanie do chwili likwidacji trwa zbyt długo, obciążone jest formalnościami i musi być uproszczone.”

Tak narasta zbrodnia. Drowi Hummlowi odpowiada tegoż dnia Frank:

„Z Żydami — to chcę Panom otwarcie powiedzieć — trzeba tak czy owak zrobić koniec. (Tu cytuje słowa Hit lera z 1.IX.1939 r.). Wiem, że krytykuje się szereg zarządzeń, wydanych obecnie w Rzeszy przeciwko Żydom. Jak wynika z raportów o nastrojach, wciąż się mówi o okrucieństwach, surowości itp. Pozwolą Panowie, że nim będę mówić dalej., uzgodnimy między sobą tę zasadę: współczucie chcemy zachować zasadniczo tylko dla niemieckiego narodu, poza tym dla nikogo na świecie. Dla nas też nikt nie miał współczucia. Jako stary nacjonal- socjalista muszę powiedzieć: jeśli żydostwo przeżyje w Europie tę wojnę, my zaś dla utrzymania Europy poświęcimy naszą najlepszą krew, to wówczas wojna ta stanowić będzie tylko sukces częściowy. Toteż oczekuję, że Żydzi znikną. Muszą zniknąć. Nawiązałem rozmowy w celu wyrzucenia Żydów na wschód. W styczniu odbędzie się w Berlinie wielka konferencja, na którą posyłam p. Buhlera. W każdym bądź razie nastanie wielka żydowska wędrówka. Lecz co ma z tymi Żydami nastąpić? Czy wierzą Panowie, że na wschodzie umieści się ich w wioskach osadniczych? Powiedziano nam w Berlinie: Po co robicie tę historię? Przecież w Ostlandzie czy w Komisariatach Rzeszy również będziemy musieli coś począć z Żydami —zlikwidujcie ich sami. Moi Panowie, muszę Was prosić, byście się opancerzyli przeciwko wszystkim rozważaniom uczuciowym. Aby utrzymać fundamenty Rzeszy, musimy Żydów zniszczyć, gdziekolwiek ich spotkamy i gdziekolwiek to jest możliwe. To oczywiście nastąpi za pomocą metod innych niż te, o których mówił dr Hummel. Nie można czasowych poglądów przenosić na tego rodzaju jednorazowe gigantyczne wydarzenia. W każdym razie musimy znaleźć drogę, która prowadzi do celu i o tym właśnie rozmyślam. Żydzi są dla nas również niezwykle szkodliwymi żarłokami. GG liczy około 2,5 miliona, a razem z (ludźmi) spokrewnionymi z Żydami około 3,5 miliona- Tych 3,5 miliona Żydów nie możemy rozstrzelać, nie możemy otruć, w związku jednak-« wielkimi decyzjami, powziętymi w Rzeszy, zastosujemy metody, które jakoś doprowadzą do sukcesu zniszczenia (Vernichtungserfolg), GG musi być wolna od Żydów tak jak Rzesza. Gdzie i jak to nastąpi, jest sprawą władz, które w tym celu powołamy i stworzymy, a których skuteczność zostanie Panom we właściwym czasie podana do wiadomości.”

To jest przemówienie Hansa Franka, który na procesie norymberskim oświadczył, iż jest niewinny.
5.8.1942 r. na posiedzeniu partii mówił Frank:

„O Żydach nie potrzebuję specjalnie mówić. Zmusiliśmy ich do pracy. Wszelka litość nie jest tu na miejscu. Nie zasłużyli oni sobie na inny los niż ten, który ich spotkał, oni bowiem przecież rozpętali wojnę…!”
„Cóż za paskudny naród żydowski panoszył się w roku 1939! A gdzie są dziś ci Żydzi? Prawie ich nic widać. Są przy pracy.”

Tragedia narodu żydowskiego zbliża się do punktu kulminacyjnego. 18.6.1942 r. na policyjnej odprawie w obecności Franka interpeluje dr Buhler w sprawie szybkiego zmniejszenia ludności getta. Sekretarz stanu Kruger odpowiada, że zapewne w ciągu sierpnia będzie można mieć już pogląd na tę sprawę. Problem wysiedlania Żydów dojrzewa. Dla przeprowadzenia akcji wysiedleńczej’ potrzeba wystarczającej ilości pociągów transportowych. Mimo całkowitego zamknięcia ruchu kolejowego na najbliższe 14 dni, Kruger w rozmowach z prezydentem Gerteisem uzyskał zapewnienie, że dla odtransportowania Żydów pociągi będą podstawione. Po zniesieniu ograniczeń ruchu kolejowego akcja żydowska musi być przeprowadzona z większym natężeniem.”
Jak przyjęli Niemcy „wysiedlanie” Żydów na Madagaskar w Treblince i Sobiborze?
25.1.1943 r. „Gubernator Zorner: Ewakuacja Żydów została przez większość Niemców uznana jako akcja konieczna. Niestety przy końcu zbyt pośpieszne zarządzenia doprowadziły do tego, że wielu Żydów uciekło do lasów i dołączyło się do grup bandyckich. Tak np. w Puławach stwierdzono, że jedna z band składała się z 3 Rosjan i 24 Żydów.”
31.5.1943 r. oświadczył Kruger w obecności Franka:

„Odżydzenie… było dla policji jednym z najcięższych i najbardziej nieprzyjemnych zadań, które jednak, na rozkaz Fiihrera, musiało być przeprowadzone, ponieważ leżało w interesie całej Europy.”

Potem przez cały prawie rok w pamiętniku Franka nie ma notatki o Żydach. Dopiero w 1944 r. ostatnie dwa zapiski, które starczą za tomy oskarżeń.
25.1.1944 r. na konferencji prasowej w Berlinie chełpił się Frank:

„Obecnie mamy w GG może jeszcze ze 100.000 Żydów”.

4.3.1944 r. na posiedzeniu partii morderca milionów Żydów kpi z tych, którzy się z dokonaną zbrodnią pogodzić nie mogą:

„Jeśli do niedawna ten czy ów obnosił ze łzami w oczach żałobę po Żydach i mówił: czyż nie jest to okrutne, co z Żydami uczyniono, to należy go zapytać, czy i dziś nadal reprezentuje ten pogląd. Gdybyśmy dziś mieli dwa miliony Aktywnych Żydów, a z drugiej strony tę niewielką liczbę niemieckich mężczyzn w kraju, wówczas nie bylibyśmy już panami położenia. Żydzi są rasą, która musi być wytępiona. Każdego złapanego Żyda wykończymy na miejscu.”

VII. TRUCIZNA DLA NARODU
Wrogi stosunek Franka d(| religii wypływał nie z kry tyki rozumowej, lecz z poczucia bezużyteczności religii wobec posiadanej siły.
W diaiiuszu Franka znalazł dr Piotrowski również szereg wypowiedzi o Kościele Katolickim w Polsce, które charakteryzują generalnego gubernatora, a zarazem są dalszymi dowodami oskarżenia.
Już 2 grudnia 1939 r. Frank określa swą politykę totalną wobec Kościoła:

„Skazanie na śmierć jednego arcybiskupa i jednego biskupa pozwala mi stwierdzić, że w GG prowadzi się totalną walkę z wszelkiego rodzaju oporem. Obaj biskupi zostali słusznie skazani, ponieważ znaleziono przy nich broń! Jeśli mimo to zamieniono im karę śmierci na dożywotnie więzienie, spowodowały to inne specjalne względy.”

„SS — Obergruppenführer Krüger uważa za stosowne, aby o wypadkach tego rodzaju, jak wspomniane skazanie dwóch biskupów nie rozpowiadano, istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że plotka może liczbę skazanych znacznie pomnożyć.”

W grudniu 1940 r. gmach seminarium duchownego w Krakowie został przekazany przez Franka niemieckiej policji, przy czym Frank oświadczył:

„Jeśli Wam nie wystarczy seminarium duchowne, to wówczas dam Wam pałac Księcia Metropolity. A jeśli
macie ochotę na cokolwiek innego, co może ułatwić Wam służbę, jestem zawsze gotów Wasze życzenia spełnić.”

Na tajnym posiedzeniu partii w Krakowie 18 marca 1942 r:

„Nie troszczmy się o Kościół. Po prostu problemów kościelnych u nas nie będzie. Wehrmacht posiada co prawda w Generalnej Guberni kościoły garnizonowe, ale dla cywilnej, ludności niemieckiej w GG kościołów nie będzie. Jesteśmy — rzec można — szczęśliwym krajem, bowiem z takim problemem nie musimy się liczyć.”

A oto cyniczna uwaga Franka wobec dziennikarzy niemieckich 14 kwietnia 1942 r.:

„A jeśli się twierdzi, że katolicyzm jest rzeczywiście hańbą dla narodu, to tym bardziej muszę życzyć Polakom katolicyzmu. Jeśli zaś katolicyzm jest trucizną, to należy tylko życzyć narodowi polskiemu tej trucizny. To samo dotyczy i innych spraw.”

Na kursie wychowawczym partii w Krakowie 2 lutego 1944 r.:

„Dobrze trzeba zapamiętać, że klechy są naszymi śmiertelnymi wrogami. Toteż czuję odrazę, gdy widzę, że katolickie kościoły w Generalnej Guberni zapełniają się Niemcami bardziej, niż bym się tego kiedykolwiek spodziewał. Miałem cichą nadzieję, że na tym nowym obszarze Rzeszy Niemieckiej uda się zlikwidować wpływy Kościoła, lecz ci, którzy już od dwóch tysięcy lat krążą ze swoimi bajeczkami po kraju — to cwane łobuzy. Nazywamy się „Herrenmenschen”, pragniemy tworzyć nowy kraj, a latamy za tymi rzezakami cieląt równie przygarbieni jak to Polaczyska (die Polacken).”

Na zakończenie kursu dwa tygodnie później przemawiał znów Frank:

„Wiecie sami, jak ciężka jest nasza walka z Kościołem. Domy Boże zapełniają się coraz bardziej, a jednocześnie Kościoł potrafi jak żmija w sposób przebiegły i mądry ukrywać swoją do nas wrogość. Wrogowie nasi (mamy ich także i w Niemczech) są zorganizowani międzynarodowo i posiadają pomoc międzynarodową. Widzimy więc, że chęć rozsadzania programu Fuhrera
0 znaczeniu światowo-historycznym stworzyła front nieprzyjaciół, których jako zwycięzców widzieliśmy u nas w roku 1919, to jest front żydów, jezuitów i masonów. Ci nasi wrogowie znowu występują w dzisiejszym dramacie światowym.”

5 maja 1944 r. zapisana jest rozmowa Franka z metropolitą Sapiehą:

„Sapieha: Cała ludność ¡jest właściwie bezbronna. Zdarzało się, że podrzędnym organom administracji pozostawiono decyzję co do rozstrzeliwania lub pozostawienia przy życiu Polaków.
Arcybiskup Sapieha mówił z kolei o aresztowaniu i rozstrzeliwaniu polskich księży. Określał wielu z nich jako całkowicie niewinnych. 20 księży poniosło już śmierć w Oświęcimiu, gdy pozostałych 20 nadal znajduje się w areszcie.
Pan Generalny Gubernator: Mała liczba 20 zabitych i 20 aresztowanych księży może służyć jako dowód, że mimo wszystko umożliwiło się Polakom praktyki religijne.”

