Posts Tagged ‘Inteligencja’

Losy najlepszych absolwentów szkół średnich

Zastanawiałeś/aś się kiedyś, jak potoczyły się losy najlepszych absolwentów szkół średnich?

Karen Arnold, badacz z Boston College, zadała sobie takie samo pytanie.

Postanowiła prześledzić losy 81 najlepszych absolwentów od momentu ukończenia przez nich szkoły.

95% z tych osób, które ukończyły później uczelnię wyższą…

osiągały średnio GPA (średnia ocen) na poziomie 3,6.

60% z nich ukończyło studia wyższe drugiego poziomu.

90% z nich pracuje w zawodzie.

40% z nich piastuje najwyższe stanowiska.

Ale jeśli chodzi o zmienianie świata, kierowanie nim czy wywieranie istotnego wpływu na otaczający nas świat…

…żadna z tych osób mogących pochwalić się świetnymi wynikami, nie podjęła się takich wyzwań.

Dlaczego więc najlepsi absolwenci szkół średnich nie mogą pochwalić się takimi sukcesami już jako osoby dorosłe?

Z dwóch powodów.

System szkolnictwa wynagradza konformizm i posłuszeństwo.

Oceny szkolne tylko nieznacznie korelują z inteligencją.

Owszem, najlepsi absolwenci są zazwyczaj wszechstronnie wykształceni, ale…

…nie poświęcają się w pełni tej dziedzinie, która jest ich pasją.

W pracy zawodowej zazwyczaj, tylko jedna umiejętność jest wysoce doceniana.

I jak na ironię, Arnold wykazała, że intelektualiści, którym uczenie się sprawia przyjemność…

…mieli z tą właśnie nauką problemy w szkole średniej.

Te osoby mają pasje, są zainteresowane osiąganiem mistrzostwa w określonej dziedzinie oraz…

…uważają szkolny system nauczania za ograniczający.

Badanie przeprowadzone na ponad 700 amerykańskich milionerach pokazało…

…że ukończyli oni szkołę osiągając średnią ocen (GPA) na poziomie 2.9.

Okazuje się…

…że oceny w szkole nie są lepszym wyznacznikiem przyszłego sukcesu, niż zwykły rzut kośćmi.

Obowiązek silniejszy od śmierci – Tadeusz Bednarczyk

obowiązek silniejszy od śmierci

Poniżej linki do skanu książki:

https://mega.co.nz/#!s1YUGZaA!JFjc-X1YOIkDFniw2u8ioYdZPQCGLi1jiCHUjUtGhxU

Obowiązek silniejszy od śmierci – Tadeusz Bednarczyk

 

Słowo wstępne
Martyrologia Żydów w okresie drugiej wojny światowej wiąże się nierozerwalnie z ponurą historią niemieckiego faszyzmu, czyli narodowego socjalizmu, którego przywódca Adolf Hitler, dzięki poparciu wielkiego kapitału i przemysłu, objął władzę w Niemczech 30 stycznia 1933 r. Aby więc mieć należyty pogląd na genezę martyrologii żydowskiej, należy dokonać krótkiego przeglądu działań antyżydowskich w hitlerowskiej III Rzeszy.
Partia hitlerowska jeszcze przed objęciem władzy miała już swój plan antyżydowski, sformułowany w jej programie politycznym z 24 lutego 1920 r. Program ten głosił m.in., że Żyd nie powinien być obywatelem państwa niemieckiego. Żydzi nie mogą mieć takich praw jak rdzenni Niemcy, nie powinni pełnić funkcji publicznych, ani mieć udziału w niemieckim życiu społecznym i kulturalnym1.
Po zdobyciu władzy hitlerowcy kontynuowali walkę przeciw Żydom, układając cały system środków antyżydowskich, realizowanych przez czynniki administracyjne i polityczne. Środki stosowane przeciw Żydom stawały się coraz bardziej ostre i agresywne. Już w kwietniu 1933 r. hitlerowcy zorganizowali wielką akcję o charakterze oficjalnym bojkotowania sklepów żydowskich, domów towarowych, żydowskich lekarzy i adwokatów. Na placu Opery w Berlinie zorganizowano 10 maja 1933 r. palenie książek autorów żydowskich i przeciwników reżimu hitlerowskiego. Równocześnie dokonywano licznych gwałtów na ludności żydowskiej, napadano na synagogi i lokale żydowskie.

