Posts Tagged ‘Myslenie pojęciowe’

Koncept Grawitacji cz 3 – napisy PL 

Jeśli wchodzisz w sytuację, w której masz podejść do kobiety i myślisz o tym, jak uniknąć odrzucenia, to już w tym momencie zamykasz przed nią wszystkie fajne części swojej osobowości.

Mamy skłonność, by myśleć o nas samych jako statycznych, więc na przykład jeśli żywimy jakieś przekonanie, nie kwestionujemy go. Nie robimy tego, ponieważ zwykle z przekonaniem tym wiąże się jakieś emocjonalne skojarzenie, a emocje są dużo silniejsze niż fakty. Dużo, dużo silniejsze niż fakty. W 99% naszych przekonań wierzymy nie dlatego, że są prawdziwe. Wierzymy w nie, ponieważ je czujemy. A uczucie niestety jest wszystkim, czego potrzebujemy, aby żywić jakieś przekonanie. Uczucie jest znacznie silniejsze niż fakty.

Kobieta jest jak ocean, a mężczyzna jak statek. Ocean jest potężny. Nie można go kontrolować. Jeśli wbijesz sobie do głowy myśl, że jest inaczej, ocean cię zniszczy. Ocean może zniszczyć statek.
Musisz trzymać się swojego kursu. Trzymać się kursu. Oczywiście, aby trzymać się kursu, musisz go znać, musisz wiedzieć jaki jest twój cel. Jeśli ta koncepcja nie jest ci znana, możesz powiedzieć: „Wow, to brzmi trochę dziwnie, to zbyt abstrakcyjne, od czego tu w ogóle zacząć?” Określenie celu może zająć trochę czasu. Może będziesz musiał poświęcić temu trochę czasu. David Deida poleca zadawanie pytania: „Co muszę zrobić przed śmiercią?”

My mężczyźni kiedy stajemy przed wyzwaniem, mamy skłonność do poszukiwania szybkiej techniki jak sprawę naprawić. Chcemy wiedzieć jak to zrobić, jak wykonać tę rzecz, żeby przyniosło to taki efekt, jakiego chcemy. Mam dla was nowinę. Udany, trwały związek nie jest efektem zastosowania szybkiej techniki. To nie pojedyncze wydarzenie. To nie jest coś, co możecie uzyskać z zastosowania jakiejś techniki. Próby używania techniki, żeby do tego dojść dadzą odwrotny skutek. Musicie najpierw mieć podwaliny, musicie najpierw mieć podstawy. Kiedy już je uzyskacie, kiedy zrozumiecie podstawy i będziecie nad nimi pracować, wtedy możecie się nauczyć niesamowitych technik, które będą bardzo pomocne. Ale jeśli dysponujecie tylko techniką, a nie macie podstaw… to po prostu się nie uda.

Tak więc 200 lat temu kobieta, która nazywała się Mary Shelley napisała książkę p.t. „Frankenstein Współczesny Prometeusz”. Wszyscy znamy historię o Frankensteinie. Facet, który zwie się Victor Frankenstein jest naukowcem, co wtedy było nową rzeczą, nauka była nową rzeczą, która rozwijała się w Paryżu. Dokonywano wówczas licznych wynalazków. Victor Frankenstein ulega modzie, ale łączy to, co nowe z dawną praktyką alchemii i magii. Łączy to wszystko i zdaje sobie sprawę, że może stworzyć życie. Idzie więc na cmentarz i wykopuje martwe ciała. Zszywa te wszystkie gnijące kawałki ciał i unosi dźwignię ze słowami: „Niech stanie się życie!” I…potwór otwiera oczy. I w tej chwili Victor Frankenstein uświadamia sobie: „Co ja zrobiłem? Stworzyłem potwora!” Wybiega z pokoju, a potem następuje szereg strasznych wydarzeń. No wiecie… resztę znamy z Hollywood. To ponadczasowa historia. Wydaje mi się, że jakieś 10, 15 lat temu grupa naprawdę inteligentnych mężczyzn dała początek czemuś zupełnie nowemu, kiedy zaczęli stosować antropologię i psychologię ewolucyjną w kontekście umawiania się na randki, przyciągania kobiet. To było jak spojrzenie na umysł i stwierdzenie:

„Chwileczkę, wiem jak to rozwiązać. Istnieją pewne reakcje. Jesteśmy ssakami naczelnymi, zwierzętami, więc może uda mi się spojrzeć na sprawę inaczej niż przez pryzmat ‘reżyserowanych’ sytuacji damsko-męskich, ustalić co dokładnie sprawia, że mężczyzna zdobywa kobietę i doprowadzić to u siebie do perfekcji”.

Efekty były niewiarygodne. Okazało się, że to działa. Jednym z tych facetów był David D. Ale gdzieś po drodze, do pewnego stopnia, stworzyli potwora. Przyglądałem się temu z zewnątrz. Sam nie należę do tej grupy. Nie jestem mistrzem podrywu, ale znam wielu facetów, którzy są. Rozumują w ten sposób: „Jestem mistrzem podrywu, nauczę cię jak robić to co ja”. Obserwuję to już od wielu lat. Łączą mnie bliskie relacje z niektórymi z tych facetów i sądzę, że jedną z oczywistych prawd, którą wszyscy zdają się ignorować jest to, że niektórzy ich uczniowie, a właściwie i sami ci faceci z mojej perspektywy są normalni, ale z zewnątrz wydają się jakby emocjonalnie upośledzeni. Jak ten potwór. Jest więc wielu facetów uznawanych za guru umawiania się z kobietami; niektórzy stali na tej scenie. Większość z nich to bardzo fajni goście. Znam ich wielu. To świetni faceci, którzy mają do przekazania wiele wartościowych informacji. Jest też wielu innych facetów, nie poznałem ich wszystkich, którzy wydają mi się trochę dziwni – przynajmniej pewien ich procent. Pewnie zostanę zlinczowany, gdy zejdę z tej sceny, bo wiem, że idę tu trochę pod prąd. Sądzę, że kiedy patrzycie na to, co dzieje się na tej scenie i zamierzacie wybrać faceta, za którego myślą będzie podążać, ważne dla was powinno być, aby znaleźć kogoś, co do kogo naprawdę uważacie, że potrafi „ogarnąć’ swoje życie. Szczerze mówiąc, każdy kto staje na tej scenie i robi te programy, zdobywa dużo lasek. Z pewnością może wybrać się do baru i zdobyć tam trochę telefonów. Ale jaki jest poziom osobistej satysfakcji z życia i szczęścia tych facetów to ważne pytanie, które należy zadać. A już zdecydowanie najistotniejszym pytaniem, zwłaszcza jeśli któregoś dnia zechcecie tego samego dla siebie, jest to czy mają autentyczny, mocny, spójny, godny podziwu, normalny związek z kobietą? Czy są w takim związku, jakiego faktycznie chcesz dla siebie? Wydaje się, że należałoby się temu przyjrzeć. Tak więc, okazuje się… Nie powinienem nikogo wyróżniać, ponieważ wielu facetów, którzy się tu pojawiają jest po prostu pierwsza klasa i tak między Bogiem a prawdą, David by ich tu nie sprowadził, gdyby nie byli naprawdę fajnymi gośćmi. Jednak istnieje i druga wersja prawdy. I tak się składa, że wiem… Jeden z facetów, który wygłaszał tu prezentację, nie wymienię nazwiska, jest moim zdaniem fenomenalnym człowiekiem i można się od niego dużo dowiedzieć.

Myślenie pojęciowe, a myślenie stereotypowe

Wykład „Myślenie pojęciowe a myślenie stereotypowe” – Prelegent Andrzej Wronka

Myślenie pojęciowe a myślenie stereotypowe” – to temat wykładu przeprowadzonego przez Pana Andrzeja Wronkę, którego mieliśmy okazję gościć 28 września br. w Zduńskiej Woli, w ramach cyklu spotkań organizowanych przez Narodową Akademię Informacyjną.
Poniżej, prezentujemy w lapidarnym ujęciu czego dotyczył omawiany temat, aby zachęcić Państwa do udziału w naszych spotkaniach. Rozpoczniemy od wyjaśnienia podstawowych pojęć, aby przybliżyć, co konkretnie będziemy rozumieli używając wyrazu w rozumieniu pojęciowym i stereotypowym. Z hasłem pojęcie mamy do czynienia kiedy „używany jest w określonym znaczeniu, gdy towarzyszy mu rzeczowa, metodologiczna, precyzyjna definicja. Warstwa poznawcza jest tam więc decydująca, natomiast warstwa wartościująca, oceniająca jest minimalna lub nie występuje w ogóle. Dokładnie odwrotnie jest w wypadku stereotypu. Tu warstwa poznawcza, metodologiczna jest minimalna, a wartościująca, oceniająca (na plus, lub minus — stereotypy pozytywne i stereotypy negatywne) jest rozbudowana i decydująca. Na przykład słowo: „żyd” może być pojęciem, gdy używane jest w określonym, sprecyzowanym znaczeniu, w kontekście naukowym, socjologicznym, religijnym itp. Może też być stereotypem, np. w negatywnie (domyślnie) wartościującej wypowiedzi człowieka o przekonaniach antysemickich: „Och to jakiś żyd!”.
Stereotypy służą do sterowania różnymi grupami ludźmi, a szczególnie tymi, które nie żądają precyzyjnych informacji i nie sprawdzają ich wiarygodności w źródłach. By sterować, czy też manipulować tymi grupami, należy wiedzieć jakie stereotypy w danej społeczności są pozytywne, a jakie negatywne. Ten sam wyraz może być różnym stereotypem w zależności od grupy. Dla przykładu wyraz „liberał” może być pozytywnym stereotypem w niektórych grupach, a bardzo negatywnym w innych. Słowo „sekta” może być również używane jako stereotyp (z reguły negatywny) lub jako pojęcie. W niniejszym tekście używamy go w tym drugim znaczeniu. Myślenie pojęciowe to myślenie opierające się przede wszystkim na faktach, źródłach, pragnące odkryć i dotrzeć do prawdy obiektywnej w danym temacie. Osoba, która się nim kieruje, gdy słyszy opinie przeciwne jej poglądom, przekonaniom czy wiedzy w danym temacie, nie odrzuca ich a priori, ale stara się je zweryfikować, sprawdzić. Gdy okażą się zgodne z rzeczywistością, osoba ta, gotowa jest raczej zmienić swoje przekonania i opinie w danym zakresie, niż swą ideologię, stawiać ponad odkrytą prawdę, fakty, rzeczywistość.
W myśleniu stereotypowym dominuje ideologia, utarte przekonania, stereotypy (stąd nazwa), przyzwyczajenie itp. Gdy osoba kierująca się tym typem myślenia spotyka się z poglądami i informacjami burzącymi jej utarte przekonania, gotowa jest raczej odrzucić te informacje bez weryfikacji, ograniczyć czy zakończyć znajomość z osobami i podmiotami, które takich informacji dostarczają.
„(…) Analizując relacje wewnątrz wielu grup religijnych okazuje się, iż dominuje tam bezwzględne, bezkrytyczne, nie podlegające dyskusji posłuszeństwo guru, przywódcy, animatorowi, prowadzącemu. Różne przejawy pytań, dyskusji, dotarcie do prawdy, czy wątpliwości widziane są źle. Jeżeli jestem nauczycielem, wykładowcą, naukowcem warto zwrócić uwagę, jaki model dominuje w mojej postawie i jaki model kreuję u swoich uczniów, studentów, słuchaczy; czy zachęcam do krytycznego (choć nie krytykanckiego) myślenia — również względem treści, jakie słyszą ode mnie — do samodzielności w myśleniu, analizowaniu i docieraniu do informacji, sprawdzania faktów głównie w źródłach itp. Czy też raczej preferuję tych, którzy we wszystkim ze mną się zgadzają, nie zgłaszają krytycznych uwag, alternatywnych czy wręcz innych ujęć . Warto wychowywać już od dziecka do myślenia w życiu.”



 

Myślenie pojęciowe, a myślenie stereotypowe

Józef Kossecki

O PEWNYCH STEREOTYPACH WYKORZYSTYWANYCH DO DZIAŁAŃ DEZINFORMACYJNYCH I DEZINTEGRACYJNYCH 1

Socjocybernetyczna analiza pojęcia stereotypu i manipulacji wykorzystującej stereotypy

Socjocybernetyka bada procesy sterowania społecznego, przy czym przez sterowanie rozumiemy wywieranie celowego wpływu na określone zjawiska. Szczególnym rodzajem sterowania jest manipulacja, która odgrywa istotną rolę w socjotechnice działań politycznych.

Przez manipulację rozumiemy tego rodzaju sterowanie ludźmi, przy którym ukrywa się przed nimi prawdziwy cel lub nawet sam fakt sterowania ich działaniami. Ludzie skutecznie manipulowani wyobrażają sobie, że realizują zupełnie inne cele, niż te do których realizacji faktycznie zmierzają, sądząc, że działają samodzielnie. Takim właśnie manipulacjom są poddawane miliony wyborców.

Manipulacja stosowana w polityce dotyczy dwóch rodzajów procesów, które są niezbędne do samodzielnego sterowania sobą, zarówno przez poszczególnych ludzi, jak i cały zorganizowany naród:
1. procesów poznawczych,
2. procesów decyzyjnych.

Ad 1. W procesach poznawczych podstawą manipulacji jest dezinformacja, polegająca na zastępowaniu pojęć i opartego na nich krytycznego, samodzielnego myślenia i dochodzenia do prawdy obiektywnej, stereotypami i opartym na nich myśleniu niesamodzielnym, silnie wartościującym, w oderwaniu od prawdy  obiektywnej.

Kluczem zarówno do pojęć, jak i stereotypów, są najczęściej te same słowa, które są nazwami doniosłych społecznie obiektów lub zjawisk. Różnica między nimi polega na tym, że pojęcia mają charakter czysto poznawczy, natomiast stereotypy mają przede wszystkim charakter wartościujący, wywołując silne emocje (pozytywne lub negatywne), przy bardzo zawężonym lub nawet niezgodnym z prawdą obiektywną, sensie poznawczym.

Podstawą pojęcia jest jego definicja, stereotyp jest natomiast wpajany bez definicji, którą zastępuje ocena.

Jeżeli ludzi zaprogramuje się określonym systemem stereotypów i równocześnie oduczy samodzielnego myślenia pojęciowego, a tak właśnie najczęściej programują szerokie rzesze swych odbiorców media, to operując odpowiednią propagandą, odwołującą się do tych stereotypów, można będzie łatwo takich ludzi dezinformować i nimi skutecznie manipulować.

Ad. 2.
W procesach decyzyjnych i opartym na nich działaniu, wykorzystuje się rezultaty opisanych wyżej procesów dezinformacyjnych, w celu wywołania odpowiednich decyzji i działań społecznych.

Pozytywne stereotypy, skojarzone z własnymi celami i prowadzącymi do ich osiągnięcia decyzjami, ułatwiają podjęcie tych decyzji. Z kolei negatywne stereotypy skojarzone z celami przeciwnika i decyzjami prowadzącymi do ich osiągnięcia, zapobiegają im.