Ta notatka posiada równie wiele cynizmu, jak i w 9 dni później, 14.5. 1944 r., wypowiedziana uwaga do towarzyszy partyjnych NSDAP:

„A jeśli przyjdzie do nas ksiądz i zechce nam dać ostatnie namaszczenie, to wówczas odpowiemy mu:„Kochany przyjacielu, pozostaw w spokoju twą Jezusową historię. Myśmy bezpośrednio przeżyli Żywe Objawienie (den Träger eines Glaubens).”

Dla nas powiedzenie, że Hitler był „Żywym Objawieniem” wydaje się czymś obłąkańczym. Dla milionów Niemców jednak nacjonal-socjalizm był religią, a Hitler jedynym bogiem. Frank wiedział o tym. Toteż czytając jego wypowiedzi pamiętać zawsze trzeba, że choć one nas rażą, nie raziły one nigdy sprusaczonych Niemców.

 

VIII. DZIECI Z ZAMOJSZCZYZNY

 

W historii Warszawy z okresu okupacji sprawa dzieci z Zamojszczyzny należy do najpiękniejszych kart. Wte dy to, gdy w ciągu godzin nieledwie cała Warszawa orga nizowała pomoc i uprowadzała z, wagonów kolejowych osierocone dzieciaki chłopskie spod Zamościa, Niemcy przekonali się, że popełnili błąd.
W diariuszu Franka sprawa Zamojszczyzny powtarza się wielokrotnie. Warto podać jej echa w „rządzie GG” w kolejności zapisków.
Początek sprawy zapisany jest pod datą 4.8. 1942 r.:

„Sekretarz stanu Kruger mówił następnie o tym, że Himmler zamierza w najbliższym czasie, do końca przyszłego roku, zająć w obu powiatach (zamojskim i lubelskim): 1000 wiejskich zagród (1 zagroda dla jednej rodziny liczącej, ok. 6 osób) dla Niemców z Bośni, 1000 zagród dla Niemców z Besarabii, 200 dla Niemców z Serbii, 2000 dla Niemców z Leningradu, 4000 dla Niemców z krajów bałtyckich, 500 dla Niemców z Wołynia i 200 dla Niemców z Flandrii, Danii i Holandii, razem 10.000 zagród dla 50 — 60 tysięcy osób.
Pan Generalny Gubernator zarządza, aby plan przesiedleńczy został omówiony komisyjnie przez odpowiednie urzędy i oświadcza gotowość zaakceptowania w końcu sierpnia opracowanego planu po zadowalającym uregulowaniu wszelkich związanych z planem zagadnień, prze de wszystkim zabezpieczenia spokoju i porządku, tak aby w połowie listopada, jako w najkorzystniejszym okresie, móc rozpocząć przesiedlenie.”

Tak się też stało. Akcja została rozpoczęta w listopadzie. Skutki jej zaskoczyły Niemców i wywołały zastrzeżenia, które sformułował przed Frankiem dr Kruger na tajnym zebraniu Gestapo 25. 1. 1943 r. w Warszawie:

„Jako przedstawiciel Komisarza Rzeszy zadawałem sobie często pytanie, czy jest słuszne przeprowadzać teraz przesiedlania i czy wobec politycznej sytuacji nie byłoby celowe wstrzymanie tej akcji. To, że GG będzie za mieszkała przez Niemców, nie ulega żadnej wątpliwości. Zasadniczo Niemcy jak i cała Europa w ogóle mogą żyć tylko ze Wschodu.
Chodzi tu przede wszystkim o dystrykty Lublina i Galicji. Tam mówi się, że nie jest teraz wskazane podejmowanie akcji osiedleńczej.
Ostatnio, na krótko przed Bożym Narodzeniem osiedliliśmy około 4.000 ludzi w powiecie zamojskim. Miałem okazję rozmawiania z nimi. To, że zasiedlenie tego terenu nie przysporzyło nam wśród Polaków przyjaciół — jest samo przez się zrozumiałe. Przez osiedlanie volksdeutschów na tym obszarze jesteśmy zmuszeni wyganiać stamtąd Polaków… Będą oni przerzuceni najpierw do obozów koncentracyjnych, a następnie przekazani zostaną do pracy w Rzeszy. Cala ta akcja, znów mówiąc w sensie propagandy wobec Polaków, rozegrała się dla nas niekorzystnie, ponieważ Polak mówi: po wytępieniu Żydów próbuje się podobnymi metodami usunąć Polaków z tego obszaru i zlikwidować ich tak samo jak Żydów.
Dr Frank: W drugiej połowie lutego, jeżeli to tylko będzie możliwe, odwiedzę sam te osady w dystrykcie lubelskim.
Dr Krüger: Jak już powiedziałem, wysiedlania wywołały wielki niepokój wśród Polaków.
Dr. Frank: Będziemy każdy wypadek przesiedlania omawiać równie dokładnie, jak sprawę Zamościa. Panie sekretarzu stanu, będzie Pan mi osobiście składał sprawozdania.”

Sprawa mimo to nie została wyczerpana. Z kolei zabrał głos gubernator Warszawy Fischer:

„Bardzo silne zaniepokojenie nastąpiło po przesiedleniach w powiecie zamojskim. Wysyłka dzieci wywołała żywy oddźwięk w Warszawie. Ta wysyłka, która z początku miała tylko małe rozmiary, spowodowała wielki niepokój. Wielu Polaków rozprawiało o tym na ulicach i dodawało komentarze. Podane przez radio dementi od-działało dobrze przynajmniej na miasto Warszawę. Lecz w kilka dni później znów przyjechały do Warszawy dzieci z Zamościa. Volksdeutsch, sołtys ich wsi, nie miał dla nich pomieszczenia, 45 dzieci przekazano szpitalom. Z raportu kreishauptmannów wynika, że na skutek przesiedleń postawa chłopów jest bardzo niewyraźna, a jeśli wkrótce nie nastąpi uspokojenie, wówczas jest możliwe, że chłop porzuci dotychczasową potulność w stosunku do nas.
Gubernator Lublina Zörner: W powiecie zamojskim po przesiedleniu pozostało jeszcze 50°/o Polaków… 0 ile dawniej Volksdeutsche nie byli napastowani, o tyle obecnie po nowych osiedleniach doszło do napadów i podpalań chat osadników. W związku z akcją w Zamojskim trzeba było użyć większej ilości oddziałów policji i żandarmerii będących do dyspozycji dystryktów. Oddziaływa to również bardzo źle na powiaty sąsiednie, a wobec zbliżających się robót wiosennych trzeba się odnieść z największym zastrzeżeniem (do skutków przeprowadzanej akcji).
Krüger: Rozkaz przesiedlania wydany został przez Komisarza Rzeszy, a o zagadnieniach z tym związanych odbyła się pod przewodnictwem Generalnego Gubernatora konferencja na zamku.”

3. 2. 1943 r. Krüger oświadcza Frankowi:

„Przyznaję, że w związku z wypadkami w powiecie zamojskim nie można podejmować dalszych przesiedleń.
Dr Bühler: Zwracam uwagę szczególnie na akcję przesiedleńczą w dystrykcie Lublin, w powiecie zamojskim, gdyż ciągle jeszcze nie jest zakończona. Akcja ta . doprowadziła na całym terenie do niepokoju, który nadal wzrasta. Okazuje się, że tego rodzaju akcje wyrządzają w swych skutkach wielkie szkody gospodarcze, a przede wszystkim żywnościowe.
Pan Generalny Gubernator: Życzeniem jednak Fuhrera jest, aby powoli rozpoczęło się osiedlanie w GG Niemców. Toteż tego problemu nie można oceniać tylko z punktu widzenia korzyści i szkód, lecz z punktu widzenia pilnej potrzeby.”

31. 5. 1943 r. ocena akcji zamojskiej jest już zgodna:

„Dr Bühler: To, że akcja przesiedleńcza w dystrykcie lubelskim miała szczególnie nieszczęśliwe skutki, zostało dowiedzione…
Dr Kriiger: Dalszym czynnikiem niepokoju jest akcja przesiedleńcza. Pierwsze osadnictwo zostało przeprowadzone w powiecie zamojskim (dystrykt Lublin). Komisarz Rzeszy dla umocnienia niemczyzny, który po wiat ten ogłosił jako niemiecki teren osadniczy, osiedlił tam około 8.000 — 12.000 ludzi.
Generał Hennicke: Ryła mowa o tym, że należy na takim terenie ogłosić stan wyjątkowy. Chodzi tu o sprawę polityczną i ostrzegam przed używaniem choćby tylko takiego określenia, bowiem gazety angielskie natychmiast je podchwycą. Określenie „stan wyjątkowy” nie może nigdy być użyte. Jeśli będzie ono wprowadzone w praktyce, to polegać musi na umowie między odpowiednimi czynnikami.”

Mimo tych zastrzeżeń Frank próbuje przeforsować wysiedlenie Polaków z Zamojszczyzny. 22. 7. 1943 r. na posiedzeniu „rządu GG” oświadcza:

„Jeśli w związku z akcją pacyfikacyjną w dystrykcie lubelskim muszą być znowu przeprowadzone w wielkim rozmiarze wysiedlenia, to chciałbym podkreślić, że wszystkie te akcje nic nie znaczą w porównaniu z jednym tylko nieprzyjacielskim nalotem bombowym na któreś z niemieckich wielkich miast w Nadrenii i z tamtejszą nędzą oraz z akcją ewakuacyjną.”

Kończy się zamojska krzywda całkowitą kapitulacją Franka, Himmlera i Hitlera. Akcja osiedleńcza zostaje wstrzymana. 25. 1. 1944 r. Frank melancholijnie oświadcza przedstawicielom prasy w Berlinie:

„Popełniliśmy również błędy, tak więc i ten błąd, że wierzyliśmy, iż możemy teraz przemocą zasiedlać teren (GG) Niemcami.”

A 17. 2. 1944 r. w przemówieniu do Niemców w Krakowie pociesza siebie i swych rodaków tymi słowy:

„Luksusem jest czynić cokolwiek, co można lepiej zrobić po zwycięstwie. Na pytanie, kto będzie mieszkać na tym terenie, odpowiedzieć łatwo. Taki mądry i ja jestem, aby wiedzieć, że tu Polacy nie zostaną!”

IX. POLSKA WALCZY
Przeciwko terrorowi „Herrenvolku” wystąpił polski naród, ceniący niepodległość ponad wszystko. W diariuszu Hansa Franka z 1939 r. jak również w tomach do roku 1945 stale napotykamy zapiski, mówiące o Polsce walczącej.
10 listopada 1939 r. „pan generalny gubernator” przyjął szefa dystryktu dra Wächtera, który zameldował, że w szeregu miejscowości rozlepiono plakaty z okazji polskiego Dnia Wolności. 11.XI. „pan generalny gubernator” zarządził, aby przed każdym domem, na którym nalepiono plakat, rozstrzelany został jeden mężczyzna, mieszkaniec danego domu. Rozporządzenie to wykona szef policji. Dr Wächter nakazał zawczasu aresztować 120 zakładników w Krakowie.
15.12. 1939 r- „pan generalny gubernator” przestrzegł stanowczo przed niebezpieczeństwem stworzenia jakichkolwiek możliwości organizowania się. Celem zapobieżenia temu niebezpieczeństwu „pan generalny gubernator” zarządza, aby plan organizacyjny Polskiego Komitetu Samopomocy Społecznej został opracowany w porozumieniu z wyższymi dowódcami SS i policji, a następnie przedłożony jemu do zatwierdzenia.