Po dwóch latach władzy hitlerowskiej weszły w życie ustawy norymberskie z 15 września 1935 r., które były po prostu doktryną rasistowską ujętą w formy prawne. Na ich podstawie pozbawiono całą ludność żydowską obywatelstwa Rzeszy, prawa wyborczego, prawa zajmowania stanowisk urzędowych, służenia w armii niemieckiej. Wyłączono Żydów z życia politycznego, społecznego i kulturalnego, pozbawiono ich wszelkich praw politycznych. Ustawy norymberskie, uchwalone przez Reichstag III Rzeszy, stanowiły oficjalny dokument państwowej polityki antysemityzmu. Miały na celu prawne uzasadnienie przejścia od bojkotów i pogromów do totalnej eksterminacji Żydów i osób pochodzenia żydowskiego w Niemczech, a następnie w krajach okupowanych przez Niemcy podczas wojny.
Wzmagały się nieustannie działania antyżydowskie w hitlerowskich Niemczech. Rząd hitlerowski przy współudziale władz partyjnych zorganizował pogrom Żydów w całym kraju, nazwany przez hitlerowców „Kristallnacht”. W nocy z 9 na 10 listopada 1938 r. rozpoczęto bestialskie uderzenie na Żydów. Aresztowano ich masowo, mordowano, a mienie ich podpalano, bądź niszczono w inny sposób. Według sprawozdania szefa Sipo i SD Heydricha, który kierował pogromem, owej nocy w Niemczech sprofanowano i spalono 101 synagog, zburzono — 76, zdemolowano 7500 sklepów należących do Żydów, zabito kilkadziesiąt osób, a przeszło 20 000 wysłano do obozów koncentracyjnych.3
„Ustępliwa i pobłażliwa postawa kół rządzących Anglii, Francji i USA zachęcała faszystowskie Niemcy do opracowywania w coraz szerszym zakresie ludobójczych planów wobec Żydów oraz do coraz nowych ataków agresji”
Agresywność hitlerowska wobec Żydów wzrosła znacznie po układzie monachijskim, po którym Niemcy czyniły ostateczne przygotowania do wojny. Wszystkie obowiązujące w Niemczech przepisy dyskryminacyjne a przede wszystkim ustawy norymberskie, otrzymały moc obowiązującą w zagrabionej Austrii i Czechosłowacji.
Hitlerowskie plany eksterminacji Żydów były przygotowywane równolegle z planami zbrojnej napaści na inne państwa. Rząd hitlerowski wykorzystywał również kwestię żydowską w polityce zagranicznej. Dyplomacja hitlerowska domagała się cynicznie udzielenia Niemcom wysokich pożyczek zagranicznych na opłacenie kosztów podróży ograbionych przez Rzeszę Żydów, którzy pragnęli opuścić Niemcy. Pertraktacje w tej sprawie ciągnęły się długo między rządem hitlerowskim a rządami Francji, Wielkiej Brytanii i USA. Niepojęta pobłażliwość mocarstw zachodnich była spowodowana tym, że ich kapitalistyczne rządy widziały w faszyzmie tłumiciela rewolucyjnych ruchów robotniczych oraz siłę, którą pragnęły skierować przeciwko Związkowi Radzieckiemu.
Niemcy hitlerowskie znalazły się w katastrofalnej sytuacji finansowej, spowodowanej kolosalnymi wydatkami na zbrojenia i przygotowania wojenne. Ogólna suma wydatków na przygotowania do wojny światowej wynosiła 90 miliardów marek niemieckich.
Rząd hitlerowski usiłował choć częściowo poprawić bardzo trudną sytuację finansową Rzeszy przez konfiskatę mienia ludności żydowskiej. 12 listopada 1938 r. ukazało się rozporządzenie o nałożeniu kontrybucji na ludność żydowską w Rzeszy w wysokości 1 miliarda marek. Następne zarządze¬nie zabraniało prowadzenia przez Żydów od 1 stycznia 1939 r. wszelkich przedsiębiorstw handlowych, przemysłowych, transportowych i nabywania nieruchomości. Wydano również zarządzenie o konfiskacie żydowskiego majątku, o zablokowaniu kont w bankach, o obowiązku złożenia w „depozyt” wszystkich papierów wartościowych, o zakazie sprzedaży własnych kosztowności i dzieł sztuki. W wyniku tych us¬taw nastąpił szybki proces pauperyzacji wywłaszczonej ludności żydowskiej, skazanej na bezrobocie, nędzę i śmierć głodową. Dyskryminacyjne zarządzenia gospodarcze były początkiem realizacji generalnego planu eksterminacji Żydów.
Wielka Brytania, Francja i USA zostały bezzwłocznie poinformowane o dyskryminacyjnych posunięciach rządu hitlerowskiego wobec Żydów. Dyplomaci tych państw dokładnie informowali rządy, że „nowe zarządzenia pozbawiają Żydów wszelkich środków utrzymania” i że „świat cywilizowany stoi przed zjawiskiem wyniszczenia 500 tysięcy Żydów”. Ale znowu ustępliwa polityka mocarstw zachodnich spowodowała, że nie zdobyły się one na napiętnowanie zbrodni hitlerowskich.
Skonfiskowane mienie żydowskie zużyli hitlerowcy w znacznej mierze na rozwój niemieckiego potencjału zbrojnego. Tak więc „rozwiązanie zagadnienia żydowskiego” przez rząd hitlerowski było ściśle związane z bezpośrednimi przygotowaniami do agresywnej wojny.
Wydanie dalszych zbrodniczych zarządzeń przeciwko Żydom uzależnili hitlerowscy władcy od rozwoju sytuacji politycznej. Hitler i Go ring zapowiedzieli, że w razie wybuchu wojny nastąpi zagłada Żydów .
W świetle przytoczonych faktów — pisze historyk A. Eisenbach — „łatwiej zrozumieć późniejszy okres, w którym hitlerowskie władze wykonały swój zbrodniczy plan zagłady Żydów. Masowa ich likwidacja podczas wojny, a szczególnie po napadzie na Związek Radziecki, nie była sprawą przypadku; plany ludobójcze nie zrodziły się w sposób nagły, lecz były kontynuacją hitlerowskiej polityki przedwojennej przy użyciu środków i metod dostosowanych do nowej sytuacji i układu sił politycznych w Europie”.
„W toku wojny rozpętanej przez imperializm niemiecki, rząd hitlerowski uważał, że dotychczasowe metody eksterminacji Żydów są już niewystarczające. Przystępując więc do realizacji planów agresji i niszczenia biologicznego ludności okupowanych krajów, rozpoczął od nich (tj. od Żydów — J.B.G.). Ścisły związek istniejący między hitlerowską polityką antyżydowską a wojną agresywną występował w sposób oczywisty  zarówno w okresie jej przygotowania, jak i w czasie jej prowadzenia”
Podobnie i agresja na Polskę nie była przypadkowym, lecz z góry przygotowanym aktem, stanowiła część planu opanowania przez Niemcy całego świata. Już w zaraniu swej działalności politycznej Hitler postanowił uderzyć na Polskę. Napaść na Polskę stała się początkiem drugiej wojny światowej.,
Przemawiając na tajnej konferencji w Obersalzburgu 22 sierpnia 1939 r. Hitler oświadczył wyższym dowódcom wojskowym dowodzącym armiami, mającymi niebawem uderzyć na Polskę: „Zniszczenie Polski jest na pierwszym planie. Celem naszym jest zniszczenie żywych sił nieprzyjaciela, a nie dotarcie do określonej linii. Nawet gdyby wojna wybuchła na Zachodzie, zniszczenie Polski musi być zasadniczym celem. Decydować się trzeba szybko z powodu pory roku.
Dam propagandzie jakiś powód dla uzasadnienia wybuchu wojny, mniejsza o to, czy wiarygodny. Nikt nie będzie pytał zwycięzcy, czy mówi prawdy, czy nie… Celem wojskowym jest zupełne zniszczenie Polski” .
Hitlerowskie hasło o potrzebie zdobycia „przestrzeni życiowej” kosztem zniszczenia Polski było kontynuacją starego hasła krzyżackiego i prusackiego, nawołującego do „parcia na wschód” (Drang nach Osteri). Władcy hitlerowscy podkreślali, że Polska, mająca wspólną granicę z Niemcami, stanowi główną przeszkodę w ich pochodzie na wschód, w nieograniczonym rozwoju Rzeszy niemieckiej, z której hitleryzm chce zbudować „potężne mocarstwo światowe narodu niemieckiego”, sięgające po Ural.
Hitler pałał szczególną nienawiścią i chęcią zemsty wobec Polski. Wielkie mocarstwa zachodnie akceptowały jego zaborcze plany i żądania, a mniejsze państwa, jak Austria i Czechosłowacja oddały mu się bez walki w niewolę. Uzyskiwał wszystko samą tylko groźbą i szantażem. Pierwsza Polska stawiła mu opór, nie poszła na lep jego propozycji wspólnego marszu na wschód i wspólnych zdobyczy terytorialnych. Skończyły się jego pokojowe podboje, musiał wyprowadzić swoje wojska na pole walki. Wydał więc mściwy rozkaz totalnego zniszczenia Polski i Polaków. I kiedy po wojnie obronnej Polski we wrześniu 1939 r. nastąpiła hitlerowska okupacja kraju, narody polski i żydowski znalazły się pod okrutną władzą swego najbardziej zajadłego wroga.
W myśl eksterminacyjnych dyrektyw Hitlera działały Wehrmacht, policja i administracja niemiecka na okupowanych ziemiach polskich. Od pierwszych dni wojny posuwały się bezpośrednio za oddziałami Wehrmachtu grupy operacyjne (Einsatzgruppen). Liczyły przeciętnie 300—400 osób, z których około 75% należało do gestapo, 15% do służby bezpieczeństwa (SD) i 10% do policji kryminalnej (Kripo). Grupy te dzieliły się na oddziały operacyjne (Einsatzkommando), których zadaniem było aresztowanie Polaków, znajdujących się na listach przygotowywanych w Rzeszy jeszcze przed wojną, likwidowanie istniejących jeszcze organizacji polskich i nawiązywanie kontaktów z Niemcami mieszkającymi w Polsce.
Aresztowanych Polaków osadzono w tymczasowych obozach przejściowych, w których mordowano większość zatrzymanych, albo wywożono do miejsc zagłady, znajdujących się przeważnie w lasach. Niektórych wysyłano do obozów koncentracyjnych. Masowe mordy na ludności polskiej dokonywane
były również przez frontowe oddziały Wehrmachtu i Waffen SS, przez policję pomocniczą (Hilfspolizei) i Selbstschutz.
O eksterminacji Żydów w tym początkowym okresie wojny mówi A. Eisenbach: „Już podczas kampanii wrześniowej i w następnych miesiącach 1939 r. oddziały Wehrmachtu oraz współdziałające z nimi na tyłach armii Einsatzgruppen SS dokonały indywidualnych i masowych egzekucji ludności żydowskiej. Fala krwawego terroru rozlała się wówczas na wszystkich dzielnicach okupowanej Polski, na Pomorzu Gdańskim, na Śląsku, w Poznańskiem, na terenie późniejszej Generalnej Guberni. Mordowano i rozstrzeliwano Żydów bezkarnie, brano zakładników, urządzano upokarzające widowiska i filmowano je, gwałcono kobiety, grabiono mienie Żydów, bezczeszczono świątynie, palono synagogi i oskarżano Żydów, że sami dokonali podpalenia świątyń. Ten krwawy terror w pierwszych miesiącach okupacji zawierał już prawie wszystkie elementy późniejszej polityki eksterminacyjnej”‚.
Znany historyk Szymon Datner pisze w swojej pracy: „Rezultaty niedawno opublikowanych badań przeprowadzonych przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce dowiodły, że w pierwszych miesiącach drugiej wojny światowej impet eksterminacyjny hitlerowskich Niemiec skierowany był przede wszystkim przeciwko Polakom, a w dalszej kolejności przeciwko polskim Żydom. Z czasem kolejność ta odwróciła się: okupant nie zrezygnowawszy z polityki masowej eksterminacji Polaków, z największą gwałtownością zwrócił się przeciwko Żydom, realizując politykę totalnego wyniszczenia ich””.
Słowa Datnera znajdują potwierdzenie w licznych dokumentach władz hitlerowskich, a w szczególności w olbrzymim ich zbiorze, jakim jest „Dziennik Hansa Franka”. Z dokumentacji tej wynika, że w tzw. Rządzie Generalnej Guberni ścierały się od samego początku okupacji dwie tendencje, odnośnie zniszczenia Polaków. Jeden kierunek reprezentowany głównie przez Dowództwo SS i policji domagał się bezzwłocznego i całkowitego wytępienia Polaków, natomiast kierunek drugi, reprezentowany przez administrację cywilną, był zdania, że z całkowitym wytępieniem Polaków należy zaczekać do zakończenia zwycięskiej dla Niemców wojny. Podczas wojny stosować eksterminację częściową, ograniczoną do pewnych kategorii Polaków, np. inteligencji, ruchu oporu. Resztę ludności
polskiej wykorzystać przymusowo do pracy dla walczących Niemiec. Oba te sposoby myślenia ludobójczego miały swych zwolenników również w centralnych władzach hitlerowskich w Berlinie.
Wśród hitlerowskich władców snuł się również ludobójczy pomysł, aby ludność polską skazać na śmierć głodową. Można by łatwo i szybko zastosować tę formę eksterminacji konfiskując i wywożąc do Rzeszy maksymalną ilość artykułów żywnościowych, wyprodukowanych w Generalnej Guberni. Ale sam Frank uznał ten pomysł za nierealny.
O odroczeniu totalnej zagłady Polaków zadecydowały konieczności militarne i gospodarcze, podporządkowane potrzebom wojennym. Na konferencji w Karin-Hall, odbytej 15 lutego 1940 r., Hermann Göring, kierownik centralnego urzędu do spraw planu czteroletniego, wydał polecenie, aby naczelną zasadą we wszystkich poczynaniach władz Generalnej Guberni było miarodajne „kryterium wzmożenia potencjału wojennego Rzeszy poprzez eksploatację Polski”. Równocześnie Berlin wciąż domagał się, aby władze Generalnej Guberni dostarczyły do Rzeszy na początek jeden milion robotników rolnych.
Na wspomnianej konferencji Göring podkreślił, że Wschód (tj. GG — J.B.G.) został zdobyty, „aby oczyścić zaplecze dla frontu zachodniego i w celu wzmożenia potencjału wojennego. Po napadzie Niemiec na ZSRR rola GG jako zaplecza frontu wschodniego nadzwyczajnie wzrosła. Przyznał to Frank w przemówieniu wygłoszonym z okazji czwartej rocznicy istnienia Generalnej Guberni. 26 października 1943 r. Frank przyznał, że tymczasowy stosunek Niemców do ludności polskiej ukształtował się pod naciskiem ogólnej sytuacji wojennej, sytuacji w Rzeszy i coraz gorszej sytuacji armii niemieckiej na froncie wschodnim. I dodał, że „sprawy aprowizacji, kwater i transportu sprawią nam w ciągu najbliższych miesięcy nieskończenie dużo kłopotów”. Miał tu na myśli zbliżanie się frontu wschodniego do granic Polski i ewakuację jednostek wojskowych, różnych instytucji i zakładów z obszarów radzieckich.
Na tym samym posiedzeniu szef „rządu” Generalnej Guberni Bühler oświadczył, że „Generalna Gubernia była zmuszona do gigantycznych świadczeń jako teren koncentracji i przemarszu wojsk na wschód”. I dodał: „A jeśli się teraz niemiecki front wschodni ponownie zbliży do granic Generalnej Guberni, będzie ona znów musiała — jak przed dwoma laty, ponosić gigantyczne świadczenia”.
Polityka okupanta wobec ludności polskiej polegała na zmuszaniu jej do niewolniczej pracy na rzecz jego machiny wojennej i na równoczesnej eksterminacji Polaków. Stosując przeróżne sposoby eksterminacji hitlerowski okupant pozbawił życia kilka* milionów Polaków; reszta miała być zniszczona po wygraniu wojny przez Trzecią Rzeszę.
Żydów zaś stłoczył okupant w zamkniętych gettach, zrabował im całe niemal mienie i przydzielił tak nikłe normy żywności, aby w krótkim czasie zagłodzić ich na śmierć, aby spełniła się zapowiedź hitlerowskich władców.
Należy dodać, że przydziały żywności dla’ludności polskiej były nieco większe, ale również powodujące śmiertelne zagłodzenie. Nie przeżyłby wojny ani jeden Polak, który poprzestałby wyłącznie na okupacyjnych przydziałach żywności i który nie ryzykował zdrowia, a często i życia, aby dodatkowymi zajęciami zarobić na zakup u szmuglerów żywności, przywożonej z dalekich wsi. Należy dodać, że praca szmuglerów była ciężka i niebezpieczna. Niemcy organizowali na nich zasadzki w terenie, obławy na stacjach kolejowych, rewizje w pociągach, zabierali im towar, a ich samych kierowali do więzień, obozów koncentracyjnych, albo skazywali na śmierć. Taka była istota sytuacji aprowizacyjnej na ziemiach polskich pod okupacją hitlerowską.
Dlatego badacze interesują się często problemem, w jaki sposób kilkaset tysięcy mieszkańców warszawskiego getta przeżyło do sierpnia 1942 r., czyli do pierwszej likwidacji getta przez Niemców. Zainteresowanie to potęgowane bywa analogiami ze współczesności. Wiadomo bowiem z doświadczenia ‚ wielu krajów, że skoro się zdarzy, iż w wyniku np. trzęsienia ziemi bądź innego kataklizmu zostanie odcięty dowóz żywności do danego rejonu, organizuje się natychmiast pomoc żywnościową dla ludności, często wspólnym wysiłkiem różnych krajów.
Na pytanie w jaki sposób mieszkańcy getta otrzymali dodatkowe środki żywnościowe, odpowiada Tadeusz Bednarczyk w swoich wspomnieniach pt. „Obowiązek silniejszy od śmierci”.
T. Bednarczyk, z wykształcenia ekonomista, pracował podczas okupacji w urzędzie skarbowym w Warszawie, mieszczącym się w gmachu sądów na Lesznie. Rejon tego urzędu znajdował się na terenie getta. Autor wspomnień stykał się codziennie służbowo z mieszkańcami getta, znał dobrze warunki ich bytu i pracy, był naocznym świadkiem tragicznej sytuacji materialnej Żydów i uczestniczył w pomocy dla nich.
Był członkiem Korpusu Bezpieczeństwa (KB), wojskowej organizacji konspiracyjnej, która w lipcu 1944 r. nawiązała ścisłą współpracę organizacyjną i bojową z Armią Ludową i weszła w skład Połączonych Sił Zbrojnych AL, PAL i KB. Znał wielu działaczy innych organizacji konspiracyjnych, którzy brali czynny udział w niesieniu pomocy Żydom w różnych formach.
Stąd najcenniejszą część wspomnień T. Bednarczyka stanowią rozdziały omawiające sytuację materialną ludności żydowskiej w getcie i pomoc dla niej ze strony Polaków. W rozdziale zatytułowanym „Udział kupców polskich w akcji pomocy Żydom” wymienia wiele firm oraz kupców różnych branż, prowadzących zakazany handel z gettem. Autor podkreśla, że „Handlem tym Polacy skutecznie łamali izolację getta, dawali mieszkańcom zatrudnienie, zaopatrzenie w surowce i żywność, stworzyli możliwości przetrwania. A z drugiej strony sami korzystali z produkcji getta i -poprawiali przez to zaopatrzenie rynku polskiego”.
W następnym rozdziale pt. „Pomoc i współpraca polskich przemysłowców” mówi autor wspomnień o tajnej współpracy rzemieślników i przemysłowców polskich z producentami żydowskimi w getcie. Wymienia wielu polskich właścicieli zakładów przemysłowych różnych branż, którzy zatrudniali u siebie Żydów, pomagali w zaopatrywaniu getta w żywność, w szmuglowaniu do getta różnych surowców oraz w wywożeniu z getta gotowych wyrobów.
„Liczne naciski Rustungskommando — pisze Bednarczyk — na firmy polskie spowodowały konieczność przyjmowania zleceń niemieckich. Wobec trudności wykonania ich w zakresie własnej mocy przerobowej, wykonawstwo powierzono gettu. Uczyniono to drogą legalną, przez zakładanie w getcie oddziałów firm (pod polskim szyldem), bądź nielegalnie. Od wiosny 1941 r. prawie całe getto miało zatrudnienie, zarobek i chleb, toteż do 1942 r. sytuacja ekonomiczna w getcie była względnie niezła. Komplikowała je głównid masa biedoty przesiedleńczej, jak i obniżenie norm żywności przydziałowej”.
Wspomnienia T. Bednarczyka mówią również o udzielaniu pomocy Żydom przez inne polskie środowiska. Wspomnienia te wyjaśniają problem zaopatrzenia mieszkańców getta w żywność, a równocześnie obalają różne spekulacje
1 nierealne domysły tych, którzy, zamiast operować konkretnymi danymi statystycznymi uprawiają swoisty, nienaukowy sposób myślenia. Wspomnienia te wypełniają częściowo lukę w naszej historiografii i stanowią źródło w zakresie wiedzy o pomocy Żydom ze strony społeczeństwa polskiego.
We wspomnieniach Bednarczyka dochodzi tu i ówdzie łatwo dostrzegalny subiektywizm, jaki zresztą cechuje wspomnienia wszystkich autorów.
Jak mówi A. Eisenbach w swym fundamentalnym dziele o hitlerowskiej polityce zagłady Żydów: „W Niemieckiej Republice Federalnej i niektórych krajach Europy Zachodniej ukazała się w ostatnich latach ogromna literatura, zmierzająca do sfałszowania rzeczywistych dziejów drugiej wojny światowej lub ich mistyfikacji. W literaturze tej stosuje się swoisty rewizjonizm, polegający na próbach rehabilitacji określonych instytucji i osobistości… W literaturze tej przebija się również wyraźna tendencja do fałszowania polityki hitleryzmu wobec ludności żydowskiej oraz do pomniejszania tragicznego jej losu…. W tej sytuacji wyjaśnienie źródeł, przejawów i metod realizacji ludobójczej polityki hitlerowskich Niemiec wobec Żydów w Europie oraz udziału w niej poszczególnych ogniw aparatu państwowego i sfer gospodarczych wydaje się pilnym zadaniem naukowym”1″. .
Zbliża się osiemnaście lat od ukazania się książki Eisenbacha. W międzyczasie rozszalała się orgia zakłamania i fałszerstwa, która z zachodniej Europy przerzuciła się jak złośliwy nowotwór do USA. Dziś hitlerowcy oraz ich przyjaciele wołają, że nie było Oświęcimia, ani innych obozów zagłady i kręcą filmy, w których każą strzelać płatnym przebierańcom, pozorującym żołnierzy polskich, do Żydów w getcie warszawskim.
Wspomnienia T. Bednarczyka są jednym ze źródeł, które zgodnie z postulatem naukowym Eisenbacha — wyjaśniają przejawy i metody polityki hitlerowskiej wobec Żydów w Polsce i które przedstawiają walkę społeczeństwa żydowskiego i polskiego z ludobójczą praktyką hitlerowską.
Józef Bolesław Garas

Teleogłupianie. O zgubnych skutkach oglądania tv… – fragment

By oglądać TV, nie potrzeba mózgu, wystarczy przewód pokarmowy.
(Didier Daeninckx, pisarz)

To zupełnie zrozumiałe, że duża liczba dzieci mających problemy z czytaniem niepokoi nauczycieli i rodziców. Dziwne jest natomiast, że całą odpowiedzialnością za ten stan rzeczy obarczamy szkołę. Paradoksalnie, by nie oskarżać telewizji, przypisaliśmy winę za tę porażkę tradycyjnym metodom nauczania.
(Liliance Luręat, doktor psychologii, honorowa dyrektor naukowa w CNRS)

 

Dajemy im to, czego chcą” mówią chórem.
Tłumaczcie: „To nie nasza wina, że są takimi debilami”.

