Fragment książki „Jak skutecznie przekonywać” – Gerry Spence
Rozdział 6 POTĘGA UPRZEDZENIA Przegląd ubrania, wywabianie plam
BLOKADA: Uprzedzenie blokuje umysł. Zamyka do niego dostęp. Nie zezwala na powstawanie myśli.
Zaglądanie do umysłu ogarniętego uprzedzeniem to jak otwieranie drzwi do pomieszczenia, które pod sufit zapakowane jest rupieciami. Nic więcej już się tam nie zmieści, a po otwarciu drzwi różne rzeczy z łoskotem wypadają na zewnątrz.
Ci, których umysły przytłacza uprzedzenie, nie mają szans na rozwój. Proces uczenia się jest zahamowany. Ludzie tacy mogą zrozumieć naszą logikę, ale logika nie ma dla nich żadnego znaczenia.
Słowo uprzedzenie pochodzi od praejudicium, co właściwie znaczy przedwczesny sąd, sąd wydany z góry. Ludzie są uprzedzeni w stosunku do filozofii, religii, wierzeń. Mogą mieć uprzedzenie co do partii politycznej, marki samochodu, rasy, osoby — którą sami najlepiej nazwiecie.
Jeśli ktoś nienawidzi Żydów czy katolików, to nic już tego najprawdopodobniej nie zmieni. Można tu chwytać się różnych sposobów: tłumaczenia, krzyku, płaczu, Próśb, a błagania o bezstronność i sprawiedliwość spełzną na niczym.
Zrozumienie uprzedzeń: Uprzedzenia — wszyscy je mamy — stanowią część struktury osobowości. Problem w tym, że mogą one spokojnie spoczywać gdzieś na dnie umysłu, wpływając na nasze myślenie, o czym wcale nie wiemy. Uprzedzenie mogło wziąć początek od okrutnego lub zaniedbującego dzieci ojca, chorej czy roztrzepanej matki, zamknięcia w ciemnej szafie. Może także zrodzić się z przerażenia, strachu, zmuszania do wykonywania obrzydliwych czynności, konieczności poniesienia niezasłużonej kary. Początkiem mogło być zagubienie, wstręt do konkretnego rodzaju jedzenia, zaprawienie młodego umysłu jadem nienawiści. Uprzedzenia, podobnie do fobii, są tak trwale w nas osadzone, że gdy zdajemy sobie z nich sprawę, jest już przeważnie za późno, aby coś z nimi zrobić. Wiedząc o naszych uprzedzeniach, możemy bronić się przed ich skutkami dla siebie i innych, ale one i tak istnieją niczym pępek będący znamieniem porodu. Argumentacja, dowodzenie swego stanowiska nie wymazuje uprzedzenia bardziej niż blizna, czy to natury psychologicznej, czy fizycznej.
Religia jako uprzedzenie: Czy wszystkie religie nie stanowią uprzedzeń? A może jesteśmy za bardzo uprzedzeni, żeby to przyznać? Rzeczywiście, gdyby komuś przyszła na to ochota, czy miałby szanse przekonać baptystę, że Chrystus nie jest synem Bożym albo żarliwego mormona o tym, że Brigham Young był pariasem lubiącym kobiety? Jeśli już teraz zamkniecie tę książkę, to będzie to także miało jakiś związek z waszym uprzedzeniem.
Spróbujcie przekonać rekina biznesu, że nadmierne gromadzenie bogactwa powodowane jest chciwością i złem. W odpowiedzi pokaże wam ostatni bilans sprawdzony przez biegłych księgowych, który stanowi dowód jego sukcesów. W księgach firmy wspomina się o pracownikach, ujmując ich tylko pod pozycją „koszty robocizny”.
Hasła, które głoszą, że dzieci nie powinny głodować, że chorym należy się opieka, że młodzieży należy zapewnić dostęp do szkół, że każdy człowiek powinien mieć dach nad głową — nie brzmią jak zasady o uniwersalnym zakresie, lecz jakby stanowiły doktrynę socjalizmu. Oślepiające uprzedzenie powoduje, że więcej uwagi poświęcamy bezbronnym, wałęsającym się po ulicach psom niż bezdomnym i głodującym dzieciom, które wegetują gdzieś pod mostem.
Prawo a uprzedzenie: Prawo rozumie nieprzejednaną istotę uprzedzenia. Uznaje, że uprzedzeni sędziowie nie powinni zajmować się konkretną sprawą, chociaż większość z nich jest zbyt uprzedzona, aby uświadomić sobie to uprzedzenie i zrezygnować na własną prośbę. Usunięcie uprzedzonego sędziego jest podobne do wyrywania zęba rozwścieczonemu gorylowi. Prawo umożliwia także potencjalnemu członkowi ławy przysięgłych, któremu wykazano, że jest uprzedzony, aby ustąpił i nie brał udziału w procesie. Absurdem i paradoksem jest jednak to, że po odkryciu i wyjaśnieniu uprzedzenia sam sędzia przysięgły, adwokaci, przewodniczący składu sędziowskiego — wszyscy razem dokładają starań, aby pozostawić go i nie wykluczać ze sprawy. Jest to jednak oddzielny temat.
Wszechobecność uprzedzeń: Pytanie, które należy zadać, nie powinno brzmieć: „Czy jesteśmy uprzedzeni?”, lecz raczej: „Jakie są nasze uprzedzenia?” Jesteśmy uprzedzeni nawet do samego słowa uprzedzenie, gdyż wpojono w nas, że bycie uprzedzonym jest społecznie i politycznie niewłaściwe. Ja sam jestem uprzedzony do rasistów, wszelkiego rodzaju bigotów (oprócz tych, z którymi się zgadzam), a w mniejszym stopniu graczy w golfa. Moje uprzedzenie dotyczy również śmietany dodawanej do potraw kuchni amerykańsk-iej. Nie lubię bankierów, ponieważ okradają ludzi w majestacie prawa. Określam ich, podobnie jak niektórzy robili to już w przeszłości, mianem „banksterzy”. Mam większy szacunek i uznanie dla Dillin- gera niż dla większości bankierów. Dillinger nie okradał biedaków. Rabował tych, którzy wzbogacili się na okradaniu biednych. Bankierzy są także bardzo wyniośli. Obrzydliwie wyniośli i oczywiście nie znają się na niczym poza pieniędzmi, które same przez się są nudne. Moje uprzedzenie do bankierów bierze się również z tego, że wykazują niechęć i urazę do biednych, co jest odbiciem głębokiego, trwałego i wstrętnego uprzedzenia. Tacy przejdą na ulicy obok głodnego włóczęgi, ale hojnie obdarują „społecznie właściwą” orkiestrę symfoniczną, jeśli w programie koncertów wyraźnie zaznaczy się ich nazwiska jako głównych sponsorów.
Jestem uprzedzony do graczy w golfa, ponieważ w każdej ich grupie, każdym klubie znajduje się mnóstwo bankierów lub przyjaciół bankierów, a ponadto gracze w golfa na ogół są tak samo nudni jak bankierzy. Nie są w stanie oczarować nikogo poza innymi graczami. Twierdzę (poprzez moje uprzedzenie), że jeśli któregoś dnia Bóg ześle śmierć na wszystkich golfistów przebywających na wszystkich polach golfowych świata — świat pójdzie we właściwym kierunku i nie dozna przez to żadnego uszczerbku.
Jestem uprzedzony do kwaśnej śmietany, ponieważ pamiętam z dzieciństwa, jak babcia robiła masło. Zapach przy tym był nieszczególny. Dawała zsiadłe mleko kurczakom. To z kolei rodziło uprzedzenie do kurczaków, ponieważ dziwiłem się, jak można jeść cokolwiek, co wcześniej zostało nakarmione czymś tak cuchnącym, jak zsiadłe mleko. Nigdy tak do końca nie wyzbyłem się tego uprzedzenia. Nieraz babcia zmuszała mnie do wypicia mleka, chociaż zbierało mi się prawie na wymioty. W końcu zrodziło to we mnie niechęć, nawet nienawiść do nabiału na całe życie.
Mój syn nienawidzi orzechów — wszelkich orzechów: ziemnych, włoskich, brazylijskich; wszystkiego, co przypomina orzechy. Zauważyliśmy już wcześniej, że uprzedzenia wyrastają z doświadczeń młodości i dzieciństwa. Rodzice mogli nienawidzić czarnoskórych, policjantów, kaznodziejów lub czegoś w rodzaju drużyny Boston Red Sox albo Partii Republikańskiej. Uprzedzenia mogą rodzić się w wyniku naszych własnych przeżyć. Ktoś nienawidzi Latynosów, bo został przez nich oszukany lub nabrany. Ktoś wykiwany przez Latynosa może odtąd nienawidzić każdego, kto ma jakikolwiek kolor skóry poza białym.
