Archiwum dla Maj, 2014

Fragment książki Mariana Mazura  „Cybernetyka i charakter”

 

Rozdział 6. STEROWANIE 

 

Ile jest rodzajów problemów?

Sądzę, że niejednego czytelnika pytanie to przerazi. Skądże można wiedzieć, ile jest rodzajów problemów?  Z tyloma problemami ludzie się borykają, a nowych ciągle przybywa.

Metodą systemową można jednak stwierdzić, że jest tylko sześć rodzajów problemów i ani jednego więcej. A oto uzasadnienie:

Wobec dowolnego systemu możemy przyjąć jedną z dwóch postaw:

– albo pozostawić system w spokoju i tylko mu się przyglądać, aby się o nim jak najwięcej dowiedzieć, a wówczas będziemy mieć do rozwiązania problemy poznawcze;

– albo też przekształcić system w inny system, a wówczas będziemy mieć do rozwiązania problemy decyzyjne;

Inaczej mówiąc, możemy w system nie ingerować, albo ingerować, a ponieważ jest to podział logicznie zupełny, więc żadnych innych problemów poza dwiema wymienionymi ich grupami nie ma i być nie może.

 

Zajmijmy się najpierw grupą problemów poznawczych.

1. Eksploracja

Aby się zabrać do poznawania systemu, musimy się najpierw upewnić, czy on istnieje, w przeciwnym bowiem razie trudzilibyśmy się niepotrzebnie i tracili czas. Jest to obawa najzupełniej uzasadniona, istnieje przecież wiele słów, które nic nie znaczą, gdyż zostały wymyślone bez stwierdzenia jakiegokolwiek fragmentu rzeczywistości, dla którego miałyby służyć jako jego nazwa. Była o tym mowa w związku z „pseudosystemami” w rozdziale 4.

Klasyczny jest już przykład owych średniowiecznych mnichów trapiących się problemem, ile aniołów może się zmieścić na końcu szpilki, bez upewnienia się, czy system „anioł” w ogóle istnieje.

Coś podobnego przydarzyło się nawet naukowcom, i to z dyscypliny tak ścisłej jak fizyka, gdy postawili sobie problem zbadania właściwości eteru kosmicznego, a po latach zbędnych trudów obwieścili, że żaden „eter kosmiczny” nie istnieje. Na manowce zaprowadziło ich rozumowanie, że skoro promieniowanie rozprzestrzenia się bez przeszkód w próżni, to znaczy, że próżnia ma właściwości przepuszczania promieniowania, ale próżnia to tyle co nic, nic zaś nie może mieć jakichkolwiek właściwości, wobec czego musi to być jednak coś i nazwali to owym „eterem”.

A zatem pierwszym rodzajem problemów poznawczych jest eksploracja, tj. poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „czy system istnieje? „. W języku potocznym jest to pytanie: „co jest? ” (wraz ze wszystkimi odmianami tego czasownika: co było?  co może być?  itp. )

Problemy takie ludzie rozwiązywali przez ciekawość („ale co tam jest? „) – szukając guza wędrowali, gdzie ich jeszcze nie było, włóczyli się po dżunglach, wypływali na dalekie morza, kopali w ziemi, rozglądali się po niebie, a w rezultacie odkrywali odległe lądy, nieznane gatunki zwierząt i roślin, różne minerały, wiele gwiazd itp.

Rozwiązywanie problemów eksploracyjnych to stwierdzanie faktów. 

 

2. Klasyfikacja

Po stwierdzeniu, że system istnieje, przychodzi kolej na pytanie: „z jakich elementów system się składa? „albo prozaiczniej „co jest jakie? ”

Problemy takie są rozwiązywane, gdy za odkrywcami idą opisywacze – ci chcą wiedzieć, pod jakim względem co do czego jest podobne, a pod jakim się różni, oprócz tego zaś, co jest w środku, więc krajali, co tylko mogli, łamali, rozłupywali, rozkładali w drobny mak, a Demokryt nawet powiedział, że najdrobniejszym elementem jest „atom” i jego się już rozbić nie da, ale miał rację niedługo, zaledwie około dwóch tysięcy lat, do czasów Rutherforda. Podstawowe zajęcie w tej grupie problemów, to mierzenie wszystkiego, co się mierzyć daje, oraz systematyzacja, typologia, klasyfikacja.

Rozwiązywanie problemów klasyfikacyjnych to stwierdzanie właściwości. 

 

3. Eksplikacja

Gdy wiadomo już, jakie są elementy systemu, pozostaje dowiedzieć się, jakie występują między nimi oddziaływania, czyli „co od czego jak zależy? „.

Są to problemy dla dociekliwych, którzy chcieliby nie tylko wiedzieć, ale i rozumieć, wyjaśnić, dlaczego jest tak, a nie inaczej, co się zmieni, gdy zmieni się co innego, znać przyczyny różnych skutków i skutki różnych przyczyn.

Problemy takie okazały się szczególnie trudne do rozwiązania. Można znać bardzo dokładnie składniki czegoś, a jednak nie wiedzieć, jaka jest zależność jednych od drugich, toteż wykrywanie praw przyrody idzie opornie. Barwę i temperaturę płomienia ludzie mieli sposobność poznać, kiedy pierwszy raz widzieli płonąc drzewo, w które uderzył piorun, ale z dowiedzeniem się, że jest między nimi zależność, trzeba było poczekać na Plancka. Ziemię ludzie mogli oglądać w każdej chwili, a słońce w każdy bezchmurny dzień, ale co się względem czego porusza powiedział im dopiero Kopernik, a o tym, dlaczego jabłka spadają na ziemię, a księżyc nie, dowiedzieli się od Newtona.

Rozwiązywanie problemów eksplikacyjnych to stwierdzanie związków.

I to w grupie problemów poznawczych już wszystko. Każdy problem poznawczy, jaki ktokolwiek zechciałby jeszcze wymyślić, będzie należał do którejś z trzech wymienionych grup. Nie może być inaczej, gdyż poznanie elementów i relacji jest poznaniem całego systemu.

 

Przejdźmy teraz do grupy problemów decyzyjnych.

4. Postulacja

Zanim zabierzemy się do przekształcania systemu w inny, musimy sobie najpierw powiedzieć, w jaki. Mamy tu więc do czynienia z rodzajem problemów decyzyjnych polegających na poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: „jaki system ma powstać? ” lub prościej: „co osiągnąć? „. Ktoś musi to określać, żądać, postulować, a ponieważ osiąganie czegokolwiek jest podyktowane jakimiś potrzebami, więc powinien to zrobić sam potrzebujący, albo ktoś w jego imieniu.

 Rozwiązywanie problemów postulacyjnych to wskazywanie celów. 

 

5. Optymalizacja

Po wskazaniu, jaki system ma powstać, przychodzi kolej na pytanie: „jak doprowadzić do powstania systemu? „, czyli po prostu: „jak osiągnąć? ”

W problemach takich chodzi więc o wybranie skutecznego postępowania, czyli o wskazanie decyzji, której podjęcie zapewniłoby osiągnięcie celu.

W przypadkach gdy do dyspozycji jest wiele równorzędnych sposobów postępowania, podejmowanie decyzji jest zadaniem łatwym, wystarczy zastosować którykolwiek. Na przykład: mając do zapisania czyjś numer telefonu nikt się nawet nie zastanawia, czy zrobić to piórem, długopisem lub ołówkiem, bierze to, co jest pod ręką.

Sprawa staje się trudniejsza, gdy sposobów jest mało, ale może wystarczyć tylko jeden, jeżeli jest znany i dostępny, jak to jest, na przykład, ze sposobem stosowanym, gdy się chce mieć dzieci.

Natomiast ogromne trudności powstają, gdy nie widać żadnego sposobu postępowania. Gdy chodzi o cele doniosłe, nie szczędzi się kosztów i trudu, aby znaleźć choć jeden sposób, np. w poszukiwaniu leków na choroby uchodzące za nieuleczalne.  Gdy chodzi o cele bez większego znaczenia, nie wkłada się zbytniego wysiłku. Jeżeli znajdzie się jakiś sposób, to dobrze, a jeżeli nie, to nie będzie nieszczęścia. Na przykład nie znaleziono dotychczas sposobu przeciwdziałania łysieniu, ale ostatecznie Juliusz Cezar był łysy jak kolano i wcale mu to nie przeszkodziło zdobyć Kleopatrę. Szczęściem w nieszczęściu jest, gdy nie mogąc znaleźć żadnego sposobu znajdzie się przynajmniej dowód, że żaden sposób nie istnieje – tak było np. z udowodnieniem, że zbudowanie perpetuum mobile jest niemożliwe. Nie jest to sukces, dobrze bowiem byłoby mieć maszynę mogącą pracować bez pobierania energii, ale nie będzie się już tracić czasu i pieniędzy na próby jej wynalezienia.

Przeciwieństwem poprzednich są problemy, gdy sposobów nie brakuje, a kłopoty są z celami. Chodzi o problemy maksymalnego wykorzystania posiadanych możliwości. Na przykład, jaki wybrać zawód? w jakiej instytucji szukać zatrudnienia? w jakiej miejscowości się osiedlić?  na co przeznaczyć pieniądze? itp.

Jednak właściwa optymalizacja obejmuje wszystko to razem. Jest wskazany cel do osiągnięcia, trzeba określić wszystkie sposoby postępowania mogące do tego celu prowadzić, rozeznać skutki uboczne każdego z nich i na tej podstawie wskazać decyzję optymalną, tj. postępowanie prowadzące do celu z zapewnieniem najkorzystniejszych skutków ubocznych (stanowiących kryterium optymalizacji). Jako przykład można wymienić zbudowanie czegoś najmniejszym kosztem albo w najkrótszym czasie, albo przy najmniejszym zużyciu materiałów itp.

Rozwiązywanie problemów optymalizacyjnych to wskazywanie sposobów. 

 

6. Realizacja

Gdy wiadomo już, jaki cel i w jaki sposób ma zostać osiągnięty, jedyne, co pozostaje, to osiągnąć ten cel, tj. zastosować prowadzący do niego sposób. Potrzebne są do tego jakieś środki, zasoby: energia, czyjaś praca, jakieś materiały, narzędzia. Trzeba te zasoby określić, odpowiadając na pytanie: „z czego osiągnąć? ”

Nie jest to pytanie o rodzaj środków – na to dała już odpowiedź optymalizacja – lecz o konkretne środki. Na przykład optymalizatorzy mogą sobie mówić, że na przewody elektryczne najlepiej nadaje się miedź, ale do realizacji cenna ta rada nie wystarcza; aby się do niej zastosować, tę miedź trzeba mieć. Nie wystarcza też powiedzieć, że do realizacji potrzebni są wykonawcy o określonych kwalifikacjach, trzeba ponadto, żeby tacy wykonawcy istnieli i zgadzali się podjąć trud realizacji.

O ile od postulatorów zależy, jakie cele będą wskazywane, a od optymalizatorów zależą sposoby ich osiągnięcia, to od realizatorów zależy, czy będą mogły być osiągnięte.

Od czasów niewolnictwa utrzymywał się nawyk myślenia, że wykonawcy o niczym nie decydują, lecz otrzymują decyzje do wykonania. Jest to błąd – nawet wykonawca pracy niewolniczej podejmował decyzje realizacji, dokonywał bowiem wyboru między realizacją a narażeniem się na represję. Wynik tego wyboru był z reguły tak oczywisty, że nikomu nie przychodziło na myśl, że jest to w ogóle jakiś wybór postępowania. W każdym razie nie przychodziło na myśl niewolnikom, a późniejszym wykonawcom starano się tak bardzo wpajać posłuszeństwo, że aż uczyniono z niego cnotę.

Rozwiązywaniem problemów realizacyjnych jest wykonywanie.

 

I to już wszelkie problemy decyzyjne, żadnych innych nikt nie wymyśli. Można to łatwo uzasadnić –

postulacja określa nowy system, jaki ma dopiero powstać,

optymalizacja określa mającą do niego prowadzić transformację,

realizacja zaś określa stary, istniejący dotychczas system, który na być poddany tej transformacji, aby powstał nowy.

 

Mamy więc tu do czynienia z nadsystemem, którego elementami są stary i nowy system, transformacja zaś jest zachodzącą między nimi relacją, nic więc już nie pozostaje do określenia.

Nie należy mieszać ingerencji ze zmiennością, tj. sądzić, że w problemach poznawczych systemy się nie zmieniają, skoro w nie się nie ingeruje, a w problemach decyzyjnych systemy się zmieniają, bo się w nie ingeruje. Bywają, i to często, problemy poznawcze, w których systemy się zmieniają i nic nie przeszkadza się im zmieniać nadal, oraz problemy decyzyjne, w których ingerencja jest potrzebna po to, żeby właśnie nie zmieniały się systemy, które by się bez tej ingerencji zmieniły. Tak jest np. w problemach regulacji. Można tu również wymienić systemy, które się nadal zmieniają, pomimo, że się w nie ingeruje po to, żeby się nie zmieniały. Tak jest np. w walce ze starością.

Na chwałę cybernetyki, a metody systemowej w szczególności, spróbujemy sobie wyobrazić, jak wyglądałaby systematyka rodzajów problemów sporządzona metodą obserwacyjną, empiryczną.

Trzeba byłoby szperać po wszystkich dyscyplinach, zarejestrować wszystkie występujące tam problemy i starać się jakoś pogrupować. Zajęłoby to lata, dziesiątki lat – metoda systemowa załatwia sprawę w godzinę.

Metoda empiryczna nie dawałaby żadnej pewności, czy się czegoś nie przeoczyło albo czy się coś nowego nie pojawi w przyszłości. Metoda systemowa, jako teoretyczna, gwarantuje zupełność zbioru możliwości, bez żadnej luki.

Problemy - klasyfikacja

Przy grupowaniu zaobserwowanych problemów nasuwałyby się rozmaite kryteria podziału, w tym wiele nieostrych, pewne problemy pasowałyby do kilku kryteriów naraz, inne do żadnego. W metodzie systemowej nie ma miejsca na takie wątpliwości, zapewnia ona systematykę rozłączną, problem należący do jednej grupy na pewno nie należy do żadnej innej.

Dla przejrzystości podaję wszystkie grupy problemów w zestawieniu na s. 105.

 

Dowolne zjawisko można uważać za transformację starego systemu w nowy system, albo – równie dobrze – za jeden system zmieniający się od jednego stany (stary podsystem) do drugiego stanu (nowy podsystem). Będziemy go tu określać jako „inny system” dla odróżnienia od sprzężonego z nim „systemu rozpatrywanego”, rozwiązującego problemy (poznawcze bądź decyzyjne) dotyczące owego „innego systemu”.

Oddziaływanie innego systemu na system rozpatrywany umożliwia obserwację (innego systemu przez system rozpatrywany).

Oddziaływanie systemu rozpatrywanego na inny system umożliwia modyfikację (innego systemu przez system rozpatrywany).

Na razie nie ma tu żadnych problemów, a tylko opis zachowania obu systemów.

Problemy pojawią się dopiero z wymaganiem:

– żeby dzięki obserwacji jednego stanu zbędna była obserwacja drugiego stanu (problemy poznawcze),

– żeby dzięki modyfikacji jednego stanu zbędna była modyfikacja drugiego stanu (problemy decyzyjne).

Dla przykładu, w ogrodzie można zaobserwować oderwanie się jabłka od gałęzi i można zaobserwować jabłko leżące na ziemi. Dzięki rozwiązaniu problemu poznawczego wystarczy zaobserwować oderwanie się jabłka, aby wiedzieć (bez patrzenia), że będzie ono leżeć na ziemi.

Podobnie można zmodyfikować jabłko tak, żeby przestało wisieć na gałęzi (strącić) i można zmodyfikować jabłko tak, żeby upadło na ziemię (rzucić). Dzięki rozwiązaniu problemu decyzyjnego wystarczy strącić jabłko, aby osiągnąć (bez rzucania) leżenie jabłka na ziemi.

Pomimo że problemy poznawcze i decyzyjne tak wyraźnie różnią się od siebie, są one od siebie nieodłączne. Aby coś poznać, trzeba w tym celu coś zrobić, a więc decydować. I na odwrót, aby coś osiągnąć, trzeba do tego coś wiedzieć, a więc poznać. Decydowanie pomaga poznawać, a poznawanie pomaga decydować.

Jak z tego widać, nauka, jako działalność polegająca na rozwiązywaniu problemów, jest jedna. Było potwornym w skutkach nieporozumieniem, że przez tysiące lat do nauki zaliczano wyłącznie problemy poznawcze, pozostawiając problemy decyzyjne w rękach ludzi, którzy nie mieli pojęcia o ich rozwiązywaniu, a nawet nie wiedzieli, że to są problemy. Jeszcze i dziś ogromna większość ludzi podejmujących decyzje nie orientuje się, że decyzja, jako rozwiązywanie problemu decyzyjnego, wymaga dowodu trafności.

O ile w problemach poznawczych chodzi o zmiany w innym systemie, do których prowadzi określone zachowanie systemu rozpatrywanego – to w problemach decyzyjnych chodzi o zachowanie systemu rozpatrywanego, jakie prowadzi do określonych zmian w innym systemie. W celu udogodnienia terminologii dotyczącej takiego zachowania systemu rozpatrywanego wprowadzimy następującą konwencję terminologiczną:

Sterowanie jest to zachowanie systemu prowadzące do określonych zmian w innym systemie.

A teraz pytanie, gdzie w podanym zestawieniu rodzajów problemów znajduje się problematyka sterowania?

Jest ona przede wszystkim w grupie 5 „optymalizacja”, ale niewiele jeszcze lat temu trzeba byłoby na takie pytanie odpowiedzieć, że nigdzie. To znaczy, stosując metodę systemową, gdyby już była znana, zawsze można byłoby pokazać optymalizację w systematyce rodzajów problemów, tylko nie można byłoby pokazać optymalizatorów, nie było takiej grupy specjalistów.

Sprawa ta ma głębokie dno. Rzecz w tym, że w epoce niewolnictwa (doprawdy, co za pouczająca epoka!) władcom nawet się nie śniło, że są trzy rodzaje problemów decyzyjnych, a całkiem na jawie uważali, że władza jest niepodzielna. I nic dziwnego, skoro realizatorami byli niewolnicy, ci zaś pracowali z przymusu, nie mieli nic do gadania, a pozostałe dwa rodzaje problemów decyzyjnych skupiały się w rękach władców, którzy by się nawet szczerze zdziwili, że są to dwa rodzaje. Zresztą wielu władców zdziwiłoby się i teraz – to jedna z tych spraw, którym drogę toruje dopiero nauka jutrzejsza.