Ważnym elementem manipulacji procesami decyzyjnymi u przeciwników politycznych, jest dążenie do ich dezintegracji.

Główne stereotypy negatywne i pozytywne, używane współcześnie do dezinformacji i dezintegracji politycznej w Polsce

Obecnie nasz naród, a zwłaszcza jego elity, są zaprogramowane określonym system stereotypów negatywnych i pozytywnych.

1) Stereotypy negatywne

a) służące do manipulowania lewicą i centrum:
antysemita, rasista, nacjonalista, fundamentalista, klerykał, człowiek zacofany, nietolerancyjny, obskurant, oszołom…

b) służące do manipulowania prawicą:
agent, komuch, komunista, postkomunista, ubek, esbek;

w szczególności prawicą katolicko-narodową:
mason, Żyd, liberał, bezbożnik, sekciarz, pedał itp.;

2) stereotypy pozytywne

a) służące do manipulowania lewicą i centrum:
człowiek tolerancyjny, światły, postępowy, o postawie otwartej, autorytet moralny itp.

b) służące do manipulowania prawicą:
antykomunista, patriota, etosowiec „Solidarności”,

w szczególności prawicą katolicko-narodową:
narodowiec, antymason, dobry katolik, człowiek pobożny itp.

Warto zwrócić uwagę, że stereotypy lustracji i dekomunizacji są stereotypami negatywnymi dla lewicy, zaś pozytywnymi dla prawicy. Analogicznie wśród ludzi o poglądach lewicowych określenie prawicowiec funkcjonuje jako stereotyp negatywny, a lewicowiec jako stereotyp pozytywny; natomiast wśród ludzi o poglądach prawicowych jest dokładnie odwrotnie.

Biorąc pod uwagę, że stereotypy mają bardzo zawężoną stronę poznawczą, a przy tym wywołują silne emocje, jest oczywiste, że ich używanie – zwłaszcza w skali masowej – sprzyja dezinformacji. Natomiast fakt, że stereotypy funkcjonujące w środowiskach lewicowych są zasadniczo różne niż te, które funkcjonują w środowiskach prawicowych, sprzyja dezintegracji całego społeczeństwa.
Niezależnie od tego, dezintegracja może być wywoływana (mniej lub więcej świadomie) zarówno wewnątrz środowisk lewicowych, jak i prawicowych. W ostatnim czasie ciekawym przykładem procesów dezintegracji środowisk katolickich, było wykorzystywanie negatywnego stereotypu agenta, które spowodowało dezintegrację niektórych środowisk katolicko-narodowych.

Rola stereotypów w społecznych procesach poznawczych i decyzyjnych towarzyszących walce politycznej

Socjotechnika manipulacji opartej na wykorzystywaniu stereotypów w społecznych procesach poznawczych, towarzyszących walce politycznej, polega na tym, że określonym ludziom, organizacjom lub działaniom, przylepia się odpowiednie etykietki negatywne lub pozytywne (nie koniecznie prawdziwe), aby wytworzyć wobec nich określone postawy i wywołać odpowiednie działania oparte na emocjach.

Manipulatorzy – zwłaszcza polityczni – stosują z reguły tego rodzaju socjotechnikę, że nie podają definicji pojęć, a tylko wywołują określone emocje związane ze stereotypami.
Nie podają też dowodów prawdziwości swoich twierdzeń, że np. ktoś jest antysemitą, rasistą, nacjonalistą, komunistą lub antykomunistą, agentem, masonem czy Żydem. Nie o prawdę im bowiem chodzi, lecz o wywołanie określonych emocji i postaw negacji lub aprobaty.

Warto zwrócić uwagę, że powyższe stereotypy mają najczęściej charakter, lub przynajmniej podtekst, ideologiczny i polityczny: dla lewicy socjaldemokratyczny, dla centrum liberalny, dla prawicy antykomunistyczny lub narodowo-katolicki.

Na opisanej wyżej manipulacji w społecznych procesach poznawczych, opiera się socjotechnika manipulacji w procesach decyzyjnych, której celem jest wywoływanie decyzji pożądanych, a powstrzymywanie decyzji niepożądanych, z punktu widzenia celów, które chce się osiągnąć.

Ważnym rodzajem manipulacji w społecznych procesach decyzyjnych, jest powodowanie dezintegracji przeciwników politycznych, której celem jest rozbicie więzów łączących atakowaną grupę czy organizację, poprzez zasianie w niej nieufności, niechęci, a w końcu wzajemnej wrogości wśród jej członków.

Wystarczy komuś przylepić odpowiednią etykietę, a wówczas ludzie przyzwyczajeni do bezkrytycznego przyjmowania wszelkich informacji, zaczną traktować go tak, jakby treść tej etykiety była prawdą obiektywną i odpowiednio do tego postępować. Takie etykiety można upowszechniać w skali masowej gdy się dysponuje mediami – zaś te w Polsce obecnie są opanowane najczęściej przez obcy kapitał, albo obce osobowe kanały wpływu.

Socjotechnika obrony przed manipulacją w sferze procesów poznawczych, polega na oduczaniu siebie i innych, myślenia stereotypowego oraz trenowaniu samodzielnego, krytycznego myślenia pojęciowego. Przy ocenie informacji i twierdzeń podawanych – zwłaszcza przez media – można pytać o definicje pojęć i dowody twierdzeń. Np. w wypadku gdy ktoś twierdzi, że jakaś osoba jest agentem, stosowana jest socjotechnika obronna polegająca na pytaniu, co rozumiemy przez słowo agent i jakie są dowody na to, że dana osoba jest lub była agentem (zgodnie z podaną definicją). Analogicznie w wypadku, gdy ktoś jest oskarżany o to, że jest antysemitą, stosowana jest socjotechnika obronna, polegająca na zapytaniu co rozumiemy pod pojęciem antysemity i jakie są dowody na to, że dana osoba – zgodnie z tą definicją – jest antysemitą

Socjotechnika obrony przed manipulacją w sferze procesów decyzyjnych, polega na sprawdzaniu źródeł informacji, zwłaszcza zaś dezintegrujących grupę, a następnie ich neutralizacji.
Osoba, która daną dezinformację lub informację dezintegrującą grupę przekazuje, może być świadomym lub nieświadomym jej nośnikiem – czyli kanałem sterowniczym, a wówczas ustala się źródło, które może się okazać wrogim ośrodkiem, prowadzącym celową działalność zmierzającą do rozbicia danej grupy lub wywołania różnych niekorzystnych dla niej decyzji.

„Kanały sterownicze oddziałujące na strukturę przeciwnika w procesach politycznej walki informacyjnej dzielimy na:

1) Agenturalne, które są zobowiązane wykonywać wszystkie polecenia ośrodka kierującego walką informacyjną, teoretycznie z prawdopodobieństwem P=1, w zamian za zapłatę lub inne korzyści osobiste, albo też z motywów ideowych, etycznych czy prawnych. Klasycznym przykładem może tu być zarówno tajny współpracownik policji, jak kontrwywiadu czy wreszcie agent wywiadu, który jest zobowiązany do wykonywania wszystkich poleceń prowadzącego go oficera.

2) Współpracujące, które wykonują tylko te decyzje ośrodka kierującego walką informacyjną, które są zgodne z ich własnymi celami, robiąc to z własnej woli lub na polecenie własnego kierownictwa. Mają one też możliwość korygowania ewentualnych błędnych decyzji ośrodka kierującego walką informacyjną, z którym współpracują, w związku z tym dla takich kanałów prawdopodobieństwo wykonania decyzji tego ośrodka P<1. Jako przykład może tu służyć współpraca wywiadów państw suwerennych. W naszej historii współpracownikiem wywiadu austro-węgierskiego był w pewnym okresie Józef Piłsudski, który nigdy jednak nie był agentem tego wywiadu.

3) Inspiracyjne, które nieświadomie, lub nie całkiem świadomie, wykonują decyzje ośrodka kierującego walką informacyjną, wprowadzając do systemu przeciwnika algorytmy decyzji i działań sprzecznych z jego interesami, które dezorganizują jego strukturę, albo też dostarczają przeciwnikowi odpowiednich informacji, które wpływają na podejmowanie przez niego samodzielnie szkodliwych dlań decyzji. W stosunku do ludzi stanowiących kanały inspiracyjne, stosuje się z reguły sterowanie pośrednie, polegające na przekonywaniu, sugerowaniu i podsuwaniu odpowiednich informacji, dobre rezultaty może też dać wywołanie u nich poczucia winy, które może stać się motywem usprawiedliwiającym działania na szkodę własnej struktury – tą ostatnią metodę niejednokrotnie stosowały wywiady alianckie w stosunku do Niemców podczas II wojny światowej. Człowiek zainspirowany, zwłaszcza gdy jest ignorantem nie zdającym sobie sprawy ze skutków tego co czyni, działając w dobrej wierze i wskutek tego będąc wolnym od obaw o zdemaskowanie, które zawsze ograniczają działania agenta, może niejednokrotnie wyrządzić przeciwnikowi więcej szkód niż agent; z drugiej jednak strony nie zawsze uda się takiego człowieka odpowiednio zainspirować i w związku z tym, dla takiego kanału, prawdopodobieństwo wykonania decyzji ośrodka kierującego walką informacyjną P ≤ 1. Jako przykład wykorzystania kanału inspiracyjnego mogą służyć działania niemieckiego wywiadu w przededniu II wojny światowej, który podsuwał radzieckiemu kontrwywiadowi materiały kompromitujące wielu radzieckich dowódców, inspirując Stalina i jego współpracowników do podjęcia decyzji, w wyniku których znaczna część radzieckiej kadry wojskowej została zlikwidowana.

Niezależnie od podanego wyżej podziału, możemy zastosować nieco inny, dzieląc kanały sterownicze oddziałujące na strukturę przeciwnika w procesach walki informacyjnej na:

a) kanały informacyjne, których zadaniem jest zbieranie i przekazywanie do centrali kierującej walką, odpowiednich informacji – przede wszystkim o przeciwniku i jego otoczeniu;

b) kanały sterowniczo-dywersyjne, których zadaniem jest wywieranie wpływu na system przeciwnika, zwłaszcza zaś inspirowanie jednych a blokowanie innych decyzji i działań.

Obydwa rodzaje wymienionych wyżej kanałów mogą być tajne lub jawne. Np. agent wywiadu jest kanałem tajnym, zaś attaché wojskowy występujący oficjalnie – kanałem jawnym” 2 .

Uwagi końcowe

Na zakończenie powyższych rozważań warto zwrócić uwagę, że największe możliwości stosowania opisanych wyżej metod politycznej walki informacyjnej, ma aparat państwowy, który pod tym względem przewyższa wszelkie aparaty partyjne w systemie demokratycznym. Jest więc całkiem zrozumiałe, że partie, które po wyborach obejmują władzę, ulegają pokusie, wykorzystania aparatu państwowego w walce z przeciwnikami. Dla propagandowego uzasadnienia takich działań wykorzystuje się odpowiednie stereotypy, tłumacząc np., że konieczne jest oczyszczenie aparatu państwowego z agentów lub komunistów (argumentacja prawicy obejmującej władzę) lub koniecznością oczyszczenia tegoż aparatu z prawicowych oszołomów (argumentacja lewicy).

Tego rodzaju socjotechnikę działania obserwowaliśmy niejednokrotnie u różnych partii w Polsce w okresie ostatnich kilkunastu lat. Zjawiska te stanowią zawsze pewne – mniejsze lub większe – zagrożenie dla demokracji.

Obrona przed tego rodzaju zagrożeniami polega na przestrzeganiu zasady apolityczności aparatu państwowego, która jednak bardzo często nie była przestrzegana, stając się bardziej propagandowym stereotypem, niż faktyczną zasadą działania.

W systemach totalitarnych występuje dążenie do pełnego podporządkowania aparatu państwowego jedynej partii rządzącej – co obserwować było można w państwach podporządkowanych partiom marksistowskim. Natomiast w hitlerowskiej III Rzeszy wystąpił proces zlewania się aparatu partyjnego i państwowego.

Doc. Józef Kossecki

——————————-
1 Tekst został opublikowany w: Socjotechnika w polityce – wczoraj i dziś, Tom 2, A. Kasińska – Metryka, A. Kasowska – Pedrycz (red.), Wydawnictwo Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego Jana Kochanowskiego, Kielce 2009, s. 113-117.
2 J. Kossecki, Totalna wojna informacyjna XX wieku a II RP, Kielce 1997, s. 4-5.

Źródło: kotwicki.blogspot.co.uk

 