(Alain Bentolila, lingwista, profesor uniwersytecki)

Telewizja wymaga od widza tylko jednego aktu odwagi – ale jest on nadludzki – wyłączenia jej.
(Pascal Bruckner, filozof)

To ważna decyzja: czy mamy telewizor, czy nie, czy wystawiamy dzieci na niemal wszystko, co oferuje telewizja, czy na nic.
(Joshua Meyrowitz, teoretyk komunikacji na Uniwersytecie New Hampshire)

 

Dotychczas telewizja trzymała widza na uwięzi […], jutro będzie mu towarzyszyła, gdziekolwiek pójdzie.
(François Jost, specjalista w dziedzinie mediów, profesor na Uniwersytecie Paris 3-Sorbonne)

Teleogłupianie. O zgubnych skutkach oglądania telewizji (nie tylko przez dzieci)
Autor: Michel Desmurget

Problemem intelektualistów jest oskarżanie telewizji, że nie jest dość dobra. Można odnieść wrażenie, że chcieliby na każdym kanale oglądać ARTE i wszystkim narzucić własne preferencje kulturalne. Co do mnie, nie uważam, by istniała dobra i zla telewizja – wolałbym, żeby telewizji w ogóle nie było.

(Alexandre Lacroix, filozof)

Ponieważ oddziaływanie mediów jest subtelne, kumulatywne i rozłożone w czasie, rodzice, pediatrzy i wychowawcy mogą nie być świadomi ich potężnego wpływu.

(Victor Strasburger, profesor pediatrii, Szkoła Medyczna Uniwersytetu Nowego Meksyku)

Jestem naukowcem i z tego tytułu figuruję na listach adresatów głównych czasopism naukowych z dziedziny neurobiologii teoretycznej i klinicznej*. Kiedy ukazuje się nowy numer, czasopisma te wysyłają mi spisy treści, bym mógł wyłowić interesujące mnie prace. Od 15 lat nie było tygodnia, żebym nie natrafił na co najmniej jeden czy dwa artykuły traktujące o szkodliwych skutkach telewizji dla zdrowia psychicznego, fizycznego i zdolności poznawczych dziecka. Tendencja ta jest tak silna, że niektórzy specjaliści nie wahają się już mówić o prawdziwym problemie zdrowia publicznego. Zaczynają się nawet podnosić glosy domagające
się wszczynania przeciw nadawcom telewizyjnym postępowań karnych
na wzór tych przeciwko producentom tytoniu i fast foodów. Analogia jest jak najbardziej stosowna. Rzeczywiście, w swoim czasie zapadły wyroki przeciwko firmom tytoniowym za wzmacnianie uzależniających własności produktów, których szkodliwość była im znana6. Dziś sektor medialno-reklamowy
wydaje ogromne sumy na poznanie mechanizmów uzależnienia od telewizji,
którego istnieniu coraz trudniej przeczyć, i manipulowanie nimi. Psychologia, neuroobrazowanie, etologia, etnologia, socjologia – wszystkie gałęzie nauk społecznych i medycznych mają swój udział w tej komercyjnej sprawie. Od kilku lat neuromarketing mieni się nowym Świętym Graalem manipulacji.
Jego credo: znaleźć słabe punkty ludzkiego mózgu, by zawładnąć, bez naszej wiedzy, naszymi zachowaniami, pragnieniami, lękami, popędami, wyobrażeniami i decyzjami. W niedawno opublikowanej pracy dwóch specjalistów z tej dziedziny podsumowuje to podejście w następujący sposób: „Mierzcie w najmłodszych. Przygotujcie swój cel. Zaznaczcie go tak wcześnie, j ak to możliwe. Tylko dziecko dobrze się uczy […]. Producenci papierosowi lemoniady wiedzą, że im wcześniej dziecko ich skosztuje, tym bardziej się uzależni. Dzięki neurobiologii przedsiębiorcy dowiedzieli się, w jakim wieku dany typ uczenia się przychodzi człowiekowi najłatwiej. Czy możemy tolerować taką nikczemność? Czy mamy pozostać bierni, kiedy armia zachłannych sępów angażuje wszystkie zdobycze współczesnej nauki, by oferować Coca-Coli „czas dostępu do ludzkiego mózgu”23? Czy wolno nam się godzić, by „trzeci rodzic, telewizja, podstępnie wnikał w psychikę naszych dzieci, by wywołać u nich zachowania zależnościowe lub nabywcze o niszczycielskich skutkach zdrowotnych? Spora grupa ludzi zdaje się sądzić, że nie Wśród nich są wykładowcy akademiccy, dziennikarze, specjaliści od międzynarodowej Konwencji o Prawach Dziecka ONZ, a także wielu artystów i osób piastujących kierownicze stanowiska w przemyśle audiowizualnym, którzy odmawiają wydania swego cennego potomstwa na pastwę „pudełka z obrazkami”. Jak zgrabnie podsumowuje Lilianę Lureat:
„Na czym polega wolność dzieci, jeśli nie na byciu dziećmi, i w imię czego mielibyśmy oddziaływać na nie z taką mocą? Na czym polega wolność dorosłych, jeśli nie na zdolności rozumienia, a skoro tak, dlaczego za cel obierać emocje, nie zaś rozum?”.

Krótki przegląd obiegowych niedorzeczności

Teoretycznie powyższe kwestie powinny wywołać co najmniej lekkie zaniepokojenie u rodziców i widzów, którymi jesteśmy. W praktyce jednak miażdżąca większość społeczeństwa całkowicie lekceważy problem. Obserwacja ta, jakkolwiek kłopotliwa, nie jest wcale zaskakująca. W rzeczywistości, krytykować telewizję to w ostatecznym rachunku mieszać z błotem tego, kto ją ogląda. Jeśli mówicie:

 

„Telewizja głęboko kaleczy nasz związek ze światem”,

przeciętny konsument wyciągnie z tego wniosek: „Jestem tylko bezwolnym wołem i kretynem”. Podobnie, jeśli oświadczycie:

„Telewizja jest dla dzieci toksyczna”,

przysłowiowa gospodyni domowa poniżej pięćdziesiątego roku życia przetłumaczy to sobie jako:

„Jestem złą matką i źle wychowuję swoje maluchy”.

Tego typu stwierdzenia są tym gorzej odbierane, że armia „wybitnych specjalistów” stara się nasycić przestrzeń publiczną uspokajającymi wypowiedziami i miałkimi debatami. Wzruszająca gadanina, dramatyczne potoki słów – ci uczeni od siedmiu boleści głoszą namiętną pochwałę świętego Szklanego Ekranu. Telewizja pomaga naszym dzieciom dorastać. Jest wspaniałym instrumentem kultury demokratycznej. Dostarcza nam kojących obrazów. Głęboka mądrość decydentów chroni nas przed tym, co najgorsze.

Osoby miotające oszczerstwa pod adresem małego ekranu to demagodzy, ludzie niekompetentni, reakcjoniści, histerycy, neurotycy”, zarozumialcy, pogardliwcy i zawistnicy, którzy – by dopełnić obrazu – są przytłoczeni przez „nowoczesność
zmuszającą do myślenia o upływie czasu i budzącą lęk przed nieznanym”. Oskarżając telewizję, jej posępni przeciwnicy „uspokajają własne sumienia”, próbują „odzyskać niewinność, obarczając wszelką odpowiedzialnością media”. Te ostatnie stają się zatem „kozłami ofiarnymi”44. Po prześledzeniu listy najpoważniejszych krytyków szklanego pudełka trudno się nie podpisać pod tymi opiniami: Noam Chomsky”, Karl Popper, Pierre Bourdieu, Liliane Lurçat, Neil Postman, Dany-Robert Dufour, Alain Bentolila. Co za koszmarna zgraja niewykształconych kretynów (sic!). Na szczęście apostołowie telewizyjnej prawdy to ludzie zgoła odmiennego formatu. Choćby Catherine Muller i François Chemel. Pierwsza jest „doktorem psychologii i psychoanalitykiem.
Regularnie zabiera głos w audycjach telewizyjnych i radiowych”.
Drugi ukończył „Instytut Nauk Politycznych i uzyskał dyplom MBA w CFPJ Uniwersytetu Paris-Dauphine”*, jest też „zastępcą redaktora tygodnika telewizyjnego »Télé 7 Jours«. Uczestniczył również w tworzeniu kanału telewizyjnego Paris Première”. Po osobach z tak imponującą przeszłością nie możemy się
spodziewać niczego innego, jak tylko udokumentowanego, obiektywnego i uczciwego stanowiska. Stanowisko to, niedawno opublikowane, nieobecnościami. A więc z nieobecnością jego »obrazu«”. Michael Stora poradził swojemu rozmówcy, by „komunikował się z dziećmi przez kamerę internetową”. Pięknie jak u Freuda i przejrzyście niczym u Goethego. „Duch mi objawia sens wieków porządku,/ już wiem – i piszę o to”: bez telewizji nie ma ratunku dla naszych dzieci! Nie śmiejcie się, bo to ważny moment! Czy wiedzieliście, że „istnieje związek między pewnością siebie i stosunkiem do obrazów”? „Podobnie jak w niemowlęctwie matka mogła nas uwielbiać, nie okazując czułymi gestami, pieszczotami i pocałunkami miłości, którą nas darzyła, tak i my możemy przyjąć tę samą postawę uwielbienia, kontemplacji, a nawet fascynacji wobec obrazów, które ze swej istoty nie mają ciał ani ramion, ani ust”. W obliczu takich oczywistości (sic!)* naprawdę można się zastanawiać, czy zwolennicy nakładania surowych restrykcji na oglądanie telewizji zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie narażają ludzkość. Przypadek rodziców, którzy pragnęliby ograniczyć kontakt swoich dzieci z programami epatującymi przemocą, jest z tego punktu widzenia szczególnie wymowny. Tego rodzaju ograniczające tendencje, mówi nam Serge Tisseron, „nie tak dawno przejawiał cały naród […]. Chodzi o naród niemiecki między 1918 a 1945 rokiem [… ]. Od momentu gdy Niemcy jako całość oskarżono o nieludzkie postępowanie i napiętnowano na międzynarodowym forum, dla weterana Rzeszy przyznanie, że jego postępowanie było nieludzkie, stało się [z powodu nieobecności obrazów] niemożliwe […]. Niemieckim żołnierzom walczącym w pierwszej wojnie światowej nie pozostało nic innego, jak pogrzebać głęboko w sobie fascynację złem i przyjemność czerpaną z zabijania [nic więcej!], które odkryli”. Chcąc kontrolować treść programów skierowanych do naszych dzieci, możemy więc rozniecić w nich pragnienie przemocy i barbarzyństwa! Szkoda tylko, że prace naukowe dowodzą przeciwnego ryzyka, polegającego na utracie wrażliwości na przemoc i większej skłonności do czynów przestępczych w następstwie kontaktu z obrazami przemocy. Pośród tysięcy badań przeprowadzonych w tej dziedzinie żadne nie odnotowało zmniejszenia występowania agresywnych zachowań wskutek kontaktu z brutalnymi treściami audiowizualnymi. Michael Stora zdaje się zgadzać z tą konkluzją, kładzie jednak nacisk na niebezpieczeństwo uzależnienia. I tak nasz wybitny specjalista pisze: „Spośród pacjentów, którzy zgłaszają się do mnie z problemem uzależnienia od gier wideo, niektórym [nielicznym? wielu? jednemu, dwóm, trzem, dziesięciu, stu?] w dzieciństwie zabroniono oglądać telewizję i bardzo wcześnie zmuszano ich do czytania. Ich rodzice, często [jeden, dziesięć, pięćdziesiąt, osiemdziesiąt procent „niektórych” przypadków?] pracujący umysłowo, gardzą telewizją. W ich oczach jest ona czymś ogłupiającym, degradującym”. Wstrętni inteligenci! Można się zastanawiać, jak długo jeszcze opieka społeczna zamierza zwlekać z interwencją.

Nie ma gorszego ślepca nad tego, który nie chce widzieć

„Inteligent”! Co ciekawe, to pierwsze słowo, które nasunęło się Sylvainowi*, kiedy opowiadałem mu o swojej książce! Dokładnie powiedział, jeśli się nie mylę, „ta twoja książka to zawracanie głowy dla artystów inteligentów! W każdym razie wszystko to jest niesamowicie trudne i nie ma tu prostych odpowiedzi”. Udane spostrzeżenie, które przypomniało mi świetny tekst Frit-za Zorna: „Jednym z ulubionych pomocników w potrzebie, jeśli trzeba się było wykazać odwagą cywilną, było w mojej rodzinie słowo »trudny«. Określenie »trudny« to było czarodziejskie słowo klucz, pozwalające odsuwać od siebie wszelkie pojawiające się problemy […]. Wystarczyło tylko dojść do konkluzji, że dana sprawa jest »trudna«, i od razu stawała się tabu. […] o sprawie mówiło się »trudna«, tak jakby wypowiadało się zaklęcie – i sprawa znikała. [… ] to, że moi rodzice wszystko uważają za »trudne« […] wydawało mi się […] dowodem osiągnięcia przez nich wyższego poziomu […]. Owa postulowana wyższość [… ] była [… ] nader wygodna […]: nie musieliśmy się nigdy angażować, nie musieliśmy się nigdy decydować czy wręcz obnażać, wystarczyło po prostu zawsze uważać wszystko za »trudne«”. Wydaje się, że niejeden specjalista od spraw telewizji wychował się w tych samych stronach! Jeśli wierzyć naszym wpływowym teoretykom, w rzeczywistości zagadnienia te są tak trudne, że sama kwestia wpływu mediów staje się „wątpliwa” dla wszystkich z wyjątkiem powierzchownych umysłów kilku „fizyków czy biologów cieszących się renomą często skłaniającą ich do prezentowania punktów widzenia, które uważają za uprawnione”. Zaliczam się do nich, przyznaję… i z głębin mojej ignorancji ośmielam się trwać przy swoim. Nie przez zacięty upór, lecz przez uległość wobec oczywistości! Żaden człowiek, choćby skrajnie niewrażliwy na perypetie życia codziennego, nie może zaprzeczyć głębokiemu oddziaływaniu mediów audiowizualnych na nasze zachowania. Przypomina mi się chociażby czarujący poranny wypad do jednego z supermarketów, kiedy to moja trzyletnia siostrzenica zaczęła się nagle tarzać po ziemi, by wymusić zakup jakichś tam płatków śniadaniowych, zaklasyfikowanych jako „widziane w telewizji”. Tylko ta jedna marka (nadzwyczaj droga) znajdowała uznanie w jej oczach. Jest zupełnie oczywiste, że widniejąca na opakowaniu postać z kreskówki, z którą dzieci są dobrze obeznane, wywołała oczekiwany efekt!