„Nie wolno zapominać, że konieczna jest żelazna surowość i że wszystkimi środkami dążyć trzeba do tego, aby uniemożliwić stworzenie przez Polaków jakiejkolwiek formy zorganizowanej wspólnoty.”

8 marca 1940 r. Frank oświadczył:

„Nasze zarządzenia nie mogą prowadzić do tego, aby element polski brał choćby najmniejszy udział w administracji GG. Ogólnie można powiedzieć, że musimy się liczyć z oporem wzrastającym ze strony inteligencji, Kościoła i byłych oficerów. Już obecnie są stworzone formy organizacyjne przeciwko naszemu panowaniu w tym kraju. Przy najmniejszej próbie Polaków podjęcia jakiejś akcji dojdzie do niesłychanego terroru przeciwko nim. Wówczas nie będę się bał użyć oddziałów wzbudzających strach (Schreckensregiment) i nie będę się bał skutków mego postępowania. Wydałem rozkaz, aby kilkuset członków tych organizacji zamknięto na trzy miesiące, aby w najbliższym czasie nic się nie zdarzyło. Ostatnie słowa, które mi Führer powiedział na pożegnanie, brzmiały:

„Niech Pan się stara o to, aby tam u Pana był absolutny spokój. Nie mogę tolerować sił niszczących spokój na wschodzie.” O to ja już się będę starał.”

12.4.1940 r. „W dystrykcie lubelskim stwierdzono, że księża z ambon podburzali ludność. Zamknęliśmy tych proboszczów i w osiem dni później sytuacja istotnie się poprawiła. Standartenführer Schulz zauważa, że dokonywane są aresztowania w wielkiej ilości. Aresztowani są przekazywani odpowiednim sądom, lecz co się z nimi dzieje, Schulz nie może powiedzieć.”

19.12.1940 r. Frank ostrzega swoich podwładnych:

„Moi panowie, chciałbym bardzo ostrzec panów przed tym, abyście się nie dali ukołysać spokojem panującym w Waszym służbowym terenie. Kraj ten nie jest uspokojony. W kraju tym muszą panować rządy twardej ręki. Polak musi odczuć, że my nie budujemy Państwa dla niego; dla Polaka istnieje tu jeden tylko obowiązek, mianowicie być posłusznym i pracowitym. Jest jasne, że mogą powstać nieraz trudności, lecz panowie musicie w swoim własnym interesie stosować te wszystkie metody, aby zapanować nad trudnościami. Możecie przy tym bezwzględnie na mnie polegać.”

25.2.1940 r. w Radomiu:

„Jeśli policja bezpieczeństwa zauważy, że duchowni zbaczają w jakikolwiek sposób na polityczne tory, to nie wolno mieć dla nich żadnych względów. Pilnujcie, panowie, kazań i działalności duchownych i interweniujcie, natychmiast, jeśli padnie jakiekolwiek podejrzenie, że kościół jest wykorzystywany dla celów politycznych”

25.3.1941 r. Frank ma już poważniejsze zmartwienie:

  „Gubernator dr Fischer: Jest charakterystyczne, że w ostatnim czasie mamy wystąpienia ruchu oporu. Zanotowaliśmy trzy akty terrorystyczne: zastrzelenie jednego volksdeutscha w Warszawie, zranienie jednego żołnierza w Łowiczu i jednego żołnierza w Kielcach. Proszę Pana Generalnego Gubernatora o wystąpienie z całą możliwą ostrością przeciwko tego rodzaju aktom terrorystycznym. Przede wszystkim powinien być podawany do publicznej wiadomości wymiar kary. Taka metoda działa bardzo odstraszająco i zmusi pewne elementy do porzucenia metody terroru.”

15.10.1941 r. w Warszawie posiedzenie „rządu”:

„Referat przywódcy SS i policji na dystrykt warszawski, SS-Oberfiihrera Wieganda: W ostatnich dwóch latach musiano zamknąć w obozach koncentracyjnych ze względu na przestępstwa polityczne i kryminalne 7.000 osób. W tutejszych więzieniach siedzi obecnie 2.811 aresztantów, z czego przestępców politycznych 1.290 mężczyzn i 268 kobiet.”

9.9.1941 r. „Dr Schóngarth, pułkownik policji: Liczba osób, znajdujących się w tej chwili w więzieniach, aresztowanych z powodu udziału w ruchu oporu, jest niezwykle wysoka.”

Na to odpowiada dr Frank:

  „Niechaj to panów nie zdziwi, że w najbliższym okresie nieco krócej schwycę cugle w stosunku do Polaków. Muszę się panom przyznać, że już nieraz nosiłem się z myślą, czy nie mam rozpocząć nowej akcji, w której wystąpię ze specjalnym kodeksem karnym przeciwko tym Polaczyskom, którzy nie ustępują z drogi niemieckim oficerom albo ich umyślnie potrącają.”

17.3.1942 r. omawiając podporządkowanie Gestapo władzy generalnego gubernatora, Frank mówi:

  „Byłoby śmieszne, gdybyśmy chcieli tutaj zbudować własną politykę bezpieczeństwa w stosunku do naszych Polaków, wiedząc, że Polaczyska w Prusach Zachodnich, w Poznaniu, w kraju nadwarteckim i na Śląsku posiadają wspólny ruch oporu. Reichsführer SS i szef niemieckiej policji musi mieć zatem możliwość interwencji policyjnej w całej Rzeszy za pośrednictwem swoich instancji. Ja jednak muszę być zawsze powiadomiony o mających nastąpić zarządzeniach, których wykonanie zależne będzie od mojej zgody. W GG policja jest wojskiem. W związku z tym został powołany przeze mnie kierownik policji do rządu GG, będący sekretarzem stanu dla spraw bezpieczeństwa i podlegający mnie, względnie memu zastępcy.”

Tak więc Frank, nie mogąc sobie dać rady z ruchem oporu stworzył specjalne ministerstwo do walki z Polakami. Poza tym na pomoc przywołał jeszcze osławiony Sonderdienst, o czym dowiadujemy się z zapisku z dnia 24.3. 1942 r.:

„Pan Generalny Gubernator podpisał zarządzenie dotyczące nowego stanowiska Sonderdienstu. Istotna treść zarządzenia mówi, że wyłączne przywództwo nad Sonderdienstem jest zastrzeżone dla Pana Generalnego Gubernatora.”
10.4.1942 r. Jeszcze raz przypomina Frank, że „SS Obergruppenführer jako sekretarz stanu dla spraw bezpieczeństwa w GG może występować tylko z ramienia Generalnego Gubernatora, a nie Reichsführera SS.”

To zdanie przekreśla wszelką możliwość zrzucenia przez Franka winy na Himmlera.
18.3.1942 r. w Krakowie:

„Kundt (Radom): Jeden żołnierz Sonderdienstu został zastrzelony… Obecnie przeprowadza policja akcję odwetową w wioskach tego terenu. Pewna liczba podejrzanych osób została aresztowana, a 50 z nich zostało rozstrzelanych.
Dr Frank: Walka o przeprowadzenie naszych celów toczy się z żelazną konsekwencją dalej. Panowie widzą, że przed niczym nie okazujemy lęku i całe tuziny różnych ludzi stawiamy pod ścianą. Jest to konieczne, bo w okresie, kiedy przelewamy najlepszą niemiecką krew, nie możemy oszczędzać obcej krwi; mogłoby w ten sposób powstać jedno z największych niebezpieczeństw. Słyszymy już dziś w Niemczech, że jeńcy wojenni administrują całkowicie samodzielnie wielkimi gospodarstwami w Bawarii czy w Turyngii, gdy wszyscy zdolni do walki mężczyźni z danej wsi znajdują się na froncie. Jeśli ten proces będzie trwał dalej, to powoli nastąpi zanikanie niemczyzny. Nie należy tego niebezpieczeństwa nie doceniać, toteż trzeba tępić polskość wciąż bez przerwy, z całą bezwzględną energią. Nie należy tego ogłaszać z wielkim hałasem, musi to następować w milczeniu.”

25.1.43 w Warszawie: „Dr Frank: …Chciałbym jedno zaznaczyć, że nie możemy być specjalnie wrażliwi, jeśli słyszymy liczbę 17.000 rozstrzelanych. Ci rozstrzelani są też ofiarami wojny… Musimy sobie uświadomić, że my wszyscy tutaj zebrani figurujemy na liście zbrodniarzy pana Roosevelta. Ja mam honor być pod numerem pierwszym. Staliśmy się zatem, można powiedzieć, wspólnikami w historyczno – światowym sensie. Właśnie dlatego musimy się wspólnie zbierać, musimy wspólnie czuć i byłoby śmieszne, gdybyśmy tu chcieli przeprowadzać jakiekolwiek spory na temat metod.”

Za to jedno zdanie należy się Frankowi szubienica, Ale Hans Frank szubienicę swoją budował przez lat pięć.

15.4.1943 r. w Krakowie: „Sekretarz stanu dr Buhler: Pozostałe środki zwalczania (ruchu oporu) nie przyniosły nam sukcesu na dłuższą metę. Łapanki (Durchkemmeaktion) dają co prawda na parę dni spokój, ale po krótkim czasie ruch oporu znów daje znać o sobie. System brania zakładników i rozstrzeliwań, co ciągle jeszcze jest stosowane, nie doprowadzi do żadnego zasadniczego uspokojenia. Wobec zapewnień SS-Brigadenfiihrera dra Schongartha, że nie zarządził on żadnych rozstrzeliwań zakładników, dr Buhler stwierdził, że według posiadanych przez niego informacyj zostało po zabiciu jednego komisarza powiatowego i jednego kreishauptmanna rozstrzelanych 30 zakładników. Prezydent dr Struwe: Poza tym należy stwierdzić, że pewna ilość przedsięwzięć policyjnych zapisywana jest na konto urzędów pracy, które nie ponoszą tu żadnej odpowiedzialności.”

31.5.1943 r.: „Dodać trzeba jeszcze szereg akcji w GG, które na nastroje ludności wpłynęły bardzo źle; przede wszystkim wielka akcja wyłapywania na roboty, przeprowadzona w styczniu 1943 r. kiedy to ludzie zabierani byli bez planu z ulic, kościołów i mieszkań.”
Na posiedzeniu rządu 20.4.1943 r. wypowiedział w obecności Franka SS-Brigadenfiihrer dr Schongarth słowa, które powinny być każdemu Niemcowi, wysiedlonemu dziś z Polski, wbijane w pamięć.

„Takiego ucisku, jaki cierpi naród polski, żaden naród nigdy jeszcze cierpieć nie musiał.”