Myślenie pojęciowe a myślenie stereotypowe cz.2

MYŚLENIE POJĘCIOWE I STEREOTYPOWE A PROBLEM SEKT

Dotykając problemu sekt i różnych grup religijnych dochodzimy do zawiłych, często
sporów, dotyczących podania definicji „sekty” i jej charakterystyki oraz ustalania kryteriów oceny danej grupy1. Czy mają to być kryteria prawne (związek zarejestrowany czy nie w danym państwie, wówczas ta sama grupa raz może być traktowana jako sekta, a w innym wypadku jako legalnie działająca organizacja religijna), kryteria dogmatyczne (czy poglądy, nauka głoszona wdanej wspólnocie jest zgodna z przekonaniami definiującego), kryterium metod działania(czy dana grupa stosuje psychomanipulację, totalność wkraczającą w możliwie wszystkie dziedziny życia, czy wprowadza ograniczenia wolności swych członków, w jakim
zakresie, czy stosuje izolacjonizm itp.).
Kryteria te, choć niosąc pewną precyzję i będąc wyznacznikiem oceny, stają się jednocześnie źródłem kolejnych kontrowersji. I tak np. gdy weźmiemy problem ograniczania wolności to w takich podmiotach jak wojsko, zakony (nie tylko chrześcijańskie), seminaria duchowne, życie członków podlega wielu ograniczeniom, kontroli… W pedagogice i procesach wychowawczych  często stosuje się metody socjotechniki czy nawet psychomanipulacji, by dotrzeć z pewnymi treściami do młodego człowieka lub by móc opanować zachowanie jakiejś grupy osób. Technika ta bardzo często jest stosowana podczas negocjacji, przez psychologów,
czy policyjnych negocjatorów np. w wypadku podejmowania prób samobójczych
przez różne zdesperowane osoby. Pomocnym  kryterium może być konieczność uwzględnienia kilku czynników występujących jednocześnie,by moc mówić o sekcie czy działaniu destrukcyjnym. Lubelski ośrodek zajmujący się m. in. problemem sekt, proponuje uwzględnienie dwóch czynników: totalności i psychomanipulacji (szczególnie związanej z ukrywaniem przed członkami rzeczywistych celów działania, różniących się od deklarowanych). Ważne jest w tym wypadku, iż czynniki te musiałyby występować w znacznym stopniu i zachodzić jednocześnie2.
Ja pragnąłbym dyskusję na temat destrukcji sekt i ich charakterystycznych cech, ująć
na płaszczyźnie sposobu myślenia, motywacji i relacji, jakie zachodzą w danej grupie, odwołując się m. in. do osiągnięć polskiej szkoły cybernetycznej.
Myślenie ludzkie możemy podzielić m. in. na pojęciowe i stereotypowe.
Muszę tu określić, co w dalszym ciągu będę rozumiał przez pojęcie a co przez stereotyp.
Oprócz definicji słownikowych, do których można dotrzeć, tu zaznaczymy różnice, jakie między nimi zachodzą. Otóż ten sam wyraz może być pojęciem lub stereotypem. Pojęciem jest wówczas gdy używany jest w określonym znaczeniu, gdy towarzyszy mu rzeczowa, metodologiczna, precyzyjna definicja. Warstwa poznawcza jest tam więc decydująca, natomiast warstwa wartościująca,oceniająca jest minimalna lub nie występuje w ogóle. Dokładnie odwrotnie jest w wypadku stereotypu. Tu warstwa poznawcza, metodologiczna jest minimalna, a wartościująca, oceniająca (na plus, lub minus – stereotypy pozytywne i stereotypy negatywne) jest rozbudowana i decydująca. Np. słowo: „żyd” może być pojęciem, gdy używane jest w określonym, sprecyzowanym znaczeniu, w kontekście naukowym, socjologicznym, religijnym itp. Może też być stereotypem, np. w negatywnie (domyślnie) wartościującej wypowiedzi człowieka o przekonaniach antysemickich: „Och to jakiś żyd!”
Warto dodać, iż stereotypy służą do sterowania różnymi grupami ludzkimi; szczególnie tymi, które nie żądają precyzji informacji i nie sprawdzają ich wiarygodności w źródłach. By sterować, manipulować tymi grupami należy wiedzieć, jakie stereotypy w danej społeczności są pozytywne, a jakie negatywne. Ten sam wyraz może być różnym stereotypem w zależności od grupy. Np. słowo „liberał” może być pozytywnym stereotypem w niektórych grupach, a bardzo negatywnym w innych3. Słowo „sekta” może być również używane jako stereotyp (z reguły negatywny) lub jako pojęcie. W niniejszym tekście używamy go w tym drugim znaczeniu. Myślenie pojęciowe to myślenie opierające się przede wszystkim na faktach, źródłach, pragnące odkryć i dotrzeć do prawdy obiektywnej w danym temacie. Osoba, która się nim kieruje,gdy słyszy opinie przeciwne jej poglądom, przekonaniom czy wiedzy w danym temacie, nie odrzuca ich a priori, ale stara się je zweryfikować, sprawdzić.Gdy okażą się zgodne z rzeczywistością, osoba ta, gotowa jest raczej zmienić swoje przekonania i opinie w danym zakresie, niż swą ideologię, stawiać ponad odkrytą prawdę, fakty, rzeczywistość.
W myśleniu stereotypowym dominuje zdecydowanie ideologia, utarte przekonania,
stereotypy (stąd nazwa), przyzwyczajenie itp.Gdy osoba kierująca się tym typem myślenia spotyka się z poglądami i informacjami burzącymi jej utarte przekonania, gotowa jest raczej odrzucić te informacje bez weryfikacji, ograniczyć czy skończyć znajomość z osobami i podmiotami, które takich informacji dostarczają.
Analizując relacje wewnątrz wielu grup religijnych okazuje się, iż dominuje tam bezwzględne, bezkrytyczne, niepodlegające dyskusji posłuszeństwo guru, przywódcy, animatorowi, prowadzącemu.Różne przejawy pytań, dyskusji, dotarcie do prawdy, czy wątpliwości widziane są źle. Podobnie jak edukacja, studiowanie czy kontakty z innymi, którzy mogą stać się źródłem wątpliwości i niewygodnych pytań. W tym ujęciu istotni są nie tyle członkowie danej grupy, lecz relacje, jakie między nimi zachodzą, jakie się rozwija, a jakie z tych relacji się eliminuje.
Informacje, które zaprzeczają, podważają,obalają jakieś fragmenty doktryny danej
grupy nie są sprawdzane, lecz od razu wartościowane negatywnie i odrzucane bez weryfikacji źródłowej. Stąd przede wszystkim akcent na rozwijanie motywacji ideologicznych, a redukowanie motywacji poznawczych. Tak więc z psychocybernetycznego punktu widzenia chodzi tu o eliminację bardzo ważnych motywacji, które sterują postępowaniem człowieka;jego decyzjami, patrzeniem na świat itp.
Polska szkoła cybernetyki społecznej wyróżnia 6podstawowych typów motywacji4,
(wymienimy je w kolejności od najbardziej energmaterialnych po najbardziej informacyjne):
– witalne (podejmuję dane działania by utrzymać się przy życiu, przekazać życie, zająć dobrą pozycję w grupie, zapewnić dobrą pozycję wżyciu moim bliskim, swemu otoczeniu czy ogólnie – swojej grupie społecznej);
– ekonomiczne (podejmuję dane działania bo przynoszą one zysk);
– prawne (podejmuję dane działania bo są one zgodne zobowiązującym prawem, nie podejmuję działań gdyż prawo ich zabrania);
– etyczne (działam, bo jest to dobre i przynosi dobro);
– ideologiczne (działam, bo domaga się tego moja ideologia,wiara, system przekonań, w które szczerze wierzę);
– poznawcze (staram się poznać prawdę, przyjmuję coś bo jest to prawdą).
Z tego punktu widzenia nie jest najważniejsza sama definicja sekty albo spory, czy
dana grupa religijna to sekta czy nie.Najważniejsze jest, czy w danej grupie zachęca się członków do krytycznego(choć nie krytykanckiego) myślenia, samodzielności w docieraniu do informacji źródłowych, ocenianiu ich wartości; czy prawdę stawia się ponad ideologię, czy chwali się angażowanie rozumu (ratio), czy też rzeczywistość sprowadza się tylko do subiektywnych uczuć, emocjonalizmu,subiektywizmu, argumentu: „Bo mi się tak wydaje!” „Bo jak tak uważam!”, „Bo tak mówi lider!” Niestety dziś w wielu grupach nie tylko religijnych, ale też ekonomicznych, politycznych, mile widzi się bezwzględne posłuszeństwo,wasalizm, bezkrytyczne podporządkowanie, a nie krytycyzm, samodzielność w myśleniu. Członków nie
zachęca się do tego by nie wierzyli na słowo słyszanym informacjom, ale przede wszystkim by starali się je krytycznie przemyśleć, sprawdzić, docierać do dalszych.
Taka postawa może być bardzo destrukcyjna. Znany jest w Polsce przykład sekty Niebo pana Kacmajora, która działała m. in. pod Lublinem. Na małym obszarze działki jednorodzinnej zgromadziło się kilkadziesiąt osób w różnym wieku, gdzie razem egzystowali. Wszyscy byli tak ślepo zapatrzeni w Kacmajora (w ich umysłach miał stereotyp pozytywny), że on kojarzył tzw. małżeństwa i nieważne np. było, że chłopiec mógł mieć 16 lat a kobieta 54i wcześniej prawie się nie znali, ale według nich sam Kacmajor, (który jakwierzyli ma bliski kontakt z Bogiem) nie może się mylić. Rodzice z sekty Kacmajora nie posyłali do szkoły swoich dzieci. Kacmajor tłumaczył to tym, iż w szkołach będzie się ich uczyć rzeczy sprzecznych z Biblią, np. na chemii nauczyciele będą im wpajać, że niemożliwa jest przemiana wody w wino, a na fizyce, że nie możliwe jest chodzenie po wodzie… Powszechnym faktem jest, iż
przywódcy sekt izolują swoich członków i zabraniają, odradzają lub zniechęcają do studiowania, rozwijania naukowej pracy. Wiedzę spoza sekty traktuje się jako mało wartościową lub szkodliwą. U świadków Jehowy, z którymi mam okazję spotykać się od ponad 20 lat zdecydowanie źle widziano pęd do nauki i studiowania rzeczy pozabiblijnych, które zabierają czas,który należałoby raczej przeznaczać na głoszenie od domu do domu, tym bardziej,że już tuż tuż jest koniec tego systemu rzeczy (koniec świata).
Żeby zilustrować jak sprzeczne są te dwa sposoby myślenia zobaczmy to na przykładzie znanego przesądu czarnego kota, który przebiega drogą i jeśli ktoś tę drogę przetnie musi spotkać się z nieszczęściem w jakiejś formie. Wyobraźmy sobie taką sytuację: Idę ze znajomymi, spieszymy się bo jesteśmy spóźnieni, nagle ktoś krzyczy:
– Stójcie, stójcie!
– O co ci chodzi, przecież jesteśmy spóźnieni?
– Nie widziałeś? Czarny kot przebiegł drogę,jeśli ktoś pierwszy przejdzie to będzie miał pecha, nieszczęście!
I tu zderzają się dwa sposoby myślenia. Ale wierzymy, iż w XXI w. dotrę z logicznymi argumentami, a przynajmniej wzbudzę wątpliwości u kogoś kto myśli tak stereotypowo. Próbuję tłumaczyć:
– Słuchaj mówisz, że jak czarny kto przebiegnie drogę to będzie pech, a jak czarny kto nie przebiegł tylko powoli przeszedł toteż działa czy nie działa. A jak nie przeszedł, nie przebiegł, nie przeczołgał się tylko ktoś go wziął na ręce i obszedł mnie wokół, to mam być z zaklętym kręgu na zawsze? A może szybkość nieszczęścia, jakie ma mnie dopaść jest proporcjonalne do szybkości przebiegającego czarnego kota?
Myślę sobie przekona go to. Nic z tych rzeczy.Raczej się obruszy:
– Ty się nie znasz, tylko się wyśmiewasz, nie rozumiesz tego!
– Nie rozumiem więc pytam logicznie.
Nie tracąc w racjonalne myślenie człowieka próbujemy dalej.
– No Dorze przyjmijmy, że nie ma wpływu prędkość przemieszczającego się przede mną czarnego kota. Ale okazało się, iż ten czarny kot ma półtora milimetra kwadratowego białej plamki za uchem. Rodzi się pytanie: Czy to jeszcze czarny kot czy już czarno-biały i zły urok nie zadziała.Jeśli to jest jeszcze czarny kot to ile procent czarnego kota musi być czarne żeby zły urok działał, a ile żeby można go uważać za czarno-białego. A może znów natężenie, wielkość nieszczęścia, jakie ma mnie spotkać jest proporcjonalna do powierzchni zaczernienia przebiegającego kota? Kto to badał,czy jakiś uniwersytet, instytut weterynarii, naukowiec?
Gdzie wyniki były publikowane, jakie metody stosowano itd.
Podobny przykład możemy podać ze znanym zjawiskiem kupna samochodu. Jeśli człowiek jest zauroczony jakimś autem, to tłumaczenie, ostrzeganie przed kupnem bubla przez kogoś kto chłodnym i fachowym okiem mu się przygląda nie spotyka się z posłuchem. Sprzedawca jeszcze roztoczy bajkową wizję danego auta, da się przejechać, model, kolor jest taki, jaki od dawna chciałem więc bezkrytycznie się kupuje; często potem szybko się przekonując o wielu ukrytych usterkach.
Warto pamiętać, iż jeśli w danym temacie ktoś ma myślenie typowo stereotypowe, to występowanie przeciwko jego poglądom i motywowanie swego odmiennego zdania rzeczowymi, logicznymi, naukowymi,źródłowymi argumentami nie zostanie przyjęte, przynajmniej nie od razu;natomiast jest bardzo prawdopodobne, że jedynym skutkiem będzie to, że sobie zniechęcę,zrażę czy wręcz pokłócę się z moim dyskutantem. W takim przypadku, żeby dotrzeć do jego myślenia potrzeba czasu i innej metody działania uwzględniającej jego stereotypy.
Jeżeli jestem nauczycielem, wykładowcą, naukowcem warto zwrócić uwagę, jaki model dominuje w mojej postawie i jaki model kreuję u swoich uczniów, studentów, słuchaczy; czy zachęcam do krytycznego (choć niekrytykanckiego) myślenia – również względem treści, jakie słyszą ode mnie – do samodzielności w myśleniu, analizowaniu i docieraniu do informacji, sprawdzania faktów głównie w źródłach itp. Czy też raczej preferuję tych, którzy we wszystkim ze mną się zgadzają, nie zgłaszają krytycznych uwag, alternatywnych czy wręcz innych ujęć …?
Warto wychowywać już od dziecka do myślenia wżyciu. Można to robić w szkołach np. na lekcji wychowawczej w formie warsztatów.Pytamy dzieci jakie zwierzę jest symbolem mądrości: np. sowa, a jakie symbolem głupoty, lekkomyślności, np. osiołek. Dzielimy klasę na dwie grupy. Jedna na kartonie rysuje jedno zwierzę i wokół niego wypisuje przymioty, jakie symbolizują dane zwierzę, druga grupa drugie. Dwie osoby referują i uzasadniają krótko dlaczego te przymioty. Komentujemy je i wskazujemy by wyrabiać w swoim życiu cechy, których symbolem jest np. sowa.
Działanie ukierunkowane na rozbudzanie motywacji poznawczych (i etycznych), winno być dominujące, jeśli w danej wspólnocie chcemy wychować, uformować, wykształcić przyszłe, prawdziwe elity.

Andrzej Wronka
Węgrów, Polska

1 M. Pytlak, Rozpoznać sektę, Radom 2005, s. 12-16; T. Paleczny, Sekty. W poszukiwaniu utraconego raju, Kraków
1998, s. 32.
2 Por. P. Królak, Sekty inwazja manipulacji, Radom 2003, s. 9; D. Kuncewicz, Psychomanipulacja a młodzież –
zjawisko,zagrożenie, pomoc. Komplementarność ofert i potrzeb w zjawisku psychomanipulacji, Lublin 2002,
s. 9.16.
3 Por. J. Kossecki, Cybernetyczna analiza systemów i procesów społecznych, Kielce 1996, s. 147-151.
4 Por. tamże, s. 102-113.

http://nai.blog.onet.pl/2011/11/27/myslenie-pojeciowe-a-mylenie-stereotypowe-cz-2

 



 

doc. Józef Kossecki – Stereotypy i ich rola w procesach manipulacji społeczeństwem

doc. Józef Kossecki – Stereotypy i ich rola w procesach manipulacji społeczeństwem cz. II

 

Żyjemy w epoce informacji łupanej – doc. Józef Kossecki

 

Fragment książki „Jak skutecznie przekonywać” – Gerry Spence

Jak skutecznie przekonywać - Gerry Spence

 

Rozdział 6 POTĘGA UPRZEDZENIA Przegląd ubrania, wywabianie plam

BLOKADA: Uprzedzenie blokuje umysł. Zamyka do niego dostęp. Nie zezwala na powstawanie myśli.