Tak też pozostało, gdy po przymuszaniu niewolników nastąpiło przymuszanie wolnych wykonawców, a decydowanie nadal uważano za coś jednolitego. Zresztą jakżeby było odróżniać optymalizację od postulacji, skoro nikomu nie zależało na decyzjach optymalnych, bo chociaż większość podejmowanych decyzji urągała swoją błędnością temu, co dziś nazywamy optymalizacją, powodując niesamowite marnotrawstwo sił, to jednak władca marnował przecież siły nie swoje, lecz rzeszy wykonawców, więc jego to nie bolało. Do podejmowania decyzji nie trzeba było być mądrym, lecz uprawnionym, popełnianie błędów cudzym kosztem było przywilejem. Wcale nie należało do rzadkości, że władzę obejmował dwudziestoletni półgłówek tylko z tej racji, że przedtem na tronie zasiadał jego tatuś.

Zdarzali się co prawda władcy, którzy czując przez skórę, że z decydowaniem nie wszystko jest takie proste, jak się ich poprzednikom wydawało, stwarzali sobie surogat optymalizatorów przez powoływanie doradców. Nigdy jednak nie oznaczało to oddawania w ich ręce decyzji optymalizacyjnych, skądże znowu, mogli oni doradzać to i owo, ale co z tego jest dobre, a co nie, najlepiej wiedział sam władca, jako że władcy wszystko wiedzieli najlepiej: jak dowodzić wojskiem, jak budować miasta, jak wychowywać młodzież, jaka religia jest prawdziwa ( cuius regio, eius religio ) i jaka sztuka jest moralnie zdrowa. Trzeba też dodać, że nawet tak wynaturzona idea optymalizacji rozpływała się w nicości, gdy wpływowi niedoradcy spostrzegli, jak niewpływowi doradcy stają się wpływowymi, toteż aby uniemożliwić takie przepływanie wpływów, doprowadzali z reguły do zinstytucjonalizowania doradztwa. Oznaczało to, że członkiem rady przybocznej, rady starszych, senatu, czy jak one się tam jeszcze nazywały, można było zostać tylko z uprawnienia, a nie z rozumu, i w ten sposób błąd ciążący na postulatorach przenosił się na optymalizatorów.

Niemniej z czasem dokonywał się wyłom w łączeniu optymalizacji z postulacją, ściśle zaś: dwa wyłomy, obydwa nieodwracalne i obydwa spowodowane przez naukę.

Pierwszy z nich postępował powoli, niedostrzegalnie, przez wieki, i polegał na tym, że pewne specjalności stawały się coraz trudniejsze, a w końcu stały się tak trudne, że żaden władca nie tylko nie mógł do nich wtykać swoich trzech groszy, ale nawet nie rozumiałby, o czym mowa. Takimi dyscyplinami stały się przede wszystkim medycyna i technika.

Oczywiście, nawet nie będąc samemu lekarzem lub inżynierem, można w stosunku do tych dyscyplin uprawiać postulację, np. żądać zwalczania chorób zawodowych lub budowania automatów, ale optymalizacja w tych dyscyplinach już od dawna jest w rękach specjalistów. Nie można sobie wyobrazić premiera czy prezydenta dyktującego chirurgom, jak wykonywać operację nerek, albo inżynierom, jak konstruować regulatory elektroniczne.

Jednakże wyłom ten bynajmniej nie doprowadził do wyodrębnienia piątej grupy problemów. Nie istniała ona nadal, a to, co powinna była zawierać, było rozparcelowane między postulatorów i realizatorów. Linia podziału była dość wyraźna: władcy pogodzili się z oddaniem wykonawcom decyzji optymalizacyjnych najeżonych trudnościami fachowymi, wywołujących skutki wczesne i wyraźnie określone co do odpowiedzialności za te skutki. Sobie zatrzymywali decyzje optymalizacyjne łatwe, o skutkach odległych, praktycznie nieodpowiedzialne.

Na przykład, aby móc wykonać swoją pierwszą operację, chirurg musi już mieć za sobą lata niezwykle trudnych studiów, skutki operacji będą widoczne zaraz, a błąd przy niej popełniony ma wyraźnie określonego sprawcę. Natomiast zmiana programu nauczania, np. historii, to produkt nieobowiązujących wypowiedzi konferencyjnych, na których wygłaszanie możne sobie pozwolić ktokolwiek, skutki zmiany ujawnią się najwcześniej za dziesięć lat, gdy z kilkunastoletniego ucznia będzie początkujący zawodowiec, a gdy się ujawnią, to któż potrafi stwierdzić, że ich przyczyną była ta właśnie zmiana programu nauczania. Nic dziwnego, że o strukturze szkolnictwa z beztroską łatwością decydowali urzędnicy administracyjni od wszystkiego.

Rzecz paradoksalna, pozostawienie lekarzom i inżynierom decyzji optymalizacyjnych bynajmniej nie zostało potraktowane jako przekazanie im części władzy – zostało im to zaliczone do obowiązków pracowniczych jako podstawa do pociągania ich do odpowiedzialności za niepowodzenia.

W sumie nie zmieniło to uświęconego podziału na zwierzchników (postulatorów) i podwładnych (realizatorów), lecz tylko przyczyniło się do zmiany proporcji w rozdziale decyzji optymalizacyjnych na część przypadającą zwierzchnikom (jako przywilej) i część przypadającą poddanym (jako trud).

Drugi wielki wyłom nastąpił późno, ale – w skali dziejowej – miał przebieg błyskawiczny i naruszył tradycyjny podział: zwierzchnik – podwładny. Był to wyłom dokonany przez cybernetykę, czemu trudno się dziwić, przecież to nauka o sterowaniu, w której centrum znajduje się problematyka optymalizacji, przedtem bezdomna i sublokatorska. O ile do postulowanego celu dobierano doraźnie i po amatorsku sposób jego osiągnięcia, to cybernetyka wprowadzała teoretyczne zasady postępowania i okazała ich uniwersalność, co potwierdziło się w praktyce po wynalezieniu komputerów . Procedury optymalizacyjne wymagają znakomitego opanowania matematyki, statystyki, programowania, nie może być nawet mowy o przydzielaniu ich trochę postulatorom, a trochę realizatorom, bo ani jedni, ani drudzy nie zrozumieli by z nich ani słowa. Zresztą słów w nich niewiele, prawie wszystko to symbole logiczne i matematyczne.

Dopiero to właśnie doprowadziło do wyodrębnienia problematyki optymalizacyjnej oznaczonej numerem 5 w podanej powyżej systematyce problemów, i do wytworzenia się zawodowej grupy optymalizatorów, ekspertów wypracowujących decyzje optymalne, głównie w elektronicznych ośrodkach obliczeniowych, odpowiednio do zgłoszonej postulacji.

Taką zmianę w strukturze problematyki decyzyjnej nie tylko tolerowano, lecz nawet wyraźnie jej sprzyjano, przeznaczając coraz większe fundusze na instalowanie komputerów i rozwój ośrodków obliczeniowych, głównie do opracowywania decyzji gospodarczych.

Zaczęły się przy tym nawarstwiać rozmaite nieporozumienia. Tak na przykład wyobrażano sobie, że zamiast ludzi decyzje podejmować będą komputery, z ponieważ są to maszyny przetwarzające informacje w sposób pod wieloma względami doskonalszy (znaczna pojemność komputerów, duża niezawodność operacji, a przede wszystkim imponująca ich szybkość), niż to może robić mózg ludzki, więc i decyzje takie będą zapewne znacznie trafniejsze.

Były w tym co najmniej dwa nieporozumienia.

Po pierwsze, komputery nie podejmują żadnych decyzji. Wskazywana przez nie decyzja wynika z ich zaprogramowania i dostarczania danych wejściowych, a jedno i drugie jest dziełem ludzi. Skoro komputery potrafią przetwarzać wielkie ilości informacji, a te informacje muszą im być dostarczane przez ludzi, to również ci ludzie muszą być zdolni do obejmowania wielkich ilości informacji. Jest to tak samo, jak gdyby ktoś chciałby zwyciężać dzięki sporządzaniu bardzo wielkiej szabli, zapominając, że jego ręka powinna być zdolna do jej udźwignięcia. Głównym zyskiem z zastosowania komputerów jest szybkość otrzymywania wyniku, ale jeżeli dostarczy się im dane ubogie albo niepewne, albo fałszywe, to chociaż szybko, otrzyma się decyzje dalekie od trafności.

Po drugie, nawet na epoce komputerów zaciążył nawyk traktowania decyzji jako czegoś jednolitego, bez zrozumienia, że czym innym są decyzje postulacyjne, czym innym zaś decyzje optymalizacyjne. Komputery mogą służyć tylko do wypracowywania decyzji optymalizacyjnych, jest to sprawa programu operacji wprowadzonych do komputera przez optymalizatorów. Natomiast decyzje postulacyjne to sprawa danych dotyczących celu i sytuacji, w jakiej cel ma być osiągnięty, ale nie jest to zadanie dla optymalizatorów z ich wspaniałymi komputerami, lecz dla postulatorów. Błędnych decyzji postulacyjnych nie naprawią nawet najdoskonalsze decyzje optymalizacyjne.

Na przykład, gdy rozkaz wysadzenia mostu w najkrótszym czasie saperzy wykonają bardzo sprawnie, to co z tego za korzyść, jeżeli rozkaz był błędny, bo spowodował odcięcie cofających się własnych oddziałów? – lepiej już byłoby, gdyby saperzy wykonali go w sposób nieoptymalny, z opóźnieniem. Albo na cóż zda się optymalna budowa fabryki, której wyroby nie znajdują nabywców, gdyż nie odpowiadają im potrzebą?

Nic dziwnego, że po okresie zauroczenia komputerami dawały się słyszeć utyskiwania, że „nie spełniły pokładanych w nich nadziei”. Tymczasem nie spełniły one tego, czego spełniać nie miały, tj. naprawiać błędnych „decyzji w ogóle”, a w istocie decyzji postulacyjnych. Natomiast dobrze spełniają swoje właściwe zadanie, jakim jest rozwiązywanie problemów optymalizacyjnych, oczywiście należycie postawionych. To tylko prysnęła iluzja, że to, co ludzie spartaczą w grupie 4, komputery naprawią w grupie 5.

Przypomina się tu anegdota o dyrektorze wielkiego przedsiębiorstwa, który kupił nowy zegarek, ponieważ stary się zepsuł i zdaniem zegarmistrza nie nadawał się już do naprawy. Dyrektor ów, dla żartu postanowił sprawdzić orzeczenie zegarmistrza za pomocą niedawno zakupionego nowoczesnego komputera. Ku jego zdumieniu orzeczenie komputera brzmiało: „Nowy zegarek wyrzucić używać starego. „Pełen obaw, czy aby nie kupił wadliwie skonstruowanego komputera, dyrektor polecił zbadać, dlaczego komputer daje ciągle taką samą, niewątpliwie taką samą odpowiedź. Jak się okazało, wynikała ona z porównania nowego zegarka, który spóźniał się dwie sekundy na tydzień, a więc nigdy nie wskazywał właściwego czasu, ze starym nie chodzącym zegarkiem który wskazywał właściwy czas dwa razy na dobę, czyli czternaści razy na tydzień, był więc wyraźnie lepszy. Wynika stąd morał, że komputery nie zwalniają ludzi od myślenia.

Przejdźmy obecnie do bliższego omówienia procesów sterowania.

Na podstawie definicji sterowanie można sformułować następujące definicje pochodne:

– system sterujący jest to system, którego działanie prowadzi do określonych zmian w innym systemie,

– system sterowany jest to system, w których do określonych zmian prowadzi działanie innego systemu,

– tor sterowniczy jest to system, za którego pośrednictwem system sterujący oddziaływuje na system sterowany, bądź za którego pośrednictwem system sterowany oddziałuje na system sterujący.

– obwód sterowniczy jest to obwód sprzężenia zwrotnego utworzony z systemu sterującego, systemu sterowanego i torów sterowniczych.

Przedstawiając system sterujący i system sterowniczy za pomocą prostokątów, a tory sterownicze za pomocą linii otrzymuje się schemat obwodu sterowniczego widoczny na rys. 6. 1.

Obwód sterowniczy

Rys. 6. 1 Obwód sterowniczy

 

Nasuwa się pytanie, czy jest system sterujący z punktu widzenia problemów decyzyjnych – postulatorem?  optymalizatorem?  realizatorem?

Jest on wszystkim tym naraz, jako że do sterowania konieczne jest określenie zmian, jakie w systemie sterowanym ma spowodować (postulacja), oraz zastosowanie sposobu ich spowodowania (optymalizacja) i środków do ich spowodowania (realizacja).

O tym, że miejsce problematyki sterowania jest przede wszystkim w optymalizacji, wspomniałem poprzednio dlatego, że w rozpatrywaniu wyodrębnionych procesów sterowania zakłada się, iż postulacja już nastąpiła, a realizacja jest zapewniona, wobec czego sterowanie staje się tylko problemem optymalizacji.

Niemniej postulacja i realizacja są nieodłączne od sterowania, powinny więc być brane pod uwagę. Rola ich uwydatnia się wyraźnie, gdy postulowane cele bywają różnorodne, a wskutek wykorzystywania środków realizacji do jednego celu może ich zabraknąć do innego (np. gdy systemem sterującym jest społeczeństwo, jako zbiór ludzi o rozmaitych, a nieraz rozbieżnych interesach, systemem sterowanym zaś, całe otoczenie, a nie jego niewielkie fragmenty).

W konsekwencji struktura systemu sterującego musi być taka, żeby występowały cztery sprzężenia:

– sprzężenie między optymalizatorem a otoczeniem (zapewniające obserwację otoczenia i sposoby modyfikacji otoczenia),

– sprzężenie między optymalizatorem a postulatorem (zapewniające współzależność sposobów z celami),

– sprzężenie między realizatorem a postulatorem (zapewniające zasilanie z otoczenia i środki modyfikacji otoczenia).

Struktura systemu sterującego spełniająca powyższe wymagania jest przedstawiona na rys. 6. 2.

W schemacie tym jest godne uwagi, że optymalizacja i realizacja są procesami współrzędnymi w stosunku do postulacji. Znaczy to, że nie tylko sposoby i środki są zależne od celów, a cele są zależne od sposobów i środków, lecz za pośrednictwem postulacji, także sposoby są zależne od środków, a środki od sposobów.

Tak na przykład, materiały dobiera się do projektów budowy, ale i projekty budowy dobiera się do materiałów. Posiadane wojsko dostosowuje się do planów wojennych, ale i plany wojenne dostosowuje się do posiadanego wojska. Leki dostosowuje się do sposobów leczenia, ale i sposoby leczenia dostosowuje się do leków itp.

Odmienny od omawianego schematu, a dość rozpowszechniony, jest pogląd, że prawidłowa organizacja przedsięwzięć wymaga kolejności: cel – projekt – wykonanie. Pogląd ten opiera się na milczącym lub nieświadomym założeniu, że sposobów i środków jest pod dostatkiem, trzeba mieć tylko dobre chęci, żeby się nimi posłużyć, do celów dobierając sposoby, a potem do sposobów środki.

Klarowność sterowania bywa też zacierana przez naruszanie rygoru, żeby traktować systemy z punktu widzenia ich funkcji jako przetworników oddziaływań, a nie ze względu na to, czy stanowią oddzielne obiekty, np. poszczególne osoby. Rygor ten znaczy, że jeżeli pewien człowiek występuje w kilku rolach, to na schemacie sterowania powinien figurować w postaci tyluż systemów. I na odwrót, jeżeli kilku ludzi występuje we wspólnej roli, to na schemacie powinni figurować oni jako jeden system.

Łatwo zauważyć, że możliwe są trzy sytuacje, w których jeden człowiek spełnia wszystkie trzy funkcje sterownicze. Sytuację te można wyrazić następująco:

– wiem co i jak osiągnąć (połączenie funkcji postulatora i optymalizatora), ale niech to zrobi ktoś inny,

– wiem co osiągnąć i mogę to zrobić (połączenie funkcji postulatora i realizatora), ale niech ktoś inny powie jak,

– wiem jak coś osiągnąć i mogę to zrobić (połączenie funkcji postulatora, optymalizotora i realizatora).

Tymczasem z cybernetycznego punktu widzenia, niezależnie od liczby osób, w każdej z powyższych sytuacji występują trzy systemy, tj. postulator, optymalizator i realizator.

Jednym z głównych i najczęściej popełnianych błędów w cybernetycznych dociekaniach na temat ludzkiego zachowania jest branie pod uwagę tego, co wiadomo o ludziach, a tymczasem w cybernetyce wolno się powoływać tylko na to, co wiadomo o systemach.

Abstrahowanie od wiedzy o człowieku jest szczególnie wymagane w tej książce, bo przecież chodzi w niej dopiero o poznanie człowieka, i to wyłącznie na podstawach cybernetycznych.

Wprawdzie poruszam obszernie sprawy ludzkie na podstawie wiedzy pochodzącej skądinąd, ale wyłącznie w przykładach, nigdy w twierdzeniach, jak to wyraźnie widać, na przykład, w rozdziale 5. W przeciwnym razie była by ta książka jedynie cybernetyki dydaktycznej , tj. wyrażaniem znanej rzeczywistości w terminologii cybernetycznej.

Można się też spotkać z definicjami sterowania sugerującymi, że nawet gdy proces sterowania odbywa się w urządzeniach technicznych, to jednak przynajmniej do stawiania celów sterownia niezbędny jest człowiek.

Jest to niesłuszne – w cybernetyce niedopuszczalne jest takie ograniczenie. Należy określać funkcjonowanie systemu nie przesądzając, jakim obiektem jest ten system.

Kończąc rozważania w tym rozdziale, można powiedzieć że w wąskim znaczeniu problematyka sterowania należy do grupy problemów dotyczących sposobów postępowania, tj. problemów optymalizacyjnych, ale wiąże się ona bezpośrednio z postulacją celów postępowania i ich realizacją. Ponadto decyzje dotyczące wyboru postępowania wymagają znajomości związków stwierdzonych w problemach eksplikacyjnych, ale są to związki między właściwościami stwierdzanymi w problemach klasyfikacyjnych, których rozwiązywanie wymaga uprzedniej eksploracji. Tak więc okazuje się, że sterowanie to problematyka osadzona w otoczce wszelkich rodzajów problemów.