Znam człowieka, który jako mały chłopak nacierpiał się za przyczyną sumaka jadowitego. Teraz nie tylko nie może znieść tej rośliny, ale żadnej, która wygląda jak bluszcz, żadnego pnącza, żadnego lasu, w którym można spotkać bluszcz, nienawidzi wszystkiego, co rośnie i żyje poza domem, nienawidzi gór, prerii — w rzeczywistości nienawidzi całego świata przyrody.
Co prawda ludzie z uprzedzeniami nie tylko nie uświadamiają sobie ich istnienia, ale jest im z nimi dobrze. Uprzedzenia są prawdą — ich prawdą. Moja prawda głosi, że bankierzy to bezduszne roboty, które są społecznie i moralnie stracone, które wyrzucają biednych z domów, gdy ci nie spłacają należności, i które od czasu ukończenia Harvard Business School nie przeczytały żadnej dobrej książki, a może w ogóle żadnej. Ja zdaję sobie sprawę z moich uprzedzeń, ale jest mi z nimi dobrze. Lubię je. Nie istniałbym bez nich.
KLUCZ: Informacja ma służyć uchronieniu się przed uprzedzeniami. Ale jak?
Jak przekonać się o uprzedzeniach innych — sędziego, klienta, urzędnika czy najbliższego sąsiada? Jedno jest pewne — ich uprzedzenia wyjdą na jaw po tym, jak opowiedzą się przeciw naszej argumentacji, doskonałemu wystąpieniu naszego autorstwa. Dobrze byłoby takie uprzedzenia poznać zawczasu i od nich zaczynać. Informacja. Tak, informacja! Jak zdobywać informacje?
Można nieraz zapytać przysięgłych, czy są uprzedzeni do sprawy, czy klienta, a odpowiedzą twierdząco. Najczęściej przyznają się, aby ich zwolnić z obowiązku zasiadania na ławie przysięgłych lub co gorsza, żeby wytworzyć uprzedzenie w celu zwolnienia z takiego obowiązku. Większość przysięgłych nie potwierdzi swych uprzedzeń. Uważają je po prostu za uzasadnione opinie. Mają wewnętrzne przekonanie, że są uprzedzeni, ale sądzą, iż takimi wypada być. A właściwie, to dlaczego mieliby ujawniać swe uprzedzenia i dać się usunąć z ławy przysięgłych, gdy zależy im, żeby uczestniczyć w rozprawie i odesłać naszego klienta na zieloną trawkę? Sala sądowa wypełniona ludźmi nie wydaje się najlepszym miejscem do tego, aby spowiadać się ze swych manii, nawyków, aspołecznych poglądów czy niewłaściwych politycznie postaw.
Który z bankierów oficjalnie powie, że jest uprzedzony do czarnoskórych, Latynosów albo biedaków? Który z szefów kadr przyzna, że nie zamierza zatrudnić nikogo po pięćdziesiątce? Kto otwarcie przyzna się do uprzedzenia do homoseksualistów?
Tak więc członek ławy przysięgłych z miłym uśmiechem na twarzy zaprzeczy jakimkolwiek uprzedzeniom — najzwyczajniej zaprzeczy. Co możemy w takiej sytuacji zrobić?
Określenie podobieństwa osobowości: Przychylam się często do koncepcji „kiści”. Osobowości ludzkie, nawyki, nałogi, postawy, opinie, uprzedzenia występują w kiściach, jak winogrona. Sprawdzając smak jednego owocu, szybko określamy jakość wszystkich. Mogą oczywiście wystąpić niewielkie różnice między poszczególnymi owocami, ale te, których nie spróbowaliśmy, z całą pewnością nie mają smaku befsztyka.
Przykład pierwszy — bankier: Jeśli wiemy, że ktoś jest bankierem, to wiadomo, że nie mieszka i raczej nigdy nie mieszkał w getcie. Nie jeździ starym furgonem z kilkoma słupkami ogrodzeniowymi, zwojem drutu i starym pasterskim psem. Na pewno nie należy do Kościoła Zielonoświątkowców ani nie prenumeruje „Daily Worke- ra”. Jego koledzy nie bywają członkami Partii Komunistycznej. Prawdopodobnie nie pali marihuany. Nigdy też nie zdarzyło mu się spać na ulicy. Z pewnością chodził do dobrej szkoły i skończył college. Bez wielkiego ryzyka można przyjąć, że jego rodzice mieli pieniądze. W wyborach oddaje głos na Republikanów. Nie kupuje garniturów w sklepie J. C. Penney i nie był bezrobotny. Nigdy nie napisał wiersza i nie namalował obrazu. Można by tak wyliczać bez końca.
Jakie są poglądy typowego bankiera? Prawdopodobnie myśli, że każdy bezrobotny jest leniwy. Powie wam, że „jest tyle do zrobienia. A ja nie mogę załatwić nikogo do mycia okien. Nie ma komu naprawić pieca. Czeka się dwa tygodnie na hydraulika. Ci, którzy nie pracują, najzwyczajniej nie chcą pracować”.
Jego poglądy na system opieki społecznej, podobnie jak innych, łatwo przewidzieć. Opowie wam historyjkę, którą słyszeliście już setki razy, o tym, jak to kobiety korzystające z opieki rodzą dzieci, żeby dostawać wyższe zasiłki: „Te kobiety robią pieniądze na dzieciach — ich sprawa”. Nigdy w życiu jednak nie zabrał na kolację biednej, prostej kobiety, która gnieździ się z siódemką dzieci w trzypokojowym mieszkaniu w domu bez windy, w mieszkaniu bez ogrzewania ani nie zapytał jej, dlaczego ma tak dużo dzieci. Po co miałby pytać?
Poglądy bankiera na temat czarnej społeczności dadzą się także łatwo zaszufladkować. Powie wam, że nie ma żadnych uprzedzeń do czarnych, ale gdy go przyciśniecie, dowiecie się, że stanowią oni około 0,0067 dłużników. Według niego bezdomni mieszkają na ulicy, bo akurat tego chcą. Uważa, choć niechętnie to wyzna, że wszystko bierze się z leseferyzmu. Musimy pozostawić wszystkim i wszystkiemu swobodę działania, co zastępczo oznacza pozbycie się niewygodnych części społeczeństwa poprzez danie im szansy na śmierć z głodu.
Poglądy polityczne bankiera są zupełnie jasne, bez konieczności zadawania jakiegokolwiek pytania. Jest on zwolennikiem wolności gospodarki, występuje przeciwko zwiększeniu podatków, niezależnie od tego, jak byłyby niskie. Uważa, że rząd nie powinien ingerować w życie obywateli z wyjątkiem udzielania gwarancji bezpieczeństwa przedsiębiorstwom i bankom. Kryzys zainteresowania usługami bankowymi to wynik mistyfikacji rządu. Rząd winien bronić nas przed pospolitą przestępczością, ale nie przeciw zbrodniom bankierów popełnianych na depozytariuszach. Granice kraju należy zamknąć: „Nie potrzebujemy już więcej Meksykańców” (pejoratywnych określeń używa się tylko w rozmowach w saunie). Kara śmierci musi być szerzej stosowana, a nie ograniczana. Innymi słowy, społeczeństwo winno zabijać więcej, a nie mniej swych członków. Nie należy wymagać od społeczeństwa, aby dożywotnio utrzymywało zabójców. Powinniśmy wieszać złodziei i tych, którzy napadają na banki, szczególnie tych, którzy napadają na banki. Fałszerzy czeków trzeba znaczyć tatuażem na czole, żeby ułatwić ich rozpoznanie. Uprzedzenia obecne w psychice bankiera są powtarzalne, typowe dla wszystkich z tego kręgu. Wyjątki, które zawsze się zdarzają, nie mogą zmienić naszej oceny. Przeglądając kiść czerwonych winogron, zawsze znajdziemy jakiś owoc, który jest nieco innego koloru. Mówię tu o kiściach, o pięćdziesięciu owocach, a nie o jednym brązowawym owocu, ukrytym gdzieś wśród reszty.
Inny przykład: Co składa się na osobowość na przykład czarnoskórego robotnika kolejowego? Jego poglądy na niektóre sprawy są zupełnie inne od poglądów bankiera. Bywają i takie, w których różnice byłyby prawie nie zauważone. Obaj są zgodni co do kwestii bezrobocia. Obaj oburzają się na podwyższenie podatków. Mają zbliżone poglądy na temat opieki społecznej. Czarnoskóry robotnik kolejowy wie, że około sześćdziesiąt procent więźniów to czarni, a jak podejrzewa, przyczyną jest rasizm. Nie lubi bankierów. (Nie lubi graczy w golfa). Jest politycznie w porządku w stosunku do swych kolegów z pracy, jest z nimi na dobrej stopie, jada z nimi lunch w zakładowej kantynie
i wielu z nich uważa za przyjaciół. Nie zapominajcie, że ciągle mówię o kiściach. Każda z osób posiada własną kiść, która w dużym stopniu przypomina tę, która jest charakterystyczna dla osób o podobnym pochodzeniu i doświadczeniach.