Zaglądanie do umysłu ogarniętego uprzedzeniem to jak otwieranie drzwi do pomieszczenia, które pod sufit zapa­kowane jest rupieciami. Nic więcej już się tam nie zmieści, a po otwarciu drzwi różne rzeczy z łoskotem wypadają na zewnątrz.
Ci, których umysły przytłacza uprzedzenie, nie mają szans na rozwój. Proces uczenia się jest zahamowany. Lu­dzie tacy mogą zrozumieć naszą logikę, ale logika nie ma dla nich żadnego znaczenia.
Słowo uprzedzenie pochodzi od praejudicium, co wła­ściwie znaczy przedwczesny sąd, sąd wydany z góry. Lu­dzie są uprzedzeni w stosunku do filozofii, religii, wie­rzeń. Mogą mieć uprzedzenie co do partii politycznej, marki samochodu, rasy, osoby — którą sami najlepiej naz­wiecie.
Jeśli ktoś nienawidzi Żydów czy katolików, to nic już tego najprawdopodobniej nie zmieni. Można tu chwy­tać się różnych sposobów: tłumaczenia, krzyku, płaczu, Próśb, a błagania o bezstronność i sprawiedliwość spełzną na niczym.

Zrozumienie uprzedzeń: Uprzedzenia — wszyscy je mamy — stanowią część struktury osobowości. Problem w tym, że mogą one spokojnie spoczywać gdzieś na dnie umysłu, wpływając na nasze myślenie, o czym wcale nie wiemy. Uprzedzenie mogło wziąć początek od okrutnego lub zaniedbującego dzieci ojca, chorej czy roztrzepanej matki, zamknięcia w ciemnej szafie. Może także zrodzić się z przerażenia, strachu, zmuszania do wykonywania ob­rzydliwych czynności, konieczności poniesienia niezasłu­żonej kary. Początkiem mogło być zagubienie, wstręt do konkretnego rodzaju jedzenia, zaprawienie młodego umy­słu jadem nienawiści. Uprzedzenia, podobnie do fobii, są tak trwale w nas osadzone, że gdy zdajemy sobie z nich sprawę, jest już przeważnie za późno, aby coś z nimi zro­bić. Wiedząc o naszych uprzedzeniach, możemy bronić się przed ich skutkami dla siebie i innych, ale one i tak istnieją niczym pępek będący znamieniem porodu. Argumenta­cja, dowodzenie swego stanowiska nie wymazuje uprze­dzenia bardziej niż blizna, czy to natury psychologicznej, czy fizycznej.

Religia jako uprzedzenie: Czy wszystkie religie nie sta­nowią uprzedzeń? A może jesteśmy za bardzo uprzedzeni, żeby to przyznać? Rzeczywiście, gdyby komuś przyszła na to ochota, czy miałby szanse przekonać baptystę, że Chry­stus nie jest synem Bożym albo żarliwego mormona o tym, że Brigham Young był pariasem lubiącym kobiety? Jeśli już teraz zamkniecie tę książkę, to będzie to także miało jakiś związek z waszym uprzedzeniem.
Spróbujcie przekonać rekina biznesu, że nadmierne gro­madzenie bogactwa powodowane jest chciwością i złem. W odpowiedzi pokaże wam ostatni bilans sprawdzony przez biegłych księgowych, który stanowi dowód jego su­kcesów. W księgach firmy wspomina się o pracownikach, ujmując ich tylko pod pozycją „koszty robocizny”.
Hasła, które głoszą, że dzieci nie powinny głodować, że chorym należy się opieka, że młodzieży należy zapewnić dostęp do szkół, że każdy człowiek powinien mieć dach nad głową — nie brzmią jak zasady o uniwersalnym za­kresie, lecz jakby stanowiły doktrynę socjalizmu. Oślepia­jące uprzedzenie powoduje, że więcej uwagi poświęcamy bezbronnym, wałęsającym się po ulicach psom niż bezdo­mnym i głodującym dzieciom, które wegetują gdzieś pod mostem.
Prawo a uprzedzenie: Prawo rozumie nieprzejednaną istotę uprzedzenia. Uznaje, że uprzedzeni sędziowie nie po­winni zajmować się konkretną sprawą, chociaż większość z nich jest zbyt uprzedzona, aby uświadomić sobie to uprze­dzenie i zrezygnować na własną prośbę. Usunięcie uprze­dzonego sędziego jest podobne do wyrywania zęba roz­wścieczonemu gorylowi. Prawo umożliwia także potencjal­nemu członkowi ławy przysięgłych, któremu wykazano, że jest uprzedzony, aby ustąpił i nie brał udziału w procesie. Absurdem i paradoksem jest jednak to, że po odkryciu i wy­jaśnieniu uprzedzenia sam sędzia przysięgły, adwokaci, przewodniczący składu sędziowskiego — wszyscy razem dokładają starań, aby pozostawić go i nie wykluczać ze spra­wy. Jest to jednak oddzielny temat.

Wszechobecność uprzedzeń: Pytanie, które należy za­dać, nie powinno brzmieć: „Czy jesteśmy uprzedzeni?”, lecz raczej: „Jakie są nasze uprzedzenia?” Jesteśmy uprze­dzeni nawet do samego słowa uprzedzenie, gdyż wpojono w nas, że bycie uprzedzonym jest społecznie i politycz­nie niewłaściwe. Ja sam jestem uprzedzony do rasistów, wszelkiego rodzaju bigotów (oprócz tych, z którymi się zgadzam), a w mniejszym stopniu graczy w golfa. Moje uprzedzenie dotyczy również śmietany dodawanej do po­traw kuchni amerykańsk-iej. Nie lubię bankierów, ponie­waż okradają ludzi w majestacie prawa. Określam ich, po­dobnie jak niektórzy robili to już w przeszłości, mianem „banksterzy”. Mam większy szacunek i uznanie dla Dillin- gera niż dla większości bankierów. Dillinger nie okradał biedaków. Rabował tych, którzy wzbogacili się na okrada­niu biednych. Bankierzy są także bardzo wyniośli. Obrzyd­liwie wyniośli i oczywiście nie znają się na niczym poza pieniędzmi, które same przez się są nudne. Moje uprze­dzenie do bankierów bierze się również z tego, że wykazują niechęć i urazę do biednych, co jest odbiciem głębokiego, trwałego i wstrętnego uprzedzenia. Tacy przejdą na ulicy obok głodnego włóczęgi, ale hojnie obdarują „społecznie właściwą” orkiestrę symfoniczną, jeśli w programie kon­certów wyraźnie zaznaczy się ich nazwiska jako głównych sponsorów.
Jestem uprzedzony do graczy w golfa, ponieważ w każ­dej ich grupie, każdym klubie znajduje się mnóstwo ban­kierów lub przyjaciół bankierów, a ponadto gracze w golfa na ogół są tak samo nudni jak bankierzy. Nie są w stanie oczarować nikogo poza innymi graczami. Twierdzę (po­przez moje uprzedzenie), że jeśli któregoś dnia Bóg ześle śmierć na wszystkich golfistów przebywających na wszy­stkich polach golfowych świata — świat pójdzie we wła­ściwym kierunku i nie dozna przez to żadnego uszczerbku.
Jestem uprzedzony do kwaśnej śmietany, ponieważ pa­miętam z dzieciństwa, jak babcia robiła masło. Zapach przy tym był nieszczególny. Dawała zsiadłe mleko kurczakom. To z kolei rodziło uprzedzenie do kurczaków, ponieważ dziwiłem się, jak można jeść cokolwiek, co wcześniej zo­stało nakarmione czymś tak cuchnącym, jak zsiadłe mleko. Nigdy tak do końca nie wyzbyłem się tego uprzedzenia. Nieraz babcia zmuszała mnie do wypicia mleka, chociaż zbierało mi się prawie na wymioty. W końcu zrodziło to we mnie niechęć, nawet nienawiść do nabiału na całe życie.
Mój syn nienawidzi orzechów — wszelkich orzechów: ziemnych, włoskich, brazylijskich; wszystkiego, co przy­pomina orzechy. Zauważyliśmy już wcześniej, że uprze­dzenia wyrastają z doświadczeń młodości i dzieciństwa. Rodzice mogli nienawidzić czarnoskórych, policjantów, ka­znodziejów lub czegoś w rodzaju drużyny Boston Red Sox albo Partii Republikańskiej. Uprzedzenia mogą rodzić się w wyniku naszych własnych przeżyć. Ktoś nienawidzi La­tynosów, bo został przez nich oszukany lub nabrany. Ktoś wykiwany przez Latynosa może odtąd nienawidzić każde­go, kto ma jakikolwiek kolor skóry poza białym.
Znam człowieka, który jako mały chłopak nacierpiał się za przyczyną sumaka jadowitego. Teraz nie tylko nie może znieść tej rośliny, ale żadnej, która wygląda jak bluszcz, żadnego pnącza, żadnego lasu, w którym można spotkać bluszcz, nienawidzi wszystkiego, co rośnie i żyje poza do­mem, nienawidzi gór, prerii — w rzeczywistości nienawi­dzi całego świata przyrody.
Co prawda ludzie z uprzedzeniami nie tylko nie uświa­damiają sobie ich istnienia, ale jest im z nimi dobrze. Uprzedzenia są prawdą — ich prawdą. Moja prawda głosi, że bankierzy to bezduszne roboty, które są społecznie i mo­ralnie stracone, które wyrzucają biednych z domów, gdy ci nie spłacają należności, i które od czasu ukończenia Har­vard Business School nie przeczytały żadnej dobrej książki, a może w ogóle żadnej. Ja zdaję sobie sprawę z moich uprzedzeń, ale jest mi z nimi dobrze. Lubię je. Nie istniał­bym bez nich.

KLUCZ: Informacja ma służyć uchronieniu się przed uprzedzeniami. Ale jak?

Jak przekonać się o uprzedzeniach innych — sędziego, klienta, urzędnika czy najbliższego sąsiada? Jedno jest pew­ne — ich uprzedzenia wyjdą na jaw po tym, jak opowie­dzą się przeciw naszej argumentacji, doskonałemu wystą­pieniu naszego autorstwa. Dobrze byłoby takie uprzedzenia poznać zawczasu i od nich zaczynać. Informacja. Tak, in­formacja! Jak zdobywać informacje?
Można nieraz zapytać przysięgłych, czy są uprzedzeni do sprawy, czy klienta, a odpowiedzą twierdząco. Najczę­ściej przyznają się, aby ich zwolnić z obowiązku zasiadania na ławie przysięgłych lub co gorsza, żeby wytworzyć uprze­dzenie w celu zwolnienia z takiego obowiązku. Większość przysięgłych nie potwierdzi swych uprzedzeń. Uważają je po prostu za uzasadnione opinie. Mają wewnętrzne przeko­nanie, że są uprzedzeni, ale sądzą, iż takimi wypada być. A właściwie, to dlaczego mieliby ujawniać swe uprzedzenia i dać się usunąć z ławy przysięgłych, gdy zależy im, żeby uczestniczyć w rozprawie i odesłać naszego klienta na zie­loną trawkę? Sala sądowa wypełniona ludźmi nie wydaje się najlepszym miejscem do tego, aby spowiadać się ze swych manii, nawyków, aspołecznych poglądów czy nie­właściwych politycznie postaw.
Który z bankierów oficjalnie powie, że jest uprzedzony do czarnoskórych, Latynosów albo biedaków? Który z sze­fów kadr przyzna, że nie zamierza zatrudnić nikogo po pięćdziesiątce? Kto otwarcie przyzna się do uprzedzenia do homoseksualistów?
Tak więc członek ławy przysięgłych z miłym uśmie­chem na twarzy zaprzeczy jakimkolwiek uprzedzeniom — najzwyczajniej zaprzeczy. Co możemy w takiej sytuacji zrobić?

Określenie podobieństwa osobowości: Przychylam się często do koncepcji „kiści”. Osobowości ludzkie, nawyki, nałogi, postawy, opinie, uprzedzenia występują w kiściach, jak winogrona. Sprawdzając smak jednego owocu, szybko określamy jakość wszystkich. Mogą oczywiście wystąpić niewielkie różnice między poszczególnymi owocami, ale te, których nie spróbowaliśmy, z całą pewnością nie mają smaku befsztyka.

Przykład pierwszy — bankier: Jeśli wiemy, że ktoś jest bankierem, to wiadomo, że nie mieszka i raczej nigdy nie mieszkał w getcie. Nie jeździ starym furgonem z kil­koma słupkami ogrodzeniowymi, zwojem drutu i sta­rym pasterskim psem. Na pewno nie należy do Kościoła Zielonoświątkowców ani nie prenumeruje „Daily Worke- ra”. Jego koledzy nie bywają członkami Partii Komunisty­cznej. Prawdopodobnie nie pali marihuany. Nigdy też nie zdarzyło mu się spać na ulicy. Z pewnością chodził do dobrej szkoły i skończył college. Bez wielkiego ryzyka można przyjąć, że jego rodzice mieli pieniądze. W wybo­rach oddaje głos na Republikanów. Nie kupuje garniturów w sklepie J. C. Penney i nie był bezrobotny. Nigdy nie napisał wiersza i nie namalował obrazu. Można by tak wyliczać bez końca.
Jakie są poglądy typowego bankiera? Prawdopodobnie myśli, że każdy bezrobotny jest leniwy. Powie wam, że „jest tyle do zrobienia. A ja nie mogę załatwić nikogo do mycia okien. Nie ma komu naprawić pieca. Czeka się dwa tygodnie na hydraulika. Ci, którzy nie pracują, najzwyczaj­niej nie chcą pracować”.
Jego poglądy na system opieki społecznej, podobnie jak innych, łatwo przewidzieć. Opowie wam historyjkę, którą słyszeliście już setki razy, o tym, jak to kobiety korzystające z opieki rodzą dzieci, żeby dostawać wyższe zasiłki: „Te kobiety robią pieniądze na dzieciach — ich sprawa”. Nig­dy w życiu jednak nie zabrał na kolację biednej, prostej kobiety, która gnieździ się z siódemką dzieci w trzypoko­jowym mieszkaniu w domu bez windy, w mieszkaniu bez ogrzewania ani nie zapytał jej, dlaczego ma tak dużo dzieci. Po co miałby pytać?
Poglądy bankiera na temat czarnej społeczności dadzą się także łatwo zaszufladkować. Powie wam, że nie ma żadnych uprzedzeń do czarnych, ale gdy go przyciśniecie, dowiecie się, że stanowią oni około 0,0067 dłużników. We­dług niego bezdomni mieszkają na ulicy, bo akurat tego chcą. Uważa, choć niechętnie to wyzna, że wszystko bierze się z leseferyzmu. Musimy pozostawić wszystkim i wszy­stkiemu swobodę działania, co zastępczo oznacza pozbycie się niewygodnych części społeczeństwa poprzez danie im szansy na śmierć z głodu.
Poglądy polityczne bankiera są zupełnie jasne, bez konieczności zadawania jakiegokolwiek pytania. Jest on zwolennikiem wolności gospodarki, występuje przeciw­ko zwiększeniu podatków, niezależnie od tego, jak byłyby niskie. Uważa, że rząd nie powinien ingerować w życie obywateli z wyjątkiem udzielania gwarancji bezpieczeń­stwa przedsiębiorstwom i bankom. Kryzys zainteresowania usługami bankowymi to wynik mistyfikacji rządu. Rząd winien bronić nas przed pospolitą przestępczością, ale nie przeciw zbrodniom bankierów popełnianych na depozy­tariuszach. Granice kraju należy zamknąć: „Nie potrzebu­jemy już więcej Meksykańców” (pejoratywnych określeń używa się tylko w rozmowach w saunie). Kara śmierci musi być szerzej stosowana, a nie ograniczana. Innymi słowy, społeczeństwo winno zabijać więcej, a nie mniej swych członków. Nie należy wymagać od społeczeństwa, aby dożywotnio utrzymywało zabójców. Powinniśmy wie­szać złodziei i tych, którzy napadają na banki, szczególnie tych, którzy napadają na banki. Fałszerzy czeków trzeba znaczyć tatuażem na czole, żeby ułatwić ich rozpoznanie. Uprzedzenia obecne w psychice bankiera są powtarzalne, typowe dla wszystkich z tego kręgu. Wyjątki, które zawsze się zdarzają, nie mogą zmienić naszej oceny. Przeglądając kiść czerwonych winogron, zawsze znajdziemy jakiś owoc, który jest nieco innego koloru. Mówię tu o kiściach, o pięćdziesięciu owocach, a nie o jednym brązowawym owocu, ukrytym gdzieś wśród reszty.