Z jakiejkolwiek więc strony patrzeć, jest widoczne, że cybernetyka jest nauką interdyscyplinarną obejmującą całą rzeczywistość.

Tłumaczenie fragmentów książki, właściwie to będzie większość, bo jest to książeczka, a nie książka. Książka została wydana w Anglii. Daje powody do refleksji. Przetłumaczyłem najlepiej jak potrafiłem, jeśli ktoś orientuje się w temacie wszelki poprawki mile widziane.

Tytuł oryginalny: So, They Say You’Ve Broken The Law: Challenging Legal Authority
Skan dostępny w linku

Tłumaczenie: BladyMamut

Opis książki na amazon

Ta mała książeczka dostarczy wam informacji i narzędzi potrzebnych do kwestionowania  rzekomej władzy w sądzie i poza sądem. Adwokaci, doradcy królewscy i prawnicy z całego świata czytali i omówili zawartość z autorem i nie mogą znaleźć argumentu prawnego przeciw. Działa. Używaj tego do obrony, apelacji oraz podważania wszelkich roszczeń w stosunku do Ciebie.

A więc mówią, że złamałeś prawo. . .
Jak kwestionować władze prawną




So, They Say You'Ve Broken The Law: Challenging Legal Authority

„Być rządzonym to być człowiekiem obserwowanym, szpiegowanym, kierowanym, policzonym, regulowanym, spisanym, indoktrynowanym, sprawdzanym, oszacowanym cenzurowanym oraz rządzonym przez stworzenia, które nie mają ani prawa, ani mądrości aby to robić.
Być rządzonym znaczy być odnotowanym, policzonym, opodatkowanym, oznaczonym, zmierzonym, ocenionym, upomnianym, zakazanym, poprawionym, ukaranym i spisanym przy każdej czynności jaką wykonujemy.
Pretekstem jest publiczna użyteczność oraz w imię dobra publicznego jesteśmy wykorzystywani, obrabowywani i oszukani; a kiedy ktoś okazuje najmniejszą oznakę sprzeciwu jest represjonowany, prześladowany, nakładane są na niego kary, jest śledzony, rozbrojony, związany, uwięziony, osądzony i skazany, potem postrzelony, deportowany, sprzedany, zdradzony; a na koniec jest on też wyśmiany, wyszydzony, i pozbawiony honoru.
To jest rząd i jego sprawiedliwość oraz jego moralność.”
 – Pierre-Joseph Proudhon



Wstęp

Ta mała książeczka dostarczy wam informacji potrzebnych do wyzwania władzy jakiejkolwiek osoby lub bytu prawnego(instytucji), który twierdzi, że złamałeś prawo.

Od mandatu do “poważnego” roszczenia ustawodawczego, musi istnieć DOWÓD na poparcie roszczenia.
Prawo Drogowe, Prawo Podatkowe, wszelkie zakazy i nakazy rejestracji są ROSZCZENIAMI wobec nas. Czy opierają się one na prawie (mają fundament prawny), czy na sile?
Ta książeczka pomoże ci z sukcesem kwestionować ideę przyjętej z góry WŁADZY. 

Ten przewodnik przetrwania da ci wiedzę (znajomość rzeczy) i narzędzia jak kwestionować władze w sądzie i poza nim.

Czym jest PRAWO, a czym ROSZCZENIE?

Gdy zrozumiesz ten koncept będziesz mógł (lub Twój prawnik) prowadzić swoją sprawę odpowiednio.
Autor podał kilka „przykładów”, które nie są wzorcami per se, ale dadzą ci solidną podstawę do kwestionowania autorytetów, ustnie lub na papierze.
Noś tę książeczkę przy sobie, aby móc z niej skorzystać kiedy ktoś będzie ROŚCIŁ sobie coś od ciebie.
Ta książka powie ci dlaczego są to rewolucyjnie ważne informacje
Na końcu znajduje się rozdział z DEFINICJAMI, a cała książeczka pokazuje nie używane publicznie dotąd ASPEKTY PRAWA.
Do teraz…


URODZIŁEM SIĘ WOLNYM CZŁOWIEKIEM, TAK JAK TY

Czy chcesz złożyć jakieś roszczenie wobec mnie? Twierdzisz, że złamałem prawo?

Czy masz DOWÓD na poparcie ROSZCZENIA? 
Czy masz DOWÓD posiadania WŁADZY?

Jeśli chcesz podjąć jakieś działania przeciwko mnie od tej chwili, musisz być PEWIEN, że odpowiedź na te oba pytania brzmi „tak”. Będziesz potrzebował ich w sądzie.
Jeśli odpowiedź na te pytania brzmi inaczej niż absolutne „tak”, działasz poza swoimi zawodowymi uprawnieniami(możliwościami) działania, a twoje działania wobec kobiety lub mężczyzny są na twoją WŁASNĄ odpowiedzialność. Twoje działania nie będą miały żadnego poparcia [nie będziesz mógł uzyskać środków na ewentualne pokrycie szkód] u twojego pracodawcy czy ubezpieczyciela, ponieważ będą one zawodowym (profesjonalnym) zaniedbaniem.

Jeśli działanie wymaga władzy prawnej i jest wykonywane w zgodzie z nim, nazywamy go w języku prawniczym Intra Vires 
[wyrażenie prawnicze określające sytuacje działania w zakresie kompetencji.]
Jeśli działanie wymaga władzy prawnej i działasz bez tej władzy, w prawie znane jest to jako Ultra Vires [(łac. ponad siły) wyrażenie prawnicze określające sytuacje działania poza zakresem kompetencji./POZA WŁADZĄ]

W tym wypadku popełnisz PRZESTĘPSTWO CYWILNE (człowiek przeciwko człowiekowi) czyli DELIKT (czyn niedozwolony), które zawierają, ale nie ograniczają się do naruszenia obowiązków, bezprawne przekroczenie mojej granicy lub własności, bezprawne uwięzienie, inwazja na prywatność, oszustwo, celowe narzucenie emocjonalnego stresu, nadużycie, ZŁOŚLIWE PRZEŚLADOWANIE oraz szkody związane z nadużyciem publicznego urzędu.

“Gorliwość do karania jest niebezpieczna dla wolności. Prowadzi do naciągania, nad interpretowania i błędnego aplikowania nawet najlepszego z praw.
Ten kto ceni sobie swoją wolność musi bronić wolności nawet swego wroga, bo jeżeli zaniedba tego obowiązku stworzy niebezpieczny precedens który wróci do niego w skutkach.”
 – Thomas Paine



Nie widziałem żadnego dowodu roszczenia ani władzy i wierzę, że takie dowody nie istnieją.

Nie miej złudzeń, w tym powództwie CYWILNYM pozwę CIĘ OSOBIŚCIE, a twój status pracownika/mundur ci nie pomoże, ani nie obroni.



DOWÓD ROSZCZENIA

Złożyłeś ROSZCZENIE i twierdzisz, że muszę robić to co mi powiesz. 
Twierdzisz, że naruszyłem prawo. 

Moje czyny mogły przekroczyć jakieś regulacje prawne, ale czy masz DOWODY nie do obalenia, że twoje prawo odnosi się do mnie?
Czy możesz mi wskazać teraz lub w przyszłości dowody, które wskazują na to że to prawo mnie dotyczy?

Kto utworzył to prawo wymierzone przeciwko mnie?
Kto płaci ci aby podjąć działania przeciwko mnie, aby narzucić to prawo?

Kimkolwiek jest twój pracodawca, prawdopodobnie najwyższym autorytetem w tej kwestii jest Elżbieta, monarcha konstytucyjny. 
Elżbieta jest „dyrektorem generalnym” rządu bez którego ustawodawstwo nie mogłyby zostać ustanowione.
Każda legislacja w Zjednoczonym Królestwie (UK) wymaga zgody monarchy. 

Prawdopodobnie słyszałeś, że mówi ona „mój rząd…” przy wielu okazjach. To bez wątpienia JEJ rząd, ale czy zarazem MÓJ? Czy masz na to DOWÓD? Dowód na to że ona, ktoś, ktokolwiek-gdziekolwiek ma większe roszczenie do mnie niż ja sam?

Jeśli tak uważasz będziesz musiał przedstawić na to TWARDE DOWODY w sądzie.

Kto mnie posiada?
Kto posiada większe prawo do mnie niż ja sam?

Czy Elżbieta była świadkiem faktu, że rzekomo jestem jej własnością? 
Jeśli nie ona, to może reprezentant koronnej służby prokuratorskiej, policji czy rządu był świadkiem, że jestem czyjąś własnością?
Jeśli ośmieliliby się to zrobić to mielibyśmy sporo do obgadania odnośnie NIEWOLNICTWA.

Przykład: Dałeś swojemu pracodawcy prawo do zawodowego ROSZCZENIA tobą na wiele sposobów: zezwoliłeś mu wydawać sobie polecenia, udostępniłeś swoje konto bankowe, pozwoliłeś na kontrole swojego zachowania zawodowego. Te reguły/prawa odnoszą się do ciebie ponieważ wyraziłeś na to zgodę. Wszedłeś w kontrakt z pracodawcą.

NIE WIDZIAŁEM jakiegokolwiek dowodu na roszczenie w stosunku do mnie i wierzę, że taki dowód nie istnieje.



DOWÓD WŁADZY

Elżbieta pokazuje poprzez twoje działania, że zapłaci ci, żeby NARZUCIĆ jej zasady i kodeksy przeciwko mnie.
Kto dał jej na to pozwolenie?
Ja nie …

Elżbieta urodziła się wolna i naga jak każdy z nas. W pewnym momencie swego życia zdecydowała, że użyje SIŁY przeciwko mnie, jeśli nie będę przestrzegać jej zasad i kodeksów.

Monarcha, Król, Królowa, Książę, Księżniczka, Rząd, Prezydent i Premier – to fikcyjne tytuły prawne. Prawdziwi ludzie za tymi tytułami nie mają więcej wrodzonej władzy nade mną, niż listonosz czy kot.

Bez względu na to, że ich prawa są zapisane w formie legislacji lub ustaw parlamentu, jedyna rzecz która nadaje tym dokumentom władzy to ZGODA tych którzy będą rządzeni.

Tylko dlatego, że twój pracodawca mówi, że możesz działać z autorytetem (władzą) wobec mnie, nie przedstawia DOWODU że on, lub ty, macie taki autorytet (władze). To co posiadasz ty lub twój mocodawca to SIŁA, a nie władza.

Nie udzielałem, nie udzielam i nie będę udzielał upoważnienia do twojego użycia SIŁY przeciwko mnie. 

NIE WIDZIAŁEM jakiekolwiek dowodu władzy i wierzę, że taki dowód nie istnieje.


JAK UZYSKUJE SIĘ ZGODĘ

Zgodę(przyzwolenie) można uzyskać na kilka sposobów.

Zgoda:
Wystarczy zwykłe przyzwolenie. Jeśli pozwalam komuś sprawować nad sobą władzę, zgadzam się na jej czyny wobec mnie.

Głosowanie:
Wielka Brytania jest rzekomo demokracją. Poprzez głosowanie na kandydata do rządu który potem będzie mną rządzić, udzielam mu na to przez to automatycznie zgody. Tym prostym sposobem. Odnosi się to także do rady miasta, gminy czy innych lokalnych instytucji. Jeśli oddaję komuś władzę nad sobą, zgadzam się na wynikające z tego zachowanie. Oszustwa, zbrodnie wojenne, nadużycia popełniane przez tych w parlamencie prowadzą mnie do zdania sobie sprawy że moje sumienie nie popiera tych bezprawnych działań. 

Nie będę głosować, a przez to popierać system rządowy który krzywdzi mnie i innych. Nie potrzebuję gubernatora(rządca).
NIE BĘDĘ na nikogo głosować.

Osiągnąłem wiek Większości i mogę zarządzać moimi własnymi sprawami, jeśli nie krzywdzę drugiego człowieka. Nie popełniłem PRZESTĘPSTWA.

Prawodawstwo twierdzi, że popełniłem przestępstwo, ale było to tylko wykroczenie:
Kto byłby urażony przeze mnie jadącego 66 km/h w strefie ograniczenia prędkości do 50km/h? Czy przeszkadzałoby ci to, gdybyś był w domu oglądając TV lub robiąc coś innego?Dlaczego przeszkadza to Królowej? Czy jedzie ona ze mną w samochodzie?
Mógłbym mieć wypadek lub spowodować zniszczenia osoby jadącej w innym samochodzie.
To prawda. Ale nie musi tak się stać. 

Karać kogoś z powodu czegoś co MOŻE się stać to delikt lub przywłaszczenie (jakiekolwiek działania pozbawiające właściciela jego własności bez jego zgody).

Delikt jest niewłaściwy. Przywłaszczenie to świadome wywieranie kontroli i wpływu na własność drugiej osoby bez jej zgody.

Moje ciało to moja własność.

Oświadczenie lub Uznanie:
Pojawia się w wielu formach. Za każdym razem gdy ktoś śpiewa te niesławne słowa: „niech nam długo panuje”, oddaje swoją władzę dla Królowej i poprzez to dla jej agentów/przedstawicieli/służących. 

NIE zgadzam, aby Elżbieta rościła sobie jakiekolwiek panowanie nade mną.

Posłuszeństwo:
Poprzez wypełnianie nakazów bez słowa protestu lub pod przymusem, wyrażam zgodę na to, że ktoś ma wyższy status ode mnie – bez znaczenia kim jest ta osoba, czy też fikcja prawna(byt prawny) oraz bez znaczenia czego dotyczą te rozkazy.

Kontrakt:
Czy kiedykolwiek podpisałeś kontrakt/umowę, dokonałeś porozumienia, podałeś komuś rękę lub obiecałeś coś?
Tego typu działania to DOWÓD na to, że wyraziłem zgodę.

Prawo pozwala na wszelkiego rodzaju korupcje przy domniemanym kontrakcie/umowie.

Mogę zostać i będę uczyniony odpowiedzialnym za implikowaną umowę, tajny kontrakt, powiernictwo, porozumienie lub inny rodzaj oszukańczej kombinacji.
Czasami brak zaprzeczenia przyłączenia się do umowy świadczy o jej zawarciu – nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Kiedy damy do zrozumienia, że się z tym nie zgadzamy, zostanie to zignorowane lub zaatakowane.

Jest doskonały powód dla którego Elżbieta i jej agenci to robią i uchodzi im to na sucho. To proste i nazywa się SIŁA:
• Elżbieta kontroluje rząd ,
• Elżbieta kontroluje SIŁY policji,
• Elżbieta kontroluje SIŁY ZBROJNE
• Elżbieta kontroluje też Ministerstwo Sprawiedliwości 
• Elżbieta kontroluje Sądy, Sędziów oraz Prawników
• Elżbieta podpisuje wszystkie ustawy
• Elżbieta wypowiada stan wojny
• Elżbieta jest otoczona płatną armią której zadaniem jest ochrona jej i jej następców/następczyń
• Elżbieta docelowo PŁACI ci, żeby użyć SIŁY przeciwko mnie.
• Ludzie płacąc w formie podatków, wyrażają zgodę na wszystko powyżej.

NIE widziałem jakiegokolwiek kontraktu/umowy jako dowodu na to, że udzieliłem zgody na bycie zarządzanym lub bycie pod kontrolą policji.
Wierzę, że taki dowód nie istnieje.

KTO MA PRAWDZIWĄ WŁADZĘ?

Monarcha? Rząd? Prawodawstwo? Ty? Twój pracodawca? Członek parlamentu?

Wielu ROŚCI sobie nade mną władze, ale gdzie jest DOWÓD tej władzy? Czy możesz zaprezentować DOWÓD w sądzie? Będziesz musiał.

Czy możesz dostarczyć NIEPODWAŻALNY DOWÓD w procesie sądowym, że ktoś inny, gdziekolwiek ma większą władzę nade mną niż ja sam? Będziesz musiał.
Czy będziesz w stanie dostarczyć kopii rzekomego kontraktu w którym przyznałem komuś innemu władzę nad sobą? Będziesz musiał.
Czy będziesz w stanie przedstawić świadka, który będzie miał większą władzę nade mną niż ja sam? Będziesz musiał.
Czy będziesz w stanie przedstawić świadka i dowód w jakiejkolwiek formie ukazujący to, że legalnie ma większe prawo do roszczenia mną niż ja sam? Znowu, będziesz musiał.

Bez zgody tego człowieka, żaden inny człowiek nie może mieć władzy nade mną. 

Tylko dlatego, że działasz TAK JAKBYŚ miał nade mną władzę nie jest DOWODEM, że ją masz. Twoje działania wynikają z SIŁY, a nie władzy. 
Jedyną osobą, która prawnie może przyznać ci władze nade mną … jestem ja sam.
NIE ZGADZAM SIĘ na bycie rządzonym, regulowanym, zmuszanym lub kontrolowanym przez policję. 

NIE WIDZĘ żadnego dowodu twojej władzy nade mną. Wierzę, że taki dowód w ogóle nie istnieje.

Chociaż…jeśli popełniłbym przestępstwo uczynienia KRZYWDY lub ZAGRABIŁ jakąkolwiek rzecz od mężczyzny, kobiety (lub dziecka), mają wtedy prawowite roszczenie i władze, aby mnie sądzić i skazać. Istnieje DOWOD ROSZCZENIA (osoby te doznały krzywdy w jakikolwiek sposób). Jest też DOWÓD WŁADZY (mają PRAWO do SPRAWIEDLIWOŚCI) i powinienem naprawić wyrządzone krzywdy.

Powinienem zawsze być pociągnięty do odpowiedzialności na rzecz CORPUS DELICTI (łac. przedmiot przestępstwa), przestępstwo musi zostać popełnione przed osądzeniem.

Ale.. powinienem zawsze być niewinny (nie „nie winny”) za jakiekolwiek rzekome wykroczenie/przestępstwo, jeśli nie ma DOWODU ROSZCZENIA lub WŁADZY (lub straty)


UMOWA SPOŁECZNA

Twierdzisz że jestem związany Umową Społeczną ?
W takim razie chciałbym ją zobaczyć. Powinien być na niej mój podpis. 
Być może przedstawisz ją w sądzie…?

Rzekoma umowa społeczna nie może być użyta jako dowód PRAWNY, aby uzasadnić/uprawomocnić reguły rządowe, ponieważ rząd użyje SIŁY przeciwko każdemu kto nie zechce wejść w ten kontrakt/umowę społeczną.