Pastor: Kolejnym przykładem może być pastor. Wielu, może nawet wszyscy, są za karą śmierci. Spora część, chociaż wyznaje, że postępują według nauki Chrystusa, cierpi na „zaburzenia miłości”, to znaczy kocha Boga, a nienawidzi człowieka, mimo że Bóg sprawiał jej więcej kłopotu niż ktokolwiek z ludzi. Wcale mnie to nie dziwi, biorąc pod uwagę poparcie duchowieństwa dla wojen czy umieszczanie na zderzakach samochodów nalepek głoszących hasło: ZABIJAJ DLA CHRYSTUSA. Krótko mówiąc, pastorzy zaczynają kierować swe poglądy polityczne bardziej na prawo, co paradoksalnie znaczy, iż mają coraz mniej miłości dla człowieka. Gdy potrzebują pieniędzy, nakazują nam dawać, jak Chrystus dawał siebie. Natomiast gdy jakaś zbłąkana owieczka, której psychika w dzieciństwie została skrzywiona, popełni zbrodnię, pastor odwoła się do starej zasady prawa mojżeszowego, głoszącego „oko za oko…”, Czy mamy znów do czynienia z uprzedzeniami?
Jeszcze inni: Kiście dla ranczerów czy robotników przemysłowych podobne są do tych dla pracowników administracji i służb komunalnych. Pisarzy, aktorów, muzyków, malarzy można by też zakwalifikować do jednej grupy. Ale trzeba tu zachować pewną ostrożność. Spójrzcie na Charl- tona Hestona, który tak mocno skłania się ku prawicy, że można zastanawiać się, czy jego prawa noga nie jest dużo krótsza od lewej, a z kolei Jane Fonda miała kiedyś podobne kłopoty, ale z lewą nogą. Kiście, o których cały czas mówimy, dla nauczycieli, alpinistów, pielęgniarek, sekretarek są znacznie bardziej niewyraźne i niełatwe do określenia. Bogaci, którzy wywodzą się z bogatych sfer, nie dadzą się łatwo zaszufladkować. Ci najbardziej wartościowi często mają poczucie winy za niezasłużone obfitości, które przyniósł im los i szukają okazji naprawienia zbrodni swego urodzenia, a inni, choćby bracia Menendez, nie mają żadnych moralnych skrupułów, są tak puści, jak puszka po jakimś napoju znaleziona na plaży. Starsze gospodynie będą pełniej odzwierciedlać zespoły cech osobowościowych swych mężów niż młode, pracujące żony. W trakcie czytania o tych poglądach na temat kiści, które są przecież obciążone moimi uprzedzeniami, zareagujecie według swoich uprzedzeń. Jeśli spotkamy się w cztery oczy, żadne z nas nie wykaże uprzedzeń. Gdybyśmy nie byli w czymś zgodni, to przecież ty jesteś uprzedzony — nieprawdaż?
Niebezpieczeństwo zignorowania kiści: Klasyfikowanie ludzi według rasy, pochodzenia etnicznego, płci, poziomu życia czy zawodu jest dość niebezpieczne, a może nawet niewłaściwe i naganne. Aby móc podjąć odpowiedzialne działania w celu uchronienia się przed spustoszeniem i zniszczeniem przez uprzedzenia, idea kiści wydaje się bardzo przydatna. Może nie jest „politycznie właściwa”, ale jest znacznie lepsza niż czytanie z kart.
Opowiem wam pewne zdarzenie. Wiele lat temu broniłem bankiera z Luizjany oskarżonego o defraudację. Toczyłem z nim boje, gdy przyjeżdżał do Wyoming, żeby mnie przekonać do zajęcia się jego sprawą.
Powiedziałem mu wprost:
— Wie pan, nie lubię bankierów. Wygląda pan na miłego gościa, ale ja nigdy nie broniłem bankiera i szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego miałbym zrobić dla pana wyjątek.
Starałem się przemawiać spokojnym głosem.
— Drogi panie Spence — odrzekł. — Ze mnie jest kawał drania.
To zwróciło moją uwagę. Spojrzał na mnie, a jego wzrok był wyjątkowo smutny i poważny.
— Jeśli włożę w sprawę dużo serca i energii, chcę coś w zamian. Chciałbym wierzyć, że osoba, której będę bronił, uczyni coś dla dobra społecznego. W przeciwnym wypadku
uważałbym, że zmarnowałem życie. Nie chcę marnować
życia.
Bankier wyjaśnił, że popadł w tarapaty tylko dlatego, że właściwie zrobił za dużo dobrego. Udzielał kredytów biedakom, którzy nigdy ich nie spłacili; nie powinien ich udzielać, ponieważ było to wbrew rygorystycznym przepisom. Lekceważył żelazne zasady bankowości, według których bank daje ci kredyt wtedy, gdy nie potrzebujesz pieniędzy, ale jeśli znajdziesz się w prawdziwej potrzebie, nie dostaniesz nic, nawet jeśli chciałbyś zastawić żonę i dzieci. Próbował też pomagać na starcie drobnym przedsiębiorcom. Był lojalny wobec przyjaciół nie będących bankierami. Przekazywał darowizny czarnoskórej społeczności w swoim mieście, dał sporo pieniędzy na uniwersytet zdominowany przez murzyńskich studentów. W konsekwencji znalazł się w konflikcie z prawem, aż wreszcie, jak powiedział, jego sprawa trafiła do prokuratora.
Nie pasował mi do całej rzeszy bankierów. Mimo to wcale nie chciałem go reprezentować. Przedyskutowałem ten przypadek z żoną.
— Nie pojmuję, dlaczego nie bronisz tego biedaka — powiedziała. — Bankierzy też są ludźmi.
— Zgoda — odparłem. — Każdy dewiant jest człowiekiem.
— Można zakładać, że są niewinni — mówiła dalej.
— Takie założenie odnosi się do każdego oskarżonego.
— Mają prawo do obrony.
— Każdy, komu postawisz zarzut, ma takie prawo.
— Jesteś uprzedzony — orzekła. — Będziesz miał szansę wyzbyć się swych uprzedzeń.
Miała rację, jak zwykle. Im bardziej poznawałem tego człowieka, tym większą darzyłem go sympatią. W każdym można znaleźć coś pozytywnego, nawet w bankierze. W końcu wyraziłem zgodę i wziąłem tę sprawę.
W sądzie uświadomiłem sobie, że będziemy mieć do czynienia z konfrontacją czarnych z Luizjany i białego bankiera z Luizjany. W trakcie kompletowania składu ławyprzysięgłych zupełnie nieświadomie zacząłem dobierać takich przysięgłych, których bym się nie obawiał, z którymi dałbym sobie radę. Urodziłem się w Wyoming i nie miałem wielu kontaktów z czarnymi, ale nie czułem żadnego zagrożenia ani niepokoju. Odczuwam pewną zdrową nieufność wobec zwierzchniej roli białej społeczności. Wiem, jaką niesprawiedliwość wyrządzają biali, narzucając swą dominację nad pozbawionymi praw i bezradnymi. Wyrastałem w biedzie. W szkole uczniowska elita nie akceptowała mnie, odmawiała wstępu do korporacji. Byłem pariasem, który często chciał zdobyć niezależność, nawet za cenę wygnania. Czułem się osamotniony i odtrącony. W latach sześćdziesiątych zrozumiałem położenie czarnych i miałem dla nich dużo sympatii.
W miarę postępów w ustalaniu składu przysięgłych uzmysłowiłem sobie, że dobrze byłoby, aby wszyscy byli czarni. Sądziłem, że ich rozumiem. Jeśli ich polubię, to i oni mnie polubią, a jeśli tak to wysłuchają mego wystąpienia. Tak właśnie układałem cały logiczny ciąg zdarzeń. Bankier zgodził się z tym wszystkim. Lubił czarnych i chciał w ich ręce złożyć swój los. Ponadto czarni przysięgli bez wątpienia zrozumieją, że bankier ich wybrał, zaufał im i z tego powodu okażą mu zaufanie. Ufność rodzi ufność. Ciągle głoszę taką zasadę.