Inny przykład: Co składa się na osobowość na przykład czarnoskórego robotnika kolejowego? Jego poglądy na nie­które sprawy są zupełnie inne od poglądów bankiera. By­wają i takie, w których różnice byłyby prawie nie zauważo­ne. Obaj są zgodni co do kwestii bezrobocia. Obaj oburzają się na podwyższenie podatków. Mają zbliżone poglądy na temat opieki społecznej. Czarnoskóry robotnik kolejowy wie, że około sześćdziesiąt procent więźniów to czarni, a jak podejrzewa, przyczyną jest rasizm. Nie lubi ban­kierów. (Nie lubi graczy w golfa). Jest politycznie w po­rządku w stosunku do swych kolegów z pracy, jest z nimi na dobrej stopie, jada z nimi lunch w zakładowej kantynie
i wielu z nich uważa za przyjaciół. Nie zapominajcie, że ciągle mówię o kiściach. Każda z osób posiada własną kiść, która w dużym stopniu przypomina tę, która jest chara­kterystyczna dla osób o podobnym pochodzeniu i doświad­czeniach.
Pastor: Kolejnym przykładem może być pastor. Wielu, może nawet wszyscy, są za karą śmierci. Spora część, cho­ciaż wyznaje, że postępują według nauki Chrystusa, cierpi na „zaburzenia miłości”, to znaczy kocha Boga, a nienawi­dzi człowieka, mimo że Bóg sprawiał jej więcej kłopotu niż ktokolwiek z ludzi. Wcale mnie to nie dziwi, biorąc pod uwagę poparcie duchowieństwa dla wojen czy umie­szczanie na zderzakach samochodów nalepek głoszących hasło: ZABIJAJ DLA CHRYSTUSA. Krótko mówiąc, pasto­rzy zaczynają kierować swe poglądy polityczne bardziej na prawo, co paradoksalnie znaczy, iż mają coraz mniej mi­łości dla człowieka. Gdy potrzebują pieniędzy, nakazują nam dawać, jak Chrystus dawał siebie. Natomiast gdy jakaś zbłąkana owieczka, której psychika w dzieciństwie została skrzywiona, popełni zbrodnię, pastor odwoła się do starej zasady prawa mojżeszowego, głoszącego „oko za oko…”, Czy mamy znów do czynienia z uprzedzeniami?

Jeszcze inni: Kiście dla ranczerów czy robotników prze­mysłowych podobne są do tych dla pracowników admini­stracji i służb komunalnych. Pisarzy, aktorów, muzyków, malarzy można by też zakwalifikować do jednej grupy. Ale trzeba tu zachować pewną ostrożność. Spójrzcie na Charl- tona Hestona, który tak mocno skłania się ku prawicy, że można zastanawiać się, czy jego prawa noga nie jest dużo krótsza od lewej, a z kolei Jane Fonda miała kiedyś podob­ne kłopoty, ale z lewą nogą. Kiście, o których cały czas mówimy, dla nauczycieli, alpinistów, pielęgniarek, sekre­tarek są znacznie bardziej niewyraźne i niełatwe do okre­ślenia. Bogaci, którzy wywodzą się z bogatych sfer, nie dadzą się łatwo zaszufladkować. Ci najbardziej wartościowi często mają poczucie winy za niezasłużone obfitości, które przyniósł im los i szukają okazji naprawienia zbrodni swe­go urodzenia, a inni, choćby bracia Menendez, nie mają żadnych moralnych skrupułów, są tak puści, jak puszka po jakimś napoju znaleziona na plaży. Starsze gospody­nie będą pełniej odzwierciedlać zespoły cech osobowościo­wych swych mężów niż młode, pracujące żony. W trakcie czytania o tych poglądach na temat kiści, które są przecież obciążone moimi uprzedzeniami, zareagujecie według swo­ich uprzedzeń. Jeśli spotkamy się w cztery oczy, żadne z nas nie wykaże uprzedzeń. Gdybyśmy nie byli w czymś zgodni, to przecież ty jesteś uprzedzony — nieprawdaż?

Niebezpieczeństwo zignorowania kiści: Klasyfikowa­nie ludzi według rasy, pochodzenia etnicznego, płci, po­ziomu życia czy zawodu jest dość niebezpieczne, a może nawet niewłaściwe i naganne. Aby móc podjąć odpowie­dzialne działania w celu uchronienia się przed spustosze­niem i zniszczeniem przez uprzedzenia, idea kiści wydaje się bardzo przydatna. Może nie jest „politycznie właściwa”, ale jest znacznie lepsza niż czytanie z kart.
Opowiem wam pewne zdarzenie. Wiele lat temu bro­niłem bankiera z Luizjany oskarżonego o defraudację. To­czyłem z nim boje, gdy przyjeżdżał do Wyoming, żeby mnie przekonać do zajęcia się jego sprawą.
Powiedziałem mu wprost:
—      Wie pan, nie lubię bankierów. Wygląda pan na mi­łego gościa, ale ja nigdy nie broniłem bankiera i szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego miałbym zrobić dla pana wy­jątek.
Starałem się przemawiać spokojnym głosem.
—      Drogi panie Spence — odrzekł. — Ze mnie jest ka­wał drania.
To zwróciło moją uwagę. Spojrzał na mnie, a jego wzrok był wyjątkowo smutny i poważny.
—      Jeśli włożę w sprawę dużo serca i energii, chcę coś w zamian. Chciałbym wierzyć, że osoba, której będę bronił, uczyni coś dla dobra społecznego. W przeciwnym wypadku
uważałbym, że zmarnowałem życie. Nie chcę marnować
życia.
Bankier wyjaśnił, że popadł w tarapaty tylko dlatego, że właściwie zrobił za dużo dobrego. Udzielał kredytów biedakom, którzy nigdy ich nie spłacili; nie powinien ich udzielać, ponieważ było to wbrew rygorystycznym przepi­som. Lekceważył żelazne zasady bankowości, według któ­rych bank daje ci kredyt wtedy, gdy nie potrzebujesz pie­niędzy, ale jeśli znajdziesz się w prawdziwej potrzebie, nie dostaniesz nic, nawet jeśli chciałbyś zastawić żonę i dzieci. Próbował też pomagać na starcie drobnym przedsiębior­com. Był lojalny wobec przyjaciół nie będących bankierami. Przekazywał darowizny czarnoskórej społeczności w swo­im mieście, dał sporo pieniędzy na uniwersytet zdomino­wany przez murzyńskich studentów. W konsekwencji zna­lazł się w konflikcie z prawem, aż wreszcie, jak powiedział, jego sprawa trafiła do prokuratora.
Nie pasował mi do całej rzeszy bankierów. Mimo to wcale nie chciałem go reprezentować. Przedyskutowałem ten przypadek z żoną.
—      Nie pojmuję, dlaczego nie bronisz tego biedaka — powiedziała. — Bankierzy też są ludźmi.
—      Zgoda — odparłem. — Każdy dewiant jest czło­wiekiem.
—      Można zakładać, że są niewinni — mówiła dalej.
—      Takie założenie odnosi się do każdego oskarżonego.
—      Mają prawo do obrony.
—      Każdy, komu postawisz zarzut, ma takie prawo.
—      Jesteś uprzedzony — orzekła. — Będziesz miał szan­sę wyzbyć się swych uprzedzeń.
Miała rację, jak zwykle. Im bardziej poznawałem tego człowieka, tym większą darzyłem go sympatią. W każdym można znaleźć coś pozytywnego, nawet w bankierze. W końcu wyraziłem zgodę i wziąłem tę sprawę.
W sądzie uświadomiłem sobie, że będziemy mieć do czynienia z konfrontacją czarnych z Luizjany i białego ban­kiera z Luizjany. W trakcie kompletowania składu ławyprzysięgłych zupełnie nieświadomie zacząłem dobierać ta­kich przysięgłych, których bym się nie obawiał, z którymi dałbym sobie radę. Urodziłem się w Wyoming i nie miałem wielu kontaktów z czarnymi, ale nie czułem żadnego za­grożenia ani niepokoju. Odczuwam pewną zdrową nieuf­ność wobec zwierzchniej roli białej społeczności. Wiem, jaką niesprawiedliwość wyrządzają biali, narzucając swą dominację nad pozbawionymi praw i bezradnymi. Wyra­stałem w biedzie. W szkole uczniowska elita nie akcepto­wała mnie, odmawiała wstępu do korporacji. Byłem paria­sem, który często chciał zdobyć niezależność, nawet za cenę wygnania. Czułem się osamotniony i odtrącony. W la­tach sześćdziesiątych zrozumiałem położenie czarnych i miałem dla nich dużo sympatii.
W miarę postępów w ustalaniu składu przysięgłych uz­mysłowiłem sobie, że dobrze byłoby, aby wszyscy byli czarni. Sądziłem, że ich rozumiem. Jeśli ich polubię, to i oni mnie polubią, a jeśli tak to wysłuchają mego wystąpienia. Tak właśnie układałem cały logiczny ciąg zdarzeń. Bankier zgo­dził się z tym wszystkim. Lubił czarnych i chciał w ich ręce złożyć swój los. Ponadto czarni przysięgli bez wątpienia zrozumieją, że bankier ich wybrał, zaufał im i z tego po­wodu okażą mu zaufanie. Ufność rodzi ufność. Ciągle gło­szę taką zasadę.
Prokurator z kolei, ze sobie znanych powodów, uważał, że czarni będą stać po stronie interesu państwa. Ostatecz­nie proces zaczął się z ławą przysięgłych, w której składzie było dziesięciu czarnych i dwóch białych. Próbowałem na­wet usunąć ze składu tych dwoje białych — farmera i go­spodynię domową, ale niczego nie wskórałem i ku memu rozczarowaniu pozostali.
Proces trwał wiele miesięcy. Podobnie jak za każdym razem, mieliśmy i wtedy przywódcę wśród przysięgłych — młodego Murzyna, który siedział w pierwszym rzędzie z lewej strony. Puszył się, nadymał, zadzierał nosa, wszys­tkim chciał pokazać, jaki jest ważny. W późniejszych re­lacjach składanych kolegom nazywałem go „Laluś”.
Laluś mnie polubił. Za każdym razem, gdy udało mi się „trafić” przeciwnika, uśmiechał się, rzucał w moją stro­nę przyjazne spojrzenie, z uznaniem kiwał głową.
przy końcu procesu doszedłem do wniosku, że Laluś nie tylko chciałby wyrosnąć na czołową postać ławy przy­sięgłych, ale może przyczynić się do uwolnienia mego klienta. Ponadto sam przekazał przysięgłym informację, że mój bankier wstawiał się wielokrotnie za czarnymi i nale­żałoby uważać go za osobę przyjazną. Wreszcie nabrałem przekonania i spróbowałem udowodnić, że niektórym cho­dzi tylko o to, aby poprzez skazanie mego klienta pokazać, kto ma władzę. Biurokraci chcieli wyrównać rachunki za jego nieprzejednaną, bezkompromisową odmowę współ­pracy z nimi.
Moje końcowe wystąpienie było znakomite, zawierało wszystkie reguły, techniki, idee i umiejętności, o których piszę na kartach tej książki. Zrobiłem ogromne wrażenie na przysięgłych. Sędzia ogłosił, że sprawa pozostaje bez rozstrzygnięcia i przysięgli rozeszli się do domów. Wycho­dząc z sądu, zobaczyłem przejeżdżającego Lalusia, który także mnie zauważył. Pomachał mi przyjaźnie ręką, uśmiech­nął się i pokazał palcami znak zwycięstwa.Później sędzia sam zarządził głosowanie i, co wprawiło mnie w zdumienie, dziesięciu czarnych głosowało prze­ciwko mnie, a dwoje białych, których chciałem usunąć ze składu, poparło moje stanowisko. Zignorowałem zjawisko kiści. Sprawdziło się: darzyłem sympatią czarnych przy­sięgłych i oni mnie lubili. Jednak ich głębokie uprzedzenie do bankierów, szczególnie białych bankierów, zwłaszcza tych, którzy ich popierali, przekazując sumy murzyńskim organizacjom (do których i tak nie mogli należeć), było motywem ich decyzji. Ich uprzedzenia, podobnie do mo- lch, były łatwe do przewidzenia. Nie zwracałem na nie uwagi w trakcie całego postępowania, jak i nie przywiązy- wałem wagi do swoich uprzedzeń, według których czarni są bardziej uprzedzeni do prokuratora niż przedstawicie- le administracji rządowej do mego bankiera. Powinienem lepiej wiedzieć. Wiedziałem lepiej. Sympatyzowałem z czar­nymi przysięgłymi, a moja postawa o mało nie doprowa­dziła mnie do klęski.
Biali przysięgli, jak można przewidywać, głosowali zgodnie z wzorcem swych cech, z ową kiścią. Farmer miał po dziurki w nosie wszystkich uciążliwych przepisów two­rzonych przez administrację państwową. Polubił mnie i mego klienta, który był hojniejszy i bardziej wielkodusz­ny w swej działalności obejmującej udzielanie kredytów niż większość bankierów, z którymi tenże farmer kiedy­kolwiek się zetknął. Gospodyni zrobiła po prostu to, co farmer. Każdy laik, który nigdy nie czytał tej książki, mógł­by przewidzieć wynik. W końcu koncepcja kiści to przed­wczesny osąd, uprzedzenie samo w sobie dotyczące ludzi o podobnych, zbliżonych potrzebach. To proces, w wyni­ku którego na podstawie własnych uprzedzeń określamy uprzedzenia innych. Proces taki pełen jest pułapek i wy­jątków. Jego skuteczność wypływa z faktu, że znalezienie jednego grona niesie ogromne prawdopodobieństwo znale­zienia podobnych. Przyjemność uczenia się o ludziach, po­znawania ludzi to znalezienie takiego owocu, takiego gro­na, które nas zaskoczy.