„Nie ufaj nikomu kto przejawia silny impuls do karania”. – Fryderyk Nietsche



Mam nadzieję, że zaczynasz widzieć pełen obraz?
NIE ZGADZAM SIĘ na bycie rządzonym.
NIE ZGADZAM SIĘ na bycie kontrolowanym przez policję.
NIE MACIE WŁADZY nade mną.
NIE PODEJMUJCIE WOBEC MNIE ŻADNYCH DZIAŁAŃ jeśli nie jesteście pewni, że macie PODSTAWĘ DOWODOWĄ swojego roszczenia, ponieważ powołam się na to w sądzie.

NIE widziałem nigdy Umowy Społecznej. Wierzę, że taka umowa nie istnieje.



KLUCZOWA RÓŻNICA

We wszystkich sprawach sądowych, 
[innych niż te ścigane przez CPS – Koronna Służba Prokuratorska], zawsze strona pozywająca musi przedstawić PODSTAWĘ DOWODOWĄ.

Przykład 1:
Mężczyzna zatrzymuje mnie na ulicy i żąda, żeby zapłacić mu 100 funtów. Zgadzam się zapłacić pod warunkiem, że UDOWODNI on swoje roszczenie poprzez przedstawienie DOWODU, że jestem mu winien jakiekolwiek pieniądze. Może posiada on skrypt dłużny (papier udowadniający dług), ale czy dotyczy on mnie? Może kogoś innego o podobnym nazwisku, a może blefuje on i podrobił ten dokument? Może ma świadka który widział, że pożyczam mu 100 funtów? W sądzie CYWILNYM, jeśli nie istnieje DOWÓD roszczenia, nie można złożyć pozwu.

Przykład 2:
Otrzymałem list z policji który mówi że pojazd przekroczył prędkość. Zgadzam się go zapłacić pod warunkiem, że policja dostarczy DOWODU roszczenia, czyli fotograficznego dowodu lub zeznania wiarygodnego rzetelnego świadka – np. policjanta który był świadkiem zdarzenia i widział moje przekroczenie prędkości. 
Czy istnieje DOWÓD na to że limit prędkości na tym odcinku drogi był mniejszy niż prędkość z jaką jechałem? Czy mogą udowodnić, że to ja byłem kierowcą? I że to był mój samochód?

To DOWÓD odnoszący się do ROSZCZENIA jest kwestią dysputy w sądzie; oskarżenie twierdzi, że ZROBIŁEM coś, a obrona, że tego NIE ZROBIŁEM.

Mogą się kłócić o szczegóły ROSZCZENIA, ale nie o brak AUTORYTETU/WŁADZY, aby mnie sądzić.

„Nie da się rządzić niewinnymi ludźmi. Jedyną władzą jaką rząd posiada to karanie przestępców. 
A kiedy nie ma wystarczająco przestępców, władza ich tworzy – deklarując tak wiele rzeczy przestępstwami, że niemożliwym staje życie bez łamania prawa”. – Ayn Rand



• Złamałem prawo.
• Ktoś ma dowód na to, że złamałem prawo.
• Jest świadek który widział, że złamałem prawo.
• Prawo dotyczy mnie, bo tak mówi władza ustawodawcza. 
• Rząd mówi, że prawo mnie dotyczy.
• Sędzia mówi, że prawo mnie dotyczy.
• Każdy musi przestrzegać prawa.
• Mówisz, że jestem szalony …
• Królowa mówi, że prawo mnie dotyczy.
• Jestem członkiem SPOŁECZEŃSTWA.
• Społeczeństwo mówi, że prawo mnie dotyczy (odnosi się do mnie).
• Umowa społeczna zobowiązuje mnie do przestrzegania prawa.
• Jeśli mi się to nie podoba, mogę coś z tym zrobić.

Wszystkie zdania powyżej to ROSZCZENIA. NIE są one DOWODAMI prawa do roszczenia czegokolwiek ode mnie.
Brakuje PODSTAWY DOWODOWEJ do tych wszystkich roszczeń. Nie ma dowodu WŁADZY.

Nigdy nie będzie …

Czterech wrogów człowieka wiedzy

 

 

Fragment książki „Nauki Don Juana” Carlosa Castanedy.

 

Niedziela, 15 kwietnia 1962

W trakcie przygotowań do odjazdu postanowiłem zagadnąć go jeszcze raz o wrogów człowieka wiedzy. Wysunąłem argument, że przez jakiś czas nie będę mógł przyjechać, a zatem dobrze byłoby, gdybym mógł zanotować słowa don Juana i zastanowić się nad nimi podczas mej nieobecności.
Chwilę się wahał, lecz w końcu zaczął mówić.

Przystępując do nauki, człowiek nigdy nie ma pewności co do swych celów. Jego dążenia naznaczone są skazą, jego zamiary są mgliste. Spodziewa się nagrody, której nigdy nie otrzyma, bo nie ma najmniejszego pojęcia o udrękach nauki. Powoli zaczyna się uczyć, najpierw po kawałeczku, później wielkimi porcjami. Wkrótce też dochodzi do kolizji myśli. To, czego się uczy, nie odpowiada nigdy temu, co sobie wyobrażał lub wymarzył, toteż zaczyna się bać. Uczenie się nie jest nigdy tym, czego się spodziewamy. Każdy etap nauki jest nowym zadaniem, a lęk, jaki człowiek odczuwa, zaczyna narastać bezlitośnie i nieustępliwie. Przedmiot naszych dążeń zamienia się w pole bitwy. Tym sposobem napotykamy naszego pierwszego naturalnego wroga – strach! „Straszny to wróg: zdradziecki i trudny do pokonania. Czai się za każdym zakrętem drogi, czekając w ukryciu. A jeśli człowiek ulęknie się jego obecności i ucieknie, ów wróg położy kres jego poszukiwaniom.

– Co się dzieje z człowiekiem, który ze strachu ucieknie?

– Nic, z tym tylko, że niczego się już nie nauczy. Nie zostanie nigdy człowiekiem wiedzy. Możliwe, że będzie tchórzem znęcającym się nad słabszymi albo nieszkodliwym strachliwcem, ale w każdym razie będzie pokonany. Pierwszy z wrogów położy kres jego gorącym pragnieniom.

– Jakie ma możliwości pokonania strachu?

– Odpowiedź jest bardzo prosta. Nie wolno mu uciec. Musi rzucić wyzwanie lękowi i wbrew niemu zrobić następny krok w nauce, a potem jeszcze i jeszcze jeden. Nie wolno mu uronić niczego ze strachu, a mimo to nie może się zatrzymać w miejscu. Taka jest zasada! Nadejdzie chwila, kiedy pierwszy wróg się cofnie. Człowiek zaczyna wówczas nabierać pewności siebie. Jego zamiary zyskują na sile. Nauka przestaje być zadaniem wywołującym przerażenie. Kiedy nadchodzi ta radosna chwila, człowiek może stwierdzić bez wahania, że pokonał swego pierwszego naturalnego wroga.

– Czy to się dzieje od razu, don Juanie, czy stopniowo?

– Stopniowo, ale zwycięstwo nad strachem dokonuje się nagle i błyskawicznie.

– Ale czy taki człowiek nie przelęknie się znowu, jeśli przydarzy mu się coś nowego?

– Nie. Skoro człowiek raz pokona strach, wyzwala się od niego na całe życie, bo miejsce strachu zajmuje w nim jasność umysłu, która unicestwia lęk. Odtąd człowiek zna swoje pragnienia, wie, jak je zaspokoić. Potrafi przewidzieć kolejne etapy nauki i widzi wszystko z przenikliwą jasnością. Doznaje uczucia, że nic nie jest przed nim zakryte. Tym sposobem napotyka drugiego wroga – jasność! Owa jasność umysłu, którą tak trudno osiągnąć, usuwa lęk, lecz także zaślepia. Zmusza człowieka, żeby nigdy w siebie nie wątpił. Obdarza go pewnością, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, gdyż potrafi wszystko przeniknąć. Jest odważny, bo jest przenikliwy. Nic go też nie powstrzyma, bo widzi jasno. Ale to błąd. Jeśli człowiek podda się tej iluzorycznej potędze, ulegnie swemu drugiemu wrogowi i zamiast gnać, będzie się ociągał. Będzie się cackał z nauką, aż w końcu straci zdolność do nauczenia się czegoś więcej.

– Co się dzieje z człowiekiem w ten sposób pokonanym, don Juanie? Umiera?

– Nie, nie umiera. Jego drugi wróg odebrał mu wszelką chęć, żeby starał się zostać człowiekiem wiedzy. Taki człowiek zamienia się w nadętego wojownika lub błazna. Ale jasność umysłu, za którą tak słono zapłacił, nie przekształci się nigdy w ciemność i strach. Do końca życia zachowa swoją przenikliwość, ale niczego się już nie nauczy ani niczego nie będzie żarliwie pragnął. ; – Co powinien uczynić, żeby uniknąć porażki?

– Musi zrobić to samo, co zrobił z lękiem: powinien rzucić wyzwanie swej przenikliwości, korzystając z niej tylko w patrzeniu na świat, czekać cierpliwie i odmierzać starannie każdy kolejny krok. Przede wszystkim zaś powinien uważać, że jego przenikliwość niewiele różni się od obłędu. Nadejdzie chwila, kiedy zrozumie, że owa przenikliwość to tylko punkcik w polu jego wzroku. W ten sposób pokona swego drugiego wroga i znajdzie się w położeniu, w którym nic mu już nie będzie zagrażać. Nie będzie to błędem. To nie będzie jedynie punkcik w polu widzenia. Będzie to prawdziwą mocą.

Doszedłszy do tego punktu, przekona się, że znalazł się w końcu w posiadaniu mocy, do której dążył od tak dawna. Może z nią począć, co tylko zechce. Ma sprzymierzeńca do dyspozycji. Jego wola jest prawem. Widzi wszystko, co go otacza. Ale napotkał również trzeciego wroga moc! Moc to najpotężniejszy z wrogów człowieka. Oczywiście, najłatwiej się jest poddać, bo przecież człowieka tak naprawdę nie można pokonać. Wydaje rozkazy; zaczyna od podejmowania rozsądnego ryzyka, a kończy na ustanawianiu praw, gdyż to on jest panem i władca. Człowiek na tym etapie właściwie nie dostrzega, że znalazł się w okrążeniu wroga. Raptem, nic o tym nie wiedząc, przegra całą bitwę, a wróg uczyni z niego kapryśnego okrutnika.

– Czy utraci swą moc?

– Nie, nie utraci nigdy ani przenikliwości, ani swej mocy.

– Czym zatem będzie się różnił od człowieka wiedzy?

Człowiek pokonany przez moc umiera, nie dowiedziawszy się właściwie, jak się z nią obchodzić. Moc jest jedynie brzemieniem ciążącym na jego losie. Taki człowiek nie jest panem samego siebie i nie wie, kiedy i jak użyć swej mocy.

– Czy klęska zadana przez któregoś z tych wrogów jest ostateczna?

– Oczywiście. Skoro któryś z nich zatriumfuje nad człowiekiem, nic nie da się już zrobić.

– A czy możliwe jest, na przykład, żeby człowiek pokonany przez moc spostrzegł swój błąd i go naprawił?

– Nie. Jeśli człowiek raz się podda, jest skończony.

– A jeśli moc tylko przejściowo go oślepi, a później człowiek ją odrzuci?

– Będzie to znaczyło, że walka trwa i że człowiek próbuje jeszcze zostać człowiekiem wiedzy. Prawdziwa klęska nadchodzi dopiero wówczas, gdy człowiek przestaje próbować i poddaje się.

– Ale jest przecież możliwe, don Juanie, że człowiek poddaje się najpierw na długie lata strachowi, a mimo to ostatecznie go przezwycięża.

– Nie, to nieprawda. Jeśli raz podda się strachowi, nigdy go już nie przezwycięży;nauka będzie napawała go lękiem i zaniecha wszelkich prób. Jeśli jednak będzie starał się uczyć wbrew lękowi, odniesie ostateczne zwycięstwo, bo w rzeczywistości nie pozwoli mu nigdy nad sobą zapanować.

– W jaki sposób można pokonać trzeciego wroga, don Juanie?

Trzeba mu się z rozmysłem przeciwstawić. Trzeba sobie uświadomić, że moc, nad którą człowiek rzekomo zapanował, w rzeczywistości nigdy nie stanowi jego własności. Cały czas człowiek musi się bardzo pilnować, wykorzystując z wielką ostrożnością i starannością wszystko, czego się nauczył. Jeśli zrozumie, że jasność umysłu i moc, którym nie towarzyszy panowanie nad sobą, są gorsze od błędu, dojdzie do punktu, w którym nic nie wymknie się spod kontroli. Tym sposobem zada klęskę swemu trzeciemu wrogowi. Wówczas to znajdzie się on u kresu swej wyprawy po wiedzę, jednocześnie zaś, właściwie bez ostrzeżenia, napotka ostatniego ze swych wrogów – starość! Jest to wróg najbardziej okrutny, którego nigdy nie da się pokonać całkowicie, można tylko odpierać jego ataki.

Człowiek nie odczuwa już więcej lęku, nie trapią go żadne obawy ani niecierpliwa jasność umysłu – sprawuje pełną kontrolę nad swą mocą, równocześnie jednak zaczyna odczuwać przemożne pragnienie odpoczynku. Jeśli podda się pragnieniu, by położyć się i zapomnieć o wszystkim, jeśli pofolguje swemu zmęczeniu, przegra ostatnią rundę, a ciosy wroga uczynią zeń słabiutkiego starowinę. Pragnienie wycofania się weźmie górę nad całą jego przenikliwością, mocą i wiedzą. Jeśli jednak ów człowiek otrząśnie się ze zmęczenia i mężnie zniesie swój los do samego końca, będzie zasługiwał na miano człowieka wiedzy, choćby przez krótką chwilę zwycięstwa w odpieraniu ataków swego ostatniego niezwyciężonego wroga. I ta chwila jasności umysłu, mocy i wiedzy – wystarczy.

Bostoński Maraton, petarda i kryzysowi aktorzy w akcji – napisy PL

 

 

Po kilku tygodniach wszystko wychodzi na światło dzienne… To nie była bomba… tylko PROSZEK BŁYSKOWY. Obszar został odcięty i zamknięty dla AKTORÓW. Nikt nie został ranny… widzimy tylko aktorów udających że są ranni, w tym aktora po amputacji Nicka Vogta/Jeffa Baumana.
Cały czas była pokazywana scena 1 eksplozji, nie ma żadnych relacji, ani materiałów z 2 wybuchu, który był prawdopodobnie po prostu odwróceniem uwagi, żeby aktorzy z pierwszego „wybuchu” mieli czas ustawić się na swoich miejscach.
Wszystko to było sprytnie zrobione w myśl zasady Dziel i Rządź (łac. Divide et Impera), aby ludzie kłócili się o to czy to były prawdziwe eksplozje, czy byli tam aktorzy czy też prawdziwi ludzie zostali ranni.
To test, który miał za zadanie zbadać jak ludzie zareagują na „akcję pod obcą flagą” oraz fałszywe złapanie 2 naiwniaków prawdopodobnie nie będących świadomymi, że są wrabiani. Zamknięcie Bostonu, aby złapać jednego młodzieńca to beta test na Stan Wojenny.

 

Maraton Bostoński – improwizowane urazy – napisy PL

Szkoła to więzienie – napisy PL

 

Źródło: Eddie WorldTruthTV
School is a Prison

http://www.youtube.com/watch?v=d6ZBSAV7q1E&

 
Poniżej fragment „Społeczeństwo przemysłowe i jego przyszłość” – Ted Kaczyński

143. Od początku cywilizacji, zorganizowane społeczeństwa musiały wywierać presję na ludziach dla dobra funkcjonowania organizmu społecznego. Rodzaje presji różniły się znacznie w każdym społeczeństwie. Niektóre z nich były fizyczne (uboga dieta, nadmiar pracy, zanieczyszczenie środowiska) a inne psychologiczne (hałas, przeludnienie, wymuszanie na ludziach zachowania zgodnego z wymaganiami społeczeństwa). W przeszłości, ludzka natura była w przybliżeniu stała lub różniła się tylko w pewnych punktach. W konsekwencji, społeczeństwa były w stanie popychać ludzi tylko do pewnych granic. Gdy granica ludzkiej wytrzymałości została przekroczona, sprawy zaczynały przybierać zły obrót: bunt lub przestępczość, korupcja, unikanie pracy, depresja lub inne problemy psychiczne, wzrastająca śmiertelność lub zanikająca liczba urodzeń, lub coś jeszcze innego. Ostatecznie, albo społeczeństwo załamywało się, albo jego funkcjonowanie stawało się niesprawne i zostawało (nagle lub stopniowo, poprzez podbój, osłabienie lub ewolucję) zastąpione przez bardziej sprawną formę społeczeństwa.

145. Wyobraźcie sobie społeczeństwo poddające ludzi warunkom czyniącym ich bardzo nieszczęśliwymi, po czym dające im narkotyki odsuwające ich nieszczęście. Fikcja naukowa? Do pewnego stopnia, ma to już miejsce w naszym społeczeństwie. Wiadomo jest, że liczba depresji klinicznych w ostatnich dekadach znacznie wzrasta. Uważamy, że jest to wynikiem zakłócenia procesu władzy, jak wytłumaczyliśmy w paragrafach 59-76. Jednak nawet jeżeli się mylimy, wzrastająca liczba depresji z pewnością jest rezultatem KTÓRYCHŚ z warunków istniejących w dzisiejszym społeczeństwie. Zamiast usuwać warunki wpędzające ludzi w depresję, współczesne społeczeństwo podaje im leki antydepresyjne. W rezultacie, leki te są środkiem modyfikującym wewnętrzny stan jednostki w taki sposób, by mogła tolerować warunki społeczne, które inaczej uznałaby za nie do zniesienia.