Prokurator z kolei, ze sobie znanych powodów, uważał, że czarni będą stać po stronie interesu państwa. Ostatecznie proces zaczął się z ławą przysięgłych, w której składzie było dziesięciu czarnych i dwóch białych. Próbowałem nawet usunąć ze składu tych dwoje białych — farmera i gospodynię domową, ale niczego nie wskórałem i ku memu rozczarowaniu pozostali.
Proces trwał wiele miesięcy. Podobnie jak za każdym razem, mieliśmy i wtedy przywódcę wśród przysięgłych — młodego Murzyna, który siedział w pierwszym rzędzie z lewej strony. Puszył się, nadymał, zadzierał nosa, wszystkim chciał pokazać, jaki jest ważny. W późniejszych relacjach składanych kolegom nazywałem go „Laluś”.
Laluś mnie polubił. Za każdym razem, gdy udało mi się „trafić” przeciwnika, uśmiechał się, rzucał w moją stronę przyjazne spojrzenie, z uznaniem kiwał głową.
przy końcu procesu doszedłem do wniosku, że Laluś nie tylko chciałby wyrosnąć na czołową postać ławy przysięgłych, ale może przyczynić się do uwolnienia mego klienta. Ponadto sam przekazał przysięgłym informację, że mój bankier wstawiał się wielokrotnie za czarnymi i należałoby uważać go za osobę przyjazną. Wreszcie nabrałem przekonania i spróbowałem udowodnić, że niektórym chodzi tylko o to, aby poprzez skazanie mego klienta pokazać, kto ma władzę. Biurokraci chcieli wyrównać rachunki za jego nieprzejednaną, bezkompromisową odmowę współpracy z nimi.
Moje końcowe wystąpienie było znakomite, zawierało wszystkie reguły, techniki, idee i umiejętności, o których piszę na kartach tej książki. Zrobiłem ogromne wrażenie na przysięgłych. Sędzia ogłosił, że sprawa pozostaje bez rozstrzygnięcia i przysięgli rozeszli się do domów. Wychodząc z sądu, zobaczyłem przejeżdżającego Lalusia, który także mnie zauważył. Pomachał mi przyjaźnie ręką, uśmiechnął się i pokazał palcami znak zwycięstwa.Później sędzia sam zarządził głosowanie i, co wprawiło mnie w zdumienie, dziesięciu czarnych głosowało przeciwko mnie, a dwoje białych, których chciałem usunąć ze składu, poparło moje stanowisko. Zignorowałem zjawisko kiści. Sprawdziło się: darzyłem sympatią czarnych przysięgłych i oni mnie lubili. Jednak ich głębokie uprzedzenie do bankierów, szczególnie białych bankierów, zwłaszcza tych, którzy ich popierali, przekazując sumy murzyńskim organizacjom (do których i tak nie mogli należeć), było motywem ich decyzji. Ich uprzedzenia, podobnie do mo- lch, były łatwe do przewidzenia. Nie zwracałem na nie uwagi w trakcie całego postępowania, jak i nie przywiązy- wałem wagi do swoich uprzedzeń, według których czarni są bardziej uprzedzeni do prokuratora niż przedstawicie- le administracji rządowej do mego bankiera. Powinienem lepiej wiedzieć. Wiedziałem lepiej. Sympatyzowałem z czarnymi przysięgłymi, a moja postawa o mało nie doprowadziła mnie do klęski.
Biali przysięgli, jak można przewidywać, głosowali zgodnie z wzorcem swych cech, z ową kiścią. Farmer miał po dziurki w nosie wszystkich uciążliwych przepisów tworzonych przez administrację państwową. Polubił mnie i mego klienta, który był hojniejszy i bardziej wielkoduszny w swej działalności obejmującej udzielanie kredytów niż większość bankierów, z którymi tenże farmer kiedykolwiek się zetknął. Gospodyni zrobiła po prostu to, co farmer. Każdy laik, który nigdy nie czytał tej książki, mógłby przewidzieć wynik. W końcu koncepcja kiści to przedwczesny osąd, uprzedzenie samo w sobie dotyczące ludzi o podobnych, zbliżonych potrzebach. To proces, w wyniku którego na podstawie własnych uprzedzeń określamy uprzedzenia innych. Proces taki pełen jest pułapek i wyjątków. Jego skuteczność wypływa z faktu, że znalezienie jednego grona niesie ogromne prawdopodobieństwo znalezienia podobnych. Przyjemność uczenia się o ludziach, poznawania ludzi to znalezienie takiego owocu, takiego grona, które nas zaskoczy.
Poznawanie ludzi: Młodzi często mnie pytają, jakich przedmiotów powinni się uczyć w szkołach, żeby zostać dobrymi prawnikami, przygotowanymi do pracy w sądownictwie. Lepiej byłoby zapytać: czego trzeba się uczyć, żeby zostać człowiekiem? Czy chcemy odnosić sukcesy na sali sądowej czy radzić sobie w innych dziedzinach, gdzie potrzebne jest zrozumienie dla naszych braci i sióstr stąpających po Ziemi? Ale jak? Jak zostać specjalistą w poznawaniu ludzi? Niestety, w szkole tego się nie można nauczyć.
Dzieci bogatych rodziców są często wysyłane do prywatnych szkół, gdzie faszeruje się je archiwalną wiedzą przepełnioną łaciną i greką. Wyrządza się im krzywdę taką edukacją. Znam argumenty na korzyść klasycznego wykształcenia. Zmierzam jednak do czegoś innego: sposób, w jaki odbieramy innych ludzi, zależy od tego, kim sami jesteśmy. Cały nasz bagaż doświadczeń, które zbliżone są do tego, co przeżyli inni, ułatwia zrozumienie drugiego człowieka i przewidywanie jego reakcji i postępowania. Robotnik lepiej zrozumie robotnika niż naukowiec. Nie ma nic bardziej smutnego, a może zabawnego, niż patrzeć na prawnika, który skończył jakąś sławną uczelnię i przemawia do ławy przysięgłych złożonej z normalnych, zwyczajnych ludzi. Zasób słownictwa, składnia, metafory, jego przekonanie o skuteczności pewnych sformułowań obrazują doświadczenia, na których opiera swe wystąpienie adresowane do sędziego i przysięgłych. Nieraz wychodzi na snoba albo robi wrażenie kogoś zbyt wyniośle pobłażliwego. Przysięgli nie nawiązują z nim żadnego porozumienia, nie ufają mu, ponieważ obce im są jego cechy.
Powtarzam tym młodym kandydatom do zawodu prawnika, że jeśli chcą odnosić sukcesy w „starciach” z ławą przysięgłych, muszą zdobyć jak najwięcej wiedzy o wszelkich aspektach człowieczeństwa, najlepiej poprzez doświadczenie. Twierdzę, że młodzi ludzie powinni dużo pracować, traktując pracę jako część edukacji, przygotowania do pełnienia życiowych ról. Powinni poznać trud zdobywania grosza, radzenia sobie z opłatami za czynsz, poznać smak zmęczenia po dniu ciężkiej pracy i zaznać radości wypełnienia choćby małych zadań. Chcę, żeby moje dzieci wiedziały, jak wywozić nieczystości z latryny, postawić dom, nosić cegły, stawiać ściany. Powinny umieć pielęgnować chorych, nawodnić pastwisko, wspinać się po górach, napisać wiersz, zaśpiewać pieśń, poleżeć nad rzeką i porozmyślać, zaznać miłości i cierpienia. Uważam, że młodzi, którzy nigdy nie musieli pracować, martwić się, ciężko czegoś zdobywać, są upośledzeni w takim samym stopniu, jak młodzi wychowywani w getcie.
Bogaci rodzice często popełniają błąd, wysyłając swe (‚zieci w jakieś bezpieczne miejsca, gdzie są one odcięte °d reszty świata — i oczekując, że tam staną się w pełnisprawnymi jednostkami przygotowanymi do życia w rzeczywistym świecie dorosłych. Nie można przygotować się do walki bokserskiej poprzez osiągnięcie mistrzostwa w balecie (chociaż bokserom nie zaszkodziłoby, gdyby poprawili swe taneczne umiejętności).
BLOKADA: Co zrobić po odkryciu uprzedzeń?
Poznawszy naturę i istotę uprzedzeń, musimy pamiętać to, o czym się dowiedzieliśmy — trafianie bezpośrednio w uprzedzenia jest jak krzyk w pustkę. Widziałem mnóstwo prawników, którzy usiłowali przekonywać o swych racjach uprzedzonych sędziów lub przysięgłych, a po przegranej zadawali sobie rozpaczliwe pytania: „Gdzie popełniłem błąd? Co było moją słabą stroną? Przecież moje wystąpienie i argumentacja były znakomite”. Źródłem porażki nie było wystąpienie, ale nieumiejętność odkrycia uprzedzenia i nauczenia się sposobów na to, aby dać sobie z nim radę.