Poznawanie ludzi: Młodzi często mnie pytają, jakich przedmiotów powinni się uczyć w szkołach, żeby zostać dobrymi prawnikami, przygotowanymi do pracy w sądow­nictwie. Lepiej byłoby zapytać: czego trzeba się uczyć, że­by zostać człowiekiem? Czy chcemy odnosić sukcesy na sali sądowej czy radzić sobie w innych dziedzinach, gdzie potrzebne jest zrozumienie dla naszych braci i sióstr stą­pających po Ziemi? Ale jak? Jak zostać specjalistą w po­znawaniu ludzi? Niestety, w szkole tego się nie można na­uczyć.
Dzieci bogatych rodziców są często wysyłane do pry­watnych szkół, gdzie faszeruje się je archiwalną wiedzą przepełnioną łaciną i greką. Wyrządza się im krzywdę ta­ką edukacją. Znam argumenty na korzyść klasycznego wykształcenia. Zmierzam jednak do czegoś innego: sposób, w jaki odbieramy innych ludzi, zależy od tego, kim sami jesteśmy. Cały nasz bagaż doświadczeń, które zbliżone są do tego, co przeżyli inni, ułatwia zrozumienie drugiego człowieka i przewidywanie jego reakcji i postępowania. Robotnik lepiej zrozumie robotnika niż naukowiec. Nie ma nic bardziej smutnego, a może zabawnego, niż patrzeć na prawnika, który skończył jakąś sławną uczelnię i przema­wia do ławy przysięgłych złożonej z normalnych, zwyczaj­nych ludzi. Zasób słownictwa, składnia, metafory, jego przekonanie o skuteczności pewnych sformułowań obra­zują doświadczenia, na których opiera swe wystąpienie ad­resowane do sędziego i przysięgłych. Nieraz wychodzi na snoba albo robi wrażenie kogoś zbyt wyniośle pobłażliwe­go. Przysięgli nie nawiązują z nim żadnego porozumienia, nie ufają mu, ponieważ obce im są jego cechy.
Powtarzam tym młodym kandydatom do zawodu pra­wnika, że jeśli chcą odnosić sukcesy w „starciach” z ławą przysięgłych, muszą zdobyć jak najwięcej wiedzy o wszel­kich aspektach człowieczeństwa, najlepiej poprzez doświad­czenie. Twierdzę, że młodzi ludzie powinni dużo pracować, traktując pracę jako część edukacji, przygotowania do peł­nienia życiowych ról. Powinni poznać trud zdobywania gro­sza, radzenia sobie z opłatami za czynsz, poznać smak zmę­czenia po dniu ciężkiej pracy i zaznać radości wypełnienia choćby małych zadań. Chcę, żeby moje dzieci wiedziały, jak wywozić nieczystości z latryny, postawić dom, nosić cegły, stawiać ściany. Powinny umieć pielęgnować chorych, nawodnić pastwisko, wspinać się po górach, napisać wiersz, zaśpiewać pieśń, poleżeć nad rzeką i porozmyślać, zaznać miłości i cierpienia. Uważam, że młodzi, którzy nigdy nie musieli pracować, martwić się, ciężko czegoś zdobywać, są upośledzeni w takim samym stopniu, jak młodzi wychowy­wani w getcie.
Bogaci rodzice często popełniają błąd, wysyłając swe (‚zieci w jakieś bezpieczne miejsca, gdzie są one odcięte °d reszty świata — i oczekując, że tam staną się w pełnisprawnymi jednostkami przygotowanymi do życia w rze­czywistym świecie dorosłych. Nie można przygotować się do walki bokserskiej poprzez osiągnięcie mistrzostwa w ba­lecie (chociaż bokserom nie zaszkodziłoby, gdyby popra­wili swe taneczne umiejętności).

BLOKADA: Co zrobić po odkryciu uprzedzeń?

Poznawszy naturę i istotę uprzedzeń, musimy pamiętać to, o czym się dowiedzieliśmy — trafianie bezpośrednio w uprzedzenia jest jak krzyk w pustkę. Widziałem mnós­two prawników, którzy usiłowali przekonywać o swych racjach uprzedzonych sędziów lub przysięgłych, a po prze­granej zadawali sobie rozpaczliwe pytania: „Gdzie popełni­łem błąd? Co było moją słabą stroną? Przecież moje wystą­pienie i argumentacja były znakomite”. Źródłem porażki nie było wystąpienie, ale nieumiejętność odkrycia uprze­dzenia i nauczenia się sposobów na to, aby dać sobie z nim radę.

KLUCZ: Klucz nie otworzy wielu drzwi, jeśli zacięły się z winy uprzedzeń.

Własne dobro, mur nie do przebycia: Gdy ktoś wie, że jego własne dobro jest stawką w grze, nie ma szans na osiągnięcie nad nim przewagi. Dzieje się tak, ponieważ za­sadniczym celem, motorem działań każdej istoty, człowie­ka czy leśnej paproci, jest przetrwanie. Niezależnie od tego, z jakim kunsztem prowadzimy argumentację, nie wygramy, gdy inni muszą podjąć decyzję przeciw własnemu dobru.

Decydujący argument prowadzący do porażki: Przy­kładem może tu być argumentacja, do której sięgamy, zwra­cając się do drwala, aby przekonać go do oszczędzenia sta­rego lasu. Możliwość pracy przy wycince drzew jest pod­stawą jego egzystencji. Zrozumiałe zatem, że drwale są uprzedzeni do sowy plamistej, niewinnego ptaka, którego
nieszczęściem jest to, że stał się symbolem ruchów ochrony
środowiska.
Dla przedstawienia nieprzezwyciężonej trudności, którą napotykamy przy próbach bezpośredniego pokonania uprze­dzenia osadzonego w kategoriach przeżycia, dajmy drwalo­wi hipotetyczną władzę decydowania o wyrębie lasu. Nasze wystąpienie do drwala zaczniemy od potwierdzenia jego uprzedzenia. Zaakceptujemy potrzebę przetrwania.
—      Obaj rozumiemy, że zdobycie środków do życia wią­że się z wycinaniem tego lasu.
—      Tak, właśnie tak zarabiam na utrzymanie. A co pan chce zrobić? Zabrać moim dzieciom kolację ze względu na jakąś tam sowę?
—      Ma pan swoje powody. Ale zgodził się pan wysłu­chać moich argumentów przeciwko wycinaniu lasu i spró­bować podjąć bezstronną decyzję. Taka była umowa, praw­da?
—      Jasne, wysłucham pana. Potem wystrzelam te pta­szyska.
Następnie wypytuję go, jak zamierza pozostać bezstronny.
—      W jaki sposób zamierza pan zachować bezstronność i nie brać pod uwagę swych osobistych korzyści?
—      Co pan ma na myśli?
—      Jak pan postąpi, żeby na pana decyzji nie zaważyło dążenie do własnego dobra? Mimo wszystko nakarmienie rodziny jest najważniejsze, tak?
—      Trafił pan w sedno sprawy.
—      Jest nawet ważniejsze od tego, czy ktoś jest fair, zgoda?
—      Może.
—      Jak pan może być fair w takiej sytuacji?
—      Nie wiem. Spróbuję. Nic innego nie mogę obiecać.
—      W takich okolicznościach to nie fair z mojej strony, żeby nawet prosić pana o bezstronność. Gdybym to ja był na pana miejscu, nie wiem, czy sam też bym się zdobył na bezstronność. Chyba nikomu by się to nie udało, jeśli w grę wchodzi dobro rodziny i środki utrzymania.
Nie odezwał się.
—      Czy mogę podpowiedzieć panu, w jaki sposób po­zostać bezstronnym?
—      Dobrze.
—      Niech pan sobie wyobrazi, że stanowi pan organ naj­wyższej władzy. Ma pan absolutną moc decydowania o wszystkich żyjących istotach. Pana pragnieniem jest za­pewnić doskonałą sprawiedliwość. Czy może pan sobie to wyobrazić, chociaż na chwilę?
—      Nie wiem. Czy mam odegrać rolę Boga?
—      Taką władzę pan tu posiada, nieprawdaż? Ten las, ta puszcza, stanowi swoisty wszechświat, który ewoluował przez miliony lat, a dla niezliczonych roślin, zwierząt, drzew i innych żyjących organizmów pana decyzja będzie decyzją boską. Czy uważa pan, że jako bóg lasu może pan podjąć sprawiedliwą i szlachetną decyzję?
—      Stawia mnie pan w ciężkiej sytuacji.
—      Oczywiście, ale jako bóg lasu ponosi pan olbrzymią odpowiedzialność. Nie jest łatwo być Bogiem.
W tym momencie drwal poczuł upoważnienie do decy­dowania. Wie, że to tylko on sam podejmuje decyzję. Ponad­to uświadomiłem mu, że jego dobro kłóci się nieco z losem wielu stworzeń tworzących leśny świat. Zgodził się także zostawić na boku osobiste korzyści, chociaż przyznał, że nie będzie to łatwe; prawdopodobnie zrozumiał jeszcze jed­no: jeśli będzie kierował się tylko dobrem swojej rodziny i swoim, to decyzja nie zostanie odebrana jako bezstronna. On właśnie decyduje o losie sowy plamistej.
Teraz mogę zacząć opowiadać coś z historii.
—      Powiem panu prawdziwą historię. Do końca XVIII wieku przywieziono do obu Ameryk około dziesięciu do piętnastu milionów Murzynów z Afryki, niewolników, co stanowiło tylko jedną trzecią liczby kobiet i mężczyzn, któ­rzy zostali schwytani przez handlarzy. Dwie trzecie zmarło. Czarnoskórych pakowano do ładowni statków jak śledzie w beczce. Jak pisał jeden z naocznych świadków, pokład, gdzie stłoczono niewolników, wyglądał „jak rzeźnia, wszys­tko zakrwawione”.
W 1637 roku „Desire”, pierwszy amerykański statek z niewolnikami, płynął z Marblehead. Ładownie miał po­dzielone żelaznymi belkami na boksy o wymiarach sześć­dziesiąt na sto osiemdziesiąt centymetrów, które były dodatkowo wyposażone w kajdany i kraty. Według ofi­cjalnych rządowych opracowań, Afryka straciła około pięćdziesięciu milionów ludzi, tych, którzy stali się nie­wolnikami bądź zmarli w drodze do Nowego Świata.
—      Ale jak się to wszystko ma do tej cholernej sowy? Przecież to nie człowiek.
—      Słusznie. Sowa, tak jak czarni niewolnicy, jest ży­wym stworzeniem bez żadnych praw.
—      Ale sowa to nic innego jak pieprzone ptaszydło. Nie­wolnicy byli ludźmi.
—      Zgadza się. Czy przyjmie pan jednak do wiadomości to, że niewolników postrzegano jako przedmioty, dzikusów, którzy po złapaniu stawali się rzeczami i mogli być sprze­dawani, kupowani, niszczeni wedle woli właścicieli?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
—      Drzewa są także dzikie, zaś po wycięciu przechodzą na czyjąś własność, stają się rzeczą, a może jest inaczej?
—      Drzewa to drzewa.
—      Tak więc kwestia, czy niewolnik, czy drzewo jest przedmiotem, zależy jedynie od tego, co ludzie uważają za przedmiot, rzecz.
Znów bez odpowiedzi.
—      Według mnie to, czy ludzie są traktowani jako przed­mioty bez praw, czy jako obywatele z przysługującymi im prawami, zależy wyłącznie od tego, kto jest u władzy. Czy tego samego nie można odnieść do lasu? Własność i władza są nierozerwalnie powiązane; czy pan się z tym zgadza?
—      O co panu chodzi?
—      Cóż, w związku z tym, że nie mamy już władzy nad czarnymi, nie możemy ich przekształcić w przedmioty. Jeśli Pan nie miałby władzy nad lasem, nie mógłby pan też prze­istoczyć lasu w przedmiot. W końcu to, czy las jest, czy nie jest czyjąś własnością, zależy od tego, kto jest u władzy.
—      I CO?
—      To, że dziś uważamy stare, dojrzałe drzewa za naszą własność nie dlatego, iż są własnością, ale dlatego, że ma­my władzę, aby je za własność uważać.
—      To, co?
—      To, że pan ma władzę. Czy uzna pan stary las za rzecz, czy będzie pan skłonny spojrzeć na to wszystko ina­czej?
—      Może tak, może nie.
—      Czy możemy być zgodni co do jednego, a mianowi­cie co do tego, że władanie samo w sobie nie ustala, co jest dobre, a co nie? To, że właściciele niewolników mieli dość władzy, by posiadać niewolników nie usprawiedli­wiało takiego posiadania.
—      Widzę, że odeszliśmy dość daleko od sprawy sowy plamistej.
—      Prawo własności nie ustala moralnych reguł. Dobro i zło istnieją niezależnie od własności, prawda?
—      Chyba tak. Nie bardzo podoba mi się to, dokąd pan zmierza.
—      Posiadanie lasu nie usprawiedliwia jego zniszczenia, nieprawdaż?
Kolejne pytanie pozostało bez odpowiedzi.
—      Według mnie, jeśli zdecydowałby się pan wyciąć las, nie mógłby pan tłumaczyć tego tym, że jest pan wła­ścicielem albo że miał pan prawo do decydowania o jego losie. Chyba się nie mylę?
—      Odbiegamy od tematu.
—      Posiadanie wiąże się z odpowiedzialnością, może nie?
W odpowiedzi znów milczenie.
—      Jeśli posiada pan konia, nie może go pan zamorzyć głodem na śmierć i tłumaczyć potem, że tak się panu za­chciało, bo był pan jego właścicielem, racja?
—      Tak.
—      Dam panu inny przykład. Przypuśćmy, że posia­dam jakiś cenny obraz, na przykład van Gogha. Czy mam obowiązek go zachować, czy mogę go zniszczyć, jeśli będę miał na to ochotę?
—      No, obraz to nie koń.
—      Ale czy nie zgodziłby się pan z tym, że cały świat zainteresowany jest zachowaniem arcydzieł malarstwa, a prawa wszystkich ludzi do zachowania obrazu są wię­ksze niż prawo jednostki, wynikające z zasady własności, do postąpienia z obrazem według własnej zachcianki?
—      Nie mam takiej pewności.
—      Pójdźmy nieco dalej. Skąd pochodzi prawo własno­ści, prawo posiadania? Czy to prawo boskie? Czy pochodzi od Boga?
—      Sam nie wiem. Mam wątpliwości.
—      To prawo człowieka, tak?
—      Chyba tak.
—      Jeśli jest to tylko kwestia praw ludzkich, czyż nie jest zatem możliwe, żeby takie prawo zostało zmienione przez człowieka dla zwiększenia korzyści?
—      Brzmi to dość poprawnie.
—      Czyż nie wierzymy w to, że wszelkie zasady po­winny być tworzone dla dobra jak największej liczby ludzi?
—      Na tym polega demokracja.
—      Odnosząc te zasady do problemu naszego lasu, na­leży zapytać, czy zachowanie lasu będzie korzystne dla ludzi dzięki uchronieniu unikatowego świata kwiatów, drzew, ptaków, zwierząt, a przy tym — czy zgadza się pan, że możemy zmienić zasady własności tak, aby jeden czy kilku ludzi nie było w stanie zniszczyć wszechświata dla realizacji prywatnego interesu?
—      A co z moją pracą?
Tu cię mam! Niemożliwy do przebrnięcia mur, który wszystko powstrzymuje — mur własnego, prywatnego do­bra. Niezależnie od tego, jak mocno walimy w ten mur, jak bardzo chcemy go pokonać, pozostaje on nie do przebycia. Instynkt przetrwania jest zakodowany w genach. Jest silniej­szy niż rozum każdego z żyjących gatunków.
—      Zgodził się pan nie brać własnych korzyści pod uwagę.
—      Ale mam też swoje prawa.
—      Oczywiście, że tak. Lecz jako bezstronny sędzia bę­dzie pan musiał zapomnieć o swych prawach i wydać orze­czenie, kierując się jedynie sprawiedliwością, prawda?
—      Uważam, że mam więcej praw niż zasrana sowa.
—      Kto dał panu te prawa?
—      To są moje prawa należne obywatelowi Stanów Zjed­noczonych, należne człowiekowi.
—      Czy ma pan je od urodzenia?
—      Tak.
—      Z jakimi prawami przychodzą na świat inne stwo­rzenia?
—      Nie mają żadnych praw.
—      Dlaczego?
—      Drzewa i robactwo nie mają praw.
—      Kto to powiedział?
—      Ja tak mówię.
—      Czy jest to decyzja bezstronnego sędziego posiadają­cego „najwyższą władzę na świecie”, czy drwala, który ma na utrzymaniu rodzinę?
—      W tym wypadku nie ma różnicy.
Takie rozumowanie zaprezentowane nauczycielowi z Sioux Falls lub artyście z Nowego Jorku (żaden z nich nie ma rodziny czy przyjaciół, których by to dotyczyło) odniosłoby pozytywny skutek. Możliwe, że uznaliby moje wystąpienie przeciw wyniszczeniu starego lasu za logicz­ne i słuszne. Wynik jednak byłby pewnie podobny jak w poprzednim wypadku. Podejrzewam, że większość lu­dzi uważa, iż człowiek ma więcej praw niż sowa plamista. Takie jest uprzedzenie naszego gatunku.
Zmiana argumentu: Kierunek działania argumentu moż­na nieco zmienić, aby zrobić z niego narzędzie zwycięstwa. Zmiana polegać będzie na zwróceniu się ku dobru własnemu innych. Mogłoby to wszystko przybrać następującą postać:
—      Praca drwala jest ciężka, prawda?
—      Trafił pan w dziesiątkę.
—      W lesie mogą się zdarzyć nawet śmiertelne wypadki, nie mówiąc już o kalectwie, a rodziny muszą potem prze­żyć za psi grosz.
—      Słusznie.
—      Robota jest ciężka. Wiem, że człowiek jest wykoń­czony po całym dniu, nie?
—      Racja.
—      Nie jest to stałe zajęcie. Czasem jest, czasem nie.
—      Ma pan rację.
—      Czy lubi pan tę pracę?
—      Tylko tyle umiem. Lubię przebywać w lesie.
—      Czy popierałby pan plan umożliwiający zachowanie lasu i dający bezpieczną, stałą pracę, którą by pan polubił i która byłaby dobrze płatna?
—      Zastanowiłbym się nad tym.
—      Czy zostałby pan członkiem komisji opracowującej taki plan?
—      Jasne. W zasadzie nie lubię wycinania tych olbrzy­mich, starych drzew. Nie mogę ścierpieć odgłosu, gdy walą się na ziemię. Brzmi to jak ich płacz.
Przydzielenie drwala do komisji jest niezbędnym ak­tem jego upełnomocnienia; pamiętajmy, że nie możemy osiągnąć przewagi i zwycięstwa wtedy, gdy inni nie ma­ją władzy, by zaakceptować lub odrzucić naszą argumen­tację. Przypuśćmy, że on i jemu podobni zostają zaan­gażowani przez jakąś firmę farmaceutyczną do zbierania próbek roślin służących do opracowania nowych leków. Załóżmy, że może dostać pracę jako przewodnik albo za­trudni się w fabryce materiałów budowlanych.
W takich okolicznościach usłyszymy drwala, który na­prawdę kocha las, przyjmuje wszystkie moje argumenty Wysuwane dla uratowania puszczy i jej symbolu — sowy Plamistej. Wtedy drwal najprawdopodobniej powie:
—      To przecież taki piękny ptak. Nie zostało ich już zbyt wiele. Ludzie mogą budować domy z czegoś innego niż drewno. Sowa może żyć tylko w lesie.
Odczytałem to wszystko jednemu z przyjaciół. Gdy skoń­czyłem, odezwał się:
—      Powiem ci, co o tym myślę. Wydaje mi się, że jedna sowa plamista jest ważniejsza od jednego człowieka, po­nieważ ona jest już prawie na wymarciu, a gatunek ludzki tak się rozwija i rozprzestrzenia, że grozi mu śmierć gło­dowa.
—      Słusznie to zauważyłeś — odpowiedziałem. — Ale czyje życie byś poświęcił za sowę? Może życie głodującego dziecka w New Delhi?
—      Może czyjeś inne? — odparł.
—      Którego dziecka z New Delhi?
Nie odpowiedział.
—      A twojego dziecka?
—      Spokojnie — powiedział. — Zmieńmy temat.