Nie minęło wiele czasu, a moja własna córka, Valentine, również dała świadectwo skuteczności telewizyjnego wpajania. Miała zaledwie trzydzieści miesięcy, kiedy zaczęła nagle frenetycznie wyśpiewywać „maaf maaf”, spostrzegłszy logo słynnej firmy ubezpieczeniowej na przedniej szybie jakiegoś samochodu. Przypuszczam, że tę perłę reklamy musiała widzieć (i to nie raz) u swojej opiekunki. Zaledwie kilka dni po tym zdarzeniu przyszła kolej na jej siostrę, Charlotte (7 lat, 126 centymetrów, 19 kilogramów) – i ona zaczęła przejawiać pierwsze symptomy intensywnego formatowania. Oglądała program „dla młodzieży” i nagle rzuciła do matki, nie odwracając oczu od ekranu: „Mamo, czy ja jestem gruba?” Przy następnym posiłku przeszła na pierwszą w swoim życiu dietę niskokalorycz-ną, twardo odmawiając wzięcia do ust choćby okruszka chleba! Był też student robiący licencjat z psychologii, który oznajmił podczas zajęć o cechach nabytych i wrodzonych, że „ustalono”, iż homoseksualizm ma podłoże genetyczne. Ów dumny potomek Oświecenia był pewien swoich źródeł. Mówili o tym w telewizji. „Naprawdę, psze pana, powinien pan to obejrzeć, to było super wyjaśnione!” Dwóch innych zagorzałych telemaniaków potwierdziło te fakty. Niestety, nie byli sobie w stanie przypomnieć żadnych konkretów dotyczących tego programu. Trzeci „wyjaśnił mi, że w każdym razie „tak samo jest z pedofilią”, słyszał w wieczornym dzienniku!*. Zdumiewający brak rozsądku, zwłaszcza u studentów nauk społecznych, których podstawowym przymiotem winien być zmysł krytyczny!

Jak to z polotem ujmuje Jean-Paul Brighelli, te dzieciaki „o jeszcze miękkich czaszkach” zdają się analizować świat tylko „na podstawie ogromnych ilości programów telewizyjnych, plotek i pogłosek. Słabe opinie, myśli jak galareta. Myśleć, ważyć, dyskutować – to zakłada pracę, świadomość, wolę. Wszystkie wartości zniszczone przez myślowe gotowce, które zajęły dziś miejsce kultury”. Nawet dziennikarze nie ocaleli z tej katastrofy – jak choćby grecka korespondentka gazety „Métro”, pisząca na temat serii szczególnie brutalnych ulicznych zamieszek: „Wszyscy tkwią przed telewizorami i próbują zrozumieć, co się dzieje”. Godna uwagi strategia zdobywania informacji, jako żywo przywodząca na myśl czasy wojen w Kosowie, Afganistanie czy Iraku. Po takich przykładach trudno się jeszcze dziwić, kiedy dwie 15- czy 17-latki, rzecz jasna całkowicie bezwiednie, dają świadectwo zasmucającego ograniczenia horyzontów kulturalnych jedynie do obszaru audiowizualnego.

Siedziałem w tramwaju, a obok toczyła się taka oto rozmowa. Fragmenty: Blondynka (farbowana), kurtka Diora, spodnie Diesela, torebka Vuittona: „Muszę zrobić referat o Germinalu, wiesz, to o kopalni”. Brunetka (naturalna), dres Adidasa, T-shirt Quicksilvera, fluorescencyjne buty Nikea: „Super, widziałam to w telewizji, z tym piosenkarzem, nie pamiętam, jak się nazywa”. Blondynka (urażona): „Taa, nawet nie wiedziałam, że zrobili z tego książkę”. Brunetka (pouczająco): „No, to normalne, jak coś im wyjdzie, robią z tego wszystko, to jest biznes, jak »Fabryka Gwiazd«*”. Prócz aspektu rozrywkowego ta manifestacja nieprawdopodobnych wprost braków w wykształceniu ma w sobie, jak sądzę, coś rozpaczliwego. Owa rozpaczliwość przywodzi mi na myśl przepyszny cytat ze znakomitego eseju Natachy Polony Nos enfants gâchés [Nasze zmarnowane dzieci]: „A »Fabryka Gwiazd« staje się horyzontem dzieci zarówno z wyższych, jak i niższych klas społecznych. Córki ministrów wdzięczą się z ekranu jak modelki. Podziały społeczne zacierają się we wspólnym dla całej populacji marzeniu, by zatańczyć przed kamerami. Dziś wieczorem na pokładzie »Titanica« będzie bal”.

Odniesienie do słynnego parowca wydaje mi się tym bardziej zasadne, że katastrofalnego wpływu telewizji nie da się zamknąć w kilku frywolnych anegdotach. Trawi nas ona z niepokojącą stałością, niszcząc nasze człowieczeństwo. Pamiętam na przykład pewnego trzyletniego chłopca, tuż po operacji guza mózgu, płaczącego smutno naprzeciw ciemnego ekranu, gdyż matka zostawiła go samego i poszła gdzie indziej obejrzeć Plus belle la vie* [Piękniejsze życie],

„Sam pan rozumie – powiedziała wyrodna rodzicielka po powrocie – tutaj nie da się oglądać, on ciągle jęczy”.

Biedny dzieciak zmuszony płakać samotnie pośród przepracowanych ludzi w białych kitlach, bo jego matka musiała zaspokoić telewizyjny nałóg. Albo teleturniej, w którym ośmiu na dziesięciu uczestników – oczywiście wszystko było pozorowane, oni jednak o tym nie wiedzieli – zgodziło się na polecenie prowadzącej program torturować człowieka elektrowstrząsami82. Nie przejmując się szlochami i łzami ofiary, nasi początkujący Mengele okazali się zdolni zaaplikować nieznanemu człowiekowi potencjalnie śmiertelne wstrząsy o napięciu 460 woltów. Te najzupełniej zwyczajne osoby przeprowadzały „doświadczenie” aż do końca. Były bezwzględnie posłuszne nakazom prezenterki kapłanki.
Komentarz jednego z graczy:

„Powiedziano mi, że »tak trzeba«. Ci, którzy mi to mówili, chyba wiedzieli, co robią! No to ich słuchałem. Myślałem, że ten tam w środku się usmaży. Ale to już nie mój problem”.

Zdumiewające barbarzyństwo, które pod pewnymi względami przypomina brutalny gwałt na dziesięcioletniej dziewczynce popełniony przez dwóch z pozoru zwyczajnych nastolatków w wieku gimnazjalnym. Nasi mali oprawcy (jeden z nich był bratem ofiary) obejrzeli wcześniej film pornograficzny i najwyraźniej nie mogli się oprzeć pokusie małego prywatnego „the best of”. By nikt nie był pokrzywdzony, postanowili rozpowszechnić tę scenkę, nagraną telefonem komórkowym, w szkole84. Niektórzy powiedzą (wbrew najbardziej elementarnym naukowym pewnikom8S), że telewizja nie ponosi odpowiedzialności za tego rodzaju akty przemocy, ponieważ „za każdą z takich tragedii zawsze kryje się rodzinny dramat”34, a „w naszym stosunku do obrazów wszystko jest kwestią więzi, rodzinnych lub przyjacielskich” (podkreślenia moje). Te same osoby będą jednak również wyjaśniać, że „nastolatki szukają wzorców nawiązywania kontaktów z płcią przeciwną [i że] owe obrazy takie wzorce im zapewniają”. Jeśli ta sprzeczność was drażni, spróbujcie się nie oburzać.

„Specjaliści” lubią odwoływać to, co wcześniej powiedzieli! Niech ci, którzy mogliby w to wątpić, pozwolą mi na jeszcze jeden (mały) przykład, ot tak, dla przyjemności. W związku z ogromną liczbą alarmujących danych w 1999 roku Amerykańskie Stowarzyszenie Pediatryczne zdecydowanie odradziło rodzicom narażanie dzieci dwuletnich i młodszych na jakikolwiek kontakt z telewizją86 W 2002 roku Serge Tisseron w książce Les Bienfaits des images [Dobrodziejstwa obrazów], w rozdziale o uroczym tytule Du bébé gribouilleur au bébé zappeur [Od dziecka bazgrzącego do dziecka skaczącego po kanałach], podjął energiczną walkę z tym zaleceniem i z „rodzicami, [którzy] pragną uniemożliwić dziecku ćwiczenie umiejętności zmieniania kanałów. Co za błąd!”. Wystarczyło jednak, by społeczność naukową oburzyło utworzenie dwóch kanałów telewizyjnych adresowanych do najmłodszych dzieci, by nasz uczony proteusz żwawo zmienił front i współsygnowal artykuł wyjaśniający, że należy „pilnie stworzyć moratorium na działanie takich kanałów, póki nie będziemy wiedzieli więcej o wpływie telewizji na małe dzieci”. Jak lubił podkreślać Edgar Faure, były przewodniczący Zgromadzenia Narodowego, wykładowca akademicki, minister i senator, „to nie chorągiewka zmienia kierunek, lecz wiatr”. Skoro tak, by uniknąć tego wiatru, nie pozostaje nic innego jak kluczyć w swoich wypowiedziach. Nad stanowcze i odważne stwierdzenia „specjalista” od szklanego ekranu będzie więc często przedkładał język propagandy. Nie powie brutalnie: „Telewizja poważnie szkodzi psychicznemu i fizycznemu zdrowiu małego dziecka”, lecz orzeknie powściągliwie: „Telewizja nie jest a priori najlepszym sprzymierzeńcem w tej fazie rozwoju”. W ten sam sposób ów zręczny semantyk nie stwierdzi nigdy wprost, że „TF1 jest ohydną stacją”. Przyzna jedynie ostrożnie, że „TF1 to w ogólności stacja trudna do oglądania”. W jego ustach najbardziej plugawy i wulgarny reality show stanie się jedynie „rozrywką, która nieco przekracza granice”. W jakże eleganckich słowach można to wyrazić!

Spód góry lodowej

Niektórzy malkontenci ocenią zapewne, że powyższe ilustracje są zbyt mgliste, by były przekonujące. Niech się nie obawiają. Z telewizją jest jak z górami lodowymi: wierzchołek rzadko jest największy i najgroźniejszy. W tej dziedzinie również „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”*. Problem niestety w tym, że owo niewidoczne ujawnia się w faktach z trudem poddających się badaniu, a to z powodu dwojakiego rodzaju ograniczeń. Po pierwsze, prawie wszyscy oglądają telewizję. Otóż jest tak, że wpływ danego czynnika ryzyka podlega automatycznemu nie doszacowaniu, gdy ów czynnik rozkłada się jednolicie w badanej populacji, to znaczy, kiedy dotyczy wszystkich podmiotów i kiedy można porównywać jedynie stopień, w jakim są one na niego wystawione (wysoki versus niski). Po drugie, mechanizmu przyczynowego nie sposób zidentyfikować bezpośrednio, na drodze prostej, fenomenologicznej obserwacji, gdy jego działanie jest asynchroniczne. Krótki przykład powinien was o tym przekonać. Wyobraźcie sobie, że za każdym razem, gdy wkładacie kluczyk do zamka w drzwiach waszego samochodu, natychmiast włącza się klakson. Nie zajmie wam dużo czasu, by powiązać te dwa wydarzenia. A teraz wyobraźcie sobie, że przekaz sygnału jest tego rodzaju, że zachodzi opóźnienie – od kilku milisekund do kilku godzin, a nawet kilku lat – między dźwiękiem klaksonu a otwieraniem drzwi. W tej sytuacji zidentyfikowanie źródła problemu stanie się bardzo trudne (jeśli klakson uaktywni się po 2 godzinach jazdy, zamek w drzwiach nie narzuci się jako prawdopodobna hipoteza). Jedynie „twarde” podejście eksperymentalne pozwoli ewentualnie rozplątać ten kłębek. Dokładnie tak sprawa ma się z telewizją. Rzeczywiście, w tym przypadku brak zbieżności w czasie między ekspozycją na bodziec a zachowaniami maskuje łańcuch przyczynowy prowadzący od środka przekazu do objawów.