KLUCZ: Klucz nie otworzy wielu drzwi, jeśli zacięły się z winy uprzedzeń.
Własne dobro, mur nie do przebycia: Gdy ktoś wie, że jego własne dobro jest stawką w grze, nie ma szans na osiągnięcie nad nim przewagi. Dzieje się tak, ponieważ zasadniczym celem, motorem działań każdej istoty, człowieka czy leśnej paproci, jest przetrwanie. Niezależnie od tego, z jakim kunsztem prowadzimy argumentację, nie wygramy, gdy inni muszą podjąć decyzję przeciw własnemu dobru.
Decydujący argument prowadzący do porażki: Przykładem może tu być argumentacja, do której sięgamy, zwracając się do drwala, aby przekonać go do oszczędzenia starego lasu. Możliwość pracy przy wycince drzew jest podstawą jego egzystencji. Zrozumiałe zatem, że drwale są uprzedzeni do sowy plamistej, niewinnego ptaka, którego
nieszczęściem jest to, że stał się symbolem ruchów ochrony
środowiska.
Dla przedstawienia nieprzezwyciężonej trudności, którą napotykamy przy próbach bezpośredniego pokonania uprzedzenia osadzonego w kategoriach przeżycia, dajmy drwalowi hipotetyczną władzę decydowania o wyrębie lasu. Nasze wystąpienie do drwala zaczniemy od potwierdzenia jego uprzedzenia. Zaakceptujemy potrzebę przetrwania.
— Obaj rozumiemy, że zdobycie środków do życia wiąże się z wycinaniem tego lasu.
— Tak, właśnie tak zarabiam na utrzymanie. A co pan chce zrobić? Zabrać moim dzieciom kolację ze względu na jakąś tam sowę?
— Ma pan swoje powody. Ale zgodził się pan wysłuchać moich argumentów przeciwko wycinaniu lasu i spróbować podjąć bezstronną decyzję. Taka była umowa, prawda?
— Jasne, wysłucham pana. Potem wystrzelam te ptaszyska.
Następnie wypytuję go, jak zamierza pozostać bezstronny.
— W jaki sposób zamierza pan zachować bezstronność i nie brać pod uwagę swych osobistych korzyści?
— Co pan ma na myśli?
— Jak pan postąpi, żeby na pana decyzji nie zaważyło dążenie do własnego dobra? Mimo wszystko nakarmienie rodziny jest najważniejsze, tak?
— Trafił pan w sedno sprawy.
— Jest nawet ważniejsze od tego, czy ktoś jest fair, zgoda?
— Może.
— Jak pan może być fair w takiej sytuacji?
— Nie wiem. Spróbuję. Nic innego nie mogę obiecać.
— W takich okolicznościach to nie fair z mojej strony, żeby nawet prosić pana o bezstronność. Gdybym to ja był na pana miejscu, nie wiem, czy sam też bym się zdobył na bezstronność. Chyba nikomu by się to nie udało, jeśli w grę wchodzi dobro rodziny i środki utrzymania.
Nie odezwał się.
— Czy mogę podpowiedzieć panu, w jaki sposób pozostać bezstronnym?
— Dobrze.
— Niech pan sobie wyobrazi, że stanowi pan organ najwyższej władzy. Ma pan absolutną moc decydowania o wszystkich żyjących istotach. Pana pragnieniem jest zapewnić doskonałą sprawiedliwość. Czy może pan sobie to wyobrazić, chociaż na chwilę?
— Nie wiem. Czy mam odegrać rolę Boga?
— Taką władzę pan tu posiada, nieprawdaż? Ten las, ta puszcza, stanowi swoisty wszechświat, który ewoluował przez miliony lat, a dla niezliczonych roślin, zwierząt, drzew i innych żyjących organizmów pana decyzja będzie decyzją boską. Czy uważa pan, że jako bóg lasu może pan podjąć sprawiedliwą i szlachetną decyzję?
— Stawia mnie pan w ciężkiej sytuacji.
— Oczywiście, ale jako bóg lasu ponosi pan olbrzymią odpowiedzialność. Nie jest łatwo być Bogiem.
W tym momencie drwal poczuł upoważnienie do decydowania. Wie, że to tylko on sam podejmuje decyzję. Ponadto uświadomiłem mu, że jego dobro kłóci się nieco z losem wielu stworzeń tworzących leśny świat. Zgodził się także zostawić na boku osobiste korzyści, chociaż przyznał, że nie będzie to łatwe; prawdopodobnie zrozumiał jeszcze jedno: jeśli będzie kierował się tylko dobrem swojej rodziny i swoim, to decyzja nie zostanie odebrana jako bezstronna. On właśnie decyduje o losie sowy plamistej.
Teraz mogę zacząć opowiadać coś z historii.
— Powiem panu prawdziwą historię. Do końca XVIII wieku przywieziono do obu Ameryk około dziesięciu do piętnastu milionów Murzynów z Afryki, niewolników, co stanowiło tylko jedną trzecią liczby kobiet i mężczyzn, którzy zostali schwytani przez handlarzy. Dwie trzecie zmarło. Czarnoskórych pakowano do ładowni statków jak śledzie w beczce. Jak pisał jeden z naocznych świadków, pokład, gdzie stłoczono niewolników, wyglądał „jak rzeźnia, wszystko zakrwawione”.
W 1637 roku „Desire”, pierwszy amerykański statek z niewolnikami, płynął z Marblehead. Ładownie miał podzielone żelaznymi belkami na boksy o wymiarach sześćdziesiąt na sto osiemdziesiąt centymetrów, które były dodatkowo wyposażone w kajdany i kraty. Według oficjalnych rządowych opracowań, Afryka straciła około pięćdziesięciu milionów ludzi, tych, którzy stali się niewolnikami bądź zmarli w drodze do Nowego Świata.
— Ale jak się to wszystko ma do tej cholernej sowy? Przecież to nie człowiek.
— Słusznie. Sowa, tak jak czarni niewolnicy, jest żywym stworzeniem bez żadnych praw.
— Ale sowa to nic innego jak pieprzone ptaszydło. Niewolnicy byli ludźmi.
— Zgadza się. Czy przyjmie pan jednak do wiadomości to, że niewolników postrzegano jako przedmioty, dzikusów, którzy po złapaniu stawali się rzeczami i mogli być sprzedawani, kupowani, niszczeni wedle woli właścicieli?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
— Drzewa są także dzikie, zaś po wycięciu przechodzą na czyjąś własność, stają się rzeczą, a może jest inaczej?
— Drzewa to drzewa.
— Tak więc kwestia, czy niewolnik, czy drzewo jest przedmiotem, zależy jedynie od tego, co ludzie uważają za przedmiot, rzecz.
Znów bez odpowiedzi.
— Według mnie to, czy ludzie są traktowani jako przedmioty bez praw, czy jako obywatele z przysługującymi im prawami, zależy wyłącznie od tego, kto jest u władzy. Czy tego samego nie można odnieść do lasu? Własność i władza są nierozerwalnie powiązane; czy pan się z tym zgadza?
— O co panu chodzi?
— Cóż, w związku z tym, że nie mamy już władzy nad czarnymi, nie możemy ich przekształcić w przedmioty. Jeśli Pan nie miałby władzy nad lasem, nie mógłby pan też przeistoczyć lasu w przedmiot. W końcu to, czy las jest, czy nie jest czyjąś własnością, zależy od tego, kto jest u władzy.
— I CO?
— To, że dziś uważamy stare, dojrzałe drzewa za naszą własność nie dlatego, iż są własnością, ale dlatego, że mamy władzę, aby je za własność uważać.
— To, co?
— To, że pan ma władzę. Czy uzna pan stary las za rzecz, czy będzie pan skłonny spojrzeć na to wszystko inaczej?
— Może tak, może nie.
— Czy możemy być zgodni co do jednego, a mianowicie co do tego, że władanie samo w sobie nie ustala, co jest dobre, a co nie? To, że właściciele niewolników mieli dość władzy, by posiadać niewolników nie usprawiedliwiało takiego posiadania.
— Widzę, że odeszliśmy dość daleko od sprawy sowy plamistej.
— Prawo własności nie ustala moralnych reguł. Dobro i zło istnieją niezależnie od własności, prawda?
— Chyba tak. Nie bardzo podoba mi się to, dokąd pan zmierza.
— Posiadanie lasu nie usprawiedliwia jego zniszczenia, nieprawdaż?
Kolejne pytanie pozostało bez odpowiedzi.