148. Inne techniki uderzają głębiej niż wyżej wymienione. Edukacja nie jest już po prostu ganieniem dziecka, gdy się nie uczy i głaskaniem go po główce, gdy się uczy. Staje się naukową techniką kontrolowania rozwoju dziecka. Centrum Nauczania Sylvan, na przykład, odnosi wielkie sukcesy w motywowaniu dzieci do nauki, a techniki psychologiczne są używane z większym lub mniejszym powodzeniem w wielu konwencjonalnych szkołach. Techniki „rodzicielskie” wpajane rodzicom, są tak zaprojektowane, by dzieci akceptowały fundamentalne wartości systemu i zachowywały się w sposób, jaki system uważa za pożądany. Programy „zdrowia psychicznego”, techniki „interwencyjne”, psychoterapia i tak dalej mają pozornie służyć jednostkom, lecz w praktyce są zazwyczaj metodami nakłaniania jednostek do myślenia i zachowywania się zgodnie z wymaganiami systemu. (Nie ma w tym żadnej sprzeczności; jednostka, której nastawienie bądź zachowanie stawia ją w konflikcie z systemem, znajduje się w obliczu siły zbyt potężnej dla niej, by mogła z nią walczyć lub od niej uciec, stąd też prawdopodobnie będzie cierpieć z powodu stresu, frustracji, porażki. Jej ścieżka będzie o wiele prostsza jeżeli będzie myśleć i zachowywać się tak jak wymaga tego system. W tym sensie system działa na korzyść jednostki, gdy poddaje ją praniu mózgu i zawraca na drogę konformizmu). Nadużycia wobec dzieci w swych najbardziej oczywistych i ordynarnych formach spotykają się z dezaprobatą w większości, jeżeli nie we wszystkich kulturach. Molestowanie dziecka z błahego powodu lub bez powodu jest czymś co przeraża niemal każdego. Jednak wielu psychologów interpretuje koncepcję nadużycia szerzej. Czy danie dziecku klapsa, użyte jako część racjonalnego i konsekwentnego systemu dyscypliny, jest formą nadużycia? Kwestia ta zostanie ostatecznie przesądzona na podstawie tego, czy klaps dąży do uzyskania zachowania dostosowującego osobę do istniejącego systemu społecznego. W praktyce, słowo „nadużycie” będzie interpretowane tak, by włączyć w to wszelkie metody wychowywania dzieci uzyskujące zachowanie niewygodne dla systemu. Tak więc, gdy wyjdą poza zapobieganie oczywistego, bezsensownego okrucieństwa, programy zapobiegania „nadużyciom wobec dzieci” mają służyć kontroli ludzkiego zachowania przez system.

Całość w linku poniżej:

http://forum.wybudzeni.pl/viewtopic.php?f=228&t=83

 

 

Fragment książki Erazm Majewskiego „Teorya człowieka i cywilizacyi”

 

Podobnie, jak nie dostrzegano, że ludzkie narzędzia sztuczne nie są dziełem, a więc i narzędziem człowieka jako jednostki izolowanej, jak nie dostrzegano, że władze umysłowe osobnika ludzkiego nie mogą być prostem rozwinięciem się władzy umysłowej nieczłowieka (Praecursor hominis) a więc nie mogą być własnością, ani narzędziem człowieka samego, tak samo nie orjentujemy się jeszcze w mnóstwie innych zjawisk świata ludzkiego i wyjaśniamy je najsprzeczniej, nie umiejąc nawet odnaleźć kryteryów, któreby rozsądziły ostatecznie: które z wyjaśnień najbardziej zbliżone jest do prawdy.
Do takich zjawisk rozmaicie definiowanych a więc ostatecznie niezdefiniowanych, należy wola ludzka.
Wygłaszano o niej najsprzeczniejsze sądy, była ona przedmiotem niezliczonych traktatów, przeważnie filozoficznych, albowiem zdawała się należeć do dziedziny obcej naukom przyrodniczym, a chociaż w nowszych czasach psychologia „doświadczalna” zajęła się wolą, jako zjawiskiem realnem w przyrodzie, nie zdołano jeszcze wyznaczyć jej miejsca właściwego w szeregu zjawisk świata, nie rozpoznano, skąd płynie i jakie są jej granice. Dotychczas niemal stoją naprzeciwko siebie determinizm i indeterminizm, a choć ostatni utracił wartość naukową, jednakie nawet i determinizm różnie bywa pojmowany, co świadczy najdosadniej, że jeszcze nie udało się odsłonić z całą jasnością podstaw, czy źródła z których wola ludzka wpływa.
Wolę nazywa się bardzo złożonem zjawiskiem duchowem, bada się jej skomplikowane przejawy, ale najlepszy dowód niemocy u podstaw mamy w okoliczności, że jedni właściwej woli u zwierząt nie uznają, inni sądzą, że i zwierzęta, a przynajmniej „wyższe”, obdarzone są wolą.
Po wszystkiem, co było powiedziane o myśli i mowie, łatwo się domyśleć, że geneza woli ludzkiej daje się już dokładnie określić, skutkiem czego można także rozstrzygnąć z dostateczną pewnością kwestyę woli u zwierząt. Sprawa tak się przedstawia, że jeżeli istnienie woli stwierdzamy u człowieka, to musimy ją przyznać zwierzętom, tylko trzeba powiedzieć, że wola zwierzęcia ma się tak do ludzkiej, jak poznanie zwierzęcia do ludzkiego. Musimy orzec, że wola ludzka jest zjawiskiem o tyle bardziej złożonem od zwierzęcej, o ile myślenie ludzkie od myślenia zwierzęcego.
Wszystko też, cośmy mówili o społecznym charakterze myśli ludzkiej – musi być zastosowane do woli ludzkiej. Jest to zjawisko społeczne, bynajmniej zaś nie osobnicze i organiczne, a w takim razie jedynie wolę zwierzęcą będzie można uważać za zjawisko organiczne, płynące wyłącznie z osobniczej organizacyi, opartej jedynie na dziedziczności fizyologicznej.
Wolę zwierząt przyjęto przeważnie nazywać popędem, nie tylko dla odróżnienia od ludzkiej, ale jeszcze dla tego, że nie uważano jej za coś, jakościowo identycznego z ludzką. Lecz wątpię, czy to jest zgodne z faktami. Proszę, niech mi kto nazwie popędem akt postanowienia konia, gdy „nieczuły” na najsroższe smagania woźnicy, zatnie się i nie chce ruszyć z miejsca ciężaru nad siły, który jednak ciągnął przez czas pewien cierpliwie. W przezwyciężeniu dotkliwych cierpień dla dopięcia swego celu (mniejsza jak go na domysł sformujemy) widnieje coś więcej, niż popęd, widnieje postanowienie (Entschluss), końcowy akt procesu woli, niewątpliwie niepozbawiony motywów, które płyną z rozważenia (Ueberlegung).
Jeśli to ma być popęd, w takim razie wszystkie akty woli człowieka trzeba nazwać również popędami, gdyż jakościowej różnicy między temi aktami nie widzę.
I wyznam, że gdybyśmy akty woli ludzkiej nazwali popędami społecznemi, nie stracilibyśmy nic na tej zamianie wyrazów. Popędy stałyby się bodaj zrozumialsze od „aktów woli”, którym, przez przyzwyczajenie do dawniej przypisywanego metafizycznego znaczenia, przypisujemy do dziś mimo wiedzy i chęci, cechę „wolności”, której ona nie ma. W naszym zwłaszcza języku istnieje nawet ścisłe pokrewieństwo etymologiczne Woli z wolnością, którego nie posiadają wyrazy francuzkie, niemieckie i niektórych innych języków, stąd też my łatwiej wpadamy w błąd metafizyczny. Toczono oddawna nieskończone rozprawy nad wolą. Palącym dawniej tematem była jej „wolność”, namiętnie broniona przez jednych i równie namiętnie zwalczana przez innych.
I okazuje się, że dużo w tem wszystkiem było czysto formalnych nieporozumień. Jedni wolność woli rozumieli w znaczeniu metafizycznem, gdy inni w psychologicznem. Psycholog więc zwalczał wolność metafizyczną, i miał w tem słuszność, przeciętny jednak laik wykształcony argumentował przeciw twierdzeniu psychologa tak, jakby przeczenie metafizycznej wolności było równocześnie przeczeniem wolności woli w znaczeniu psychologicznem i praktycznem. Aby ułatwić sobie wzajemnie niepopadanie w błędne koło czysto wyrazowych nieporozumień, a jednocześnie aby zadośćuczynić wzmożonym wymaganiom ścisłości naukowej, zaczęto wolną wolę w rozumieniu metafizycznem nazywać wolą niewyznaczoną przez przyczyny. Łatwo wtedy dało się uzasadnić, że takiej woli niema, albowiem wszystko, całe doświadczenie, polega na uznaniu przyczynowości. Pozostała więc tylko wola wyznaczona przez przyczyny, i okazało się, że tę tylko posiadamy, a choć odpowiada ona metafizycznie „niewolnej” pojęto ją właśnie, jako wolną i pojęto tak, a nie inaczej, całkiem słusznie.
Podobne rozwiązanie może się wydać dziwnem, a nawet niedopuszczalnem, boć jakżeż to może być, aby wola niewolna mogła być jednocześnie wolną.
Aby tak rażącą sprzeczność pogodzić wcale nie potrzebujemy zapuszczać się w filozoficzne rozprawy na temat woli. Dość wziąć pod uwagę równoległe z wolą zjawisko myślenia, które było tu już zgłębione do granic koniecznych, a natychmiast zrozumiemy jak prosto i naturalnie sprzeczność się rozwiązuje.
Przypomnijmy sobie tylko, że „moje” myślenie, chociaż jest naprawdę i praktycznie „mojem”, jest równocześnie myśleniem „naszem”, jest myśleniem niewolnego osobnika społecznego. Moje myślenie płynie z cywilizacyi, więc jest fragmentem myślenia realności D, jest produktem scalonych osobników zróżnicowanych. Przypomnijmy sobie tę okoliczność, że myślę i działam jako człowiek, czyli po ludzku, tylko przez to, że należę do społeczeństwa, które mnie drugi raz niejako urodziło, nadając mi indywidualność ludzką i jeszcze osobistą, kwalifikowaną. Otóż, gdy z tego samego punktu spojrzę na swoją wolę, wnet zrozumiem, że „moja” wola, chociaż jest praktycznie moją, jest równocześnie „naszą” wolą, wolą niewolnego osobnika społecznego, którego indywidualność nie jest jego indywidualnością, nie jest jego dziełem, ani dziełem dziedziczności samej, ale jest dziełem otoczenia społecznego. Moja wola płynie z cywilizacyi. „Chcę” i działam po ludzku tylko przez to, że należę do społeczeństwa, które mię drugi raz ukształtowało. Raz urodziłem się jako przeciętny osobnik fizyczny, z wolą tylko zwierzęcą, albo powiedzmy z popędami zwierzęcemi, wolę ludzką uformowało mi dopiero i to najczęściej mimowiednie moje ludzkie otoczenie, więc naprzód wszystkie wpływy ludzkie, jakie działały na moich przodków żyjących w społeczeństwie, powtóre wszystkie wpływy ludzkie, jakich doznawałem od kolebki i doznaję bezustannie. Nie mam prawa twierdzić, abym sam kierował sobą, albowiem wcale nie jestem jestestwem odosobnionem, więc chęci i pobudki moje są mi narzucone przez cywilizacyę wraz z pojęciami ludzkiemi, które mię uczyniły człowiekiem.
Nic to nie znaczy, że ja nie znam innej przyczyny postępku mego nad wolę moją i że wyobrażam sobie, iż mógłbym albo mogę, jeżeli zechcę, postąpić inaczej, jak postępuję, albowiem owo złudzenie moje wolnego wyboru wypływa tylko z nieznajomości wszystkich przyczyn postanowienia oraz z faktu, że jestem świadom własnych aktów woli. Aby się przekonać, że jest tak, a nie inaczej, musimy każdą z tych okoliczności z osobna rozważyć.
Otóż pierwsza okoliczność, mianowicie, że nie znamy wszystkich przyczyn własnego postanowienia, nie wymaga nowych dowodzeń. Determiniści dostatecznie rzecz oświetlili; wystarczy przypomnieć, że owa nieznajomość jest tej samej natury, jak wszelka nieznajomość czynników, kształtujących zdarzenia chwili przyszłej, czyli inaczej, zdarzeń, które mają nastąpić w przyrodzie. Wszak ludzie nawet najgłębszej nauki, najrozleglejszej wiedzy nie umieją sobie nawet post factum wytłumaczyć przyczyn koniecznych mnóstwa zjawisk w przyrodzie, które nastąpiły w ich oczach, więc tembardziej nie mogli ich przewidzieć, choćby na krótką chwilę przed ich wystąpieniem. Mimo to powiadają, że winną temu jest tylko ich niedostateczna znajomość przyrody, wcale zaś nie bezprzyczynowość zjawisk. Nie powiadają, że zjawisko niema przyczyny naturalnej, lecz tylko, że nie znamy wszystkich warunków zjawiska, potrzebnych do objaśnienia i do obrachowania, że musiało ono wystąpić w takim czasie i charakterze, w jakim wystąpiło.
Wiemy dalej aż nadto dobrze, że nie wszystkie zjawiska są jednakowo łatwe do wytłumaczenia.
Jeżeli zaćmienie słońca możemy dość dokładnie przewidzieć i wytłumaczyć, to dzieje się to tylko dlatego, że mamy tu do czynienia z wyjątkowo nielicznemi momentami ruchów ciał niebieskich, łatwych do ujęcia obserwacyą i rachunkiem z powodu ich długotrwałości, więc względnej powolności. Ale nawet i tu nigdy nie jesteśmy pewni, czy rachunek się sprawdzi, bo zawsze możliwą jest jakaś perturbacya, wywołana przez nieznaną przyczynę, i skutkiem tego nie wziętą do obrachunku. Przewidzieć zachowanie się dwóch ciał chemicznych, przy dobrej znajomości chemii, możemy ze znaczną pewnością również z powodu wielkiej prostoty stosunków chemicznych i nieliczności warunków, które trzeba uwzględnić. O procesach w komórce wnioskujemy już z daleko większą trudnością, bo tu trzeba uwzględnić ogromną ilość danych, w znacznej części mało znanych.
Przewidzieć czynu człowieka, (którego nie znamy), przeważnie niepodobna, ale nie dla jego bezprzyczynowości, lecz ponieważ nigdy nie możemy doszukać się nie tylko a priori, lecz nawet a posteriori, wszystkich momentów, które wpływają na czyn ludzki. Więc też słusznie determiniści podnoszą niewyrozumiałość swych przeciwników w dziedzinie psychologicznej, gdy wszyscy jesteśmy bezporównania wyrozumialsi, skoro chodzi o zadania daleko łatwiejsze.
Żaden z nich nie obwinia matematyka o nieuctwo, a matematyki o bezsilność, gdy w braku jednej potrzebnej danej rachmistrz nie rozwiązuje zadania, a nawet gdy nie chce przystąpić do jego rozwiązywania. Każdy rozumie, że brak jednej potrzebnej danej nie pozwala nawet zacząć rachunku. Nikt nie obwini astronoma o nieuctwo, albo komety o wolną wolą, gdy z powodu nieznanej perturbacyi zawiedzie ona przewidywania i spóźni się, lub wcale nie pojawi tam, gdzie jej oczekiwano. A przecież zjawiska społeczne, zjawiska psychologiczne są najbardziej ze wszystkich zjawisk świata skomplikowane, tutaj najtrudniej dociec choćby jako tako przyzwoitej cząstki przyczyn. Tutaj jesteśmy w iście rozpaczliwem położeniu, albowiem choćbyśmy nawet poznali 999 przyczyn, jeśli ich było 1000, to brak jednej uniemożliwi nam dokładne objaśnienie. A w procesach psychicznych stosunek wiadomych do niewiadomych nam bywa często odwrotny. Tylko więc w zawrotnej mnogości przyczyn (wpływów) spoczywać może nieobliczalność myśli, postanowień i czynów ludzkich. Zbyt zuchwały jednak wyciągamy z naszej bezsilności wniosek, gdy zaraz twierdzimy, że innych przyczyn niema, jak tylko niekrępowana wola ludzka. Dobrze jednak, że choć wolę ludzką wskazują nam inderterminiści jako przyczynę, gdyż skoro nawet oni uważają za potrzebne powoływać się na jakiś czynnik, to już łatwo będzie dojść do porozumienia. Nie można się dziwić, że wyznaczonej woli ludzkiej najczęściej niepodobna obrachować, nawet gdy chodzi o samego siebie, gdy równie wyznaczonej woli zwierząt, czyli ich względnie daleko mniej skomplikowanych popędów nie możemy z całkowitą ścisłością przewidzieć czyli obrachować.
Gdyby to było możebnem, wtedy zwierzęta przedstawiałyby się nam całkiem tak, jak mechanizmy, a przecież jakże daleko do tego!
Doświadczony myśliwy wie wprawdzie jakiemi szlakami wilk chodzi, jak się zachowuje w każdej okoliczności, ale również wie, że mimo to setki przyczyn składa się na to, że wilk może za każdym krokiem zboczyć ze szlaku swego, zatrzymać się, cofnąć i pójść innym – a tego wszystkiego przewidzieć myśliwy nie władny, bo nie zna ani czynników chwili ani czynników, które na danego wilka oddziaływały w ciągu jego żywota, nadając mu osobne cechy indywidualne i wpływając perturbująco na przeciętne jego popędy. Myśliwy musiałby zawiele wiedzieć o wilku, którego spotka, aby każdy ruch jego obrachować. Nawet gdyby go, sam niewidzialny, obserwował przez całe jego życie w lesie, jeszczeby jego mechanizmu psychicznego nie umiał obrachować, bo do tego trzebaby znać i obrachować wprzódy cały mechanizm lasu i wszystkich zwierząt, które wpływać mogą na zachowanie się tego właśnie wilka, o którego chodzi.
W tej trudności – mamy obraz trudności, podniesionych do sześcianu, gdy chodzi o zamierzenia i postanowienia ludzkie, cudze lub własne. Więc cóż dziwnego, że ostatnie, to jest ludzkie wydają się nam wolnemi? Cóż dziwnego, że myśliciele, zrozpaczeni stałą niemożnością nawet takiego przybliżonego przewidywania, jakie jest możliwe względem zwierząt, – oddawna wynaleźli wyjaśnienie nieobliczalności w przyjęciu pierwiastku osobnego, właściwego tylko człowiekowi, który ma być przyczyną postępków ludzkich? Byłoby raczej dziwnem, gdyby go byli nie wprowadzili do nauki o człowieku, bo dowodziłoby to złej obserwacyi. Każde przenikliwe poszukiwanie przyczyn postępków ludzkich musiało doprowadzić do hipotezy wolnej woli, a zwłaszcza, gdy działał tu zamącająco drugi czynnik, którym jest niewątpliwa świadomość swobody własnych aktów woli, czyli wewnętrzne przekonanie, że moglibyśmy, postanowić co innego, niż postanowiliśmy, że postanawiamy zatem z własnej woli. Otóż na tym drugim punkcie mam jedną uwagę do zrobienia. Jestem pewny, że gdyby wilk miał świadomość, podobną do ludzkiej, byłby on również przekonany, że mógłby postanowić co innego, niż każdorazowo postanawia. Byłby tak samo, jak my przeświadczony o wolności swych popędów, a przecież nikt nie wątpi, że wola wilka, obracająca się w nader szczupłym zakresie, jest wyznaczona przez przyczyny koniecznie i dostatecznie. Oczywiście nie wiemy, czy wilk posiada świadomość i jaką, ale łatwo pojąć, że jeśli ją ma nawet, to ma wilczą i działa tak samo, jak działałby, gdyby jej niemiał. Ona w niczem nie przeszkadza ściśle przyczynowemu porządkowi impulsów i działań wilka. Dlatego możemy być pewni, że i nasza świadomość nie zmienia ostatecznego wyniku rozważań naszych, ludzkich, zwanego postanowieniem. Wyznaczona wola nasza działa w ramach świadomości. Oto wszystko.
Inna jest rzecz, że my świadomości swojej swobody wyboru, czyli, mówiąc krócej, świadomości nie posiadać nie możemy; nasze akty woli i pewna część naszych czynów muszą być związane ze świadomością. Przekonamy się później, dla czego tak jest i co należy trzymać o świadomości. (Patrz rozdz. XXV i dalsze). Tymczasem, aby skończyć z wolą, zwróćmy uwagę na fakt, który nazywamy obowiązkowością, a który mocno ogranicza swobodę naszych postanowień.
Mówimy ustawicznie o ludziach z charakterem i ludziach bez charakteru. Cenimy pierwszych i polegamy na nich, niedowierzamy zaś drugim i mamy ich za coś gorszego. Dla czego tak jest? Dla tego, że człowiek z charakterem, działając według zasad, pozwala przewidywać swoje czyny i zamiary. Jeżeli więc znamy zasady człowieka z charakterem, to pewni jesteśmy, że im się nie sprzeniewierzy i z dwóch wyjść wybierze zawsze tylko zgodne z jego zasadami. Okoliczność ta mocno upraszcza nasze stosunki i chroni nas od mnóstwa omyłek i zawodów. Tak samo odmiennie oceniamy mądrego i głupiego. Mądremu ufamy i chętnie z nim obcujemy, głupiemu nie dowierzamy i stronimy od niego. Mądry bowiem pozwala przewidywać swoje zamiary i czyny w danych okolicznościach, – czynów głupiego nigdy nie możemy przewidzieć.
Jest to tak dalece prawdą, że, jak wieść niesie, Turenniusz wolał mieć do czynienia z dobrym czyli mądrym wodzem nieprzyjacielskim na polu bitwy, niż ze złym, bo zły mieszał mu szyki niespodziewanemi pomyłkami, dobry zaś pozwalał przewidywać plany i ruchy. My wszyscy, instynktownie jesteśmy Turenniuszami, o czem świadczy przysłowie: „lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć”.
Pytam teraz czyjaż wola obraca się w węższych granicach: człowieka z charakterem lub mądrego, czy człowieka bez charakteru, lub ograniczonego? Skoro łatwiej nam przewidzieć myśli, chęci, postanowienia i czyny pierwszych, więc swoboda ich postanowień musi być mniejszą, są oni w większym stopniu niewolnikami zasad i norm, panujących w społeczeństwie lub w danej grupie jego, niżeli ci drudzy.
Wola ich jest krępowana nakazami silniejszemi a i wyższemi od chceń ich impulsywnych, niższych, a jednak powiadamy, że ci są bardziej ludźmi i dusze ich cenimy wyżej. Jeżeli w jakiem społeczeństwie mamy bardzo wielu ludzi z charakterem, społeczeństwo to nazywamy wyższem czy doskonalszem, i słusznie, bo gdzie największa ilość ludzi działa zgodnie z zasadami i to jednakowemi dla wszystkich, tam mniej mamy tarcia, mniej trudów zmarnowanych, nieszczęść i bólów zbytecznych.
Czegóż to dowodzi? Oto tej prostej prawdy, że większe skrępowanie woli, większa szablonowość postanowień jest pożądana w społeczeństwie i z tego mianowicie powodu, że gwarantuje porządek większy. I rzecz osobliwa, że przy tem skrępowaniu, ludzie zasad i charakteru nie czują się większymi niewolnikami, lecz odwrotnie czują się wolniejszymi, czują się panami siebie, a nawet innych, nawiasowo zaś dodam czują się szczęśliwszymi i innym ułatwiają pożycie, choć te ostatnie warunki nie należą w tej chwili do rzeczy.
Człowiek zasad najlepiej stwierdza swem postępowaniem, że wola jest wyznaczona, bo on musi chcieć, jak chce, lubo chce, na pozór dobrowolnie. Wyznaczona wola jest tedy nietylko objawem prawidłowości w sferze psychicznej, ale podległości względem całego szeregu norm, które nie myśmy ustanowili, a jednak poddajemy się im dobrowolnie. Jest ona nadto miarą wartości moralnej postanowień i postępków. Gdy zaś w przyrodzie niemasz nieprawidłowości, ani dowolności, więc innej woli nad wyznaczoną nie może być. To co byśmy chcieli nazwać jej mianem, będzie tylko objawem nieładu, nieskoordynowania, gdy pierwsza jest objawem ładu i to społecznego. Upór, postanowienie powzięte w gniewie lub smutku nie będzie objawem wolniejszej woli, lecz odwrotnie, bardziej skrępowanej i to czynnikami przemijającymi więc perturbującemi ład normalny.