Wspaniałą ilustrację tego punktu stanowi przypadek zaprzeczenia mojej znajomej Sophie. Kiedy usiłowałem wyjaśnić tej raźnej 30-latce powody mojej antytelewizyjnej manii, jedyne, co od niej uzyskałem, to powtarzające się: „Mój biedaku, jesteś kompletnym paranoikiem. Serio, od grubości… maleńkości oglądam telewizję, i jakoś specjalnie od tego nie zdebilałam”. Niezależnie od cudownego lapsusu, do którego jeszcze wrócę, w zasadzie jest to prawda. Sophie jest salową w szpitalu. Jej cechy osobowości i profesjonalizm są jednomyślnie chwalone. A jednak dziewczyna chciałaby być pielęgniarką. Niestety, jako że trzykrotnie nie zdała pisemnego egzaminu dopuszczającego do zawodu, projekt spalił na panewce. Można zadać sobie pytanie, czy wczesny kontakt z telewizją nie kosztował Sophie tego duchowego naddatku, który rozstrzyga niekiedy o sukcesie lub porażce w sferze wykształcenia. Pozostawałoby to w zgodzie z licznymi badaniami dowodzącymi silnego negatywnego wpływu telewizji na uwagę, zdolność uczenia się i sukces edukacyjny w długim okresie. Jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię, wykazano na przykład, że „średni czas spędzany na oglądaniu telewizji w dzieciństwie i okresie dorastania był w istotny sposób powiązany z faktem opuszczenia szkoły bez świadectwa oraz negatywnie powiązany z niepodejmowaniem studiów na poziomie uniwersyteckim. Ryzyko względne dla każdej godziny w tygodniu spędzonej na wieczornym oglądaniu telewizji, skorygowane ze względu na współczynnik inteligencji i płeć, wynosiło odpowiednio 1,43 i 0,75. Wyniki okazały się podobne dla mężczyzn i kobiet i nie zmieniły się po dodatkowym skorygowaniu ze względu na status socjoekonomiczny i zaburzenia zachowania obserwowane we wczesnym dzieciństwie” *.

Każda godzina dziennie spędzona przed telewizorem w okresie szkoły podstawowej zwiększała ryzyko zakończenia edukacji bez świadectwa o 43%, a prawdopodobieństwo, że podmiot nigdy nie zasiądzie w uniwersyteckiej auli, o 25% – przyznajmy, że te liczby są wymowne! Ale wróćmy do Sophie. Narzeka ona również na co innego: swój niski wzrost (168 cm!) i tuszę (54 kg!). Uważa, że jest „potwornie tłusta”, co popycha ją ku najbardziej katastrofalnym dietom. Tymczasem ogromna liczba prac sugeruje, że niewielkie ograniczenie kontaktu z telewizją w dzieciństwie nie tylko sprawiłoby, że jej wyobrażenie o własnym ciele byłoby mniej skrzywione, lecz także, potencjalnie, pozwoliłoby jej zyskać kilka dodatkowych centymetrów (telewizja ma negatywny wpływ na sen, który z kolei pozytywnie oddziałuje na wzrost). Smutnym zbiegiem okoliczności okazuje się, że u ojca Sophie rozwinęła się niedawno choroba Alzheimera. Mężczyzna również był zapamiętałym telewidzem. Można przypuszczać, że nie jest to jedynie przypadkowa koincydencja. Rzeczywiście, najnowsze badania wykazały, że oglądanie telewizji przyspiesza osłabienie funkcji poznawczych u ludzi starszych. Dowiedziono również, po uwzględnieniu długiej listy potencjalnych zmiennych towarzyszących, że prawdopodobieństwo zapadnięcia na chorobę Alzheimera rośnie aż o 30% z każdą dodatkową codzienną godziną oglądania telewizji między 40. a 60. rokiem życia. By zrozumieć ten ostatni wynik, trzeba zauważyć, że im aktywniej pobudzamy nasze funkcje poznawcze, tym mniejsze są szanse, że zachorujemy na Alzheimera. Oglądanie telewizji jest przeciwieństwem takiego pobudzania. Przekaz jest zatem bardzo prosty: jeśli chcecie chronić swój podeszły wiek, unikajcie gnuś-nienia przed telewizorem niczym rozlazłe krowy.

Co jest prawdą dla wieku starszego, jest nią również dla dzieciństwa. Niech za ilustrację posłuży nam mój znajomy Gilles. Podobnie jak Sophie, ten rozwiedziony ojciec postrzega mnie jako niebezpiecznego maniaka. Jego ulubiony argument: „Mój syn ogląda telewizję od najmłodszych lat i nie jest takim znowu głupkiem, wręcz przeciwnie”. Tymczasem nie trzeba specjalnie ciągnąć Gillesa za język, by się dowiedzieć, że ten genialny nastolatek ma poważne problemy z podporządkowaniem się szkolnym rygorom, nie panuje nad agresją, jest chronicznie niezdolny do skupienia się na danym temacie dłużej niż kilka minut, alarmująco uzależniony od markowych produktów, zdradza skłonność do otyłości i niepokojący pociąg do alkoholu. Zaczął nawet, jak to ujął jego ojciec, „palić jointy, głupek”. Niezależnie od wszelkiej oceny moralnej* można sądzić, że karmienie telewizją tego młodego człowieka nie pozostaje bez związku z powyższymi objawami. W ostatnim czasie liczne badania naukowe potwierdziły, że oglądanie telewizji sprzyja otyłości, rozwijaniu się zaburzeń uwagi, pojawianiu się agresywnych zachowań, wykształcaniu konsumpcyjnych wartości społecznych i podejmowaniu zachowań niebezpiecznych dla zdrowia (tytoń, alkohol, seks bez zabezpieczenia, narkotyki itd.). Jak to podsumowuje An-dreas Kappos na zakończenie obszernego przeglądu literatury: „Nie ma już żadnych wątpliwości, że telewizja i inne media elektroniczne negatywnie wpływają na psychiczne i fizyczne zdrowie dzieci. Zauważmy, że na liście ostatnio zidentyfikowanych szkód figuruje autyzm. Telewizja może być jednym z czynników wyzwalania tej choroby u dzieci predysponowanych.

Grunt to nie dać się przyłapać

Dane wyglądają więc na solidne. A jednak robi się wszystko, by pomniejszyć ich wagę. Najbłahsza negatywna opinia na temat telewizji prowokuje lawinę obelżywych epitetów: prohibicja, demonizowanie, fundamentalizm, moralizatorstwo, faryzeuszostwo, nieuczciwość, anachroniczność itd. Raport Kriegel o przemocy w telewizji jest zasmucająco symptomatyczny dla tej tendencji. Ta bardzo dobrze udokumentowana i raczej umiarkowana praca nie postulowała „żadnych zakazów”. Domagała się jedynie „poszerzonego programu mającego na celu trzymanie dzieci z dala od brutalnych widowisk” i precyzyjniejszych oznaczeń programów telewizyjnych, „bliższych europejskiej średniej”. Nie do przyjęcia dla kapłanów szklanego bóstwa. Za to nikczemne podżeganie Blandine Kriegel zawleczono pod pręgierz i nieledwie ukamienowano. Jej tezom zarzucano, że „sieją niepokój, by umożliwić zwiększenie kontroli”, podstępnie zachęcają do cenzury i prowadzą do wzmocnienia władzy państwa. Próbowano oddalić debatę, wskazując na potencjalną odpowiedzialność branży reklamowej.

Rozwodzono się nad uproszczeniami i słabością przedstawianych argumentów, wskazując, że Blandine Kregel wysunęła na pierwszy plan rolę telewizji, nie wspominając o możliwym udziale czynników społecznych, takich jak niestabilna sytuacja życiowa czy bieda. Mniejsza z tym, że większość badań naukowych cytowanych w raporcie uwzględniło te czynniki w swoich statystykach, pokazując, że wpływ obrazów przemocy istnieje niezależnie od inteligencji, płci, kategorii społeczno-zawodowej, poziomu wykształcenia rodziców itd. * Gdy telewizja jest zagrożona, trzeba umieć nieco upiększyć prawdę i ponaginać niesprzyjające fakty… a jeśli to nie wystarczy, zawsze można dyskredytować, tu piętnując zupełnie niewinną niespójność, tam oczywisty brak empatii: ależ Blandine, po co tyle nienawiści, „wszyscy jesteśmy dorośli i odpowiedzialni, sami też mamy dzieci”. Wreszcie, jeśli wszystko to okaże się niewystarczające, można podważyć użyteczność badań, a to na tej podstawie, że cytowane prace pochodzą przede wszystkim z Ameryki, barbarzyńskiego kraju, gdzie „droga od pragnienia zabijania do czynu jest o wiele krótsza niż gdzie indziej”. Tu również mniejsza o fakty. Mniejsza o to, że analogiczne badania przeprowadzono w Europie Wschodniej, Zachodniej, Centralnej, Północnej i Południowej, wjaponii, w Izraelu, Australii, Argentynie, Nowej Zelandii itd.” Mniejsza o to, że – zgodnie z wnioskami z raportu przedstawionego przez Jo Groebela dyrektorowi generalnemu UNESCO – pomijając lokalne odchylenia kulturowe, „ogólny wzorzec konsekwencji obecności przemocy w mediach jest podobny na całym świecie”. Tak czy inaczej, kto ma czas sprawdzać u źródeł stanowcze stwierdzenia naszych wielkich specjalistów? Grunt to nie dać się przyłapać! Ale nie upadajmy na duchu: ten fenomen zaprzeczania nie jest specyficzny dla Francji. Dotyczy mediów na całym świecie. I tak, jak pisze pod koniec szeroko udokumentowanego przeglądu badań Victor Strasburger, naukowiec i profesor pediatrii w Szkole Medycznej Uniwersytetu Nowego Meksyku: „W 1954 roku senator Estes Kefauver, przewodniczący senackiego podkomitetu ds. przestępczości młodych, jako pierwsza osoba publiczna otwarcie zakwestionował konieczność pokazywania przemocy w programach telewizyjnych. Odpowiedź ze strony przemysłu audiowizualnego była taka, że być może istnieją pewne zagrożenia, ale potrzebna będzie większa liczba badań. Dziś, po wielu setkach badań, przemysł audiowizualny zaprzecza wpływowi przemocy w mediach na dzieci i nastolatki. Tymczasem w żadnej innej dziedzinie związanej z mediami nie przeprowadzono tak dogłębnych badań, dostarczających tak przekonujących wyników. W istocie związek między przemocą w mediach a przemocą w realnym życiu jest mniej więcej tak silny jak związek między nikotynizmem a rakiem płuc”. Trudno o bardziej przejrzystą wypowiedź bez otwartego mówienia o dezinformacji – skądinąd takim właśnie słowem posłużyli się niedawno Brad Bushman i Craig Anderson po szczegółowym przeanalizowaniu rozziewu istniejącego między dostępnymi danymi naukowymi z jednej strony a uspokajającymi tezami rozpowszechnianymi przez media i ich oddaną armię pseudoekspertów z drugiej.

Pozostańmy jeszcze chwilę przy temacie przemocy, ponieważ to na nim zdaje się skupiać poważna część debat dotyczących telewizji. Wprowadźmy jednak małą zmianę: oddalmy kwestie obrazów i treści i zajmijmy się zagadnieniem rozwoju dziecka. Jak to podkreśla Marie Winn, „kiedy pojawiła się telewizja, rodzice nie omieszkali dostrzec, jak nieprawdopodobną wygodę im ona daje: wciśnięcie wyłącznika mogło zmienić ich dziecko – całkowicie, choć tylko na pewien czas – z istoty energicznej, hałaśliwej, natrętnej, złaknionej działania, doświadczeń i potrzebującej nieustannej opieki i uwagi w posłuszną, cichą i niewymagającą obecność”. A jednak, kontynuuje autorka, „kiedy przekręcamy włącznik, zapominamy wziąć pod uwagę, że rzeczy, które dzieci robią i które przysparzają tylu kłopotów rodzicom – eksplorowanie, działanie i niekończące się doświadczanie przyczyn i skutków – są dla nich korzystne, a nawet niezbędne. Rodzice powinni wziąć pod uwagę, że radzenie sobie z trudnymi zachowaniami dzieci przez całkowite ich eliminowanie za pomocą telewizji nie różni się wiele od sytuacji, gdy hamujemy naturalne zachowania dziecka, grożąc mu karą fizyczną. Jest też zaskakująco podobne do pojenia dziecka laudanum lub dżinem, by je uspokoić”. Dziwnym trafem o przemocy w odniesieniu do rozwoju dzieci nikt nie mówi (albo prawie nikt). Wszyscy przejmują się treścią telewizyjnych programów, natomiast nikt nie wydaje się niepokoić naturą samego medium. Tymczasem, unieruchamiając nasze maluchy przed ekranami, nie tylko wystawiamy je na mniej lub bardziej stosowne dla nich programy, lecz także pozbawiamy je całej masy kluczowych dla ich rozwoju doświadczeń. Moglibyśmy więc zwrócić nasze obawy nie w stronę tego, co telewizja wywołuje, lecz tego, co hamuje i uniemożliwia przez samą swoją obecność. Rozważmy, tytułem ilustracji, proces uczenia się języka. Oto dziedzina – jak słyszymy – doskonale współgrająca z telewizją.
Krzykliwe oświadczenia wydawców i dystrybutorów treści audiowizualnych na temat ich edukacyjnych zalet są w tym względzie pouczające. Firma Brainy Baby oświadcza mianowicie, że ich wideo skierowane do dzieci w wieku 6-36 miesięcy uczy maluchy „języka i logiki”. Baby Einstein wyjaśnia, że ich DVD dla dzieci rocznych i starszych „wzbogaca słownictwo dziecka poprzez piękno poezji, muzyki i natury”. W BabyTV, stacji dla najmłodszych, dowiadujemy się przy okazji serialu Leni, że „historyjki i rymy wspomagają naukę języka”. Zresztą, by nadać realny kształt temu twierdzeniu, stacja dołącza obszerny zbiór entuzjastycznych opinii widzów. Christine pisze: »Moja córka ma szesc lat i od urodzenia ogląda BabyTV. Od niedawna ma swoje ulubiony filmy animowane, a wieczorem uwielbia la lanterne magique, szkoda że nie było wcześniej takiego kanału”*. „Oczywiście – uzupełnia Laura – jak wielu rodziców nie jestem za tym żeby dzieci za dużo przesiadywały przed telewizorem ale tu, chodzi o kanał edukacyjny więc nie szkodzi, jeśli dłużej pooglądają. dziękuję”**. Ten sam pogląd wyznaje moja znajoma Véronique, która mówi, że nie będzie „przecież wyrzucać Paula [swojego dwuletniego syna] z salonu, kiedy ogląda programy o gotowaniu, teleturnieje czy seriale”.
I dodaje:

„Nie rozumiem, jaki w tym problem, jeśli ze mną jest, zresztą niezależnie od tego, czy ogląda, czy nie. Często powtarza sformułowania, które usłyszał w telewizji. Za każdym razem mnie zamurowuje. Naprawdę nie wiem, co mogłoby być w tym złego, uczy się mnóstwa rzeczy”.