— Według mnie, jeśli zdecydowałby się pan wyciąć las, nie mógłby pan tłumaczyć tego tym, że jest pan właścicielem albo że miał pan prawo do decydowania o jego losie. Chyba się nie mylę?
— Odbiegamy od tematu.
— Posiadanie wiąże się z odpowiedzialnością, może nie?
W odpowiedzi znów milczenie.
— Jeśli posiada pan konia, nie może go pan zamorzyć głodem na śmierć i tłumaczyć potem, że tak się panu zachciało, bo był pan jego właścicielem, racja?
— Tak.
— Dam panu inny przykład. Przypuśćmy, że posiadam jakiś cenny obraz, na przykład van Gogha. Czy mam obowiązek go zachować, czy mogę go zniszczyć, jeśli będę miał na to ochotę?
— No, obraz to nie koń.
— Ale czy nie zgodziłby się pan z tym, że cały świat zainteresowany jest zachowaniem arcydzieł malarstwa, a prawa wszystkich ludzi do zachowania obrazu są większe niż prawo jednostki, wynikające z zasady własności, do postąpienia z obrazem według własnej zachcianki?
— Nie mam takiej pewności.
— Pójdźmy nieco dalej. Skąd pochodzi prawo własności, prawo posiadania? Czy to prawo boskie? Czy pochodzi od Boga?
— Sam nie wiem. Mam wątpliwości.
— To prawo człowieka, tak?
— Chyba tak.
— Jeśli jest to tylko kwestia praw ludzkich, czyż nie jest zatem możliwe, żeby takie prawo zostało zmienione przez człowieka dla zwiększenia korzyści?
— Brzmi to dość poprawnie.
— Czyż nie wierzymy w to, że wszelkie zasady powinny być tworzone dla dobra jak największej liczby ludzi?
— Na tym polega demokracja.
— Odnosząc te zasady do problemu naszego lasu, należy zapytać, czy zachowanie lasu będzie korzystne dla ludzi dzięki uchronieniu unikatowego świata kwiatów, drzew, ptaków, zwierząt, a przy tym — czy zgadza się pan, że możemy zmienić zasady własności tak, aby jeden czy kilku ludzi nie było w stanie zniszczyć wszechświata dla realizacji prywatnego interesu?
— A co z moją pracą?
Tu cię mam! Niemożliwy do przebrnięcia mur, który wszystko powstrzymuje — mur własnego, prywatnego dobra. Niezależnie od tego, jak mocno walimy w ten mur, jak bardzo chcemy go pokonać, pozostaje on nie do przebycia. Instynkt przetrwania jest zakodowany w genach. Jest silniejszy niż rozum każdego z żyjących gatunków.
— Zgodził się pan nie brać własnych korzyści pod uwagę.
— Ale mam też swoje prawa.
— Oczywiście, że tak. Lecz jako bezstronny sędzia będzie pan musiał zapomnieć o swych prawach i wydać orzeczenie, kierując się jedynie sprawiedliwością, prawda?
— Uważam, że mam więcej praw niż zasrana sowa.
— Kto dał panu te prawa?
— To są moje prawa należne obywatelowi Stanów Zjednoczonych, należne człowiekowi.
— Czy ma pan je od urodzenia?
— Tak.
— Z jakimi prawami przychodzą na świat inne stworzenia?
— Nie mają żadnych praw.
— Dlaczego?
— Drzewa i robactwo nie mają praw.
— Kto to powiedział?
— Ja tak mówię.
— Czy jest to decyzja bezstronnego sędziego posiadającego „najwyższą władzę na świecie”, czy drwala, który ma na utrzymaniu rodzinę?
— W tym wypadku nie ma różnicy.
Takie rozumowanie zaprezentowane nauczycielowi z Sioux Falls lub artyście z Nowego Jorku (żaden z nich nie ma rodziny czy przyjaciół, których by to dotyczyło) odniosłoby pozytywny skutek. Możliwe, że uznaliby moje wystąpienie przeciw wyniszczeniu starego lasu za logiczne i słuszne. Wynik jednak byłby pewnie podobny jak w poprzednim wypadku. Podejrzewam, że większość ludzi uważa, iż człowiek ma więcej praw niż sowa plamista. Takie jest uprzedzenie naszego gatunku.
Zmiana argumentu: Kierunek działania argumentu można nieco zmienić, aby zrobić z niego narzędzie zwycięstwa. Zmiana polegać będzie na zwróceniu się ku dobru własnemu innych. Mogłoby to wszystko przybrać następującą postać:
— Praca drwala jest ciężka, prawda?
— Trafił pan w dziesiątkę.
— W lesie mogą się zdarzyć nawet śmiertelne wypadki, nie mówiąc już o kalectwie, a rodziny muszą potem przeżyć za psi grosz.
— Słusznie.
— Robota jest ciężka. Wiem, że człowiek jest wykończony po całym dniu, nie?
— Racja.
— Nie jest to stałe zajęcie. Czasem jest, czasem nie.
— Ma pan rację.
— Czy lubi pan tę pracę?
— Tylko tyle umiem. Lubię przebywać w lesie.
— Czy popierałby pan plan umożliwiający zachowanie lasu i dający bezpieczną, stałą pracę, którą by pan polubił i która byłaby dobrze płatna?
— Zastanowiłbym się nad tym.
— Czy zostałby pan członkiem komisji opracowującej taki plan?
— Jasne. W zasadzie nie lubię wycinania tych olbrzymich, starych drzew. Nie mogę ścierpieć odgłosu, gdy walą się na ziemię. Brzmi to jak ich płacz.
Przydzielenie drwala do komisji jest niezbędnym aktem jego upełnomocnienia; pamiętajmy, że nie możemy osiągnąć przewagi i zwycięstwa wtedy, gdy inni nie mają władzy, by zaakceptować lub odrzucić naszą argumentację. Przypuśćmy, że on i jemu podobni zostają zaangażowani przez jakąś firmę farmaceutyczną do zbierania próbek roślin służących do opracowania nowych leków. Załóżmy, że może dostać pracę jako przewodnik albo zatrudni się w fabryce materiałów budowlanych.
W takich okolicznościach usłyszymy drwala, który naprawdę kocha las, przyjmuje wszystkie moje argumenty Wysuwane dla uratowania puszczy i jej symbolu — sowy Plamistej. Wtedy drwal najprawdopodobniej powie:
— To przecież taki piękny ptak. Nie zostało ich już zbyt wiele. Ludzie mogą budować domy z czegoś innego niż drewno. Sowa może żyć tylko w lesie.
Odczytałem to wszystko jednemu z przyjaciół. Gdy skończyłem, odezwał się:
— Powiem ci, co o tym myślę. Wydaje mi się, że jedna sowa plamista jest ważniejsza od jednego człowieka, ponieważ ona jest już prawie na wymarciu, a gatunek ludzki tak się rozwija i rozprzestrzenia, że grozi mu śmierć głodowa.
— Słusznie to zauważyłeś — odpowiedziałem. — Ale czyje życie byś poświęcił za sowę? Może życie głodującego dziecka w New Delhi?
— Może czyjeś inne? — odparł.
— Którego dziecka z New Delhi?
Nie odpowiedział.
— A twojego dziecka?
— Spokojnie — powiedział. — Zmieńmy temat.
W konfrontacji z uprzedzeniem logika i sprawiedliwość stają się bezsilne. Nadal powinniśmy prowadzić spór i dochodzić prawdy, chociaż w obliczu uprzedzenia nie ma szans na wygraną. Gdy spotykamy się ze stwierdzeniem, że wszyscy Latynosi są z natury leniwi, Irlandczycy są rozlazłymi pijakami, a kobiety mniej przystosowane do pełnienia odpowiedzialnych stanowisk, wtedy także mamy obowiązek wobec siebie, aby podejmować spór, wysuwać swoje argumenty i występować przeciw uprzedzeniom.
Uprzedzenie innych — plama na ich honorze okaże się prawdopodobnie silniejsza niż nasze argumenty. Znamię uprzedzenia jest często nie do usunięcia.
Sprawa osobista: Kilka lat temu mój bliski przyjaciel, jego cudowna żona i ich osiemnastoletni syn, dobrze zapowiadający się sportowiec, zginęli w domu podczas snu w wyniku wybuchu podłożonej bomby. Człowiekiem odpowiedzialnym za tę zbrodnię był długoletni kryminalista, handlarz narkotyków, który wynajął do tej roboty jakiegoś miejscowego zbira. Niedługo potem, gdy zostałem wyznaczony jako oskarżyciel w tej sprawie, zabito głównego świadka, który miał złożyć zeznania przed wielką ławą przysięgłych.