Społeczeństwo stoi wolą ludzką, nie instynktami zwierzęcemi; ilekroć ostatnie biorą górę, tylekroć bierze górę nieład społeczny nad ładem, tylekroć pierwiastek niespołeczny bierze górę nad społecznym. Społeczeństwo zbudowane jest z pierwiastku niespołecznego, tak jak komórka z pierwiastków nieorganicznych, ale tylko zbudowane. Jeśli w komórce wyzwalają się pierwiastki nieorganiczne z karbów ładu komórkowego, nazywamy to procesem destrukcyjnym, który w rezultacie ostatecznym niesie chorobę i śmierć komórki.
Ponieważ zaś w przyrodzie nic nie dzieje się bez przyczyny, więc i nieład, tak w komórce, jak w społeczeństwie, ma swoje przyczyny. Najczęściej, jeżeli nie zawsze tkwią one zewnątrz komórki i społeczeństwa. Powoduje go zrywanie się równowagi ze środowiskiem, w którem trwa komórka i społeczeństwo. Tysiączne mogą być rodzaje zrywania się równowagi i tysiączne jej objawy i skutki. Ponieważ komórka jest całością żyjącą, przeto anormalności zachodzą w sferze zjawisk życiowych, ponieważ cywilizacya zdaje się być całością psychiczną, – więc anormalności zachodzą w sferze zjawisk inter-psychicznych, czyli społecznych. Tam zagrażają życiu – tu cywilizacyi. Wola jest czynnikiem psychicznym i zarazem społecznym – nie dziw więc, że jej objawy idą równolegle z ogólnemi objawami procesów w cywilizacyi, a zarazem, że kierunek swój bierze we wpływach zewnętrznych, warunkujących równowagę sił wewnętrzną.

Fragment książki Erazm Majewskiego „Prolegomena i podstawy do filozofii dziejów i socyologii” oraz fragment artykułu Mariana Mazura – cybernetyka a humanitaryzm”

 

Przyrodnicy i filozofowie wysilają się na definicye, któreby w niewielu słowach scharakteryzowały człowieka, lecz choć dano już wiele określeń lapidarnych, szwankują one, a szwankują dlatego, że bywają za bardzo, albo za mało zoologiczne.
I nie może być inaczej. Niepodobna bowiem uczynić zadość wymaganiom ścisłości naukowej, jeśli obejmujemy w jednej definicyi człowieka przeszłego i dzisiejszego. Od chwili, gdy zaczął stawać się człowiekiem, uległ człowiek tak znacznej i urozmaiconej ewolucyi, że dwie jego fazy krańcowe, to, pomimo podobieństwa postaci, prawie całkiem różne jestestwa.
Ze zwierzęcia w coś całkiem dla świata nowego przerobiła człowieka głównie mowa. Dlatego, jeśli już chcemy być lapidarni, a jednocześnie zadość uczynić ścisłości naukowej, powinniśmy formułować dwie, trzy lub więcej definicyi, charakteryzujących człowieka w chronologicznej kolei jego rozwoju.
Będziemy bardzo blizcy prawdy, powtarzając orzeczenie, dane już na końcu rozdz. XVII, że człowiek – to przedewszystkiem zwierzęmówiące. Dzięki mowie dopiero stało się ono społecznem, a następnie mądrem (sapiens). Fazę wstępną, czysto zwierzęca, można będzie charakteryzować uwzględnieniem cech czysto-zoologicznych. Następne muszą już być charakteryzowane cechami, zjawiającemi się w naturalnej kolei rozwoju władz i rysów coraz bardziej odróżniających go od zwierząt.
Społeczność i mądrość są cechami nabytemi głównie dzięki mowie, przytem mądrość, mimo całej wielostronności, była, musiała być i została specyficznie ludzką, a więc względną i ograniczoną. W porównaniu do różnych zwierząt człowiek nie był w pierwszej swej fazie zwierzęciem najrozumniejszem – nie bywa też nim często nawet w ostatniej. Wiele zwierząt niewątpliwie nie stało niżej od pra-człowieka wówczas, gdy on stawał się człowiekiem; nie miały one tylko tej szansy, aby stać się w swoim rodzaju człowiekiem, t. j. jestestwem społecznem.
Dopóki pra-ludzie rozumieli się tak słabo, jak zwierzęta, a myśl ich niebogata u wszystkich była jednakowa, dopóty mózg człowieka niewiele różnił się od zwierzęcego i przedstawiał dla dalszego rozwoju takie same mniej więcej szansę, jak mózg zwierząt, zwłaszcza obdarzonych aparatem głosu, podobnym do ludzkiego.
Narzuca się więc z wielką natarczywością pytanie: czemu niektóre przynajmniej zwierzęta nie wyzyskały swych przyrządów głosowych na podobieństwo człowieka? Czemuż właśnie on i tylko on wzniósł się stosunkowo łatwo i prędko na wyżyny, gdy tamte zostały na nizkich poziomach?
Wszak niejeden gatunek zwierząt jest tak mądry, pomimo względnej małości półkul mózgu właściwego (encephalon), że gdyby tylko począł rozwijać mowę, mógłby stać się „człowiekiem”. Oczywiście byłby człowiekiem całkiem innym z postaci, z uzdolnień i kierunku rozwoju, w jakimby poszedł ku „człowieczeństwu”, ale byłby jestestwem analogicznem do człowieka z powodu tych specyalnych uzdolnień, które uczyniły człowieka jestestwem społecznem i mądrem, z możności rozwijania ducha swego gatunku, t.j. materyału pod niejednym względem niegorszego od ludzkiego.
Oto mądry i szlachetny słoń (Elephas), o którym Indusi opowiadają tyle legend cudownych, wraca z wycieczki samotnej do stada. Ma on do zakomunikowania swoim blizkim wiadomość ważną dla nich. Usiłuje on ją ujawnić, porykuje, gestykuluje trąbą, wpatruje się ożywiony i niespokojny w oczy innych słoni, ale… nie zrozumiano go, i wiadomość utonęła. Była ona iskrą, jedną z tych, których miliony, przenikając od osobnika do osobnika, składają się na mądrość, ale zgasła tam, gdzie zapłonęła. I tak jest ciągle. Od tysięcy lat marnuje się doświadczenie słoni, a każdy musi czynić te same doświadczenia dla siebie i tylko dla siebie, musi funkcyonować za siebie i tylko za siebie i tylko niezmiernie żółwią drogą dziedziczności wzbogacać swem doświadczeniem przyszłe pokolenia.
Z ludzkiego punktu widzenia jest to położenie tragiczne, choć w istocie może nie być tragicznem wcale; trwają w tym stanie wszystkie zwierzęta i mniej tęsknią do innego stanu, niż my do skrzydeł ptasich.
Mimo to prawdą jest, że gdyby człowiek poprzestawał na swem dawnem położeniu – zostałby i on na zawsze tylko zwierzęciem.
Ale on znalazł klucz do głowy innego człowieka i zdruzgotał zaporę, dzielącą go od jestestw podobnych. Stał się czemś nowem na ziemi, czemś nie gorszem, ale może i nie lepszem, bo na ziemi niema wspólnej miary dla wszystkich i stał się materyałem na ciało społeczne.
W koncercie egoizmów ziemi może nie wysunął się na czoło jestestw, bo to było niepodobnem, ale, mogąc coraz skuteczniej deptać po słabszych, czynił to bez wyrzutów sumienia lepiej od innych, zagarnął też zwolna grunt należny innym, zdławił słabszych i ostał się wśród typów pobitych jako tryumfator.
Najdzielniejsze osobniki rodu ludzkiego, wspinając się na ramionach poprzedników tegoż rodu, wznosiły się coraz wyżej, aż doszły tak wysoko, że zaczęły filozofować. Wtedy przedewszystkiem wyparły się swych ubogich, a więc… brzydkich krewnych i stworzyły wygodną doktrynę pochodzenia… z morskiej piany.
Niestety, pomimo przepaści duchowej, pozostało ciało, którego ani zmienić, ani podnieść – ani wyprzeć się nie można!

Czem się to stało, że człowiek, druzgocąc zaporę, dzielącą go od innego człowieka, wzniósł równocześnie wysoki mur między sobą, a pozostałym światem krewniaków zwierzęcych? Czemu żadne inne zwierzę tego nie dokonało?
Wspomnieliśmy o zbiegu „okoliczności sprzyjających” rozwojowi w kierunku szczególnie płodnym w bardzo ważne następstwa. Oczywiście ów zbieg okoliczności nie przekracza sfery czynników naturalnych, a więc teoretycznie biorąc dostępnych i dla innych rodzajów jestestw ziemskich.
Aby dostrzedz te czynniki, trzeba tylko pozbyć się jednego zakorzenionego poglądu, który nam je zasiania. Wmawiano w nas zbyt długo przekonanie, że człowiek stoi na jakimś szczycie drabiny (przynajmniej) kręgowych. Wmawiano, że jest najdoskonalszą latoroślą kręgowców, wreszcie najmłodszym, t. j. najpóźniejszym wśród nich typem. Wszystko to nieprawda!
Zbyt długo przedstawiano sobie proces rozwoju i przeżywania typów ziemskich, jako szeregi samych „doskonaleń się”, samych przemian „postępowych”, zbyt prosto załatwiano się także z wypadkami rozwoju wstecznego i bocznego i niejeden przyrodnik uważał świat dziś żyjący za jakiś wybór typów, w swoich rodzajach najdoskonalszych, gdyż wierzył, że przeżywać muszą przeważnie tylko typy najdoskonalsze, ginąć zaś same wsteczne. Znajdziemy się bliżej prawdy, biorąc cały świat dziś żyjący za jedną ruinę idealnej całości, złożonej ze wszystkich stopni przejściowych, jakie żyły kiedykolwiek.
To, co żyje, jest tylko bezładnie dochowaną resztką wytworów przeszłości. Dochowały się zaś przy życiu równie dobrze, choć przypadkowo, typy bardzo stare i zacofane, jak nie dochowały się późne, t. j. młode i dzielne. Dzisiejsza fauna i flora nie jest wcale tłumem samych „najlepszych” lub „najdzielniejszych”. Jest to raczej zbiór typów rozmaitej wartości biologicznej, zabytków ze wszystkich epok i najrozmaitszych stadyów rozwojowych. Jest ona złożona z typów, których równowartościowi krewniacy mieli nieszczęście różnemi czasy wyginąć, każdy dla jednej z tysiąca przyczyn, niosących zagładę wszystkiemu, co żyje. Przyczyny te bywały równie błache, jak, logicznie biorąc, niesprawiedliwe. Najczęściej nie jakaś niższość, lecz ślepy traf unicestwiał jedne typy i równie ślepy traf, nie zaś wyższość, utrzymywały pośledniejsze. Stąd niezliczone, a często zadziwiające luki zarówno we florze jak faunie ziemskiej. Znamy np. zwierzęta mocne, czujne i dzielne, pozbawione żyjących krewniaków, którzy musieli być przecież równie dzielnymi, a jednak zginęli. Znamy inne, gorzej uposażone – otoczone liczną rzeszą żyjącą odmian i gatunków blizkich. I jeszcze jedno. Nazbyt często zarówno paleontologom, jak zoologom, kierunek rozwoju jakiegoś typu wydawał się prostym i postępowym, gdy właśnie zmierzał on ku zmianom szkodliwym – i odwrotnie.
Dzięki podobnym błędom, utrzymuje się przekonanie o „młodości” typu ludzkiego, przekonanie, że jesteśmy ostatnią kreacyą ziemską, przynajmniej wśród ssaków. Utrudnia to trzeźwą ocenę stanowiska naszego w świecie zwierzęcym.
Świat dziś żyjący wcale nie jest owocem jakiegoś rozwoju „postępowego”. Jest w nim daleko więcej rozwoju we wszelkich kierunkach bocznych i wstecznych i jest, bo tak być musi. Przypomnijmy sobie, że rozmaitość postaci organicznych jest głównie dziełem tego snycerza, którego nazywamy środowiskiem. Środowisko, jak to później zobaczymy, bywa nie tylko rozmaite, ale i zmienne. Świat organiczny, żywiąc się na takiem łonie, nie zna stagnacyi w kształtach. Jedne zmieniają się prędzej, inne wolniej, ale zawsze tylko zależnie od okoliczności i w warunkach niejednakowo korzystnych dla dalszego bytu każdej postaci. Świat ten nie zna tego, co przyszłość przyniesie.Stosuje się on do chwili bieżącej, i stąd często najdzielniejsze typy wpadają w pułapkę, jaką im nieznana przyszłość przynosi. Wtedy to, co było najlepszem, staje się nieraz niespodzianie cechą szkodliwą i niesie zagładę nie słabszym, lecz właśnie najdzielniejszym. Typy, choćby nawet dzielne, ale podległe najżywszym przemianom, często kroczą nie ku przyszłym tryumfom, lecz właśnie ku zgubie. Niektóre zwierzęta znajdują się na drodze, jeżeli tak można się wyrazić, uzwierzęcania się głębszego. Zróżnicowanie np. ssaków szło bardzo prędko i poszło daleko. Dobiegło ono dawno kresu zmian użytecznych i zbliża się po większej części do dekadencyi. Aby nam się wiele zagadek ewolucyi jestestw żyjących przedstawiło we właściwem świetle, a zwłaszcza historya naturalna człowieka, trzeba tylko porzucić przestarzałą wiarę w rzekoma młodość i „postępowość” typu ludzkiego. Trzeba go uznać za typ bardzo stary, wprost za jestestwo jedno z najbardziejkonserwatywnych pośród ssaków. Do tego zniewala nas porównanie budowy ciała ludzkiego z budową wszystkich kręgowców.
Wypada mi tu znowu poruszyć i rozwinąć ideę, która winnaby być przedmiotem oddzielnego studyum, ale gdy dla naszych celów przedstawia ona tylko epizod, nie wolno nam zatrzymywać się nad nią dłużej, niż tego wymaga konieczność. Dlatego ograniczę się do ujęcia najcharakterystyczniejszych stron budowy człowieka w szerokich i ogólnych tylko liniach. Mianowicie dotknę tych szczegółów jego budowy, które same jedne rzucą snop światła na dziwne losy jestestwa, które zamianowało się nie bez słuszności królem ziemi.
Rozpatrzymy rękę ludzką, uzębienie postawę wyprostowaną. Tkwią w nich cechy ściśle zależne jedna od drugiej i zgodnie uważane po mózgu za najważniejsze znamiona rodu ludzkiego. Właśnie połączenie się w człowieku tych cech uważam za przyczynę główną szczególnego rozwoju mózgu, a więc za okoliczność, sprzyjającą uczłowieczeniu się pra-człowieka, a zarazem za świadectwo idei, że rozwój człowieka poszedł po drodze najprostszej do największego skomplikowania natury zwierzęcej, jak to już dawniej zauważyliśmy, bo komplikowanie się, nie zaś upraszczanie, jest szczególną dążnością energii ziemskiej, obserwowaną we wszelkich jej postaciach.