W rzeczy samej, mnóstwa rzeczy, jeśli tylko pominiemy fakt, że najnowsze badania dowodzą silnego związku między pojawieniem się trudności językowych u dzieci i wczesnym kontaktem z „edukacyjnymi” DVD lub wideo, rozrywkowymi filmami animowanymi, programami bez ograniczeń wiekowych czy po prostu telewizorem grającym w de64. Na przykład, każda godzina dziennie treści „edukacyjnych” między 8. a 16. miesiącem życia przekłada się na zubożenie słownictwa rzędu 10%128. Podobnie, 2 godziny dziennie kontaktu z programami telewizyjnymi bez ograniczeń wiekowych między 15. a 48. miesiącem życia prowadzą do potrojenia ryzyka wystąpienia opóźnień w rozwoju językowym. Ryzyko to wzrasta nawet sześciokrotnie, jeśli pierwszy kontakt ze szklanym ekranem nastąpił, zanim dziecko skończyło rok. Jak to będę miał później okazję pokazać w szczegółach, te początkowe deficyty mają wszelkie szanse trwać w czasie i w dłuższym okresie utrudnić dziecku zdobycie wyższego wykształcenia i wejście w rolę społeczną.

Faktycznie, są powody do radości i ogłaszania wszem i wobec wraz z Serge em Tisseronem: „Niech żyją dzieci obsługujące pilota„!
Tak naprawdę trafniejsze byłoby mówienie o dziecku „samoobsługowym” jeśli wziąć pod uwagę, że jednym z pierwszych efektów, jakie wywiera telewizja, jest drastyczne zmniejszenie ilości i jakości interakcji rodzic-dziecko”. Tymczasem te interakcje są kluczowe dla rozwoju języka”. „Ale to chociaż wyrabia ucho” rzuciła z nadzieją Isabelle, z którą rozmawiałem. Odkąd urodziła, ta samotna matka z dyplomem w dziedzinie handlu międzynarodowego zalewa swojego teraz dziesięciomiesięcznego syna anglojęzycznymi DVD. „To ważne – zwierza się każdemu, kto chce słuchać. – Popatrz na siebie, po ośmiu latach spędzonych w Stanach nadal masz koszmarny akcent i wciąż nie jesteś w stanie odróżnić beach [plaża] od bitch [suka]”. To prawda! A jednak wczesna ekspozycja na treści audiowizualne bynajmniej by mi nie pomogła. Jak to wykazało pewne pomysłowe badanie, kiedy dziewięciomiesięczne niemowlęta posadzić przed rodowitym użytkownikiem man-daryńskiego, zachowują dużą zdolność rozróżniania dźwięków tego języka. Kiedy dzieci posadzić przed filmem wideo, na którym zarejestrowany jest ten sam Chińczyk, w ogóle nie zachowują tej zdolności. Jedyne, co zyskał syn Isabelle na niemal obsesyjnej trosce swojej matki, to zagarnięcie cennego czasu przez aktywność w najlepszym razie bezcelową, a w najgorszym po prostu destrukcyjną. Jest to tym bardziej niekorzystne, że małe dzieci bez trudu sypiają po 16 godzin na dobę, co, kiedy odejmiemy momenty poświęcone na czynności fizjologiczne (karmienie, kąpiel, zmiana pieluch), zostawia dość mało czasu na stymulowanie mózgu poprzez kontakt z realnym światem*! Okroić ten czas, nawet o 1 czy 2 „króciutkie” godziny dziennie, to wyrządzić dziecku ciężką krzywdę. Dramat, powiedzmy to raz jeszcze (w tej kwestii nigdy dość powtórzeń!), polega na nieoczywistym charakterze zachodzących tu relacji przyczynowych. Ekspozycja na treści audiowizualne nie sprawia, że dzieci stają się w widocznym stopniu upośledzone czy opóźnione. Nie ogłupia ich jawnie. Ogranicza jedynie pole ich doświadczeń i, de facto, uniwersum ich możliwości.
Mogłyby może mieć na poziomie 150, a musi im wystarczyć 110. Mogłyby może cieszyć się literacką śmiałością Tomasza Manna, a tak przyjdzie im się zadowolić jedynie poprawnym piórem. Mogłyby może dorównać uderzeniem Federerowi, a poprzestaną na rozgrywaniu drugorzędnych turniejów. Skąd po fakcie mielibyśmy wiedzieć, jak wysoko wyrosłoby drzewo, gdyby osłonić je przed telewizyjnym wiatrem? Oczywiście łatwo będzie voxpopuli przeczyć choćby najmniejszej szkodzie wyrządzanej przez telewizję: popatrzcie, powiedzą nam, oglądali telewizję i całkiem nieźle sobie radzą, wcale nie wyrośli na idiotów. Nikt jednak nie zada pytania: co skradły im te długie godziny spędzone przed ekranem? Z całą pewnością zasadność tego pytania nie ogranicza się do najmłodszych. Dotyczy ono również dzieci w wieku szkolnym i nastolatków. Tym zatem, co trzeba przebadać, jest kreatywność, fantazja, towarzyskość, osiągnięcia szkolne, czytanie, ogólna kultura intelektualna i zdolności motoryczne. Będziemy mieli okazję w szczegółach powrócić do każdego z tych punktów w dalszych partiach książki.

Żyć bez telewizji

W obliczu powyższych danych ja i moja żona Caroline prawie dwa lata temu postanowiliśmy drastycznie ograniczyć naszą konsumpcję telewizyjną i kontrolować ekspozycję naszych dzieci na treści audiowizualne. Sądziliśmy, że bez wielkiego wysiłku możemy selekcjonować treści i panować nad czasem spędzanym przed ekranem. Jak tylu innym przed nami, przyszło nam szybko spuścić z tonu. Telewizja była zbyt kusząca, zbyt użyteczna, zbyt praktyczna, by ją bezboleśnie odstawić. Każde uzasadnienie było dobre, by uciszyć dzieci, unieruchamiając je przed odbiornikiem. Wszystkie wymówki pozwalające podważyć najbardziej podstawowe z przyjętych przez nas reguł (zero telewizji przy posiłkach; zero włączania na chybił-trafił itd.) były mile widziane. Ciężki dzień w pracy, doznana przykrość, kłótnia, przejściowa słabość i ekran ożywał, odrywając nas od świata. Często wieczorem zwalałem się na kanapę jak bezwolny tobół, przeklinając szaleństwo egzystencji, która nie zostawia mi „na nic czasu”! Najwyraźniej nie dotarł do mnie w pełni sens zdania: „Typowy widz w wieku powyżej 15 lat każdego dnia spędza przed telewizorem 3 godziny i 40 minut”. Zastanówcie się nad tym: 3 godziny i 40 minut dziennie to, z grubsza, 20-25% czasu, kiedy nie śpimy, i 75% naszego czasu wolnego!
To również 1338 godzin rocznie, czyli 56 dni (prawie dwa miesiące!). Jeśli będziecie żyli 81 lat, czego statystycznie macie prawo oczekiwać, ostatecznie oddacie telewizji 11 lat życia (nie Ucząc filmów wideo i DVD)*. 11 pełnych lat, to jest ponad 4 tysiące dni i tyleż nocy spędzonych na wpatrywaniu się w ekran niczym rozlazłe ślimaki. I to nawet bez przerwy na siusiu w trakcie. Oczywiście możemy też uwzględnić, że nie sposób się obyć bez snu, i zaproponować liczenie czasu spędzanego przed telewizorem w zestawieniu z 16,5 godziny dziennie „czasu czuwania”! W ten sposób zwiększymy nasz wynik do 16 lat. Szesnaście lat cennego życia, których zrzekamy się na rzecz TF1 i spółki! Jeśli odniesiemy te rozważania do całej francuskiej populacji, otrzymamy obłędną liczbę 77 miliardów godzin zmarnowanych przed teleodbiornikami*, czyli mniej więcej sumę godzin przeżytych przez rok przez dziewięć milionów osób! Nasze dzieci niestety nie pozostają w tyle: uczeń szkoły podstawowej spędza każdego roku więcej czasu w towarzystwie telewizora niż swoich nauczycieli (odpowiednio 965 i 864 godziny)**! Ale, rzecz jasna, jak to napisał Luc Ferry w czasach, gdy był ministrem do spraw młodzieży, edukacji narodowej i nauki, roztrząsanie tych „strasznych statystyk” byłoby robieniem z telewizji „łatwego kozła ofiarnego”. Czy nie należałoby jednak uznać, że nieroztrząsanie tych strasznych statystyk oznacza traktowanie telewizji z nadmierną pobłażliwością?

Pokonawszy liczne trudności, udało nam się w końcu, mnie i mojej żonie, ograniczyć czas spędzany przez naszą rodzinę przed telewizorem. Wbrew wszelkim oczekiwaniom niedostatek obrazów nie spowodował żadnego kryzysu. Wręcz przeciwnie, im dalej postępował proces odstawiania, tym mniej był dla nas przykry. Kiedy Valentine skorzystała z chwili naszej nieuwagi, by wypróbować na płaskim ekranie nowe flamastry, myśl o kupnie nowego telewizora nawet nie przemknęła nam przez głowy. Żegnajcie Guignols. Bywaj Secret Story. Koniec z CSI. Ciao Jo-sephine. So long Ligo Mistrzów. Kiedy wynosiłem odbiornik do piwnicy, przypomniało mi się słynne zdanie z Guignols de ‚info: „A teraz możecie wyłączyć telewizory i wrócić do normalnego życia!” To mało powiedziane! Dwanaście miesięcy abstynencji całkowicie odmieniło nasze życie. Ustały konflikty związane z tym, kto trzyma w ręku pilota. Rozmowy w rodzinnym kręgu przychodzą nam z większą łatwością, zwłaszcza przy posiłkach. Dziewczynki sprawiają wrażenie spokojniejszych, uważniejszych wobec otoczenia. Nie wydaje się, by brakowało im telewizji. W każdym razie nie domagają się jej powrotu. Starsza przestała (w dużej mierze) zadręczać nas konsumpcyjnymi żądaniami i znacznie poprawiła stopnie. Nic nie wskazuje na to, by między nią a rówieśnikami wyrosła przepaść. Przeciwnie, jej życie towarzyskie intensyfikowało się, w miarę jak zapominała o telewizji. Wieczorami, zamiast gnuśnieć przed ekranem, czyta, maluje, rysuje, dokazuje, odrabia lekcje, ożywia swoje plastikowe figurki, bawi się lalkami, wznosi najprzeróżniejsze mniej lub bardziej stabilne budowle lub po prostu korzysta z okazji, by nic nie robić. Skądinąd ten czas „wolny” dał jej dostęp do dziwnego doświadczenia, którego telewizja jak dotąd jej pozbawiała: nudy. Nie jest, ona bynajmniej czymś jałowym, w tym sensie, że daje początek pragnieniu, kreatywności, myśli skierowanej w przyszłość”. Zgodnie z niedawno przeprowadzonym badaniem, kiedy umysł wędruje, kiedy myśl się rozprasza, dochodzi do silnego pobudzenia obszarów mózgowych zaangażowanych w procesy twórczego rozumowania i rozwiązywania problemów. Efekt jest tym wyraźniejszy, im bardziej podmiot jest nieświadomy, że jego myśli błądzą. Innymi słowy, gdy się nudzimy, nasz mózg pracuje, choć o tym nie wiemy.
Czas „stracony” nie jest więc daremny. Jest głęboko twórczy. Jak napisał Miguel de Unamuno w swojej wspaniałej Mgle:

„Nuda jest treścią życia! Nuda wynalazła rozrywki, gry, romanse, miłość !”.

Nawet Cioran zdawał się tak sądzić, kiedy twierdził z głębin swojego bezapelacyjnego nihilizmu, że

„Nuda dokonuje cudów: przemienia pustkę w substancję, ba, sama jest karmiącą pustką”.

Nawet jeśli jeszcze tego nie mówi, Valentine również zdaje się „nudzić” od czasu do czasu. Siada wtedy na kanapie i głaszcze się po twarzy uchem ulubionej przytulanki. Kilka miesięcy temu takie chwile były po prostu nieosiągalne, gdyż wypełniał je ciągły strumień obrazów i dźwięków. Odkąd wyprawiliśmy z domu telewizor, mała sprawia wrażenie mniej pobudzonej i chętniej chodzi spać o wyznaczonej porze. Kiedy się nie „nudzi”, działa, jest w ciągłym ruchu, mówi, pyta, sprawdza, eksperymentuje; krótko mówiąc, buduje swoją osobę, doświadczając świata. Niekiedy oczywiście ten rozszalały dynamizm sprawia, że z tęsknotą wspominamy telewizyjne laudanum. Nic jednak nie mogłoby nas skłonić do cofnięcia się do poprzedniego stanu rzeczy. Jak pisze Alexandre Lacroix, filozof i zagorzały obrońca idei No TV:

„Jednakże miałem poważny powód, by zdecydować, że będę żył bez telewizji. Powód ten jest osobisty i egzystencjalny. Wiąże się ze sferą odczuć. Rzecz można streścić następująco: bez telewizji życie wydaje mi się piękniejsze”.