22.9.1943 r.: „Generał – porucznik Becker: Na terenie, znanym jako centrum band, a więc w lasach biłgorajskich oraz na północ i na południe od tych lasów musiały być przeprowadzone wysiedlania ludności. Tym samym, według mojego zdania, została stworzona podstawa do pełnego sukcesu.
W związku z powyższym Pan Generalny Gubernator stwierdził, że wysiedlanie nastąpiło w pełnym porozumieniu między nim a Reichsführerem SS.”

16.12.1943 r.: „Zarządzenia policji stosującej prawo wojenne i egzekucje dały wyniki korzystne. Poza twardymi zarządzeniami nie ma dotychczas żadnej innej drogi dla niemieckiego panowania.
Należy się zastanowić nad tym, czy nie byłoby celo we przeprowadzać egzekucje tam, gdzie został dokonany zamach na Niemca. Trzeba by może stworzyć w tym celu specjalne miejsca egzekucyjne, ponieważ stwierdzone jest, że ludność polska przybywa tłumnie do dostępnych każdemu miejsc egzekucji po to, aby ziemię przesyconą krwią zbierać w naczynia i zanosić do kościołów.
SS Obergruppenführer Koppe: Za zamach na pociąg stracono 150, a za zamach na dwóch niemieckich urzędników — 50 polskich terrorystów na miejscu czynu albo w pobliżu. Trzeba pamiętać, że przy rozstrzelaniu 200 ludzi co najmniej 3000 osób (najbliższej rodziny) zostaje dotkniętych…
Organizacje oporu i bandy zmierzają do tego, aby znowu stworzyć dawną Polskę.
Punkt ciężkości leży w ataku. W przyszłości będą przeprowadzane kontrole na ulicach, w pociągach, rewizje po domach, obławy w mieszkaniach i w restauracjach. Trzeba będzie osiągnąć i to, aby w wypadku potrzeby można było całkowicie odciąć jakieś miasto, np. Warszawę.”

2.10.1943 r. w Krakowie: „Tematem rozmów jest przedłożony przez dra Weh projekt rozporządzenia o zwalczaniu ataków na niemieckie dzieło odbudowy w GG. Po krótkim wyjaśnieniu Pan Generalny Gubernator wycofał swoje zastrzeżenia i podpisał projekt ustawy.

Dr Frank: Ustawą wchodzącą w życie dnia 10 października, po wycofaniu wszystkich hamujących zastrzeżeń formalnych, dałem policji bezpieczeństwa nadzwyczajne pełnomocnictwa. – SS Oberführer Birkamp: Ruch oporu przeniósł swoje oddziały do Warszawy i pragnie na terror odpowiadać przeciw terrorem. Dotychczas jednak Polacy nie odważyli się na to, niemniej posiadamy ulotki o następującej treści: Odpowiadać będziemy terrorem na terror, tak że niemieccy gnębiciele będą musieli ustąpić.”
23.10.1943 r.: „Tematem rozmowy jest skierowane do Pana Generalnego Gubernatora pismo przewodniczącego RGO hr. Ronikiera, w którym wyraża on żal z powodu nowych, dalszych rozstrzeliwań Polaków i z powodu bolesnego podniecenia wśród ludności polskiej. Hr. Roni- kier uzależnia wzięcie udziału w Święcie Dożynek od ogłoszenia gwarancji, że w przyszłości nie będzie tego rodzaju policyjnych wyczynów.
Pan generalny gubernator nakazał radcy Weihrauchowi, aby oświadczył hr. Ronikierowi, że musi on zdecydować się dziś jeszcze do godziny 18, czy chce wziąć udział z członkami RGO w jutrzejszym Święcie Dożynkowym. Jeśli odpowiedź nie zostanie dana w wyznaczonym czasie, to wówczas generalny gubernator poczyni właściwe kroki i nie będzie się wahał nawet rozwiązać RGO.
W końcu odbyła się krótka debata na temat ostatnio wydanych zarządzeń przez SS – Oberführera Birkampa.
Sekretarz stanu dr Buhler uważa za stosowne, aby ci Polacy, którzy mają być rozstrzelani, byli przedtem skazywani normalnym trybem sądów polowych. Należy również unikać określania ich terminem „zakładnicy”, bowiem rozstrzeliwanie zakładników jest zawsze pożałowania godnym wypadkiem, który daje zagranicy argumenty przeciwko niemieckiemu kierownictwu w GG.”

27.10.1943 r. w Krakowie:

„Policja bezpieczeństwa zatrzymała wielu ludzi, którzy popełnili przestępstwa przewidziane w ustawie wydanej 10 października. Zostali oni skazani na śmierć przez rozstrzelanie. Nazwiska ich będą podane do publicznej wiadomości, przy czym poda się, że ci a ci ludzie mogą oczekiwać ułaskawienia, o ile nie zdarzą się dalsze mordy popełniane na Niemcach. Za jednego zamordowanego Niemca zostanie zgładzonych 10 Polaków. Analogicznie będzie z Ukraińcami.”

Tak przedstawia się historia masowych egzekucji jesienią 1943 r. 12 stycznia 1944 r. w Zakopanem Frank przemawiał do niemieckich kierowników dla spraw rolnictwa:

„Jeśli się bez sensu wyrzuca gwałtem setki i tysiące polskich chłopów z ich gospodarstw, to nie trzeba się dziwić, że idą oni do lasu i stają się rabusiami.”

15 stycznia 1944 r. w Krakowie chwalił się Frank przed kierownikami partii:

„Ja nie wahałem się oświadczyć, że jeśli jeden Niemiec zostanie zabity, to w zamian rozstrzelamy 100 Polaków.”

 

 

VON DEM BACH-ZELEWSKl

 