Zawsze byłem twardym przeciwnikiem kary śmierci. Wierzyłem głęboko, że nie powstrzymamy zabijania na ulicach, dopóki rząd nie zatrzyma rzezi ludzi w domach i na całym świecie. Zabijanie to zabijanie, bez względu na to, czy dokonane przez rząd, grupę złożoną z jednostek, z nas, czy przez mordercę.
Gdy przyszedł czas na wystąpienie przeciw mordercy, sprawcy bezsensownej śmierci czworga ludzi, których znałem, okazało się, że zastosowałem się ściśle do litery prawa i jako specjalny oskarżyciel wniosłem o wymierzenie kary śmierci. Zabójca został skazany, a po ponad 12 latach odwołań wyrok wykonano. Przypominam sobie te ciężkie lata, gdy moje moralne przekonania zderzyły się bezpośrednio z literą prawa.
Bardzo łatwo stać gdzieś na uboczu, nie angażować się, nie włączać, wydawać orzeczenia i wołać obłudnie zupełnie w próżnię. Łatwo jest walczyć z moralnymi przekonaniami tak, jak ja to uczyniłem w sprawie zachowania lasu, gdyż to nie ja miałem stracić pracę i nie moja rodzina mogła odczuć skutki tego postępowania. Łatwo przekonywać, że życie sowy plamistej jest ważniejsze niż życie człowieka, dopóki nie jest to życie moje lub mojego dziecka, które należałoby poświęcić. Łatwo także głosić sprzeciw wobec kary śmierci, dopóki nie dotyczy to zabójstwa mojej żony, dziecka lub przyjaciela. Jedynie święci są zdolni zrezygnować z własnych korzyści, ale nawet oni pozostają bezinteresowni, aby zachować swą ogromną i nieodpartą osobistą potrzebę doprowadzenia do sprawiedliwości na świecie.
Rozpoznanie i pokonywanie uprzedzeń społecznych:
Będąc członkami jakiejkolwiek społeczności, stykamy się z jej uprzedzeniami o różnym charakterze i zabarwieniu. Jesteśmy uprzedzeni do gospodarki nastawionej na zysk i gospodarki skrępowanej przepisami. Twardo bronimy demokracji i odcinamy się od totalitaryzmu. Uważamy, że muzułmanie są podejrzani, a chrześcijanie uczciwi i szczerzy. Akceptujemy nasze uprzedzenia jako normy społeczne. Postawy społeczne są znane, określone, łatwe do manipulowania.
Siły, które decydują o tym, co jest politycznie poprawne, a co nie, mogą być zarówno pożyteczne dla społeczeństwa, jak i oddziaływać niszczycielsko. „Politycznie poprawne” idee nazistowskich Niemiec doprowadziły do najbardziej ohydnych zjawisk, jakie zna historia ludzkości.
Gdyby nie zniewolenie poprawnym politycznie myśleniem, można by liczyć na sprzeciw w stosunku do budzącego nienawiść i odrazę rasizmu oraz nie usprawiedliwionego niczym seksizmu. W dążeniu do zrozumienia władzy politycznej poprawności wciąż jesteśmy gotowi babrać się w odmętach tych niesławnych czasów. Uważam, że postawy społeczne, podobnie do indywidualnych uprzedzeń, mogą być dobre i złe.
Sprawa pani Marcos a opinia społeczna: Wspomniałem już wcześniej o tym, że broniłem pani Imeldy Marcos w sądzie federalnym w Nowym Jorku. Sprawa stała się klasycznym przykładem działania uprzedzeń, które wpłynęły na opinię społeczną. Po obaleniu Ferdinanda Marcosa przez reżim Aquino zarówno samemu Marcosowi, jak i jego żonie postawiono wiele zarzutów obejmujących wszelkie możliwe oskarżenia znane FBI, w tym wymuszanie i oszustwa.
Zanim sprawa dotarła do sądu, było już powszechnie wiadomo, że pani Marcos, ciesząca się wcześniej przyjaźnią kilku dawnych prezydentów Stanów Zjednoczonych oraz ich żon, nagle stała się pospolitą kryminalistką, którą należałoby powiesić głową w dół na Times Square.
Opinia społeczna domagała się skazania pani Marcos, zesłania jej gdzieś daleko, gdzie nie mogłaby założyć żadnej z trzech tysięcy par butów. Rudolph Giuliani, burmistrz
Nowego Jorku, w tamtych czasach pełniący urząd ministra sprawiedliwości, obawiał się powszechnego uprzedzenia, jakie jej okazywano. Gwarantował na piśmie, że zostanie skazana. Niewielu jednak z tych, którzy ją potępiali, miało kiedykolwiek sposobność do poznania jej. Wziąłem tę sprawę, gdyż mimo panującej opinii społecznej wierzyłem, że rząd Stanów Zjednoczonych nie ma żadnego prawa wciskania nosa w wewnętrzną politykę Filipin poprzez oskarżanie wdowy po prezydencie. W końcu największą zbrodnią okazała się jej lojalność w stosunku do męża, zarówno przed jego śmiercią, jak i po.
Proces trwał przez trzy miesiące. Przysięgli, dobrani bardzo rozważnie, nie ugięli się pod naciskiem opinii społecznej i uwolnili panią Marcos od wszelkich zarzutów i oskarżeń. Strona rządowa okazała się tak słaba, że wcale nie musiałem wzywać żadnych świadków obrony ani nawet prosić moją klientkę o składanie wyjaśnień. Zarzuty — domniemane szastanie pieniędzmi, powiązania z polityką finansową prowadzoną przez jej męża — były obliczone na wywołanie oburzenia ze strony biednych nowojorskich przysięgłych, z których wielu z trudem wiąże koniec z końcem.
W czasie rozprawy prasa, dając wiarę wszystkiemu, co pisano i przyjmując za prawdę opinię społeczną, którą sama stworzyła (jakoby pani Marcos była uosobieniem wszelkiego zła), prowadziła kampanię oszczerstw i pomówień. Codziennie rano kupowałem gazety, aby przeczytać niestworzone historie o całym procesie. Byłem zdumiony. Czytając relacje prasowe, odnosiłem wrażenie, że reporterzy przysłuchują się zupełnie innej sprawie, a nie tej, w której ja sam uczestniczę. Można było wywnioskować, że oskarżenie wspierane jest przez zeznania każdego z powołanych świadków, podczas gdy w rzeczywistości żaden z nich nie przypisywał mojej klientce przestępstw. W rzeczywistości świadkowie poręczali za jej dobro i przyzwoitość. Doszło do tego, że nawet sędzia prowadzący rozprawę głośno wypowiadał słowa zdziwienia, że sprawa trafiła do sądu.
Jedna z gazet posunęła się do tego, że przysłała rankiem reportera, którego zadaniem nie było przeprowadzenie wywiadu z panią Marcos ani zbieranie o niej informacji, ale zrobienie zdjęcia pokazującego jej buty. Były to czarne lakierki, a bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że nosiła tę samą parę kilka dni z rzędu. Gazeta owa rozgrzewała atmosferę, utrzymując, iż ta nikczemna, zdeprawowana kobieta miała aż trzy tysiące par butów. Zatrzymałem kiedyś tego reportera, żeby mu powiedzieć, iż moja klientka ma tyle butów, ponieważ na Filipinach jest wiele fabryk, a pani Marcos, jako pierwsza dama Filipin, otrzymywała setki par od producentów, którzy chcieli, aby nosiła tylko ich obuwie. Przyznała mi się też, że większość tych butów najzwyczajniej trzyma w jakiejś tam szafie, gdyż mają nieodpowiedni rozmiar. Ten fakt, oczywiście niezgodny z opinią społeczną, nigdy nie został podany do publicznej wiadomości.
Jeden szczególnie cyniczny gość z mediów był tak zaślepiony przez swe uprzedzenia, że gdy pani Marcos upadła na sali sądowej, uderzyła głową o stół i zalała się krwią w wyniku pęknięcia naczyń krwionośnych żołądka, podbiegł do mnie i bezczelnie zapytał, skąd miałem kapsułkę z czerwoną farbą dla mojej klientki.
Pani Marcos została zabrana do szpitala, gdzie przez wiele dni pozostawała pod opieką lekarzy, zanim była w stanie wrócić do sądu. Jeszcze teraz, gdy staję wobec opinii głoszącej, że jest ona złą osobą, odbywam rozmowę, która zaczyna się zwykle następująco:
— Żywiłem dla pana wielki szacunek, panie Spence, zanim zajął się pan sprawą tej Marcos. Co pana do tego skłoniło? Pieniądze? Jeśli to tylko pieniądze, to mogę zrozumieć i wybaczyć — mówi ktoś, kto wie, że pani Marcos jest demonem.
— Z pewnością nie lubi pan mojej klientki.
— Tak właśnie jest.