Czy popadam, jak często słyszę, w przesadę, paranoję, histerię i wstecznictwo? Być może. A jednak, zanim czytelnik się z tym zgodzi i machnie ręką na niniejszą książkę, tak jak odpędziłby uprzykrzonego owada, chciałbym, by zadał sobie trzy małe pytania. Czy telewizja rzeczywiście zasługuje na to, by oddać jej 16 lat życia? Czy nasze dzieci nie są powołane do niczego więcej niż zaoferowania Coca-Coli „czasu dostępu do [swojego] mózgu”? Czy naukowe świadectwa szkodliwego wpływu telewizji na naukę języka, wyniki w nauce, sukces społeczny, kulturę, zdrowie, dobrobyt czy poziom agresji nie są wystarczająco niepokojące, by uzasadnić zastosowanie ścisłej zasady ostrożności? Niech każdy sam to rozstrzygnie, dla siebie i swoich dzieci. Jeśli o mnie chodzi, sprawa jest zamknięta!

str.113
(…)
Teleogłupianie - wyniki testów
Wykres 1: Porównanie zmian poziomu upowszechniania się medium audiowizualnego (lewa podziałka pionowa, odwrócona – wartości rosną w dół – krzywa przerywana) i wyniku części werbalnej testu SAT (prawa podziałka pionowa, krzywa ciągła) w funkcji czasu (oś pozioma). Można zauważyć, że krzywe biegną równolegle w odstępie czasowym około 17-18 lat, co odpowiada okresowi koniecznemu, by dzieci, które dorastały w domu wyposażonym w telewizor, przystąpiły do egzaminu SAT*.

SAT* – werbalny jest standaryzowanym testem kompetencji językowej, który przechodzi większość amerykańskich studentów podejmujących studia wyższe. Między 1965 i 1980 rokiem wyniki uzyskiwane w tym teście gwałtownie się załamały. By wyjaśnić to dziwne zjawisko, wysuwano rozmaite hipotezy, niższe finansowanie systemu szkolnego, wzrastająca niekompetencja nauczycieli, masowy napływ studentów wywodzących się z mniejszości afroamerykańskiej i hiszpańskiej, wzrost złożoności egzaminu itd. Żadne z proponowanych wyjaśnień nie okazało się zadowalające. Dopiero dzięki Marie Winn i niedawnej reedycji jej książki The Plug-in Drug [Narkotyk z wtyczką] dostrzeżono możliwe rozwiązanie tej zagadki. Autorka zauważyła, że obniżenie wyników SAT werbalnego odwzorowywało, z dokładnością do okresu koniecznego, by skutki dały o sobie znać, krzywą upowszechniania się telewizji w Ameryce.

* – SAT: wcześniej Scholastic Aptitude Test, obecna nazwa to SAT Reasoning Test

str.170
(…)
Analizy pokazały, że bogactwo rysunku stopniowo malało w funkcji ekspozycji na treści audiowizualne. Dzieci oglądające telewizję krótko (30 minut i mniej) zdobywały do 10 punktów, podczas gdy oglądające długo (3 godziny i więcej) zatrzymywały się na 6. Średni konsumenci (2 godziny) oscylowali wokół 8,5 punktu. Jakościowy sens tych różnic liczbowych łatwo uchwycić dzięki poniższym rysunkom, prezentowanym przez autorów badania jako reprezentatywne (zob. rysunek)*. Kiedy oglądam ten rysunek, nie mogę nie myśleć o wszystkich tych opuszczonych dzieciakach oddanych w ręce TeleOpiekunki. Pochwały obrazu lansowane przez kłamliwych pseudopsychologów wydają się nagle nieskończenie mniej śmieszne.
Teleogłupianie - więcej niż 180 minut dziennie

SKORO JEST TAK DOBRZE, TO DLACZEGO JEST TAK ŹLE

komentarz MatkiPolki

Dlaczego Polska i Polacy byli i są cały czas niszczeni
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2012/04/19/dlaczego-polska-i-polacy-byli-i-sa-caly-czas-niszczeni
19 Kwiecień 2012 Dodaj komentarz Przeskoczenie do uwag
Za: http://polacy.eu.org
Zenon Jaszczuk
Polska 1939-1945 i 1989 – 2012

Hitler o Polakach
W sieci można znaleźć interesującą opinię o Polakach zawartą w „Głosie Wielkopolskim” z 1947 roku. Pochodzi ona z odnalezionego przez Amerykanów tajnego memoriału Hitlera skierowanego do Himmlera 4 marca 1944 roku. Dzisiaj gdy polskość jest dezawuowana na każdym kroku a my, Polacy mamy wyjątkowo niskie mniemanie o samych sobie warto czasami przytoczyć co mają o nas do powiedzenia najbardziej zaciekli wrogowie. Według niedoszłego malarza z Braunau:
„Polacy są najbardziej inteligentnym narodem ze wszystkich, z którymi spotkali się Niemcy podczas tej wojny w Europie… Polacy według mojej opinii, oraz na podstawie obserwacji i meldunków z Generalnej Gubernii, są jedynym narodem w Europie, który łączy w sobie wysoką inteligencję z niesłychanym sprytem. Jest to najzdolniejszy naród w Europie, ponieważ żyjąc ciągle w niesłychanie trudnych warunkach politycznych, wyrobił w sobie wielki rozsądek życiowy, nigdzie niespotykany.

My bardzo chętnie poprzemy waszą niepodległość, ale powiedz co zrobić z Waszym przemysłem?”. Szczęka mi opadła, więc mi tłumaczył: „Na Japonię mieliśmy 20 lat czasu, aby się przygotować na ich atak. Okazało się to niewystarczające. Wy z waszym wykształceniem i z waszym przemysłem w ciągu dwóch lat zdestabilizujecie rynki światowe, a my nie będziemy mogli się temu przeciwstawić. Więc, jeśli powiesz, co zrobić z waszym przemysłem, to poprzemy waszą niepodległość.” Warunkiem poparcia niepodległości przez USA było zniszczenie polskiej gospodarki. Warunkiem przyjęcia do UE, jak nam wmawiała wewnętrzna propaganda, była likwidacja hutnictwa, górnictwa, stoczni, cementowni, cukrowni itd. Państwa europejskie przed wejściem do UE, swój przemysł intensywnie dofinansowywały, a nam kazano nasz przemysł zniszczyć.

Polacy wicemistrzami inteligencji
Iwona Bugajska
2006-03-31, ostatnia aktualizacja 2006-03-31 00:00

http://wyborcza.pl/1,76842,3249022.html

Polacy są wicemistrzami Europy w inteligencji! Bijemy sobie brawo? Ależ skąd! Nikt z nas w to nie wierzy
Raport opublikował Rychard Lynn, emerytowany profesor uniwersytetu w Ulsterze. W swojej najnowszej książce “Rasa a różnice w inteligencji” podaje, że Polacy są wicemistrzami Europy, jeśli chodzi o inteligencję! Nasze średnie IQ to 106. Wyprzedzają nas tylko Holendrzy i Niemcy z IQ 107 ex aequo. A za nami – cała masa: Brytyjczycy ze 100 pkt, Czesi z 98, Rosjanie z 96. O naszym wyniku napisał nawet “The Times”. Brytyjczycy nie ukrywali, że jest im trochę przykro, że inni tak bardzo wystrzelili do przodu….

http://www.rlynn.co.uk/default.asp

Polacy są jednym z najbardziej UZDOLNIONYCH NARODÓW ŚWIATA I Europy

Potencjalnie jesteśmy bogaczami
http://www.bibula.com/?p=38541
Polska posiada w swoich zasobach naturalnych całą tablicę Mendelejewa. Niektóre ze złóż surowców są gigantyczne i jedyne w swoim rodzaju i wcale nie o łupkach mowa…
Niestety rządzący planują raczej sprzedaż polskich przedsiębiorstw strategicznych zagranicznym podmiotom, sprzedaż koncesji na wydobycia, sprzedaż złóż a nie ich eksploatację…
A potencjalnie jesteśmy bogaczami!
SUWALSKIE ZŁOŻA WARTE WIĘCEJ NIŻ ZŁOTO CAŁEGO ŚWIATA

POLSKA JEST NAJBOGATSZYM SUROWCOWO KRAJEM W EUROPIE

******

No i proszę.

Vice szef wywiadu niemieckiego ambasadorem w Polsce.
http://www.kongres.de/index.php?option=com_content&view=article&id=403:rozmowa-z-nowym-ambasadorem-niemiec-w-warszawie&catid=3:newsflash

Szef wywiadu ambasadorem

Rozmawiamy z nowym ambasadorem Niemiec w Warszawie, Rüdigerem Freiherr von Fritsch. Kilka lat temu był wiceszefem niemieckiej Federalnej Agencji Wywiadu (BND).

NIEMIECKIE NAGRODY DLA AGENTÓW NIEMIECKICH – ZDRAJCÓW POLSKI

Niemiecka Polonia uhonorowała w sobotę wybitnych przedstawicieli świata polityki, kultury, Kościoła katolickiego oraz życia społecznego, angażujących się na rzecz mieszkających na obczyźnie rodaków i zabiegających o pojednanie między Polakami a Niemcami.
Podczas uroczystej gali w sali koronacyjnej Karola Wielkiego akwizgrańskiego ratusza, statuetki “Polonicus” otrzymali aktorka Krystyna Janda, biskup senior diecezji opolskiej abp Alfons Nossol, działaczka polonijna z Wielkiej Brytanii Helena Miziniak oraz niemiecka polityk, długoletnia szefowa zarządu Federalnego Związku Towarzystw Niemiecko-Polskich Angelica Schwall-Dueren.
Medalem “Cordi Poloniae” odznaczono marszałka Senatu Bogdana Borusewicza za “wieloletnią opiekę nad Polonią oraz za występowanie w obronie jej praw”.
“Senat będzie nadal patronował Polakom za granicą, zajmując się tym, co służy wzmocnieniu więzi między rodakami a ojczyzną ” – zapewnił Borusewicz
Nagrody dla Tuska – pieści pancernej Niemiec
o wartości większej i znacznie skuteczniejszej niż kilka dywizji pancernych i kilka jednostek Luftwaffen
– w nowoczesnej TOTALNEJ WOJNIE – i Agresji niemieckiej na Polskę i Europę Wschodnią.( wszystkie profity z koloni polskiej płyną na zachód czyli do Niemiec !!. To nowa forma DRAGN NACH OSTEN
Agresja na polskę ma charakter Totalny
Przejęto system Bankowy
Przejęto Gospodarkę – wszystkie profity idą na zachod
Likwiduje się miejsca pracy i źrodla dochodow
Likwiduje się Armie
Wzmacnia się sily represyjne w stosunku do społeczeństwa –
System prawny i finansowy jest podstawowym narzędziem represji
Likwiduje się Oswiate
Likwiduje się służbę zdrowia
Obcina się usługi socjalne dla społeczeństwa i infrastrukturę

Donalda Tuska. Polski premier odebrał w Berlinie prestiżową nagrodę im. Walthera Rathenaua. Przedtem nagrodę Karola Wielkiego

Fundacje niemieckie finansują wybór swojego agenta Tuska – współczesnej wersji obergrupenfuhrera Hansa Franka – generalnego Gubernatora Generalnej Guberni –okrojonej Polski – okupowanej przez zbrodniczą, nazistowska Trzecia Rzeszę niemiecka

JAK ZMANIPULOWANO WYBORY 2007 ROKU
http
niepoprawni.pl/blog/80/jak-zmanipulowano-wybory-2007-roku czytaj calość

JAK FUNDACJE NIEMIECKIE FINANSOWAŁY WYBÓR TUSKA

FUNDACJA KONRADA ADENAUERA należy do najważniejszych zagranicznych instytucji wpływu działających w Polsce. W minionych kilkunastu latach silnie oddziaływała na polskich polityków, przyczyniając się pośrednio do powstania III Rzeczypospolitej w jej obecnym półkolonialnym kształcie. Określenie to nie jest przesadą, jeśli wziąć pod uwagę kolosalne zaangażowanie niemieckiego kapitału w polskiej bankowości, w biznesie i mediach.

Fundacja Konrada Adenauera nie lubi jawności – najchętniej działa zakulisowo i w cieniu.

Tusk i PO sprawują władzę w wyniku SFAŁSZOWANYCH WYBORÓW – i nie maja najmniejszego mandatu społecznego i przyzwolenia na sprawowanie władzy – wszystkie ustawy i traktaty antypolskie, antynarodowe, antyspołeczne, antypaństwowe są nieważne . – służą wyłącznie wrogom Polski i Polaków !!!

Największym wrogiem Polski i Polaków są Prusy i ich płatne pachołki Żydzi.

Zachodnie banki wywożą z Polski miliardy
To ci dopiero ŻYDOWSKA PODMIANKA

Powyższy artykuł to rzecz o żydowskich PODMIANKACH.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2011/02/09/zydowskie-podmianki-matka-polka

*Dług publiczny – niby krytyka, ale wmawia się nam , że tak musi być i na to nie ma rady . A gdzie podstawowe definicje pieniądza, podstawowa rola NBP. Pomija się również fakt, kto jest rzeczywistym właścicielem pieniądza, a jest nim naród, który deleguje prawo emisji pieniądza na wybieralny i kontrolowany system przedstawicielski, a wiec Sejm. Po co nam w ogóle MFW i dlaczego się w ogóle wtrąca w wewnętrzne sprawy suwerennego przecież państwa. To ci dopiero ŻYDOWSKA PODMIANKA.

ZADŁUŻENIE POLSKI JEST 35 RAZY WIĘKSZE NIŻ ZA GIERKA
ZACHODNIE BANKI WYWOŻĄ Z POLSKI MILIARDY
Oni i ich poprzednicy budowali Polskę po 1918 i 1945 roku.