Człowiek poszedł po drodze najprostszej, lecz co to jest droga najprostsza? Czyżbyśmy tu wchodzić mieli w ocenianie drogi a posteriori, ze skutków wyrokując o przyczynach? Nie. Pod drogą najprostsza rozumiem właśnie drogę pośrednią między istniejącemi w formie odchyleniami; rozumiem drogę, zapewniającą największą ekonomię w ewolucyi. Ekonomii tej nie zachowała większość kręgowców, więc rozwój ich poszedł bądź nazbyt krętemi ścieżkami, bądź zawrócił z drogi najbezpieczniejszej wielostronności, na manowce zgubnej zawsze jednostronności, co jest niemal równoznaczne z krańcowością. Gdy wszystko, co żyje dokoła człowieka, ugrzęzło w wyspecjalizowaniu się, on jeden utrzymał się szczęśliwie do końca na najgładszej drodze wielostronności biologicznej i przeciętności,oczywiście bez starań szczególnych lub zasługi.
Idea „wyższości” organizmów jest całkiem względna. Nie zawsze droga do wyższości wiedzie przez „ulepszenia” i przez wielkie „przemiany”. Czasem może być związana właśnie z konserwatyzmem, i tak właśnie ma się rzecz z cechami człowieka. Gdyby nie ów konserwatyzm, człowiek zostałby może zdystansowany przez inny jaki gatunek i albo też ziemia wcale nie oglądałaby wyrosłego z pnia ssaków (Mammifera) dziwnego jestestwa, które, choć pełza w pyle ziemskim i pożera sobie podobne, ośmiela się, mimo to, przenikać szeroką świadomością to, co jest niezmierzone i niedościgłe dla zmysłów, i rezonuje o największych zagadkach świata.
Czy pra-ludzie, jestestwa niespołeczne, przerabiając się w swem potomstwie na komórki społeczeństw, poszli ku większej szczęśliwości, niż ta, która jest udziałem wolnych komórek-zwierząt, to jest kwestya, nad którą niech debatują pesymiści i optymiści, ale, bez względu na ich wyroki, fakt pozostaje faktem, i to niecofnionym. I przed nami wyłoni się później oraz na właściwem miejscu to pytanie, a choć go nie będziemy rozstrzygać, to przecież, zamiast tonąć w bagnie domysłów, ujrzymy wyraźnie: co człowiek zyskał, a co stracił, wszedłszy,dzięki swej przeciętności, na nową dla organizmów drogę bytu społecznego, po której toczy się jego dalsza egzystencya.
.
Źródło:  http://www.prawia.org/ksiazki/majewski/majewski1f.html
.


 

Człowiek jako układ cybernetyczny

 

Idea traktowania organizmów jako układów cybernetycznych nie uderza sensacyjnością, i temu chyba należy przypisać brak zainteresowania dla niej ze strony wydawnictw popularnych. Natomiast zaczyna budzić odzew pewien szczególny przypadek tej idei, a mianowicie traktowanie człowieka jako układu cybernetycznego. Od czasu do czasu można się spotkać w prasie społeczno-kulturalnej z wypowiedziami dającymi wyraz wątpliwościom co do dopuszczalności traktowania człowieka jako „maszyny”. Tak na przykład pewien literat pisze, że gdyby nawet uznać, że człowiek jest w pewnym sensie maszyną, to jednak nie tylko maszyną – jest w nim, „coś jeszcze”. Pewien socjolog widzi w cybernetyce nawrót do zaniechanego w nauce mechanicyzmu, a znów pewien teolog uważa, że człowiek i maszyna są tworami nieporównywalnymi, jako że przebiegi zachodzące w maszynie wymagają pewnego czasu, podczas gdy człowiek spostrzega coś, czy uświadamia to sobie ,,od razu”. Wszystkie tego rodzaju wypowiedzi nurtuje jak gdyby obawa przed degradacją człowieka. Bo np. jeżeli pozbywamy się niepotrzebnych maszyn, to może – skoro człowiek to maszyna – w podobny sposób zacznie się postępować z niepotrzebnymi ludźmi? Jest to obawa przed uznaniem człowieka za twór niższy od tego, za jaki uchodzi dotychczas, obawa przed traktowaniem człowieka jak rzeczy, a więc przed zaprzeczeniem miłości człowieka i ludzkości, poszanowania godności ludzkiej, czyli krótko mówiąc, obawa przed zaprzeczeniem humanitaryzmu.

Doprawdy, nic bardziej fałszywego. Wszystkie przytoczone powyżej poglądy są, łagodnie mówiąc, zbiorem nieporozumień.

Przede wszystkim uporządkujmy nieco sprawy terminologiczne. W cybernetyce traktuje się człowieka jako układ cybernetyczny, a nie jako „maszynę” cybernetyczną. Maszyna cybernetyczna jest to techniczny układ cybernetyczny. Wyrażenia „maszyna cybernetyczna” w odniesieniu do człowieka używają niekiedy popularyzatorzy cybernetyki dla większego zafrapowania czytelników; w naukowych publikacjach cybernetycznych używa się go tylko w tych przypadkach, w których naprawdę chodzi o maszyny. Krytycy cybernetycznego traktowania człowieka chętnie podchwytują wyraz „maszyna”, aby sobie ułatwić sytuację; gdy się powie czytelnikowi coś w rodzaju: „Patrzcie, oni (to znaczy cybernetycy) nie widzą różnicy między człowiekiem a maszyną”, to taka demagogia łatwiej może liczyć na pogodzenie niż przy użyciu bezbarwnego określenia „układ cybernetyczny”. Dodajmy też, że w pojęciu wielu ludzi, nie obciążonych znajomością rzeczy, cybernetyka jest nauką techniczną, technika zaś to technokracja, technokracja zaś to – antyhumanizm itd.

Niemniej, przyznajmy to, nawet nazywanie człowieka „układem cybernetycznym” (zamiast „maszyną”) nie wytrąca jeszcze krytykom broni z ręki. Układami cybernetycznymi, oprócz człowieka, są wszelkie inne organizmy, np. zwierzęce, i oczywiście maszyny cybernetyczne. Umieszczenie człowieka w takim towarzystwie jako jednego z układów cybernetycznych może dla wielu być rażące, ale do tego jeszcze powrócimy.

Argument o nawrocie mechanicyzmu wynika z braku rozeznania istoty sprawy. Mechanicyzm zawiódł dlatego, że traktował człowieka jak automat, czyli jak maszynę samosterowną; jego zwolennicy wyobrażali sobie, że ten sam bodziec musi wywołać tę samą reakcję, i nietrudno, było wykazać, że nie mają racji.

Natomiast w ujęciu cybernetycznym odpowiednikiem technicznym człowieka nie jest automat, lecz autonom, to znaczy maszyna samodzielna, działająca we własnym interesie, a więc dla własnego bezpieczeństwa i rozwoju; w tym ujęciu bierze się pod uwagę okoliczność, że człowiek (podobnie jak autonom) jest wyposażony w akumulator informacji pochodzących z poprzednich doświadczeń. Każdy aktualny bodziec dostarcza informacji, których rejestracja różni się od rejestracji poprzednich informacji tylko tym, że jest świeższej daty. O postępowaniu człowieka rozstrzygają wszystkie zarejestrowane w nim informacje, a nie tylko te najświeższe, i dlatego reakcje człowieka, zależnie od stanu jego akumulatora informacji, mogą być różne nawet przy takich samych aktualnych bodźcach.

Powróćmy jednak do sprawy traktowania człowieka – razem ze zwierzętami i maszynami – jako układu cybernetycznego. Ludzkość przeżyła już raz falę oburzenia wywołaną przez teorię ewolucji. Myśl o tym, że człowiek wraz z małpą mógłby pochodzić od wspólnych przodków, wydawała się wielu nie do zniesienia, a dzieła Darwina wprowadziła na indeks kościelny. Przecież człowiek stworzył nawet w swoim czasie inną terminologię dla siebie, a inną dla zwierząt; człowiek miał „głowę”, zwierzęta zaś „łeb”, to co u człowieka nazywało się „krew”, u zwierzęcia nazywało się „posoka” itp. Dziś nikomu już nie przychodzi na myśl nazywać gruczoły, mięśnie, nerwy itp. innymi nazwami w odniesieniu do zwierząt niż do człowieka.

Cybernetyka zdaje się wywoływać drugą falę podobnego oburzenia. Dopatrywanie się podobieństw człowieka do zwierząt można było w końcu znieść, ale do maszyn? Jeszcze i dziś nawet autorzy publikacji naukowych używając takich słów, jak „pamięć” maszyny, „uczenie się” maszyn, maszyny „myślące” – itp., piszą je często w cudzysłowie, niejako z zażenowaniem, że przypisuje się maszynie funkcje właściwe człowiekowi. Jak i poprzednio, jest to sprawa oswojenia się, przyzwyczajenia. Człowiek różni się od zwierząt i maszyn (autonomicznych) w zasadzie tylko jednym: ilością elementów rejestracyjnych. U człowieka ocenia się ją na około 15 miliardów, podczas gdy we współczesnych maszynach matematycznych nie przekracza ona jednego miliona, a u zwierząt bywa różna; np. u owadów wynosi ona zaledwie kilkanaście tysięcy. Jest to tylko różnica ilościowa, niemniej jednak, jest to różnica kolosalna; tyle że nie ma w niej nic „cudownego”, żadnego „coś jeszcze”.

Wbrew wszelkim pozorom cybernetyka, traktując człowieka jako układ cybernetyczny działa dla jego dobra, pozwala bowiem zrozumieć, czym człowiek jest naprawdę, a przez to zapobiec krzywdom wyrządzanym mu zarówno wtedy, gdy się go nie docenia, jak i wtedy, gdy się go przecenia. Obydwa te przypadki zasługują na bliższe omówienie.

 

Cybernetyka przeciw niedocenianiu człowieka

 

W okresie międzywojennym jakiś właściciel sklepu w Warszawie posłużył się do celów reklamowych „żywym manekinem”. Urodziwa dziewoja stała w oknie wystawowym i demonstrowała plansze z odpowiednimi napisami, wykonując ruchy kanciaste i sztywne, jak lalka z opery, Opowieści Hoffmana. Wówczas felietonista jednego z postępowych tygodników napisał, że o ile można nie mieć nic przeciw manekinom udającym ludzi, to jednak zmuszanie ludzi, żeby udawali manekiny, jest degradacją człowieka, gdyż czyni go bezmyślnym. Słuszność tego poglądu jest niewątpliwa, ale czy „żywe manekiny” zniknęły? Jak się okaże, niezupełnie.

Jednym z wielkich osiągnięć teorii informacji jest wprowadzenie pojęcia ilości informacji. Aby się nie rozwodzić na ten temat, przypomnimy tylko, że jednostkę ilości informacji, czyli tzw. „bit”, zawiera każda informacja wskazująca na jedną z dwóch możliwości. Na przykład gdy pytamy, czy teraz jest rok parzysty czy nieparzysty, to odpowiedź na to pytanie zawiera l bit informacji. Informacja wskazująca na jedną z czterech możliwości (np. odpowiedź na pytanie, jaka jest teraz pora roku) zawiera 2 bity; przy ośmiu możliwościach mielibyśmy 3 bity; przy szesnastu możliwościach 4 bity itd. – każde następne podwojenie liczby możliwości zwiększa ilość informacji o l bit.

Każdy przetwornik informacji otrzymuje i wydaje pewną ilość informacji. Najprostszy przetwornik informacji otrzymuje tylko l bit informacji i wydaje tylko l bit informacji. Przetwornikiem takim jest np. dzwonek elektryczny; odbiera on jedną z dwóch możliwości (przycisk dzwonka jest naciśnięty albo nie jest naciśnięty) i wydaje również jedną z dwóch możliwości (dzwonek dzwoni albo nie dzwoni). Każdy przekaźnik jest takim przetwornikiem informacji, do którego dochodzi impuls albo nie i z którego wychodzi impuls albo nie.

A teraz przypomnijmy pewien tragiczny wypadek, opisany w naszych dziennikach przed kilkunastu laty. W okolicy Warszawy jakaś matka chciała w nocy wezwać lekarza do chorego, dziecka i przyszła do pobliskiej fabryki, aby skorzystać z telefonu (wówczas tylko instytucje miały telefony), ale spotkała ją kategoryczna odmowa portiera, który zastawiał, się przepisami dopuszczającymi używanie telefonu tylko do rozmów służbowych. Na nic nie zdały się prośby i łzy zrozpaczonej kobiety; kiedy wreszcie z kilkugodzinna zwłoką sprowadziła lekarza, dziecko już nie żyło. Wypadek ów wzburzył opinię, ale nas obecnie będzie tu interesować cybernetyczna ocena tego faktu. Portier z przytoczonego przykładu, zgodnie z przepisami, stał się odbiorcą jednej z dwóch możliwości, a mianowicie rozpoznawał tylko, czy rozmowa jest służbowa, czy nie, i reagował na to również w postaci jednej z dwóch możliwości, tj. udostępniał telefon albo nie. Inaczej mówiąc, odbierał i wydawał informacje tylko w ilości l bita, został wiec sprowadzony do poziomu takich przedmiotów, jak dzwonek elektryczny lub przekaźnik. Do przetwarzania informacji w ilości l bita wystarcza tylko jeden element rejestracyjny, mogący przybierać dwa stany: stan pobudzenia i stan niepobudzenia. A przecież człowiek ma takich elementów kilkanaście miliardów! Ma ich tyleż także przykładowy portier – widać, jak ograniczony użytek kazano mu z nich robić.

Podobnych przypadków jest znacznie więcej, niż można by przypuszczać. Niedawno w dyskusji prasowej na temat roli dyrektorów fabryk pisano o dyrektorze, który wbrew przepisom przeniósł pewną, zresztą niewielką sumą z jednego paragrafu do drugiego, aby sfinansować proste urządzenie pozwalające wyeliminować import kosztownej maszyny. Fakt ten spowodował wystąpienie szeregu osób urzędowych w roli przekaźników. A więc najpierw kontroler musiał stwierdzić, czy nastąpiło naruszenie przepisu, czy nie, aby wiedzieć, czy ma w protokole sporządzić doniesienie, czy nie, czyli działał jako przetwornik informacji w ilości l bita. Potem prokurator musiał stwierdzić, czy doniesienie odpowiada prawdzie, czy nie, aby wiedzieć. czy ma sporządzić akt oskarżenia, czy nie, a więc i on działał jako przetwornik informacji w ilości l bita. W podobnej roli wystąpił sędzia przy ustalaniu winy; jedynie przy wydawaniu wyroku był w nieco lepszej sytuacji – jeżeli kodeks przewidywał karę np. od pół roku do dwóch lat wiezienia i jeżeli przyjąć, że karę wymierza się liczbą miesięcy (a nie np. tygodni, dni lub godzin), to sędzia miał do dyspozycji 19 możliwości, działał więc jako przetwornik informacji w ilości nieco ponad 4 bity. Gdy oskarżony dyrektor dowodził, że postąpił w sposób korzystny dla fabryki, a nawet całej gospodarki krajowej, kontroler, prokurator i sędzia odpowiadali, że zastanawianie się nad tym, to nie ich rzecz; ich obowiązują przepisy. Jak się okazuje, oskarżony był w tej sprawie jedynym człowiekiem, który nie chciał być przekaźnikiem; został ukarany za to, że przetwarzał za dużo bitów informacji.

Do takiego zubożenia człowieka dochodzi, gdy trzymanie się przepisów (przetwarzanie l bita informacji) ma zastępować kierowanie się zdrowym rozsądkiem (przetwarzanie bardzo wielu bitów informacji). Mnogość przepisów jest świadectwem niedoceniania człowieka i dlatego warto wiedzieć, że człowiek jest układem cybernetycznym o kilkunastu miliardach elementów rejestracyjnych.

 

Cybernetyka przeciw przecenianiu człowieka

 

Od tysięcy lat wyobrażano sobie, że przebiegi informacyjne w mózgu ludzkim nie wymagają energii ani czasu – przecież myśleć może równie dobrze silny, jak i słaby, zdrowy, jak i chorowity, a poza tym myśli się błyskawicznie („szybki jak myśl”). Stąd powstało przekonanie, że myślenie jest czymś „niematerialnym” (tzn. niefizycznym), przejawem „niematerialnej duszy”, funkcją „ducha” zwyciężającego „ciało” itp.