Wysoki. Chód kawalerzysty. Rasowy junkier. W ry sach coś drapieżnego i odpychającego. Tandetne ubranie, pasiasta koszula i jakiś bardzo tani krawat, widać to wyraźnie, nie są własnością świadka, którego niezdrowa, ziemista cera zdradza, że przychodzi z więzienia. Trzyma się jednak prosto, nie okazuje zmieszania widokiem starych znajomych na ławie oskarżonych, spokojnym głosem wymawia swe nazwisko:
— Erich von dem Bach – Zelewski.
Dla nas dziennikarzy z Warszawy, którzy przed 14 miesiącami żyliśmy w mieście palonym i mordowanym przez tego, tu przed nami stojącego, człowieka, jest to chwila, kiedy uczucia mroczą” umysł, oczy ciemnieją od nienawiści. Chwila mija, zostaje naprężenie nerwów, czy padnie wreszcie na tej sali norymberskiego sądu nie- wymówione dotąd słowo: Warszawa!
Generał SS w cywilnym przykrótkim ubraniu powtarza za sędzią słowa przysięgi:
— Przysięgam przed Bogiem Wszechmogącym i Wszystkowiedzącym, że mówić będę czystą prawdę nic nie przemilczając i nic nie dodając.
W czarnym tużurku z białym żabotem amerykański pułkownik Taylor jako przedstawiciel prokuratora
Jacksona zadaje świadkowi pytania. Nasamprzód życiorys:
— Urodziłem się w 1898 roku na Pomorzu Zachodnim w Lęborku. Jako ochotnik walczyłem w latach 1914 — 1918 na froncie, dwukrotnie byłem ranny, otrzymałem krzyż żelazny I i II klasy. Po wojnie zostałem do r. 1924 w stutysięcznej, zawodowej armii niemieckiej, po czym byłem dowódcą batalionu Grenzschutzu na śląsku Opolskim i Mazurach, a co roku do czasu wojny z Polską odbywałem ćwiczeń a w wojsku. W r. 1930 wstąpiłem do NSDAP i SS. Wtedy zorganizowałem formacje Grenzschutzu SS w rejonie Słubic nad Odrą i Piły, a w roku 1934 zostałem mianowany Oberabschnittsfuhrerem najpierw na Prusy Wschodnie, później na Śląsk. Od r. 1932 byłem do końca członkiem Reichstagu. W chwili wybuchu wojny miałem rangę SS — Gruppenfuhrera i generała — porucznika. W dniu 9.XI.41 r. awansowałem na SS — Obergruppenfiihrera i generała broni SS. Po rozpoczęciu kampanii sowieckiej byłem wyższym dowódcą SS i policji na odcinku środkowym zaplecza frontu w Rosji. Dowódcą frontu na tym odcinku był najpierw marszałek Bock, później marszałek Kluge.
— Jakie wtedy świadek miał zadanie?
— Zwalczanie partyzantki.
— Jakie było główne zadanie podległych świadkowi oddziałów (Einsatztruppen) SD?
— Zadaniem głównym jednostek SD było tępienie Żydów, Cyganów i politycznych komisarzy. Na zapleczu frontu zwalczanie partyzantki przeprowadzane było przez jednostki broni SS, policji porządkowej, a przede wszystkim przez jednostki Wehrmachtu. W końcu 1912 roku zostałem mianowany szefem oddziałów zwalczających bandy.
— Czy stanowisko szefa „der Bandenbekämpfungsverbände” zostało specjalnie stworzone dla pana?
— Tak.
— Komu pan bezpośrednio podlegał?
— Heinrichowi Himmlerowi, w którego kwaterze głównej otrzymywałem wszystkie meldunki o ruchach band partyzanckich.
— Czy omawiał pan metody zwalczania partyzantki i z kim?
— Tak. Z dowódcami odcinków frontowych, np. z gen. Bremerem, marsz. Küchlerem, marsz. Klugem, gen. Büschem, gen, Kitzingerem, marsz, von Weichsem, dowódcą armii w Serbii, i innymi.
— Kto dowodził oddziałami zwalczającymi partyzantkę?
— Jeśli Wehrmacht dał więcej żołnierzy, to oficer Wehrmachtu, jeśli Waffen SS czy policja, to oficerowie tych formacji.
— Czy najwyżsi dowódcy wojskowi wydali zarządzenia, że przy wyprawach przeciw partyzantom należy postępować z całą surowością?
— Tak.
— Czy najwyżsi dowódcy wojskowi wydali jakieś szczegółowe zarządzenia, określające metody, które miały być stosowane w walce z partyzantami?
— Nie, na skutek czego w zwalczaniu partyzantów panował dziki chaos.
— Czy z powodu braku szczegółowych rozkazów metody zwalczania partyzantów były bardziej surowe, aniżeli uzasadniałaby konieczność?
— Zależało to od charakteru komendanta i od jakości żołnierzy. Ja byłem zdania, że wiele akcji nie tylko mijało się z celem, ale również wychodziło daleko poza cel.
— Czy stosowane metody prowadziły w skutkach do nieuzasadnionego zabijania większej liczby osób spośród ludności cywilnej?
— Tak.
— Czy został wydany rozkaz przez naczelne dowództwo, że żołnierze niemieccy, którzy popełnią przestępstwo wobec ludności cywilnej, nie będą karani przez sądy wojenne?
— Tak. Rozkaz taki został wydany. Rozkaz ten, moim zdaniem, uniemożliwiał jakąkolwiek zdyscyplinowaną walkę.
Oskarżeni, którzy początkowo patrzyli na von dem Bacha – Zelewskiego z sympatią, teraz spoglądali nań z odrazą, a Göring z widoczną nienawiścią.
Do mikrofonu prokuratorskiego podszedł przedstawiciel ZSRR w mundurze pułkownika, prok. Pokrow- ski.
— Czy wie pan coś o brygadzie antypartyzanckiej, złożonej ze szmuglerów, kłusowników i więźniów?
— Owszem. Na początku r. 1942 stworzony został na odcinku środkowym batalion, który nastepnie rozrósł się w pułk, a wreszcie w brygadę, zwaną od nazwiska dowódcy brygadą Durrlewangera. Brygada ta składała się w większości ze zbrodniarzy, a oficjalnie mówiło się o zespole kłusowników. W rzeczywistości byli to kryminaliści, skazani za bandytyzm, włamania, mordy itp.
— Czym pan wytłumaczy fakt, że dowódca niemieckiej armii wzmacniał swe oddziały zbrodniarzami, a w szczególności w walce z partyzantką?
— Jestem zdania, że istnieje wyraźny związek między tym faktem a mową Himmlera, wygłoszoną w Weselburg w r. 1941 przed kampanią rosyjską. Himmler wówczas oświadczył, że celem tej kampanii będzie zmniejszenie ludności słowiańskiej o 30 milionów; aby cel ten osiągnąć, musiano rzeczywiście stworzyć oddziały asocjalne, które w tym sensie mogłyby walczyć.
Po tym sensacyjnym oświadczeniu, które sprawiło, że Göring zacisnął pięści, a Keitel z Jodlem piorunowali oczami von dem Bacha, nastąpił długi dialog prokuratora ze świadkiem na temat organizacji niemieckich akcji anty-partyzanckich. Z odpowiedzi wynikało jasno, że w daniu wolnej ręki komendantom oddziałów, niekaraniu żołnierzy była metoda dowództwa nie SS, lecz Wehrmachtu, które zezwalało na zbójecką samowolę w myśl programu Himmlera wytępienia 30 milionów Słowian. Jeńców na wschodzie, podobnie jak i zakładników, an» podczas walk partyzanckich, ani na froncie nie brano. Po prostu palono ws’e i mordowano wszystkich mieszkańców.
Ostatnie pytanie pułkownika Pokrowskiego brzmiało:
— Czy potwierdza pan fakt, że istotnie zarządzenia, które wydało dowództwo Wehrmachtu w podległych sobie obszarach, rzeczywiście zmierzały do tego, aby liczbę Słowian i Żydów zmniejszyć o 30 milionów?
— Jestem zdania, że te metody naprawdę doprowadziłyby do wyniszczenia 30 m lionów, gdyby były stosowane w dalszym ciągu i gdyby zmiana położenia strategicznego nie odmieniła sytuacji.
Z kolei zabrali głos obrońcy, których oskarżeni zasypywali kartkami, aby w krzyżowym ogniu pytań podważyć zeznania świadka. Jako pierwszy występuje dr Exner, obrońca sztabu generalnego.
— Czy brygada Dürrlewangera była formacją Wehr machtu czy broni SS?
— N e broni SS, lecz Wehrmachtu.
— Czy w grupach partyzanckich byli Żydzi?
— Tak, w niektórych grupach.
— W niektórych? — A zatem były to wyjątki?
— Raczej na pewno były to wyjątki.
— Nie rozumiem zatem, dlaczego zwalczanie partyzantów miało doprowadzić do wytępienia Żydów?
— Tego nie twierdziłem, mówiłem poprzednio o akcjach Einsatzgruppe SD.
Z kolei obrońca Schachta, prof. dr Kraus, z uśmiechem zadał niewinne pytanie:
— Czy był pan obecny 18 sierpnia 1935 r. w Królewcu na Targach Wschodnich w czasie przemówienia b. prezydenta Banku Rzeszy Schachta?
— Owszem.
— Pan wówczas w połowie przemówienia na znak protestu opuścił salę?
— Owszem.
— Czy mogę zapytać, dlaczego pan protestował?
Sch&cht wpatruje się uporczywie w świadka, który
teraz ma możność wykazania, iż Schaclit już w r. 1935 był źle „widziany” przez przywódców SS. Ale odpowiedź jest niespodziewanie dla Schachta przykra, bo odsłania niepochlebnie jego stosunek do hitlerowskich władz:
— Znane jest, że w Prusach Wschodnich prowadziłem zaciętą walkę przeciwko ówczesnemu gauleiterowi Kochowi, toteż n e mogłem pojąć, że minister Rzeszy Schacht w swej mowie temu właśnie człowiekowi, którego ja uważałem za korupcjonistę, prawi komplementy.
Adwokat czyni ostativ wysiłek i pyta:
— Nie rozumiem, czy zatem protestował pan przeciwko Schachtowi czy przeciwko Kochowi?
— Mnie się zdaje, że panu Schachtowi wiadome jest, że protest odnosił się do Kocha, bowiem prosiłem, by mu to oświadczono, a później przez pośredników pogodziliśmy się przecież z panem Schachtem całkowicie.
Podobnie nieudaną próbę odciążenia Sauckla prze prowadza dr Serwatius, a dialog obrońcy Göringa, dra Stammera, z von dem Bachem przerywany był ciągle przez sędziego, ponieważ tłumacze nie byli w stanie powtórzyć wiernie wypowiadanych pośpiesznie słów, zdarzało się bowiem dość rzadko na sali norymberskiej, że zarówno świadek jak i pytający mówili jednym językiem. Z dialogu tego wbrew intencjom obrońcy wynikło jasno, że za zbrodnie dokonywane na zapleczu frontu na ludności cywilnej, jeńcach i partyzantach ponosi pełną współodpowiedzialność zarówno dowództwo Wehrmachtu jak SS i policja.
Pod koniec dr Stammer zadał zjadliwe pytanie: — Wie pan o tym, że Hitler i Himmler szczególnie chwalili pana, specjalnie zaś z powodu bezwzględnego i energicznego zwalczania partyzantki?
— Nie wiem o tym. Żadnego odznaczenia nie otrzymałem za to. Wszystkie moje odznaczenia zasłużyłem sobie na froncie i otrzymałem je od Wehrmachtu.
Von dem Bach był wyraźnie zmęczony i zirytowany pytaniami obrony ad personam. Adwokat Rosenberga, dr Thoma, rozpoczął znów od osobistego ataku:
— Jak pan mógł pogodzić ze swoim sumieniem stanowisko inspektora zwalczania band na wschodzie?
Obrońca użył słowa „bandy”, po czym dopiero po prawił się na „grupy partyzanckie”.
— Nie tylko mogłem pogodzić to z moim sumieniem, ale sam starałem się o to stanowisko, gdy w latach 1941 — 42 doszedłem do wniosku, że walka tak dalej pro wadzona być nie może.
Obrońca Rosenberga postawił dalsze pytania, które stały się szczytowymi punktami dramatycznych dialogów tego dnia:
— Czy wierzy pan, że mowa Himmlera, żądająca wytępienia 30 milionów Słowian, była odbiciem tylko jego poglądów, czy też całej partii?
Von dem Bach odpowiadał wolno, z naciskiem podkreślając słowo „naszego”:
— Dziś jestem zdania, że było to logiczną konsekwencją naszego światopoglądu.
— Dziś?
— Dziś!
— Czy wtedy mial pan inne poglądy?
— Ciężko jest dla Niemca przemóc się i dojść do takiego przekonania. Ja potrzebowałem do tego wielu rzeczy i wiele czasu.
— Jakże jest to możliwe, że przed kilku dniami tu na tej sali inny świadek, Ohlendorf, przyznał, iż jednostki SD wymordowały 90 tysięcy ludzi i że nie było to w zgodzie z ideologią nazistowską?
— Ja jestem innego zdania. Jeśli przez dziesiątki lat powtarza się, że rasa słowiańska jest rasą niższą, że Żydzi w ogóle m’e są ludźmi, to musi dojść do takiej eksplozji.
Dr Thoma stal się wyraźnie zły i ze zjadliwością rzucił ostatnie pytanie:
— Niemniej pozostaje faktem, że pan wówczas oprócz poglądów nazistowskich posiadał również jeszcze sumienie?
— Dziś również, dlatego stoję tutaj.
Nikt nie żądał więcej pytań. Von dem Bach po dwu i pólgodzinnym przesłuchaniu opuścił salę, eskortowany przez dwóch policjantów. Gdy przechodził obok Göringa, ten, czerwony z oburzenia, rzucił sykliwym szeptem obelgę:
-verfluchter Verräter! (Przeklęty zdrajca!).
Dziennikarze wybiegli z sali, by przetelefonować sensację dnia. Dla nas, korespondentów warszawskich, metamorfoza mordercy Warszawy była zaledwie faktem godnym zapamiętania. Wydarzeniem natomiast dla nas było to, że znów nie padło słowo: Warszawa. Raz co prawda wypowiedział je von dem Bach, gdy cytował swój krzyż rycerski za stłumienie powstania warszawskiego, ale nikomu z prokuratorów ani obrońców nie przyszło na myśl zapytać go o zbrodnię warszawską. Czy dlatego, że w akcie oskarżenia nie zarzuca się norymberskim zbrodniarzom najpotworniejszego zniszczenią stolicy jednego z narodów zjednoczonych, i że w dokumentach przedłożonych sądowi nie ma ani jednego aktu z napisem: „Warszawa”!
Wiemy natomiast, że są dokumenty — jak wspomniałem na początku — rabunku sera, masła, koniaku i szampana z Francji i te wpisane będą w historyczną księgę norymberskiego procesu.
Uczony prawnik tłumaczył mi, że brak jest formuły prawnej na zbrodnie niemieckie w Warszawie. Może ma rację. Tego żadna formuła nie pomieści.
W kilka dni później na żądanie Rządu Polskiego von dem Bach przesłuchany został ponownie, jednak nie na sali Trybunału Międzynarodowego, lecz w więzieniu, a więc poza toczącym się procesem.
Więzienie norymberskie, koszarowy gmach, mieszczący się za Pałacem Sprawiedliwości, jest dobrze ogrzane, zelektryfikowane, skanalizowane, można nawet po wiedzieć, przypomniawszy sobie mieszkania miilionów Europejczyków, komfortowe. W tym to więzieniu przebywali na jednym piętrze norymberscy oskarżeni, inne zaś piętra zajęte były przez świadków oskarżenia.
Z jednej celi sprowadzili żołnierze amerykańscy do pokoju przesłuchań Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, który wszedłszy rozejrzał się przez chwilę po obecnych, po czym wzrok zatrzymał na oknie, za którym mocna żelazna siatka przypominała znów celę więzienną. Ściany pokoju przesłuchań obite są tapetą, pod którą jest gruba warstwa wełny drzewnej. Dwa stoły, k.lka krzeseł stanowią całe umeblowanie. Prokurator amerykański dal znak i żołnierze opuścili pokój zatrzymując się za drzwiami, uwagę swą skupiając na tablicy świetlnej. Prokurator bowiem, o czym przesłuchiwany nie wie, posiada do dyspozycji cały system sygnałów świetlnych i umieszczonych w krawędzi stołu niewidocznych dzwonków elektrycznych. Ochrona więc przed atakiem szału u przesłuchiwanego jest w samym pokoju niepotrzebna.
Amerykanin wskazując na swego sąsiada, otyłego, starannie ubranego pana, o siwiejących wyraźnie włosach i młodzieńczo żywych oczach, zwrócił się do stojącego generała SS:
— Oto pełnomocnik Rządu Polskiego dla badania zbrodni wojennych, prokurator dr Jerzy Sawicki, który przesłucha pana.
Von dem Bach pochyla głowę i trwa w tym ukło nie aż do chwili, kiedy prokurator polski pozwala mu usiąść. W tym przydługim ukłonie jest chęć niepokazania uczuć -na junkierskiej pucołowatej twarzy, z której łatwo czytać można wiele.
Padają pytania, zadawane po niemiecku i tłumaczone natychmiast na język angielski. Von dem Bach odpowiada z opanowaniem, ale z wewnętrznym niepokojem, który przejawia się w nagromadzaniu szczegółów nieistotnych. Tak więc opowiada o swym majątku rodzinnym Celewo, na Kaszubach pod Lęborkiem, gdzie się urodził z matki Polki, z domu Szymańskiej. Wspomina o Borze-Komorowskim po to, aby powiedzieć, że w rozmowie z nim rzekomo odkrył, iż podobnie jak jego rodzina, tak i rodzina Komorowskich otrzymała nadanie szlachectwa od króla Jana III za udział w wyprawie wiedeńskiej. Po wtarza jakieś nic nie znaczące formuły grzecznościowe, które padły ze strony polskiej rzekomo pod jego adresem w czasie rokowań kapitulacyjnych. Wytworność manier, niestety, nie idzie w parze z rozumem politycznym. Nieszczęsny wódz powstania nie wykazał poza tragicznie wytwornymi, bohaterskimi gestami żadnej myśli, którą by warto było przekazać historii. Bóg z nim. Ważniejszą od Bora jest Warszawa i o nią w tym przesłuchaniu chodzi. Von dem Bach zasłania się znów szczegółami.
— W chwili wybuchu powstania — mówi — byłem w Sopocie. Himmler telefonicznie wydał mi rozkaz udania się do Warszawy.
Potem następuje opowieść o skomplikowanej sytuacji wojskowej w dowództwie, opowieść, która ma na celu rozłożenie odpowiedzianości za Warszawę na Hitlera, Himmlera, Guderiana, Reinefahrta, Vormanna, Smilo von Lütwitza, Stahela, Reinhardta, Rodego i wreszcie von dem Bacha.
Przybywszy do Warszawy zastał Bach poza jednostkami Wehrmachtu dwie brygady specjalne Kamińskiego i Durrlewangera. Pierwsza składała się z „własowców” druga „posiadała około 10% przywódców, 50% kryminalistów i 40% volksdeutschöw”.
—Zaraz po mym przejeździe stwierdziłem, że na cmentarzu warszawskim spędzono ludność nie walczącą, zarówno kobiety, jak i dzieci, i wszystkich wymordowano. Uczynił to oddział podlegający Reinefalirtowi.
Pan Bach był oburzony! Zażądał od gen. Reinefahrta wyjaśnień, lecz ten powołał się na rozkaz Hitlera i Himmlera:

„1) Wszyscy powstańcy po wzięciu do niewoli mają być rozstrzeliwani bez względu na to, czy ich działalność była zgodna z konwencją haską czy nie.
2) Nie walcząca część ludności ma być bez różnicy płci i wieku wymordowana.
3) Miasto ma być zrównane z ziemią, to znaczy do my, ulice i wszystko to, co znajduje się w mieście, ma być zniszczone.”

Prokurator polski nie ustępuje. Krzyżowy ogień py tań detonuje von dem Bacha. Zaczyna się plątać w zeznaniach. Gdy z początku zaprzeczał swej winie, teraz poczyna się przyznawać.
— Czy dal pan rozkazy, żeby ludność cywilna opuściła Warszawę?
— Tak.
— Czy wiedział pan o tym, że ludność cywilna nie mogła’ że sobą nic więcej zabierać ponad to, co mogła umeść?
— No, tyle ile mogła unieść…
— Czy wie pan, że pańscy żołnierze oczyszczali całe bloki w ciągu godziny po wyjściu ludności?
— Czy było to w tej części Warszawy, którą posia daliśmy?
— Tak.
— Jeśli tak było, działo a ę to bezprawnie.
— Lecz ktoś musi być odpowiedzialny za działalność wojska?
— Jeśli pan tak stawia sprawę, prokuratorze, to muszę przyznać, że ponoszę odpowiedzialność za wojsko w tym czasie, kiedy nim dowodziłem.
— Czy nie sądzi pan, że jeżeli ludność cywilna w dobrej wierze zaufała pańskim ulotkom, a pańscy żołnierze działali wbrew danemu przez pana słowu, to pan jest odpowiedzialny za niedotrzymanie obietnicy?
— To jest jasne, prokuratorze. Lecz proszę zrozumieć, że nie mogłem zamienić złodziejów w żołnierzy
Po tym zwaleniu winy na żołnierzy hitlerowskich generał zadaje pytanie:
— Lecz czy ja dałem jakiekolwiek obietnice, że ludność n e będzie pozbawiona własności przy wyjściu z Warszawy?
— Zastanawia mnie pański moralny poziom. Czy nie sądzi pan, że bez obietnicy, ale na podstawie prawa międzynarodowego i ogólnych zasad moralności ludzkiej niewinna ludność cywilna nie może być obrabowana?
— Jeżeli lak pan sprawę stawia, to muszę się w zupełności zgodzić z wywodami pana.
— Czy wiadomo panu, że między Polską a Niemcami obowiązuje konwencja genewska i haska?
— Mogę tu wobec pana, jako przedstawiciela Polski, oświadczyć tylko jedno, że cała walka przeciwko Polsce była według mego zdania tak nieludzka, że ja sam nie czyniłem sobie żadnych skrupułów natury czysto prawniczej.
Von dem Bach wypowiedziawszy te słowa nerwowo obciąga marynarkę. Jest zmęczony. Twarz nabrzmiała mu z wysiłku opanowywania coraz większej nerwowości. Lecz prokurator polski jest nieustępliwy.
— Czy po tym wszystkim nie poczuwa się pan do winy, generale?
— Po tym, co pan prokurator mi powiedział, staje mi się jasne, że za czas kiedy dowodziłem…
— to jest od 15 sierpnia do kapitulacji…
— …tak, jestem odpowiedzialny za to, co się stało, lecz z zastrzeżeniem…
— Czy ma pan jeszcze zastrzeżenia?
— Tak, są jeszcze okoliczności łagodzące. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, aby umniejszyć zło.
— Czy poczuwa się pan do winy w stosunku do ludności cywilnej?
— W tym sensie, jak pan to przedstawił — tak.
— Czy w związku z tym pańskie powołanie się m matkę Polkę wobec mnie nie uważa pan za co najmnie niewłaściwe, jeśli nie prowokujące?
Von dem Bach pokornieje:
— Przepraszam pana, że podkreśliłem pochodzenie mojej matki.
Następnego dnia odbywa się dalszy ciąg przęsłu chania. Von dem Bach jest widocznie wstrząśnięty wczo rajszym dniem. Z niepokojem czeka pytań. Dr Sawick uspokaja go wprowadzając ton poufnej pogawędki.
— Niech mi pan opowie krótko o swych rozmowach powstańcami.  I teraz zaczyna się piękna opowieść generała SS o jego kłopotach w nawiązaniu łączności z Polakami. Po buchajmy:
— Już w pierwszych dniach starałem się mieć z nimi kontakt. Z początku wszystkie usiłowania spalały nr panewce, ponieważ kogokolwiek z wziętych do niewoli Po laków posyłałem, nikt nie wracał. Pamiętam także takt wypadek. Do niewoli została wzięta polska dziewczyna studentka medycyny, nie pamiętam już jej nazwiska. Była w mundurze, nosiła oznakę Czerwonego Krzyża, była moim gościem i prosiłem ją, aby poszła w moim imieniu jako parlamentariuszka do powstańców. Odpowiedziała mi, że może uczynić to tylko pod pewnymi warunkami Kiedy zapytałem o nie, odpowiedziała, że musi znać treść listu, jaki będzie obowiązana odnieść. Ułożyłem szkic listu lecz dziewczyna odmówiła pośrednictwa tłumacząc, że nie może tego pogodzić z sumieniem narodowym, bowiem list ten zawierał wezwanie do bezwarunkowej kapitulacji
Oświadczyła następnie, że może być parlamentariuszka jeśli chodzi tylko o ludność cywilną, lecz nie o żołnierzy
— Czy nie odeszła panu ochota posyłania parlamentariuszy Polaków?
— Owszem. Od tego czasu posługiwałem się tylko – volksdeutschami.
Z tonu pogawędki prokurator Sawicki przeszedł do rzeczy bardziej istotnej, do przedłożenia mordercy Warszawy jego wczorajszych zeznań ujętych w punkty. Najważniejsze wypowiedzi zebrane na sześciu stronach w języku niemieckim, a więc w oryginale, przedłożone zostały do podpisu. Von dem Bach z uwagą czytał każde słowo. Nad każdym zdaniem pochylał głowę na znak, że to jego własne. Z wielogodzinnej rozmowy wydobyto to, co najważniejsze. A więc:

„Nie przeczę, że przed objęciem przeze mnie dowództwa wojska rabowały, mordowały i paliły, że po przejęciu władzy przeze mnie czyny występne zdarzały się, ale, niestety, było to nie do uniknięcia, bowiem wojska (słowo to przekreślił von dem Bach i napisał „część wojska”) nie były żadnym wojskiem, lecz stadem świń. Chcę ponieść pełną odpowiedzialność za to, że nie udało mi się powstrzymać występków.”

Albo inne zdanie:

„Wiem również, że przy exodus pewnej części ludności w okresie walk konfiskowano własność prywatna Przyznaję, że było to wbrew prawu międzynarodowemu.”

Przyznając się sam do winy hitlerowski junkier nie zapomniał o obciążeniu winą i innych rodaków. Poza wymienionymi wyżej generałami pogrążył swego przyjaciela Hansa Franka.
Oto Bachowe słowa:

„Za wszystko, co się działo w obozie pruszkowskim za warunki tamtejsze, za znęcanie się nad kobietami, dziećmi i nie walczącymi mężczyznami, ponosi całkowitą odpowiedzialność administracja cywilna, a w szczególności gubernator „Warszawy dr Fischer i generalny gubernator Frank.
Po kapitulacji został wydany drugi rozkaz Hitlera i Himmlera, aby wszystkie rzeczy wartościowe wywieźć i miasta, a miasto zrównać z ziemią, o ile nie stoją temu aa przeszkodzie potrzeby wojskowe. Zadanie to przypadło administracji cywilnej. Rozkazu tego nie wykonałem, ponieważ udałem się w misji specjalnej do Budapesztu za ograbienie miasta po kapitulacji i niedotrzymanie ze strony .Niemców zobowiązań kapitulacyjnych odpowiedzialni są wyżej wymienieni: dr Fischer i dr Frank.”