1956-1970 rok nadwyżka +3.5mld $ Władysław Gomułka PZPR
1970-1980 rok zadłużenie 20.7 mld $ Edward Gierek PZPR

Oni zadłużyli Polskę, która zapłaciła wysoką cenę wejściem do UE

*1989 rok zadłużenie 35.0 mld $ Gen. Woj. Jaruzelski WRON
*1995 rok zadłużenie 42.3 mld $ Józef Oleksy SLD
*2000 rok zadłużenie 69.5 mld $ Jerzy Bużek AWS
*2003 rok zadłużenie 106.9 mld $ Leszek Miller SLD
*2005 rok zadłużenie 122.4 mld $ Marek Belka SLD
*2006 rok zadłużenie 166.8 mld $ Jarosław Kaczyński PIS-
*2007 rok zadłużenie na III kw. 205.0 mld $ Jarosław Kaczyński PIS
*2008 rok zadłużenie około 500.0 mld $ Donald Tusk, PO (kiedyś Unia Wolności).

Zapytajmy siebie samych? Jak to się stało? W ciągu 21 lat, zdrajcy, okupanci i wrogowie zdołali doprowadzić Polskę do śmiertelnej zapaści substancji materialnej Narodu.

Wyróżniki tej zapaści:
* Ponad 20 milionów Polaków żyje poniżej minimum socjalnego
* Sześć milionów żyje w ubóstwie.
* Osiem milionów żyje w nędzy.
* Ponad 2 miliony jest bezrobotnych i pól miliona bezdomnych.

Taki los zgotowano Narodowi Polskiemu.

Oni wszyscy już byli i nadal są.
Wyrzućmy ich na śmietnik historii. Dla Polski nic dobrego nie zrobili. Ponad 8400 polskich strategicznych zakładów zniszczyli. Obcym służyli. Polskę zdradzili. Oni przehandlowali nam Polskę: staliśmy się ofiarą spisku.

*Rząd Mazowieckiego UW od 12.09.1989. Rządził 16 m-cy, przygotował zbrodniczą ustawę o tzw. restrukturyzacji i prywatyzacji, która od 21 lat zabija naród i gospodarkę Polską.
*Rząd Bieleckiego KLD od 12.01.1991. Rrządził 11 m-cy i 11 dni. Sprzedał obcym 1208 zakładów.
*Rząd Olszewskiego ROP od 23.12.1991. Rządził 6 m-cy i 18 dni. Sprzedał 1 zakład. Zatrzymał prywatyzację. Został odwołany.
*Rząd Suchockiej UD od 11.07.1993. Rządził 15 m-cy i 14 dni. Sprzedał obcym 21 strategicznych zakładów.
*Rząd Pawlaka PSL od 26.10.1993. Rządził 16 m-cy i 12 dni. Sprzedał obcym 2269 strategicznych zakładów.
*Rząd Oleksego SLD od 7.03.1995. Rządził 14 miesięcy. Sprzedał 598 strategicznych zakładów.
*Rząd Cimoszewicza SLD 7.02.1996. Rrządził 20 m-cy i 18 dni. Sprzedał 992 strategicznych zakładów.
*Rząd Buzka AWS od 31.10.1997. Rządził 47 m-cy i 19 dni. Sprzedał 1311 strategicznych zakładów.
*Rząd Milera SLD od 19.10.2001. Rządził 30 m-cy i 15 dni. Sprzedał 548 strategicznych zakładów.
*Rząd Belki SLD od 2.04.2004. Rządził 17 m-cy i 29 dni. Sprzedał obcym 477 strategicznych zakładów.
*Rzad Marcinkiewicza PIS 31.10.2005. Rządził 8 m-cy i 15 dni. Sprzedał 271 strategicznych zakładów
*Rząd Kaczyńskiego PIS od 14.07.2006. Rządził 15 m-cy i 24 dni. Sprzedał 18 strategicznych zakładów.
*Rząd Tuska PO rządzi od 7.11.2007. Sprzedał 724 zakłady. Pozostało jeszcze 16 strategicznych zakładów.

DLA TUSKA AKT OSKARŻENIA I STRYCZEK.

Na Marginesie
Przypomnieć należy , że Niemcy po zdobyciu Krakowa w 1939 r. wystawili WARTĘ HONOROWA przy grobie Józefa Piłsudskiego – agenta niemieckiego , czczonego przez polskojęzyczna prasę opanowana w 85 % przez Niemców i SKORUMPOWANY przez Niemców polskojęzyczny rząd.

Polacy!!! Przeczytaj cie to wszyscy. Dlaczego “przyjaciele” Polski zniszczyli nas w 1939-1945. Dlaczego ci sami “przyjaciele” zniszczyli nas w 1989-2012. Kto się bał i boi Polski i Polaków. Najwięksi “przyjaciele” Polski i Polaków to Amerykanie(międzynarodowe żydostwo w Ameryce/admin).

Szperając w sieci postanowiłem połączyć te dwie istotne dla Polski i Polaków informacje. Kto i dlaczego nas niszczył i niszczy?!!  Kto i dlaczego nas się bał i boi?!!  Dlaczego jesteśmy ciągle pod okupacją?!!  Dlaczego uchodzący za naszych przyjaciół amerykanie sprzedali nas, zniszczyli w czasie i po II WŚ?!!  Dlaczego ci sami przyjaciele amerykanie sprzedali nas i zniszczyli (niszczą  do chwili obecnej) w 1989-2012?!!  Kim byli i są ci “przyjaciele” amerykańscy?!!  Kto rządził i rządzi Ameryką?!! Kto tym wszystkim sterował i steruje ?!!

Możecie się ze mną nie zgadzać, ale przeczytajcie i podajcie dalej – wszystkim Polakom. Trudno jest walczyć nie widząc wroga. To jest jeszcze jeden dowód na niszczące partie zainstalowane w Polsce po wojnie i po 1989 do dnia dzisiejszego. To byli i są jak ja ich określam pachołki i wszarze. To byli i są mordercy Polski i Polaków.  Dogłębne przemyślenia pozostawiam państwu.  Kiedy Polska się rozwinie gospodarczo?!!  Kiedy pozbędziemy się biedy?!!  Kiedy nasze rodziny, dzieci, przyjaciele nie będą głodować, odbierać sobie życia?!!  W tym układzie, proszę państwa nigdy!!!

Musimy to wszyscy zrozumieć!!! Musimy przestać popierać wszystkie partie zainstalowane przez tych “przyjaciół” w Polsce. Musimy wszyscy walczyć o wyzwolenie Ojczyzny Polski i Polaków. Dla przykładu zobaczcie, że ci sami “przyjaciele” już tylko Polakom blokują zniesienie wiz do tej zas….. Ameryki.

A oto te dwie informacje zapewne znane. Jednak połączone w całość pokazują trwanie II wś na terenie Polski.

1) Hitler o Polakach

W sieci można znaleźć interesującą opinię o Polakach zawartą w „Głosie Wielkopolskim” z 1947 roku. Pochodzi ona z odnalezionego przez Amerykanów tajnego memoriału Hitlera skierowanego do Himmlera 4 marca 1944 roku. Dzisiaj gdy polskość jest dezawuowana na każdym kroku a my, Polacy mamy wyjątkowo niskie mniemanie o samych sobie warto czasami przytoczyć co mają o nas do powiedzenia najbardziej zaciekli wrogowie. Według niedoszłego malarza z Braunau:

„Polacy są najbardziej inteligentnym narodem ze wszystkich, z którymi spotkali się Niemcy podczas tej wojny w Europie… Polacy według mojej opinii, oraz na podstawie obserwacji i meldunków z Generalnej Gubernii, są jedynym narodem w Europie, który łączy w sobie wysoką inteligencję z niesłychanym sprytem. Jest to najzdolniejszy naród w Europie, ponieważ żyjąc ciągle w niesłychanie trudnych warunkach politycznych, wyrobił w sobie wielki rozsądek życiowy, nigdzie niespotykany.

Na podstawie ostatnich badań, powadzonych przez Reichsrassenamt uczeni niemieccy doszli do przekonania, że Polacy powinni być asymilowani do społeczności niemieckiej jako element wartościowy rasowo. Uczeni nasi doszli do wniosku, że połączenie niemieckiej systematyczności z polotem Polaków dałoby doskonałe wyniki”.


Tekst ten nie powinien dziwić, ponieważ jest on typowym wyrazem kompleksu jaki Niemcy od stuleci odczuwają w stosunku do nas. Jeżeli ktoś nie wierzy to proszę sobie poczytać opinie na temat Polski Fryderyka II lub Ottona von Bismarcka w których obsesyjna nienawiść miesza się z mniej lub bardziej ukrytym podziwem.

Data powstania memoriału, 4 marca 1944 roku nie jest przypadkowa. Opinie Fuhrera o Polakach była prawdopodobnie efektem klęski tzw. General Plan Ost przewidującego eksterminację milionów Słowian z Europy Środkowej. Pierwszy etap tych zamierzeń Niemcy rozpoczęli na Zamojszczyźnie przystępując do wysiedlania ludności. Ku zdziwieniu okupantów doprowadziło to do zbrojnego oporu w warunkach niemieckiej przewagi i masowego terroru.

Decyzja o podjęciu walki okazała się słuszna mimo, że za każdego zabitego Niemca ginęły całe polskie wsie. Najeźdźcy zorientowali się jednak, że Polacy nie pójdą biernie na rzeź a wymordowanie wszystkich stawiających rozpaczliwy opór wymagałoby zbyt dużej ilości wojska tak potrzebnego na froncie. Wygraliśmy makabryczną licytację z diabłem, któremu musiało to zaimponować.

2) A tutaj trafiłem na spisek przeciw Polsce –

– „My bardzo chętnie poprzemy waszą niepodległość, ale powiedz co zrobić z Waszym przemysłem?”. Szczęka mi opadła, więc mi tłumaczył: „Na Japonię mieliśmy 20 lat czasu, aby się przygotować na ich atak. Okazało się to niewystarczające. Wy z waszym wykształceniem i z waszym przemysłem w ciągu dwóch lat zdestabilizujecie rynki światowe, a my nie będziemy mogli się temu przeciwstawić. Więc, jeśli powiesz, co zrobić z waszym przemysłem, to poprzemy waszą niepodległość.” Warunkiem poparcia niepodległości przez USA było zniszczenie polskiej gospodarki. Warunkiem przyjęcia do UE, jak nam wmawiała wewnętrzna propaganda, była likwidacja hutnictwa, górnictwa, stoczni, cementowni, cukrowni itd. Państwa europejskie przed wejściem do UE, swój przemysł intensywnie dofinansowywały, a nam kazano nasz przemysł zniszczyć. Nasze rządy i społeczeństwo na to pozwoliły. Plan zniszczenia gospodarki pod nazwą „Planu Balcerowicza” Polacy z Lechem Wałęsą na czele przeprowadzili ochoczo. Bezwzględnie wykorzystano ciężką psychozę, na którą zapadliśmy w 1989 roku. Z tej psychozy musimy się otrząsnąć, musimy znaleźć odwagę, by przyznać się, że daliśmy się oszukać jak dzieci. I przypomnieć sobie, że przecież przez wieki nie byliśmy niedołęgami. Po I wojnie światowej od zera potrafiliśmy zbudować II RP, wielkim wysiłkiem całego narodu stworzyliśmy nowoczesny przemysł. Zbudowaliśmy Centralny Okręg Przemysłowy, zbudowaliśmy Gdynię. Polska doganiała czołówkę europejską. Do dzisiaj się tym chlubimy. Po II wojnie, mimo jarzma komunizmu, potrafiliśmy zbudować tak potężny przemysł, że jego konkurencji na rynkach obawiały się nawet USA. Pamięć o Katyniu, Smoleńsku, Jałcie, pamięć o 1939, 1945 i o 1989r nie prowadzi do wrogości z Niemcami, Rosją, Anglią i USA. Pamięć ta musi być żywa, aby nie odbierać politykom argumentów. Szczególnie politycy nie powinni wypominać tego bez potrzeby. Kanclerz Schroeder powiedział: „Niemcy o naszych interesach na wschodzie myśleć muszą zawsze, mówić – nigdy”. Politycy krajów konkurencyjnych znają wiedzę społeczeństwa i jego nastroje /mają wywiad/. To wystarczy by miarkowali swe naciski. Wywołanie społecznej psychozy może całkowicie ubezwłasnowolnić polityków. Taką sytuację mieliśmy 1989r, gdy Polacy gotowi byli rozszarpać każdego krytyka „planu Balcerowicza”, co kosztowało nas utratę przemysłu. W 2004 gdyby „ulica” nie oszalała: „chcemy do Unii”, politycy mogli wytargować bardzo korzystne warunki w traktacie akcesyjnym. Irlandczycy kolejnym „nie” wywalczyli warunki tak korzystne, by powiedzieć „tak”. Niemcy, Francja czy Anglia, mogą bezkarnie łamać zasady UE. Nie tylko z powodu swego bogactwa, lecz również dlatego, że wszyscy wiedzą iż te narody będą bronić swych interesów, z wyjściem na ulicę i zmianą rządu włącznie. Gdy jednak PiS spróbował wesprzeć finansowo stocznie, UE za karę nakazała ich likwidację. Stoczniowcy poszli „na bruk”, lecz ani jeden nie „wyszedł na ulicę”. – całość www.google.pl.

Dokładam jeszcze punkt następnty z bardzo istotnym komentem kolegi Pawła Tonderskiego pod innym moim art.

3) Tak, ten program w Polsce jest prowadzony od lat siedemdziesiątych XX wieku, nosi on nazwę dekapitalizacji przemysłu polskiego, jeżeli można zdekapitalizować czyjś przemysł, ekonomię i gospodarkę, to można i zdekapitalizować cały naród. Ten plan wymyślili ludzie z Grupy Bilderberg, m. in. Kissinger.

“Mogę tylko przypomnieć, że totalna dekapitalizacja polskiego majątku narodowego prowadzona jest od 1975 roku, zgodnie z Programem Kissingera z 1972 roku – “Program strategiczny działalności gospodarczej rządu Stanów Zjednoczonych w krajach postkomunistycznych”. Został opracowany w 1970 roku przez zespół prof. R. Pipesa. Zatwierdzony w 1972 roku przez Departament stanu do realizacji.”

Pozdrawiam Państwa.