W konfrontacji z uprzedzeniem logika i sprawiedliwość stają się bezsilne. Nadal powinniśmy prowadzić spór i do­chodzić prawdy, chociaż w obliczu uprzedzenia nie ma szans na wygraną. Gdy spotykamy się ze stwierdzeniem, że wszyscy Latynosi są z natury leniwi, Irlandczycy są roz­lazłymi pijakami, a kobiety mniej przystosowane do peł­nienia odpowiedzialnych stanowisk, wtedy także mamy obowiązek wobec siebie, aby podejmować spór, wysuwać swoje argumenty i występować przeciw uprzedzeniom.
Uprzedzenie innych — plama na ich honorze okaże się prawdopodobnie silniejsza niż nasze argumenty. Znamię uprzedzenia jest często nie do usunięcia.
Sprawa osobista: Kilka lat temu mój bliski przyjaciel, jego cudowna żona i ich osiemnastoletni syn, dobrze zapo­wiadający się sportowiec, zginęli w domu podczas snu w wyniku wybuchu podłożonej bomby. Człowiekiem od­powiedzialnym za tę zbrodnię był długoletni kryminalista, handlarz narkotyków, który wynajął do tej roboty jakiegoś miejscowego zbira. Niedługo potem, gdy zostałem wyzna­czony jako oskarżyciel w tej sprawie, zabito głównego świadka, który miał złożyć zeznania przed wielką ławą przysięgłych.
Zawsze byłem twardym przeciwnikiem kary śmierci. Wierzyłem głęboko, że nie powstrzymamy zabijania na uli­cach, dopóki rząd nie zatrzyma rzezi ludzi w domach i na całym świecie. Zabijanie to zabijanie, bez względu na to, czy dokonane przez rząd, grupę złożoną z jednostek, z nas, czy przez mordercę.
Gdy przyszedł czas na wystąpienie przeciw mordercy, sprawcy bezsensownej śmierci czworga ludzi, których zna­łem, okazało się, że zastosowałem się ściśle do litery prawa i jako specjalny oskarżyciel wniosłem o wymierzenie kary śmierci. Zabójca został skazany, a po ponad 12 latach od­wołań wyrok wykonano. Przypominam sobie te ciężkie la­ta, gdy moje moralne przekonania zderzyły się bezpośred­nio z literą prawa.
Bardzo łatwo stać gdzieś na uboczu, nie angażować się, nie włączać, wydawać orzeczenia i wołać obłudnie zupełnie w próżnię. Łatwo jest walczyć z moralnymi przekonaniami tak, jak ja to uczyniłem w sprawie zachowania lasu, gdyż to nie ja miałem stracić pracę i nie moja rodzina mogła odczuć skutki tego postępowania. Łatwo przekonywać, że życie sowy plamistej jest ważniejsze niż życie człowieka, dopóki nie jest to życie moje lub mojego dziecka, które na­leżałoby poświęcić. Łatwo także głosić sprzeciw wobec kary śmierci, dopóki nie dotyczy to zabójstwa mojej żony, dzie­cka lub przyjaciela. Jedynie święci są zdolni zrezygnować z własnych korzyści, ale nawet oni pozostają bezinteresow­ni, aby zachować swą ogromną i nieodpartą osobistą potrze­bę doprowadzenia do sprawiedliwości na świecie.
Rozpoznanie i pokonywanie uprzedzeń społecznych:
Będąc członkami jakiejkolwiek społeczności, stykamy się z jej uprzedzeniami o różnym charakterze i zabarwieniu. Jesteśmy uprzedzeni do gospodarki nastawionej na zysk i gospodarki skrępowanej przepisami. Twardo bronimy de­mokracji i odcinamy się od totalitaryzmu. Uważamy, że muzułmanie są podejrzani, a chrześcijanie uczciwi i szcze­rzy. Akceptujemy nasze uprzedzenia jako normy społecz­ne. Postawy społeczne są znane, określone, łatwe do mani­pulowania.
Siły, które decydują o tym, co jest politycznie poprawne, a co nie, mogą być zarówno pożyteczne dla społeczeństwa, jak i oddziaływać niszczycielsko. „Politycznie poprawne” idee nazistowskich Niemiec doprowadziły do najbardziej ohydnych zjawisk, jakie zna historia ludzkości.
Gdyby nie zniewolenie poprawnym politycznie myśle­niem, można by liczyć na sprzeciw w stosunku do budzą­cego nienawiść i odrazę rasizmu oraz nie usprawiedliwio­nego niczym seksizmu. W dążeniu do zrozumienia władzy politycznej poprawności wciąż jesteśmy gotowi babrać się w odmętach tych niesławnych czasów. Uważam, że posta­wy społeczne, podobnie do indywidualnych uprzedzeń, mogą być dobre i złe.
Sprawa pani Marcos a opinia społeczna: Wspomnia­łem już wcześniej o tym, że broniłem pani Imeldy Marcos w sądzie federalnym w Nowym Jorku. Sprawa stała się klasycznym przykładem działania uprzedzeń, które wpły­nęły na opinię społeczną. Po obaleniu Ferdinanda Marcosa przez reżim Aquino zarówno samemu Marcosowi, jak i jego żonie postawiono wiele zarzutów obejmujących wszelkie możliwe oskarżenia znane FBI, w tym wymuszanie i oszu­stwa.
Zanim sprawa dotarła do sądu, było już powszechnie wiadomo, że pani Marcos, ciesząca się wcześniej przyjaź­nią kilku dawnych prezydentów Stanów Zjednoczonych oraz ich żon, nagle stała się pospolitą kryminalistką, którą należałoby powiesić głową w dół na Times Square.
Opinia społeczna domagała się skazania pani Marcos, zesłania jej gdzieś daleko, gdzie nie mogłaby założyć żadnej z trzech tysięcy par butów. Rudolph Giuliani, burmistrz
Nowego Jorku, w tamtych czasach pełniący urząd ministra sprawiedliwości, obawiał się powszechnego uprzedzenia, jakie jej okazywano. Gwarantował na piśmie, że zostanie skazana. Niewielu jednak z tych, którzy ją potępiali, miało kiedykolwiek sposobność do poznania jej. Wziąłem tę spra­wę, gdyż mimo panującej opinii społecznej wierzyłem, że rząd Stanów Zjednoczonych nie ma żadnego prawa wcis­kania nosa w wewnętrzną politykę Filipin poprzez oskar­żanie wdowy po prezydencie. W końcu największą zbrod­nią okazała się jej lojalność w stosunku do męża, zarówno przed jego śmiercią, jak i po.
Proces trwał przez trzy miesiące. Przysięgli, dobrani bardzo rozważnie, nie ugięli się pod naciskiem opinii spo­łecznej i uwolnili panią Marcos od wszelkich zarzutów i oskarżeń. Strona rządowa okazała się tak słaba, że wcale nie musiałem wzywać żadnych świadków obrony ani na­wet prosić moją klientkę o składanie wyjaśnień. Zarzuty — domniemane szastanie pieniędzmi, powiązania z polityką finansową prowadzoną przez jej męża — były obliczone na wywołanie oburzenia ze strony biednych nowojorskich przysięgłych, z których wielu z trudem wiąże koniec z koń­cem.
W czasie rozprawy prasa, dając wiarę wszystkiemu, co pisano i przyjmując za prawdę opinię społeczną, którą sa­ma stworzyła (jakoby pani Marcos była uosobieniem wszel­kiego zła), prowadziła kampanię oszczerstw i pomówień. Codziennie rano kupowałem gazety, aby przeczytać nie­stworzone historie o całym procesie. Byłem zdumiony. Czy­tając relacje prasowe, odnosiłem wrażenie, że reporterzy przysłuchują się zupełnie innej sprawie, a nie tej, w której ja sam uczestniczę. Można było wywnioskować, że oskar­żenie wspierane jest przez zeznania każdego z powołanych świadków, podczas gdy w rzeczywistości żaden z nich nie przypisywał mojej klientce przestępstw. W rzeczywistości świadkowie poręczali za jej dobro i przyzwoitość. Doszło do tego, że nawet sędzia prowadzący rozprawę głośno wy­powiadał słowa zdziwienia, że sprawa trafiła do sądu.
Jedna z gazet posunęła się do tego, że przysłała rankiem reportera, którego zadaniem nie było przeprowadzenie wy­wiadu z panią Marcos ani zbieranie o niej informacji, ale zrobienie zdjęcia pokazującego jej buty. Były to czarne la­kierki, a bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że no­siła tę samą parę kilka dni z rzędu. Gazeta owa rozgrzewała atmosferę, utrzymując, iż ta nikczemna, zdeprawowana ko­bieta miała aż trzy tysiące par butów. Zatrzymałem kiedyś tego reportera, żeby mu powiedzieć, iż moja klientka ma tyle butów, ponieważ na Filipinach jest wiele fabryk, a pa­ni Marcos, jako pierwsza dama Filipin, otrzymywała setki par od producentów, którzy chcieli, aby nosiła tylko ich obuwie. Przyznała mi się też, że większość tych butów najzwyczajniej trzyma w jakiejś tam szafie, gdyż mają nie­odpowiedni rozmiar. Ten fakt, oczywiście niezgodny z opi­nią społeczną, nigdy nie został podany do publicznej wia­domości.
Jeden szczególnie cyniczny gość z mediów był tak za­ślepiony przez swe uprzedzenia, że gdy pani Marcos upad­ła na sali sądowej, uderzyła głową o stół i zalała się krwią w wyniku pęknięcia naczyń krwionośnych żołądka, pod­biegł do mnie i bezczelnie zapytał, skąd miałem kapsułkę z czerwoną farbą dla mojej klientki.
Pani Marcos została zabrana do szpitala, gdzie przez wiele dni pozostawała pod opieką lekarzy, zanim była w stanie wrócić do sądu. Jeszcze teraz, gdy staję wobec opinii głoszącej, że jest ona złą osobą, odbywam rozmowę, która zaczyna się zwykle następująco:
—      Żywiłem dla pana wielki szacunek, panie Spence, zanim zajął się pan sprawą tej Marcos. Co pana do tego skłoniło? Pieniądze? Jeśli to tylko pieniądze, to mogę zro­zumieć i wybaczyć — mówi ktoś, kto wie, że pani Marcos jest demonem.
—      Z pewnością nie lubi pan mojej klientki.
—      Tak właśnie jest.
—      Musiał pan spędzić z nią wiele czasu i dobrze ją poznać.
—      Nigdy w życiu jej nie spotkałem.
—      To dziwne, wiem, że jest pan uczciwym człowie­kiem. Musi pan w takim razie znać kogoś, kto znał ją oso­biście.
—      Wcale nie.
—      Może czytał pan o niej coś, co się panu nie spodobało?
—      Jasne, codziennie czytuję gazety.
—      No, właśnie! Odkrył pan najważniejszą zasadę, na której pan polega: jeśli coś jest w gazecie, wówczas staje się to ewangelią.
—      Proszę mi tego nie przypisywać.
—      Być może ja jestem jedyną osobą na świecie, która osobiście zna panią Marcos. Spędziłem z nią wiele dni w najtrudniejszych warunkach w czasie procesu. Gdyby pan chciał posłuchać, z przyjemnością opowiedziałbym wszystko, co o niej wiem.
Takie wystąpienia służą tylko mnie samemu. Nigdy je­szcze nikt nie wyznał, że po tym, co powiedziałem, od­rzucił to, co głosi opinia publiczna.
Jak (nieraz) przeciwstawić się uprzedzeniom społecz­nym: Jak przeciwstawić się burzy rozpętanej przez uprze­dzenia społeczne? Nie weźmiecie kursu na wprost. Będzie­cie halsować niczym żaglówka kierująca się ku akwenom nawiedzonym sztormem. Gdybym, na przykład, miał wy­stąpić przeciw opinii społecznej głoszącej, iż adwokaci bro­niący przestępców manipulują przepisami tak, że ich winni klienci wymykają się wymiarowi sprawiedliwości dzięki lu­kom prawnym, wtedy prowadziłbym cały wywód następu­jąco (rozmowa w takiej sytuacji zaczyna się pytaniem, które Jest niczym innym jak zawoalowanym atakiem):
—      Panie Spence, proszę powiedzieć, czy kiedykolwiek reprezentował pan kogoś, kto był według pana winien prze­stępstwa, o które był posądzony? (Tak postawione pytanie nie daje szans na zdobycie przewagi.)
—      Zadał pan ciekawe pytanie. Jeśli odpowiem „tak”, wtedy natychmiast zostanę uznany za łotra. Gdy odpowiem „nie”, zarzuci mi pan, że kłamię. Czy mam odpowiedzieć jako łotr, czy jako kłamca?
—      Sprytna odpowiedź. Zasługuje pan na swą dobrą re­putację i sławę.
—      Może ja teraz zadam pytanie. Czy jeśli jest pan u le­karza, to pyta on, czy choroba, na którą pan cierpi, nie jest skutkiem popełnienia przez pana przestępstwa?
—      Oczywiście, że nie.
—      Czy lekarz odmówiłby pomocy, gdyby pan kiedy­kolwiek był winien jakiejś zbrodni?
—      Oczywiście, że nie.
—      Na pewno nie wydałby żadnego sądu, zanim zgo­dziłby się udzielić pomocy?
—      Zaciekawia mnie pan.
—      Musi pan oczywiście przyznać, że ma pan prawo oczekiwać pomocy od lekarza bez wcześniejszego podda­wania się jego ocenie moralnej.
—      Jasne.
—      Mój klient ma też pewne uprawnienia ustawowe. Dopóki ponad wszelką wątpliwość ława przysięgłych nie uzna go winnym, dopóty uważa się go za niewinnego. Wię­kszość z nas o tym zapomina — gwarancje są zapisane w konstytucji.
—      Teraz to mnie pan zaciekawia.
—      Cóż, staram się po prostu ustalić, że mój klient ma prawo do pomocy ze strony adwokata, jak i pan ma prawo do pomocy medycznej bez wcześniejszej weryfikacji pana postawy moralnej.
—      To znaczy, że reprezentował pan ludzi, o których pan wiedział, że są winni, tak?
—      Gdyby był pan oskarżony o popełnienie przestę­pstwa i przyszedł do mnie, czy ja miałbym ustawić w biu­rze konfesjonał i najpierw wysłuchać pańskiej spowiedzi, a dopiero później zająć się sprawą?
—      Bardzo sprytne.
—      Należałoby postawić pytanie o takiej treści: „Jakich praw oskarżonego, winnego albo nie, ma bronić uczciwy i szanowany adwokat?” Jeśli zada pan takie pytanie, chęt­nie udzielę na nie odpowiedzi.
—      Dobrze. Załóżmy, że pytanie zostało zadane.
—      Każdy prawnik wie, że zanim obywatel tego kraju zostanie skazany, państwo musi udowodnić mu winę na podstawie obowiązujących przepisów, z których najważ­niejsze są zapisane w konstytucji. Zasady te chronią nasze prawa jako obywateli Ameryki i stanowią obronę przed uciskiem i tyranią państwa. Każdy uczciwy prawnik ma obowiązek uważać, że osoba oskarżona o popełnienie przestępstwa, winna lub niewinna, nie jest skazana, chy­ba że państwo w godziwy i zgodny z przepisami spo­sób dowiedzie winy. Ta wzniosła idea różni nasz kraj od innych.
—      Poważny ton.
—      Niech pan to przemyśli.
—      A luki w prawie, które zawsze znajdujecie?
—      To, co stanowi „lukę” dla „tych paskudnych prze­stępców” jest waszym uświęconym prawem zapisanym w konstytucji, na wypadek gdyby, Boże broń, pan albo ktoś z pańskiej rodziny został o coś oskarżony.
—      A tak na marginesie, kto według pana zdobędzie w tym roku mistrzostwo w futbolu?
Zakorzenione uprzedzenia: Dochodzimy wreszcie do ta­kich sytuacji, w których stajemy naprzeciw ludzi, ulegają­cych silnym, zakorzenionym uprzedzeniom. Dyskusja jest wtedy zupełnie niemożliwa. Zwycięstwo można osiągnąć jedynie dzięki potulnemu słuchaniu. Spróbujcie na przykład przekonać kogoś, kto bardzo dokładnie czyta Biblię, że czło­wiek powstał w wyniku długotrwałego procesu ewolucji, a nie został stworzony przez Boga w siódmym dniu. Wielki prawnik Clarence Darrow usiłował walczyć przeciw takim zakorzenionym uprzedzeniom w głośnej sprawie Scopesa w 1932 roku, zwanej sprawą „małpy”. Niestety przegrał. Wolałbym mieć umysł otwarty poprzez cud niż zamknięty przez wiarę.Zwycięstwo jest, jak wcześniej zdefiniowałem, otrzyma­niem tego, czego chcemy. W dłuższej perspektywie chcemy prowadzić czynne życie, by móc je spożytkować dla owoc­nych działań. Nie chcemy go zmarnować. Zachowałem so­bie prawo wyboru, w jakich bitwach mam wziąć udział, jakich argumentów i przeciw komu używać. Gdybym był generałem, nie wysyłałbym swoich żołnierzy do walki z ufortyfikowanym przeciwnikiem, żeby uchronić ich przed niechybną śmiercią. Powinniśmy dbać o siebie tak, jak generał dba o swych żołnierzy. Zwycięstwo nie zawsze jest zwycięstwem. Nieraz jest rozsądnym taktycznie odwro­tem, szczególnie w obliczu niezmiennego uprzedzenia — w obliczu nieprzeniknionego sklepienia zamykającego lub zniewalającego umysł.
PODSUMUJMY: Zawsze znajdą się takie argumenty, któ­rych można używać w obliczu nieprzezwyciężonego uprze­dzenia. Przeważnie jednak są wysuwane, gdyż istnieje ta­ka konieczność. Czasem, gdy potrafimy wskazać innym ich osobistą korzyść, argument okazuje się skuteczny. Rzadziej się zdarza, iż argumentacja uczuli innych na ich uprzedze­nia. Niekiedy trafimy za jej pomocą do przekonania komuś, dla kogo nie była przeznaczona i zdziałamy dużo dobrego.
Nieraz wzmacniamy swą pozycję, przedstawiając wy­wód, którego nie doprowadzimy do szczęśliwego końca, ale ostatecznie argumenty rzadko zmieniają uprzedzenia. Chrystus miał swym słowem zmienić świat, ale Jego sło­wa odnosiły się do zbawienia, a ponadto budziły lęk przed potępieniem w wypadku ich odrzucenia. Mając takie wspar­cie naszych argumentów, też moglibyśmy zmienić bieg hi­storii.
Tak więc uważajcie na uprzedzenia. Pamiętajcie, że nie zawsze da się wygrać spór z każdym. Gdyby było inaczej, świat już dawno temu zostałby opanowany przez logikę i sprawiedliwość, a gdybyśmy się temu przeciwstawili, zostalibyśmy bez pracy, nieprawdaż?