— Musiał pan spędzić z nią wiele czasu i dobrze ją poznać.
— Nigdy w życiu jej nie spotkałem.
— To dziwne, wiem, że jest pan uczciwym człowiekiem. Musi pan w takim razie znać kogoś, kto znał ją osobiście.
— Wcale nie.
— Może czytał pan o niej coś, co się panu nie spodobało?
— Jasne, codziennie czytuję gazety.
— No, właśnie! Odkrył pan najważniejszą zasadę, na której pan polega: jeśli coś jest w gazecie, wówczas staje się to ewangelią.
— Proszę mi tego nie przypisywać.
— Być może ja jestem jedyną osobą na świecie, która osobiście zna panią Marcos. Spędziłem z nią wiele dni w najtrudniejszych warunkach w czasie procesu. Gdyby pan chciał posłuchać, z przyjemnością opowiedziałbym wszystko, co o niej wiem.
Takie wystąpienia służą tylko mnie samemu. Nigdy jeszcze nikt nie wyznał, że po tym, co powiedziałem, odrzucił to, co głosi opinia publiczna.
Jak (nieraz) przeciwstawić się uprzedzeniom społecznym: Jak przeciwstawić się burzy rozpętanej przez uprzedzenia społeczne? Nie weźmiecie kursu na wprost. Będziecie halsować niczym żaglówka kierująca się ku akwenom nawiedzonym sztormem. Gdybym, na przykład, miał wystąpić przeciw opinii społecznej głoszącej, iż adwokaci broniący przestępców manipulują przepisami tak, że ich winni klienci wymykają się wymiarowi sprawiedliwości dzięki lukom prawnym, wtedy prowadziłbym cały wywód następująco (rozmowa w takiej sytuacji zaczyna się pytaniem, które Jest niczym innym jak zawoalowanym atakiem):
— Panie Spence, proszę powiedzieć, czy kiedykolwiek reprezentował pan kogoś, kto był według pana winien przestępstwa, o które był posądzony? (Tak postawione pytanie nie daje szans na zdobycie przewagi.)
— Zadał pan ciekawe pytanie. Jeśli odpowiem „tak”, wtedy natychmiast zostanę uznany za łotra. Gdy odpowiem „nie”, zarzuci mi pan, że kłamię. Czy mam odpowiedzieć jako łotr, czy jako kłamca?
— Sprytna odpowiedź. Zasługuje pan na swą dobrą reputację i sławę.
— Może ja teraz zadam pytanie. Czy jeśli jest pan u lekarza, to pyta on, czy choroba, na którą pan cierpi, nie jest skutkiem popełnienia przez pana przestępstwa?
— Oczywiście, że nie.
— Czy lekarz odmówiłby pomocy, gdyby pan kiedykolwiek był winien jakiejś zbrodni?
— Oczywiście, że nie.
— Na pewno nie wydałby żadnego sądu, zanim zgodziłby się udzielić pomocy?
— Zaciekawia mnie pan.
— Musi pan oczywiście przyznać, że ma pan prawo oczekiwać pomocy od lekarza bez wcześniejszego poddawania się jego ocenie moralnej.
— Jasne.
— Mój klient ma też pewne uprawnienia ustawowe. Dopóki ponad wszelką wątpliwość ława przysięgłych nie uzna go winnym, dopóty uważa się go za niewinnego. Większość z nas o tym zapomina — gwarancje są zapisane w konstytucji.
— Teraz to mnie pan zaciekawia.
— Cóż, staram się po prostu ustalić, że mój klient ma prawo do pomocy ze strony adwokata, jak i pan ma prawo do pomocy medycznej bez wcześniejszej weryfikacji pana postawy moralnej.
— To znaczy, że reprezentował pan ludzi, o których pan wiedział, że są winni, tak?
— Gdyby był pan oskarżony o popełnienie przestępstwa i przyszedł do mnie, czy ja miałbym ustawić w biurze konfesjonał i najpierw wysłuchać pańskiej spowiedzi, a dopiero później zająć się sprawą?
— Bardzo sprytne.
— Należałoby postawić pytanie o takiej treści: „Jakich praw oskarżonego, winnego albo nie, ma bronić uczciwy i szanowany adwokat?” Jeśli zada pan takie pytanie, chętnie udzielę na nie odpowiedzi.
— Dobrze. Załóżmy, że pytanie zostało zadane.
— Każdy prawnik wie, że zanim obywatel tego kraju zostanie skazany, państwo musi udowodnić mu winę na podstawie obowiązujących przepisów, z których najważniejsze są zapisane w konstytucji. Zasady te chronią nasze prawa jako obywateli Ameryki i stanowią obronę przed uciskiem i tyranią państwa. Każdy uczciwy prawnik ma obowiązek uważać, że osoba oskarżona o popełnienie przestępstwa, winna lub niewinna, nie jest skazana, chyba że państwo w godziwy i zgodny z przepisami sposób dowiedzie winy. Ta wzniosła idea różni nasz kraj od innych.
— Poważny ton.
— Niech pan to przemyśli.
— A luki w prawie, które zawsze znajdujecie?
— To, co stanowi „lukę” dla „tych paskudnych przestępców” jest waszym uświęconym prawem zapisanym w konstytucji, na wypadek gdyby, Boże broń, pan albo ktoś z pańskiej rodziny został o coś oskarżony.
— A tak na marginesie, kto według pana zdobędzie w tym roku mistrzostwo w futbolu?
Zakorzenione uprzedzenia: Dochodzimy wreszcie do takich sytuacji, w których stajemy naprzeciw ludzi, ulegających silnym, zakorzenionym uprzedzeniom. Dyskusja jest wtedy zupełnie niemożliwa. Zwycięstwo można osiągnąć jedynie dzięki potulnemu słuchaniu. Spróbujcie na przykład przekonać kogoś, kto bardzo dokładnie czyta Biblię, że człowiek powstał w wyniku długotrwałego procesu ewolucji, a nie został stworzony przez Boga w siódmym dniu. Wielki prawnik Clarence Darrow usiłował walczyć przeciw takim zakorzenionym uprzedzeniom w głośnej sprawie Scopesa w 1932 roku, zwanej sprawą „małpy”. Niestety przegrał. Wolałbym mieć umysł otwarty poprzez cud niż zamknięty przez wiarę.Zwycięstwo jest, jak wcześniej zdefiniowałem, otrzymaniem tego, czego chcemy. W dłuższej perspektywie chcemy prowadzić czynne życie, by móc je spożytkować dla owocnych działań. Nie chcemy go zmarnować. Zachowałem sobie prawo wyboru, w jakich bitwach mam wziąć udział, jakich argumentów i przeciw komu używać. Gdybym był generałem, nie wysyłałbym swoich żołnierzy do walki z ufortyfikowanym przeciwnikiem, żeby uchronić ich przed niechybną śmiercią. Powinniśmy dbać o siebie tak, jak generał dba o swych żołnierzy. Zwycięstwo nie zawsze jest zwycięstwem. Nieraz jest rozsądnym taktycznie odwrotem, szczególnie w obliczu niezmiennego uprzedzenia — w obliczu nieprzeniknionego sklepienia zamykającego lub zniewalającego umysł.
PODSUMUJMY: Zawsze znajdą się takie argumenty, których można używać w obliczu nieprzezwyciężonego uprzedzenia. Przeważnie jednak są wysuwane, gdyż istnieje taka konieczność. Czasem, gdy potrafimy wskazać innym ich osobistą korzyść, argument okazuje się skuteczny. Rzadziej się zdarza, iż argumentacja uczuli innych na ich uprzedzenia. Niekiedy trafimy za jej pomocą do przekonania komuś, dla kogo nie była przeznaczona i zdziałamy dużo dobrego.
Nieraz wzmacniamy swą pozycję, przedstawiając wywód, którego nie doprowadzimy do szczęśliwego końca, ale ostatecznie argumenty rzadko zmieniają uprzedzenia. Chrystus miał swym słowem zmienić świat, ale Jego słowa odnosiły się do zbawienia, a ponadto budziły lęk przed potępieniem w wypadku ich odrzucenia. Mając takie wsparcie naszych argumentów, też moglibyśmy zmienić bieg historii.
Tak więc uważajcie na uprzedzenia. Pamiętajcie, że nie zawsze da się wygrać spór z każdym. Gdyby było inaczej, świat już dawno temu zostałby opanowany przez logikę i sprawiedliwość, a gdybyśmy się temu przeciwstawili, zostalibyśmy bez pracy, nieprawdaż?
Skan książki jest dostępny TUTAJ
Zobacz na:
Myślenie pojęciowe, a myślenie stereotypowe
http://forum.wybudzeni.pl/index.php/topic,302.0.html