Cybernetyka przyczynia się do rozwiewania tych mitów. Odbieranie, przenoszenie, przetwarzanie i wydawanie informacji wymaga zużywania energii i odbywa się w określonym czasie, a więc z określoną szybkością. Każdy tor informacyjny, z mózgiem ludzkim włącznie, ma określoną przelotność (w bitach na sekundę). Ponadto do wykorzystania jakichkolwiek informacji konieczne jest utrwalenie tych informacji, czyli ich rejestracja (zapamiętanie), co także wymaga energii i czasu.

Niestety, wspomniane wyżej mity sprawiają) że w ocenie informacyjnego funkcjonowania organizmu ludzkiego pomija się te istotne czynniki. Stąd się bierze fikcyjne założenie: zostałeś zawiadomiony, więc wiesz. Czystą fikcją jest założenie prawników, że ogłoszenie zarządzenia w wydawnictwie do tego przeznaczonym jest równoznaczne z uświadomieniem obywateli o treści zarządzenia („nikt nie może się tłumaczyć nieznajomością prawa”). Wiele okólników wydaje się przy założeniu, że dostarczenie ich adresatowi jest równoznaczne z odebraniem przezeń informacji. Tymczasem przyswajanie informacji jest procesem mozolnym, związanym z wieloma ograniczeniami, a zarazem niezwykle doniosłym w skutkach.

Posłużymy się tu znów przykładem dobrze znanym z prasy codziennej. Pewna osiemnaste- czy dziewiętnastoletnia dziewczyna została kierowniczką sklepu i na tym stanowisku sprzeniewierzyła w ciągu paru lat znaczne kwoty (w sumie było tego ponad dwieście tysięcy złotych) dla swojego narzeczonego, który zresztą okazał się wydrwigroszem. Wyrok: 9 lat więzienia. To z punktu widzenia prawa.

A jak to wygląda z punktu widzenia cybernetyki? Przypuśćmy, że ktoś ma rocznego psa. Gdyby go zostawił na parę godzin samego w pomieszczeniu, w którym znajduje się kilogram surowego mięsa, to nie powinien się zdziwić, gdy po powrocie zamiast mięsa zastanie psa oblizującego się po dobrym obiedzie. Będąc rozsądnym człowiekiem, wie, że psa trzeba nauczyć, co mu wolno, a czego nie. Trzeba to robić w sposób łagodny i cierpliwy, tak długo, aż pies przyswoi sobie przekazywane mu informacje.

Roczny pies zaczyna być zdolny do wydania potomstwa; osiemnastoletnia dziewczyna także. Obydwoje są w tej samej fazie rozwoju organizmu. Ponadto dziewczyny lubią narzeczonych w nie mniejszym stopniu niż psy mięso.

Już słychać głosy oburzenia: jakże można przyrównywać człowieka, a więc istotę „rozumną”, obdarzoną „świadomością” i „wolną wolą”, do „bezrozumnego” zwierzęcia? Ano, cybernetyka ma tę odwagę. Niedoświadczony człowiek i niedoświadczony pies są po prostu niedoświadczonymi układami cybernetycznymi. Niedoświadczonymi, to znaczy mającymi za mało zarejestrowanych informacji. Kto uznaje ten fakt w stosunku do psa, a nie uznaje w stosunku do człowieka, ten kieruje się mitami.

Skazanej zabrano najcenniejsze lata życia. Zamiast tego trzeba było w swoim czasie pomyśleć, czy jest ona przystosowana do powierzonych jej zadań, cierpliwie uczyć, co jej wolno i w jakim zakresie, reagować na brak pierwszego tysiąca złotych, a nie dopiero dwusetnego, wytworzyć i utrwalić wyobrażenie skutków lekkomyślności; zamiast zadowolić się istnieniem odpowiednich informacji w kodeksie karnym, trzeba było dopilnować, żeby także zostały one zarejestrowane w mózgu; krótko mówiąc, należało delikwentkę potraktować przynajmniej tak, jak rozsądny człowiek traktuje swojego psa. Gdzie są prawdziwi winowajcy, którzy to wszystko zaniedbali i czy zostali za to ukarani? Pytanie to zadał Muszkat-Jotem w dyskusyjnej audycji telewizyjnej, osnutej na powyższej sprawie, ale – rzecz charakterystyczna – głos jego był odosobniony.

Najwidoczniej dyskutanci nie znali cybernetyki…

Nie wierzmy w cuda. Myślenie jest procesem informacyjnym nie różniącym się co do zasad od wszelkich innych procesów fizycznych. Człowiek, jak każdy inny układ cybernetyczny, ma ograniczone możliwości sterownicze. Przecenianie go może wyrządzać szkody nie mniejsze niż jego niedocenianie, zwłaszcza gdy to przecenianie jest unikiem ze strony tych, których nie stać na wnikanie w istotę rzeczy.

Źródło: https://www.google.com/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=2&cad=rja&uact=8&ved=0CDMQFjAB&url=http%3A%2F%2Fautonom.edu.pl%2Fpublikacje%2Fmarian_mazur-cybernetyka_a_humanitaryzm.doc&ei=XfR8U6S8ObTX7Aao_oCoAQ&usg=AFQjCNHdhwxGAyVPT9MhTONYxWE2Tum9aA&sig2=Yr5AEr8KeSkIb-fgaZP0mg&bvm=bv.67229260,d.ZGU


Fragment książki „Atlas zbuntowany” Ayn Rand, rozdział Kim jest John Galt

Umysł ludzki jest podstawowym narzędziem przetrwania. Człowiek otrzymał życie, ale nie przetrwanie. Otrzymał umysł, lecz nie jego zawartość. Aby pozostać przy życiu, musi działać, a zanim będzie mógł działać, musi znać charakter i cel swoich działań. Nie może zdobywać pożywie­nia, nie wiedząc nic o nim ani o sposobach zdobywania go. Nie może wykopać rowu — ani zbudować cyklotronu — nie wiedząc nic o swoim celu ani środkach do jego osiągnięcia. Aby pozostać przy życiu, musi myśleć.

Myślenie jest jednak świadomym wyborem. Kluczem do tego, co tak lekkomyślnie nazywacie „naturą ludzką”, tajemnicą poliszynela, którą znacie, lecz drżycie ze strachu przed ubraniem jej w słowa, jest fakt, iż

człowiek posiada wolną wolę. Rozum nie działa automatycznie, myślenie nie jest procesem mechanicznym, logicznych powiązań nie dokonuje się instynktownie. Funkcje waszych żołądków, płuc czy serca są automatyczne, funkcja umysłu — nie. W każdym momencie swego życia macie wolny wybór: możecie myśleć lub uchylać się od myślenia. Nie możecie jednak uciec przed swoją naturą, przed faktem, że waszym środkiem przetrwania jest właśnie rozum — a zatem dla was, istot ludzkich, „być albo nie być” jest pochodną „myśleć albo nie myśleć”.

Istota obdarzona wolną wolą nie posiada automatycznego scenariusza zachowań. Potrzebuje kodeksu wartości, by kierował jej postępowaniem. „Wartością” jest to, czego zdobyciu i zachowaniu służą jej działania, „cnotą” — działania, poprzez które zdobywa to i zachowuje. „Wartość” wymaga odpowiedzi na pytanie: dla kogo i w odniesieniu do czego? Wymaga kryterium, celu i konieczności działania w obliczu wyboru. Tam, gdzie nie ma wyborów, niepotrzebne są wartości.

We wszechświecie istnieje tylko jeden fundamentalny wybór: istnieć lub nie istnieć — i dotyczy on tylko jednej kategorii bytów: istot żywych. Istnienie materii nieożywionej jest bezwarunkowe, istnienie życia — nie. To ostatnie zależy od konkretnych działań. Materia jest niezniszczalna; zmienia formy, ale nie może przestać istnieć. Jedynie żywy organizm nieustannie stoi przed wyborem: życie lub śmierć. Życie jest procesem samoistnego i samorodnego działania. Jeśli organizm nie sprosta temu zadaniu, umiera; pozostają jego składniki chemiczne, życie jednak przestaje istnieć. Jedynie koncepcja życia umożliwia istnienie koncepcji wartości. Jedynie dla żywego stworzenia coś może być dobre lub złe.

Roślina musi się żywić, by przeżyć; światło słoneczne, woda i potrzebne substancje chemiczne są wartościami, których zdobywanie wyznaczyła sobie za cel jej natura; jej życie jest kryterium wartości kierującym jej działaniami. Roślina nie ma wyboru — warunki, na które napotyka, są zmienne, ona jednak nie może sobie wybrać sposobu działania: działa automatycznie, by przedłużyć swoje życie; nie może dokonać aktu samozniszczenia.

Zwierzę posiada narzędzia służące zachowaniu życia; zmysły dostarczają mu automatycznego kodeksu zachowań i automatycznej wiedzy o tym, co jest dobre, a co złe. Nie ma możliwości poszerzenia tej wiedzy ani jej uniknięcia. W warunkach, w których jego wiedza okazuje się nie­wystarczająca, umiera. Dopóki jednak żyje, kieruje się tą wiedzą, automatycznie szukając bezpieczeństwa i nie mając wyboru, nie potrafiąc ignorować własnego dobra, wybrać zła i dążyć do autodestrukcji.

Człowiek nie posiada automatycznego kodeksu przetrwania. Tym, co odróżnia go od pozostałych istot żywych, jest konieczność działania w obliczu wyborów na podstawie wolnej woli. Nie posiada automatycznej świadomości tego, co jest dla niego dobre lub złe, od jakich wartości zależy jego życie i jakich wymaga działań. Mówicie o instynkcie samozachowawczym? Akurat tego istota ludzka nie posiada. „Instynkt” to nieomylny i automatyczny rodzaj wiedzy. Pragnienie nie jest instynktem. Pragnienie życia nie daje wam wiedzy potrzebnej, by je zachować. Ludzkie pragnienie życia też nie jest automatyczne: właśnie teraz grzeszycie po kryjomu jego brakiem. Wasz strach przed śmiercią nie wynika z miłości do życia i nie daje wam wiedzy potrzebnej do jego zachowania. Człowiek musi nabywać swoją wiedzę i podejmować działania na podstawie procesu myślenia, którego nie narzuca mu automatycznie natura. Człowiek posiada zdolność samozniszczenia — i nią właśnie kierował się przez większość swojej historii. Istota żywa, uważająca swoje środki przetrwania za zło, nie przeżyje. Roślina usiłująca poplątać własne korzenie czy ptak walczący o połamanie własnych skrzydeł nie pożyłyby długo. Historia człowieka jest jednak historią walki o wyparcie i zniszczenie umysłu.

Człowieka obwołano istotą rozumną, ale bycie rozumnym to kwestia wyboru — a alternatywa, którą mu oferuje jego natura, brzmi: istota rozumna lub dążące do samozagłady zwierzę. Człowiek musi być człowiekiem — z własnej woli; musi upatrywać w życiu wartość — z własnej woli; musi się nauczyć je zachowywać — z własnej woli; musi odkryć potrzebne do tego wartości i kierować się własnymi cnotami — z własnej woli.

Kryzysowi Aktorzy: Crisisactors.org
VisionBox: Denver, Clorado


ForbbidenKnowledgeTV 
Alexandra Bruce 
5 kwietnia, 2014

Istnienie „kryzysowych aktorów” zostało zauważone po zamachu bombowym w  Bostonie, kiedy urywek materiału filmowego puszczony na żywo w lokalnej Bostońskiej telewizji pokazujący relacje „z ulicy” został przeanalizowany i odkryto, że niektóre osoby które wypowiadały się na miejscu zamachu były również obecne na miejscu karygodnego „oblężenia” w Watertown, Massachusetts. 
Zapewne pamiętacie ubranych w kamizelki kuloodporne agentów Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Stanów Zjednoczonych (DHS) oraz delegowaną przez rząd federalny Stanową Policję Massachusetts oraz Bostońska Policję, poruszające się miejskimi wozami opancerzonymi BearCat (czyli czołgami), systematycznie wyłamującymi drzwi domów niewinnych obywateli i wyciągającymi ich na ulice, wymachując przy tym bronią.

Kiedy publikowałem o czymkolwiek związanym z kłamstwami powtarzanymi przez Kryminalne Media głównego nurtu w związku z zamachami w Bostonie niedługo po tych wydarzeniach, zostałem gniewnie „zbombardowany” przecz członków rodzin i przyjaciół ponad dwustu zranionych osób i 3 zabitych w nim osób – albo przynajmniej mi się tak wydawało. Zaczynam podejrzewać, że to tsunami gniewnych reakcji to były opłacone przez rząd marionetki, ludzie twierdzący, że są tymi za których się podają i zarazem są wzburzeni tym co powiedziałem w związku z sytuacją – dowiedziałem się, że tego typu usługi są oficjalnie zapewniane przez aktorów zatrudnianych przez firmy takie jak Visionbox CrisisActors (Kryzysowi Aktorzy Visionbox).

Nie byłem wtedy świadomy istnienia tej firmy, więc zamierzony przez nią efekt został osiągnięty – przestałem poruszać kwestię zamachów podczas maratonu w Bostonie.

Kryzysowi Aktorzy Visionbox są „agencją talentów” dla aktorów, która mieści się w Denver w stanie Kolorado, która opisuje swoją działalność jako: 

„ … projekt Colorado Nonprofit Development Center [Nonprofit Centrum Rozwoju Stanu Kolorado]. Kryzysowi Aktorzy to projekt Colorado Safety Task Force [Sił Bezpieczeńśtwa Colorado] założony przez senatora stanu Kolorado Steve’a Kinga.”



Zamierzona działalność tej instytucji ustalona pod koniec 2012 roku to szkolenie aktorów, którzy mieli pomagać profesjonalnym funkcjonariuszom prawa w różnych akcjach treningowych, poprzez odgrywanie zwyczajnych obywateli podczas sytuacji kryzysowych, takich jak strzelaniny w centrach handlowych, etc.
Materiał filmowy z zamachów podczas maratonu w Bostonie i późniejsze zbrojne oblężenie Watertown wewnątrz kraju (z definicji nielegalne) pokazały, że ci kryzysowi aktorzy „pozostawali dalej w swoich rolach” i odgrywali je według napisanego dla nich wcześniej scenariusza przed kamerami telewizji. A potem odgrywali je dalej online, na stronach internetowych mediów społecznych lub poprzez wysyłanie maili do osób zamieszczających publikacje online, jak ja. 

Tak wygląda ich praca, która jest opłacana przez różne organizacje rządowe, maskujące się jako organizacje pozarządowe.

Jak można było przeczytać na stronie internetowej Visionbox w grudniu 2012 roku: 

“Kryzysowi Aktorzy mogą także odgrywać role obywateli dzwoniących na numer alarmowy oraz pracowników centrów handlowych, lub zamieszczać komentarze na stronach mediów społecznościowych.”



Długo trwały spekulacje mówiące, że przynajmniej kilkoro z tych „kryzysowych aktorów” siejących dezinformację dostało się do relacji telewizyjnych podczas zamachu na World Trade Center 9/11. 

Obecnie znamy nazwę jednej z tych organizacji opłacanych przez rząd, która trenuje i płaci za takie czynności aktorom: Visionbox CrisisActors. 
Co więcej, strona Visionbox mówi: 

„Materiały filmowe z kamer ochrony są edytowane/preparowane do późniejszych raportów i przyszłych celów treningowych.”



Założę się, że ta Organizacja Pozarządowa chętnie edytuje materiały filmowe „prawdziwych” wydarzeń i przekazuje je za darmo różnym stacjom TV, które cieszą się, że mogą zaoszczędzić pieniądze, w których występują Kryzysowi Aktorzy pracujący w Visionbox – zarabiający poprzez granie ofiar lub świadków podczas różnych operacji pod fałszywą flagą nagrywanych, aby przekazywać je dalej stacjom telewizyjnym, które mogą się nie domyślać tego, że są one spreparowane oraz to, że propagują fałszywe materiały lub bardziej charytatywnie jako współdziałające w Psychologicznych Operacji [PsyOps]. 
A wszystko to oczywiście w interesie naszego Bezpieczeństwa Narodowego!

Cytując emerytowanego pułkownika marynarki wojennej Petera Martino, którego wypowiedź przesłałem kilka dni temu z publicznych obrad rady miejskiej miasta Concord w New Hampshire, które odbyły się w listopadzie 2013 roku:

„To co się dzieje to budowanie wewnętrznej (krajowej) siły militarnej, ponieważ to niezgodne z prawem i konstytucją, aby używać Amerykańskich oddziałów wojskowych na amerykańskiej ziemi…Widziałem zdjęcie w Boston Globe po zamachach w czasie maratonu, a na nim policjant, a właściwie dwóch, mający na sobie identyczny kask, kurtkę, broń i wszystko to co ja miałem na sobie w Iraku – tylko że niebieskie.Jeden z tych policjantów miał na plecach napis: „Massachusetts State Police (Policja Stanowa Massachusetts)”, a ten obok niego: „Boston Police (Bostońska Policja).”Tak więc nie oszukujmy się – to co się dzieje obecnie to budowanie wewnętrznej armii i rozszerzamy ją ponieważ rząd boi się własnych obywateli”.”- emerytowany pułkownik marynarki wojennej Peter Martino



Tak więc ludzie, przestańcie uważać telewizje głównego nurtu za wartościową.

Pełny tekst opublikowany w listopadzie 2012 roku na stronie http://www.Visionbox.org został zapisany przez osobę, która umieściła wideo na YT

Kryzysowi aktorzy z VisionBox


Proszę zauważyć, że obecna strona internetowa nie odnosi się do opisanego wcześniej zakresu działań, ale strona powitalna serwisu http://crisisactors.org która wymaga rejestracji, nie pozostawia wątpliwości na czym polega ich praca.

Zachęcam wszystkich którzy to czytają do odwiedzenia tej strony, abyście sami mogli zobaczyć jak to wygląda – a jeśli jesteście bezrobotni i szukacie pracy jako aktorzy, może uda się wam znaleźć tam pracę!

Więcej informacji na stronie http://www.Visionbox.org i http://www.CrisisActors.org


Tłumaczenie: BladyMamut

Źródło: http://www.forbiddenknowledgetv.com/videos/fraud/crisis-actors-crisisactorsorg.html