 

Skan książki jest dostępny TUTAJ

 

Zobacz na:
Myślenie pojęciowe, a myślenie stereotypowe
http://forum.wybudzeni.pl/index.php/topic,302.0.html

 

Symbole, słowa i przekazywanie ich znaczeń [napisy PL]

 

Dlaczego ludzie myślą, że znają rzeczy i mówią o tym jak inni niczego nie wiedzą? Dlaczego tak łatwo nazywać innych ludzi owcami? Czy to nie nowe undergroundowe powiedzenie, zamiast homofobii używać słowa owco fobia?
Wszyscy nazywają wszystkich owcami.Mówią o tym jak wszyscy inni są słabi.
Ludzie wierzą, że jeśli obejrzą 6-godzinne wideo Davida Icke, obejrzą End Game Alexa Jonesa lub postudiują o Iluminatach online, wierzą, że jeśli to zrobią, to nie muszą robić już nic innego, by być przebudzonymi.
Oni w to wierzą, nie żartuję.
Nie mogą przestać, uzależnieni od dzielenia się swoja opinią, goniąc za białym królikiem, gdziekolwiek on pójdzie. I nazywają się przebudzonymi, ponieważ system chce, żebyś nazywał się obudzonym.
Uwielbia droczenie się, arogancję i nienawiść do innych ludzi. I kiedy zostaniesz wessany w to, to Cię zjada, nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nie zdasz sobie nawet sprawy,
że chcesz być w stanie nazywać ludzi owcami, a prawdopodobnie podświadomie sam masz żal o to, że nazywają Cię owcą.
Chciałbyś sam móc tak mówić, ale to naiwne bo nie wiesz niczego co oni wiedzą, a oni wiedzą, że Ty tego nie wiesz. Nie ranisz ich uczyć, stajesz się ich obiektem do wyśmiewania. Ponieważ zjadasz głównie propagandę, którą oni wypuszczają. Nazywanie siebie przebudzonym i wskazywanie ich palcem,
kiedy ledwie jesteś w stanie sobie z nimi poradzić, a nawet z samym sobą.

Ancient Knowledge cz. 6/2 – napisy PL – Koralowy Zamek, Saturn, Kryształy, 369, Magnetyzm, Kod Biblii

doc. Józef Kossecki — Procesy niszczenia systemu szkolenia polskich elit od 1948 roku…, cz. I

Wykład doc. Józefa Kosseckiego w ramach Akademii Technologii Informacyjnych na temat: „Procesy niszczenia systemu szkolenia polskich elit od 1948 roku, ze szczególnym uwzględnieniem prawa — zwłaszcza teorii dowodów sądowych i procedury karnej. Eliminacja najbardziej diagnostycznych elementów dorobku polskich przedwojennych nauk humanistycznych”.

doc. Józef Kossecki – Procesy niszczenia systemu szkolenia polskich elit od 1948 roku…, cz. II

doc. Józef Kossecki – Procesy niszczenia systemu szkolenia polskich elit od 1948 roku…, cz. III

doc. Józef Kossecki – Procesy niszczenia systemu szkolenia polskich elit od 1948 roku…, cz. IV

Poniżej dwa fragmenty z książki Mariana Mazura – „Cybernetyka i charakter”

„Instytucją umożliwiającą człowiekowi najdokładniejsze poznanie siebie samego powinna być szkoła . Niestety, szkoła nie tylko tego zadania nie spełnia, lecz przeciwnie, wszystko w niej jest skierowane na uniemożliwianie osiągnięcia takiego celu. Przecież ideałem szkoły jest uniformizacja: wszyscy uczniowie mają nabyć jednakowych wiadomości z każdego przedmiotu bez względu na zdolności i zamiłowania, wszyscy mają zachowywać się jednakowo, być jednakowo pilni, pracowici, posłuszni, jednakowi jak sztachety w parkowym ogrodzeniu. Życie zacznie się dla nich dopiero po ukończeniu szkoły – wejdą do niego zasobni w mnóstwo zbędnych informacji, a przy tym straszliwie bezradni, gdyż nie nauczono ich poznawania siebie i decydowania o sobie. I takim to ludziom przyjdzie zaraz na progu tego życia podejmować dwie najważniejsze decyzje osobiste: o wyborze zawodu i o wyborze partnera do małżeństwa.
Są normy społeczne, które Kowalskiemu wpajają ich rzecznicy: rodzice, nauczyciele, dyrektorzy, sędziowie, kapłani, moraliści itp., ale, po pierwsze – są to tylko nakazy i zakazy, po drugie – odnoszą się do wszystkich jednakowo, i po trzecie – nie ze względu na interes Kowalskiego zostały wprowadzone, lecz ze względu na interes społeczny.
W sumie więc człowiek otrzymuje informacje ważne, ale nie o sobie, oraz informacje o sobie, ale mało ważne. Ważne informacje o sobie musi on sam zdobyć, ale jakże ma to zrobić, skoro nie wie nawet, co to znaczy.”

„Miarą racjonalnego wykształcenia jest nie tyle znajomość szczegółów, ile znajomość związków ogólnych i oparta na niej umiejętność wyrabiania sobie poglądów w poszczególnych sprawach.”

 


 

 

Doc. Józef Kossecki – Współczesna potrzeba tworzenia prawdziwych elit narodowych