Na końcu dokumentu jest zdanie, będące pieczęcią gorzkiej satysfakcji dla nas, Polaków, a pod którym kładzie swój podpis człowiek, który przeciw Polsce walczył w r. 1919 na Opolszczyźnie, a potem grasował aż po rok 1939 na pograniczu polsko – niemieckim, aby w r. 1944 przejść do historii, jako największy morderca Warszawy. Zdanie ostatnie brzmi:

„W powołaniu się na złożoną przysięgę stwierdzam podpisem własnym zgodność przytoczonych zeznań, złożonych przed prokuratorem Rzeczypospolitej Polskiej.,. (—) Erich von dem Bach. Norymberga 3 Ił 1946.”

Na korytarzu czerwony sygnał świetlny. Wchodzą kołnierze ze straży więziennej. Von dem Bach kłan’a się głęboko i wychodzi. Na sali sądu norymberskiego, gdy przed trzema tygodniami zeznawał Erich von dem Bach Zelewski, nie było prokuratora polskiego i nikt nie zapytał się ,,pana na Celewie” o wymordowanie stolicy niepodległego narodu. Wtedy von dem Bach wychodź’} z sali pewny siebie, zrzuciwszy winę na tych, którzy już siedzieli na ławie oskarżonych.
Teraz już wie, że choć zapomniano na procesie o największej jego akcji wojskowej, to nie zapomniano tam gdzie wbrew obliczeniom niemieckim znów jest stolica Polski. Z Warszawy przyjechał prokurator polski, który zmusił go w spokojnej rozmowie do przyznania się do winy. Tego się Erich von dem Bach nie spodziewał.
Znaczenie powstałego dokumentu jest nie tylko proceduralnie ważne, ale przede wszystkim historycznie, bo karty historii Polski lat wojny są wypalone jak Warszawa. Musimy na nowo spisywać dokumenty, bowiem historia nie zapisana przestaje być historia.

 

ŹRÓDŁA CZWARTEJ RZESZY

 

Niemcy przyjęli okupację jako dopust Boży, który trzeba przetrwać pozostając sobą. Mają wytrwałość mrówek i pracowitość wołów. Nie udało się Hitlerowi, trzeba zatem znów od początku. Wzorem stał się więc Stresemann, człowiek, który przygotował fundament pod politykę Ribbentropa. Duża część społeczeństwa niemieckiego, szczególnie na zachodzie, widzi przyszłość Niemiec w odrodzeniu polityki stresemannowskiej. W różnych miastach nowych Niemiec nazwy ulic z hitlerowskich przemieniono na ulice Siresemanna. Postać te go nieprzeciętnego kunktatora, locareńskiego ministra spraw zagranicznych Rzeszy, przypominana jest często przez prasę niemiecką, która nazywa go „wielkim realnym politykiem”.
Gustaw Stresemann był założycielem w r. 1918 Niemieckiej Partii Ludowej (Deutsche Volkspartei), która głosiła program liberalno-nacjonalistyczny. W szesnaste rocznicę śmierci, 3.X. 1945 demokratyczna ..Allgemeine Zeitung” pisała:
„Stresemann był realistą. Zrozumiał on bowiem, iż metoda wypełniania zobowiązań (Erfiillungspolitik) jest lepszym środkiem do politycznej i gospodarczej odbudowy Niemiec niż bierny opór. W najcięższych latach powojennych, szczególnie w r. 1923, gdy inflacja przybierała przerażające rozmiary, Stresemann powołany został na urząd kanclerza Rzeszy oraz ministra spraw zagranicznych. Kanclerzem był tylko trzy miesiące. W tym krótkim czasie została wstrzymana inflacja i wprowadzony stały pieniądz. Grożąca wojna domowa została zażegnana. Walka na obszarze Ruhry zawieszona. Stresemann pozostał ministrem spraw zagranicznych Republiki Weimarskiej i wkrótce okazało się, że w owym czasie było to najważniejsze w Niemczech stanowisko. Powstała przyjaźń pomiędzy Niemcami a Francją, poprzez przyjaźń Stresemanna z Briandem, który dopomógł mu w jego polityce umiaru. Wejście Niemiec do Ligi Narodów i opuszczenie przez Francuzów Nadrenii — oto największe sukcesy polityki Stresemanna. Nagła śmierć ode brała narodowi niemieckiemu tego jedynego od czasu Bismarcka ministra spraw zagranicznych, który posiadał szeroki program polityki zagranicznej. Po śmierci Stresemanna polityka Niemiec rozwinęła się w przeciw nym kierunku.”
Tyle „Allgemeine Zeitung”. Teraz przypomnijmy fakty. Polityka Stresemanna opierała się na łudzeniu Brianda w tym samym stopniu przyjaźnią niemiecką cc polityka Ribbentropa w stosunku do Lavala i Daladiera. Podstawą polityki Stresemanna było kłamstwo o krzywdzie wersalskiej, wyrażające się w „niedoli” mniejszości niemieckich „odciętych od Rzeszy”. Wejście Niemców do Ligi Narodów zaznaczyło się w latach 1923/25 „widowiska mi mniejszościowymi”, w których Niemcy występowały przed Ligą Narodów w roli oskarżycieli Polski, Czechosłowacji i Litwy. Himmlerowskich „volksdeutschów” stworzył Stresemann. Nastroje antypolskie i antyczeskie wychowały za Stresemanna całe pokolenie hitlerowców. Polityka Stresemanna była klasycznie niemiecka. Wobec klauzul wersalskich propagowała liberalizm na zewnątrz, starając się uzyskać liberalne traktowanie Niemiec przez mocodawców traktatu wersalskiego, oraz nacjonalizm na wewnątrz, przygotowujący Niemców do rozprawy z Polską i Czechosłowacją.
Na kim opierał się Stresemann? Na nacjonalistach wilhelmowskich, którzy ponieśli klęskę w r. 1918, uważa li jednak, że są niewinni i mają prawo odbudowywania potęgi nowej Rzeszy. Ci ludzie Hindenburga (Reichswehra), Hugenberga, Thyssena (wielki przemysł), Papena (arystokracja Ilerrenclubu) umożliwili Hitlerowi dojście do władzy i stanowili do Monachium {1938) zasłonę dymną hitleryzmu wobec świata.
Na kim teraz chcą się oprzeć demokratyczne Niemcy? Znów na ludziach klęski. A więc na tych, którzy przegrali I wojnę światową, i na tych, którzy zjednoczyli naród niemiecki w r. 1933 i ponieśli klęskę 12 lat później. Historia partii hitlerowskiej jest bardzo pouczająca. Okazuje się bowiem, że Niemcy są mistrzami w dostosowywaniu się do nowych form przy zachowaniu starej treści.
Partia nacjonalsocjalistyczna zawdzięczała swój roz wój dwom okresom 1930/32 i 1937/39. Okres pierwszy bezrobocia i kryzysu przygnał do partii Hitlera setki ty sięcy straceńców, „Habenichts”, ludzi, dla których zwycięstwo Fiihrera oznaczało pełny żołądek i koniec biedy. Ostrość walki o władzę nie uszlachetniła tych ludzi, sukces zaś utwierdził ich w przekonaniu, że metody bojówek SA i SS są najlepszą gwarancją panowania nad własnym na rodem i nad światem. Ten typ „towarzysza partyjnego”, który szczycił się, że był „starym bojownikiem”, nie wy magał specjalnego wyszkolenia partyjnego. To on swoją „bojową” postawą stwarzał szkołę partyjną. W chwili, gdy Hitler dochodził do władzy, partia osiągała właśnie liczbę trzech milionów członków.
Trzy miliony wystarczyło, aby 70-milionowy naród uchwycić tak, by już się nie sprzeciwił totalizmowi, 5%! Słownie: pięć procent!
Po dojściu do władzy NSDAP wstrzymała przyjmowanie nowych członków. „Na krótko przed wstrzymaniem przyjmowania nowych członków napłynęło do kierownictwa partii tyle wniosków (daleko ponad milion!), że ich rozpatrzenie będzie wymagać kilku miesięcy.” („Berliner Morgenpost” z dn. 7.6.1933!). Przeprowadzono w partii czystkę, która trwała do końca 1934 roku, pamiętnego z puczu Rohma. Rewolucyjnych eks-bezrobotnych zdyscyplinowano, założono szkoły i kursy partyjne, rozbudowywano jednocześnie partię, tak by mogła wchłoną; cały aparat państwowy. W końcu 1934 roku Hitler mógł oświadczyć: partia i państwo to to samo. Jedyny wyjątek w pierwszych dwóch latach rządów Hitlera w przyjmowaniu towarzyszy partyjnych stanowiło wchłanianie członków rozwiązanych organizacji nacjonalistycznych zarówno partyjnych jak paramilitarnych. Dla tych właśnie nowych członków stworzono kursy partyjne.
W latach 1935/37 partia rozpoczęła wchłanianie urzędników administracji państwowej, którzy lojalnością swoją, a przede wszystkim usłużnością i denuncjowaniem nieprawomyślnych kolegów wykazali, że są godni być „Pg (Parteigenosse). Poza tym zaczęto przyjmować masowo przedstawicieli sfer gospodarczych, wietrzących duże zyski z przyszłej wojny, i stąd „heilhitlerujących” manifestacyjnie. Ten okres rozrostu partii nazwać można „elitarnym”. Przyjmowano jednostki, zajmujące w życiu państwowym, zarówno gospodarczym jak kulturalnym, stanowiska przodujące. Wtedy to ludzie Hindenburga, Hugenberga i Papena weszli prawie w całości do partii, W tych latach nastąpił też po raz pierwszy dopływ elity di. Hitlerjugend i Rund Deutscher Madei.
Lata 1937/39, lata największej prosperity niemieckiej i sukcesów polityki zagranicznej Hitlera, wykorzystała partia do dalszego zwiększenia ilości swych członków, tym razem zezwalając już na napływ masowy. Lata wojny były tego masowego napływu zakończeniem.
W roku 1937 partia była zorganizowana doskonale. Szczyty powiązane były z dołem mechanizmem precyzyjnym i niezawodnym. Każdy „Pg.” był w codziennym kontakcie ze swą partią, prowadził rozmowy takie, jakich praca propagandowa wymagała, czytał to, co mu kazano, myślał tak, jak go nauczono myśleć w danym dniu. Człowiek ze swastyką w klapie obnosił swoją godność, każdy sukces Hitlera uważając za swój własny i żył jak w transie. Ze zbiórki — na obchód, z obchodu — na kurs, z kursu — na zebranie, gdzie zachłystywano się miłością do mądrego Adolfa i nienawiścią do Żydów, a potem do Czechów, Polaków, Francuzów itd. itd.
W dniu 8 maja 1945 r., kiedy NSDAP przestała istnieć, rejestr partyjny zawierał dwanaście milionów nazwisk. To znaczy cztery razy tyle, ile było zapisanych w partii w styczniu 1933 r., a nie omylimy się, jeśli powiemy, że dwa razy tyle, ile było w r. 1937.
Statystycy obliczają, że na obszarze obecnej Rzeszy żyje swobodnie na 70 milionów ludności około 8 milionów „Pg.” Pozostałe cztery przypadają na poległych, zaginionych, żyjących w obozach lub poza granicami obecnej Rzeszy. Te 8 milionów hitlerowców niewątpliwych stanowi kardynalny problem demokratyzujących się Niemiec. Co uczynić z nimi?
Alianci zarządzili denazifikację, to jest usunięcie „Pg.” ze stanowisk przodujących zezwalając im jedynie na pracę zarobkową, płatną w wysokości najniższej płacy robotnika fizycznego.
Natomiast partie demokratyczne, antyfaszystowskie zażądały rehabilitowania hitlerowców i dopuszczenia ich do dzieła budowy niemieckiej demokracji. Domagają się tego niewątpliwi antyfaszyści, którzy w wielu wypadkach panowanie NSDAP pamiętają z więzień i obozów koncentracyjnych.
Cóż za dziwna wspaniałomyślność?
Zagadka przestaje być niezrozumiałą, jeśli przypomnimy sobie, kogo NSDAP przyjęła na członków w latacłi swego rozwoju. Istotą totalizmu nacjonal-socjalistycznego była zasada przywództwa. Ktokolwiek wybijał się ponad przeciętność masy, ten miał dane do przewodzenia drugim, oczywiście, o ile był w partii, która rządziła narodem i państwem. „Starzy bojowcy” po latach biedy i rozgoryczenia, gdy nasycili się zemstą, podjedli dobrze i urządzili się wygodnie, przestali być „rewolucjonistami”. Chętnie też przyjęli do swego grona całą prawie elitę narodu niemieckiego, aby później zezwolić na masowy napływ tych wszystkich, którzy wykazywali energię większą niż przeciętna potulnej masy narodu niemieckiego. Nastąpiło nieomal totalne wchłonięcie i sprusaczenie aktywu niemieckiego przez NSDAP.
Budowniczy nowych Niemiec, mających w przyszłości wejść do rodziny demokratycznych narodów, stanęli przed pustką. Tych demokratów niemieckich prawdziwych, którzy przetrwali hitleryzm, jest dziś w Rzeszy nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy, a i z tego większość to ludzie starzy, którzy pamiętają doskonale przeszłość, lecz nie rozumieją teraźniejszości. Reszta zaś narodu to glina, udeptana przez hitleryzm, klepisko, na którym każdy wy- młóci swoją słomę. Aktyw narodu przez proces denazifikacji znalazł się poza nawiasem życia politycznego Niemiec. Ta prawda tłumaczy całą suchotniczość dotychczasowego życia partyjno-politycznego demokratycznej Rzeszy i dążenie nowych partii do uzyskania zezwolenia na przyjmowanie na członków byłych „Pg.”.
Oczywiście o tej słabości wewnętrznej żaden z przywódców nowych partii nie mówi, Dyskusja toczy się o „małych Pg.”, zwanych też „nominalnymi Pg.”, a więc takimi, którzy „poza zapisaniem się do NSDAP nic w życiu złego nikomu nie zrobili”.
Pierwszym wyłomem w totalnym potępieniu hitlerowców z NSDAP było dopuszczenie przez władze amerykańskie w wyborach w Bawarii tych „Pg.” do prawa głosowania, którzy wstąpili do partii po roku 1937, a więc 50°/o dawnych hitlerowców.
W listopadzie 1945 roku cztery partie demokratyczne Niemiec powzięły następującą uchwałę:

„Nie osłabiając odpowiedzialności wszystkich pozostałych członków NSDAP uważamy, że ci, którzy nie byli aktywnymi nazistami ani zbrodniarzami, winni być zwolnieni od kary i powinni zerwawszy ze swą polityczną przeszłością wszystkimi swymi siłami pomagać w odbudowie naszego kraju.”

W lutym 1946 sędziwy przywódca Komunistycznej Partii Niemiec, Wilhelm Pieck, oświadczył w berlińskim radio w imieniu demokratycznych partii niemieckich:

„Uważamy, że tak zwanym „małym nazim” winna być dana możliwość wzięcia udziału w walce frontowej antyfaszystowsko-demokratycznych sił, aby w ten sposób mogli uwolnić się od hańby członkostwa NSDAP i aby mogli zdobyć na nowo zaufanie wśród „antyfaszystów”.

„Der Tagesspiegel”, dziennik strefy amerykańskiej, pisał na ten sam temat:

„Konieczne jest powzięcie decyzji w sprawie „Pg.”, inaczej istnieje niebezpieczeństwo, że łatwo stworzy się nowych męczenników, albo blok ludzi odseparowanych od społeczności.”

„Berliner Zeitung”, dziennik strefy rosyjskiej, uważał, że:

„Pg. musi wiedzieć, iż po okresie próby odzyska pełne prawa, że o nim decyduje przede wszystkim jego obecna postawa”. A dalej omówiwszy metody selekcji „BZ” pisał: „W ten sposób mają być zasadniczo dla „nieaktywnego Pg.” otwarte wszystkie pola pracy, za wyjątkiem na razie funkcji politycznych.”

Artykuł kończył się szlachetnym stwierdzeniem:

„Tak plewy rozdzielimy od ziarna. Kto zawiedzie w teraźniejszości tak, jak zawiódł w przeszłości, ten słusznie zostanie wykluczony z niemieckiej demokracji. Elementy natomiast zdolne do rozwoju, w istocie swej zdrowe, będą pełnowartościowymi obywatelami nowych Niemiec.”

Tak więc w rok po upadku hitleryzmu zaobserwowaliśmy ciekawy eksperyment przerobienia hitlerowców na demokratów. Gdyby to się udało, byłby to największy triumf wyznawców idei demokratycznej, że ludzi można na ludzi wychować. Próbował tego już raz Stresemann i wychował… Hitlera.
Znając Niemcy wiemy, że jest to tragiczny naród, który nie mając nigdy tego pod dostatkiem, o czym marzył, zawsze musiał szukać sposobów fabrykowania namiastki. Ersatz demokracji z hitlerowców, to już najtragiczniejsza klęska niemieckiego przemysłu politycznego. Chwilowo polityczny przemysł niemiecki jest pod kontrolą świata. Dobrze jest jednak zapamiętać sobie rodzaj materiału, z jakiego budują się demokratyczne Niemcy. Po latach, gdy brunatna cegła pokryta będzie różnokolorowym tynkiem, ludzie nie pamiętający początków IV Rzeszy łudzić się będą, jak przy Stresemannie, że oto zrodziły się nowe Niemcy, które można zaprosić do Genewy,
San Francisco czy Londynu i zdziwieni będą, gdy po kilkunastu latach Niemcy zaproszą paru naiwnych premierów do Monachium.
Niemieckie partie demokratyczne otwierają swe podwoje dla hitlerowców, bez których pozostałyby słabe. Oto najfantastyczniejsze zwycięstwo Hitlera za grobem.
Jak głębokie jest zhitleryzowanie narodu niemieckiego, świadczy list wystosowany przez Radę Kościoła Ewangelickiego w Niemczech do władz amerykańskich, list podpisany przez samego pastora Martina Niemollera.
Oto amerykańskie władze okupacyjne wydały „ustawę o uwolnieniu Niemiec od nacjonal-socjalizmu i militaryzmu” oświadczając na wstępie:

„Wszyscy ci, którzy aktywnie wspomagali nacjonal- socjalistyczną władzę przemocy, lub ci, którzy ponoszą odpowiedzialność za przestępstwa wobec sprawiedliwości i ludzkości, lub ci, którzy ciągnęli korzyści z wytworzonego stanu rzeczy, zostaną usunięci od wpływu na życie publiczne, gospodarcze i kulturalne i zobowiązani do naprawienia wyrządzonych szkód.”

A oto co pisze Niemoller w imieniu Rady Kościoła Ewangelickiego:

„Pierwsze wrażenie, jakie wywarła ustawa, jest wstrząsające, ponieważ nikt z członków Rady nie może oprzeć się przeświadczeniu, że właściwie uniemożliwione zostaje tym samym rozpoczęte dopiero dzieło duchowego odrodzenia narodu niemieckiego w sensie porozumienia i uspokojenia. Nastrój, który wywoła ustawa, zaciąży bardzo silnie, jeśli w ogóle nie zniszczy istniejącej obecnie gotowości do rozpoczęcia nowego życia. Wielka część ludności — mówi się o 20 milionach — zostanie uderzona tą ustawą, która otwiera bramę najniższym instynktom zazdrości i nienawiści. Nastąpi zalegalizowane prześladowanie określonego światopoglądu w tak wielkich rozmiarach, jakich nawet pod rządami nazistów nigdy nie było. Należy obawiać się, że na skutek tej ustawy, która rzekomo ma nas „uwolnić od nacjonal socjalizmu i militaryzmu”, zrodzi się niesłychana reakcja w sensie nazistowskim i militarystycznym.”

Nie jest ważne dla nas, że dowódca amerykański w Niemczech ostro potępił stanowisko Rady Kościoła Ewangelickiego w Niemczech i protest odrzucił, ważne ¡jest natomiast, że pastor Niemoller, człowiek, który 10 lat przebył w obozach koncentracyjnych, który pierwszy złożył publiczne przyznanie się Niemiec do winy, łudzi się, że potrafi hitlerowców przerobić na demokratów i w imię chrześcijańskiej humanitarności protestuje — cóż za potworne rzucanie Chlebem w niedawno kamienujących — przeciwko

„zalegalizowanemu prześladowaniu określonego światopoglądu w tak wielkich rozmiarach, jakich nawet pod rządami nazistów nie było”.

Kościół ewangelicki tak jak partie uschnie, jeśli nie zdobędzie rządu dusz nad aktywem narodu niemieckie go. Aktyw ten był w partii hitlerowskiej. Ustawy denazifikacyjne nie dopuszczają aktywu hitlerowskiego do aktywności publicznej ani w nowych partiach, ani w Kościele. Przywódcy polityczni, religijni, kulturalni nowych Niemiec załamują ręce i protestują. Bez hitlerowców nie zbudują nowych Niemiec!
„Hier stehe ich und kann nicht anders.” (Tu stoję i nie mogę inaczej). Te słowa Lutra oddają w pełni rozterkę duchową nowych Niemiec.
Nie mogą inaczej. Muszą budować na hitlerowcach. W proteście przeciwko władzom okupacyjnym Niemiec, żądającym denazifikacji, jednoczą się Niemcy ongi prześladowani z Niemcami ongi prześladującymi, przebaczają sobie winę i scalają się w nową pruską nację.
Czy jest to jakaś siła fatalna narodu niemieckiego, że wciąż musi budować na ludziach gwałtu i klęski, czy jest to ślepota przywódców, trudno powiedzieć. Dla nas ważny jest tylko fakt, że tak jak za czasów Stresemanna budowano Republikę Weimarską na nacjonalistach Bismarcka i zbudowano III Rzeszę, tak dziś buduje się IV Rzeszę na nacjonal-socjalistach Hitlera i Himmlera. Musimy zważać, aby z IV Rzeszy nie wyrosła Rzesza V znów oparta na przemocy i gwałcie.